z Harleyem rodzinnie Ludzie

Agent na Harleyu

Czterdzieści lat, w tym dwadzieścia lat pracy w obrocie nieruchomościami – Maciej Ilecki, właściciel biura Ilecki Nieruchomości i prezes zarządu Dom Deweloper z pewnością nie jest nowicjuszem w branży, ale mimo to uważa, że startuje w budowaniu świadomej przyszłości zawodowej i prywatnej. Nie ściga się ani w życiu, ani na motocyklu, choć Harley to obecnie jego narzędzie w pracy. Docenia równowagę, inwestuje w rozwój i podejmuje tylko wartościowe wyzwania. O tym, jaka droga prowadziła go do tego miejsca, opowiada w rozmowie z „Prestiżem”.

Maciej Ilecki okladka OK Ludzie

Koszalin to Pana miasto rodzinne?

Urodziłem się w Koszalinie, ale moja rodzina pochodzi z kujawsko-pomorskiego. Moja mama urodziła się we Włocławku, tam również urodziła się moja starsza siostra i brat. Babci i dziadka ze strony mamy nie znałem, ale babcia jest w Koszalinie pochowana. Mój tata jest także spod Włocławka, wychował się w rodzinie rolniczej. W wieku 15 lat przyjechał do Sławna uczyć się w szkole melioracyjnej – z plecakiem i paroma rzeczami. To człowiek z pokolenia, które do szkoły chodziło piechotą kilka kilometrów. Po szkole wrócił do Włocławka, a po ośmiu latach przyjechał do Koszalina i zaczął pracować w firmach budowlanych. Rodzice poznali się jeszcze we Włocławku, przed ostateczną przeprowadzką do Koszalina.

Jak pan wspomina szkolne lata?

Rodzice najpierw mieszkali przy Sikorskiego, a potem przeprowadzili się na Spasowskiego. I ja i rodzeństwo chodziliśmy do „szesnastki”, mimo że nie był to nasz rejon. Potem uczyłem się w budowlance przy Orląt Lwowskich. Planowałem pójść od klasy psychologicznej, ale byłem jedynym chłopakiem i na tamtym etapie mnie to przestraszyło (śmiech). Ostatecznie wybrałem kierunek dokumentacja budowlana. Nie byłem orłem ani kujonem, ale uczyłem się dobrze i nie uciekałem z lekcji. Nauczyciele mnie lubili, a ja umiałem z nimi rozmawiać. Nie siedziałem w książkach i nie miałem wzorowego zachowania, łobuzowałem, ale na pewno nie byłem chuliganem.

przed biurem Ludzie

Kierunek przydał się Panu w późniejszej pracy?

Przydało się, bo mój tata miał firmę budowlaną. Niedużą, kilkuosobową, zajmowała się niewielkimi inwestycjami. Od 15 roku życia pomagałem mu w pracy. Kilka razy zajmowałem się też czymś innym, na przykład w wakacje sprzedażą muszelek w Mielnie czy pracą w sklepie, ale głównie były to budowy, także w sezonie letnim. Zdobyłem tam mnóstwo umiejętności. Praca była ciężka.

To zaprocentowało w przyszłości, gdy zaczął Pan sam budować nieruchomości?

Na pewno dzięki pracy na budowach widzę wszystko, także rzeczy, których nikt nie zauważa. Na budowie jestem regularnie, więc mam kontrolę nad procesem. Trzeba pamiętać, że wznoszenie domów to nie praca w fabryce, ale nieprzewidywalny proces, w którym najważniejszy jest czynnik ludzki. Ważne, żeby niwelować czyjeś błędy i złe decyzje, zwłaszcza, że domy buduje się na lata. Zawsze przykładałem wagę do jakości materiałów, wykończenia, wykonania, starając się trzymać przy tym atrakcyjnych cen. W ostatnim czasie jest to niestety bardzo trudne, ponieważ jakość generuje koszty, a to przekłada się na wyższe ceny.

Co było pomiędzy technikum a założeniem własnej firmy?

Politechnika Koszalińska, kierunek geodezja i kartografia z inżynierią majątkową. Geodezja wiadomo: wyliczenia, dużo matematyki, pomiary, nauka i praca w terenie. Inżynieria majątkowa uczy wyceny nieruchomości. Szczerze mówiąc, studia zniechęciły mnie do zajęcia się tą dziedziną. Po trzecim roku, ostatnim na inżynierii, dostałem od znajomej propozycję odbycia praktyk w biurze nieruchomości Nord. Po kilku tygodniach zaproponowano mi stałą pracę, którą przyjąłem, jednocześnie studiując. Współpraca trwała dwa lata – odszedłem po zmianach właścicielskich i zniknąłem na jakiś czas z rynku nieruchomości.

Myślał Pan wówczas o otwarciu własnej firmy?

Wtedy jeszcze nieszczególnie, choć ta myśl przewijała się przez głowę. Nie był to wtedy dobry moment na taką decyzję, z różnych względów. Wróciłem na budowę, ale już nie w roli fizycznej, ale kierownika robót budowlanych.

Kiedy nastąpił ten właściwy moment?

W 2009 roku. Zaraz po ślubie, dokładnie 17 września. Biuro z żoną, Karoliną, otworzyliśmy przy ulicy Zwycięstwa. Włożyliśmy w to wszystkie oszczędności, pieniądze z wesela, zapożyczyliśmy się. Nawet w podróż poślubną pojechaliśmy z przyjaciółmi, żeby było taniej.

Jaki był początek firmy?

Powiem krótko: zęby w ścianę (śmiech). Po dobrych latach 2005-2006, na rynku nieruchomości nastały ciężkie czasy, między innymi dlatego, że nie było już tak łatwo o kredyt jak wcześniej i ludzie kupowali mniej nieruchomości. Pieniądze skończyły się nam bardzo szybko. Był okres, że w lodówce mieliśmy tylko światło, odcięli nam prąd, pożyczaliśmy pieniądze na zapłatę rachunków. Do tego żona była w pierwszej ciąży, było nam naprawdę trudno, ale nie poddawaliśmy się.

Myślał Pan wtedy, że otwarcie własnej firmy to błąd?

Zacznę od tego, że nikt w nas nie wierzył. Otaczali nas w większości ludzie, którzy całe życie pracowali na etatach, więc pomysł otwarcia firmy był dla nich dziwny i ryzykowny. My też się baliśmy. Popełniliśmy wiele błędów, wydając ogromne pieniądze na reklamy i inne niepotrzebne rzeczy, co z dzisiejszej perspektywy widzę wyraźniej. Wiele rzeczy zrobiłbym inaczej, rozsądniej. Może nie angażowałbym żony w to wszystko. Wiem, że bardzo przeżywała tę sytuację, ale nie powiedziała złego słowa, zawsze była, wspierała. Wiele się wtedy nauczyłem, właśnie przez te trudności.

w biurze Ludzie

Pierwsze sprzedane mieszkanie?

Trzypokojowe, około 40 metrów, IV piętro w bloku, przy ulicy Tetmajera. Sprzedaliśmy je w sylwestra 2009 roku, a miałem wtedy nie pracować. Na sprzedaży zarobiliśmy pierwsze pieniądze, po pół roku szorowania po dnie. Potem już poszło. Mieliśmy coraz więcej ofert, z czasem nawet więcej niż firmy będące na rynku wiele lat. Kolejnym momentem przełomowym było nawiązanie współpracy z dużym deweloperem z Trójmiasta. Byłem w Koszalinie jego pełnomocnikiem i przedstawicielem, uczestniczyliśmy w organizacji dokumentacji budowlanej, uzyskaniu niezbędnych pozwoleń i uzgodnień, podpisywaniu umów z podwykonawcami oraz w samej budowie obiektów. Sprzedaliśmy przez kilka lat w sumie 250 mieszkań tego inwestora oraz dwie działki. To był prawdziwy zastrzyk pieniędzy, dzięki któremu udało się wyprowadzić firmę na prostą, ale także zacząć rozwijać ją w innych segmentach obrotu nieruchomościami.

Jaki to był kierunek?

Trzeba było zdecydować, czy na mocno konkurencyjnym koszalińskim rynku chcemy rywalizować, czy znaleźć coś swojego. Historia zatoczyła koło i wróciłem do budownictwa, tyle że jako inwestor. Ze wspólnikiem, Tomkiem Bornowskim, zaczęliśmy w 2016 roku budować domy jako Dom Deweloper.

Co Pan bardziej lubi? Sprzedawać nieruchomości czy je budować?

I to, i to. Zresztą są to ściśle związane ze sobą dziedziny. Budownictwo lubię, bo pozwala mi działać kreatywnie – wymyślać nowe rozwiązania, wdrażać ciekawe pomysły, udoskonalać projekty. Teraz po latach, gdy wybudowałem tak wiele domów, ale też od kiedy sam mieszkam w domu, dostrzegam więcej potrzeb. Zresztą to, co zastosowałem u siebie albo co podpowiedzieli mi klienci, przenoszę do kolejnych inwestycji, więc są one coraz bardziej funkcjonalne. Czasem są to drobne rzeczy jak wysokość umieszczenia włączników czy dodanie estetycznych nasadzeń przed domami, które w efekcie – mówiąc kolokwialnie – „robią robotę”.

Co Pana zdaniem kiedyś pozwoliło Wam „wystrzelić” na rynku i do dziś na nim trwać?

Nie da się tego zdefiniować, to raczej zbiór różnych okoliczności i składowych. Wiem, że klienci wolą zapłacić nam za usługi więcej za to, że po prostu dla nich jesteśmy. Czują się z nami bezpiecznie. Powierzają nam swoją sprawę i wiedzą, że zostanie poprowadzona od a do z. Taka opcja jest szczególnie wygodna choćby dla osób, z którymi współpracuję na odległość. Wiele osób mamy z polecenia, a to zawsze oznaka uznania. Z niektórymi klientami przeprowadzam czwartą inwestycję – najpierw kupno pierwszego mieszkania, potem zakup domu, sprzedaż domu i kupno nowego. Zazwyczaj towarzyszę w kluczowych momentach życiowych: ktoś bierze ślub, rodzi mu się dziecko, ktoś umiera, ktoś się rozwodzi, a nieruchomości są ważnym elementem tych zmian. Za każdym domem czy mieszkaniem kryje się jakaś historia, to nie tylko mury. Niemal zawsze są to silne emocje, oby pozytywne.

w hortensjach Ludzie

Czy i jak po dwudziestu latach pracy zmieniła się Pana perspektywa na prowadzenie biznesu?

Kiedyś miałem inne aspiracje. Chciałem zbudować ogromną firmę zatrudniająca kilkadziesiąt osób i wydawało mi się, że to mnie spełni jako przedsiębiorcę, będzie miarą mojego sukcesu. Dzisiaj nie jestem tym zainteresowany.

Co się zmieniło?

Ja się zmieniłem. Ludzie mnie nauczyli innego patrzenia świat. Daleko bardziej interesuje mnie tworzenie silnej marki osobistej niż budowanie imperium. Jestem jeszcze młody, ale mam duże, prawie dwudziestoletnie, doświadczenie w branży. Walka z konkurencją czy praca za innych – to też już nie dla mnie. Jestem na takim etapie życia zawodowego i prywatnego, że mogę odpuszczać rzeczy, które mnie nie rozwijają, ale obciążają. Przede wszystkim stać mnie na balans między tymi dwoma sferami: robię tyle, ile mogę i chcę, a nie tyle, ile muszę. Mój przyjaciel powiedział kiedyś: Nie muszę kupować browaru, żeby napić się piwa. Dla mnie oznacza to tyle, że wiele spraw mogę delegować do zewnętrznych wykonawców, a nie rozbudowywać firmę o kolejne stanowiska. W biurze pracuję ja i żona oraz specjalistka od kredytów i wystarczy.

Czym zajmuje się Pana żona?

Karolina jest dyrektorem finansowym w Dom Deweloper, ale właściwie prowadzimy firmę wspólnie, więc zajmuje się także pośrednictwem w Ilecki Nieruchomości czy sprzedażą lokali w Dom Deweloper.

Jak pracuje się Państwu razem?

Organizujemy sobie harmonogram samodzielnie i niezależnie. Bywa, że w pracy mijamy się i to jest zdrowe. Nie da się uniknąć oczywiście rozmawiania o pracy w ogóle, więc coś do domu przynosimy, przegadujemy. Jednak nauczyliśmy się, żeby nie zaburzało nam to życia rodzinnego. Problemy zostawiamy na czas pracy, czyli „na jutro”. Mi najlepsze rozwiązania przychodzą zresztą w nocy, a czasem mi się śnią (śmiech).

Państwa małżeństwo to równolatek firmy?

Z żoną poznaliśmy się w 2004 roku. Nie od razu się związaliśmy, mieliśmy przerwy w kontakcie, był raczej luźny, tym bardziej że wyjechałem za granicę, do Londynu. Sprawy z Karoliną nabrały tempa w sylwestra 2005 roku – jak widać to szczęśliwa dla mnie data, choć nie przepadam za tym świętem. Mamy dwójkę dzieci: dwunastoletnią Zosię, która imię odziedziczyła po babci Karoliny, która dożyła 100 lat – i dziesięcioletniego Antka. To kompletnie inne osobowości. Syn ma w sobie dużo luzu i dziecięcej beztroski. Córka jest z usposobienia podobna do mnie: skupiona, pedantyczna, poukładana.

w ogrodzie Ludzie

Czyli córka przejmie firmę…

Nie wiem, czy bym chciał (śmiech). Może powinna wyjechać z Koszalina?

A Pan nie chciał wyjechać z Koszalina?

Lubię Koszalin, ale lubię też duże miasta: Warszawę, Gdańsk, Londyn, Paryż, Rzym. Dobrze się w nich czuję, lubię ten ruch, przemieszczanie się, tłum. Mógłbym mieszkać w którymś z nich. Moja żona niespecjalnie. Pochodzi z Białogardu, Koszalin jest dla niej wystarczający.

Jest Pan domatorem?

Niekoniecznie, ale kiedy jestem w ciągu spraw, lubię spędzać wolny czas w domu. Bardzo lubię pracę w ogrodzie, choć nie poświęcam jej obecnie dużo czasu i ogród nie wygląda tak, jakbym chciał, czyli perfekcyjnie. Pedantyczność uważam za swoją największą wadę. W nieruchomościach muszę z nią walczyć, bo to branża wymagająca elastyczności, otwartości i wychodzenia poza schematy, a nie kurczowego trzymania się linii. Dobrą stroną jest idący za tą pedantycznością upór, konsekwentne, metodyczne dążenie do celu. Przydaje mi się to teraz, ale też pozwoliło mi iść do przodu w trudnych momentach, o których opowiadałem wcześniej.

Ma Pan kilka pasji. Zacznijmy od roweru.

W rower „wkręcił” mnie przyjaciel Kuba Głuszko, też koszaliński przedsiębiorca. Kiedyś był kolarzem, a potem z Jarkiem Maryczem zaczęli organizować Velo Baltic – wyścigi rowerowe. W zeszłym roku zostaliśmy zaproszeni z rodziną do udziału w tej imprezie, bardzo mi nam się spodobało, a ponieważ wiedziałem, że chłopaki mają problemy kadrowe, pomogliśmy im w organizacji rajdów, tym bardziej że wcześniej Dom Deweloper był sponsorem Tour de Koszalin. W tym roku, w lipcu, udało się nam w okolicach Połczyna Zdroju zorganizować Mistrzostwa Polski w Kolarstwie Gravelowym. Przygotowanie takiej imprezy to jedno, a przeżycie jej od środka to co innego. Jeżdżę też rekreacyjnie, z grupą przyjaciół i znajomych z rodzinami. Jest nas szesnaście osób, zabieramy rowery w ustalone miejsce i zwiedzamy okolice.

To nie jedyny jednoślad, który Pan lubi.

Jeżdżę motocyklem, a raczej Harleyem – to ogromna różnica (śmiech). Trzeba do niego dorosnąć. Nie jest to ścigacz pędzący 200 km na godzinę, ale mocna, ciężka maszyna do cieszenia się z jazdy. Jak mam gorszy dzień i dużo stresu, wsiadam na motocykl, jadę przed siebie, im bardziej wytrzęsie mnie po drodze, tym lepiej się czuję. Relaksuje mnie to, bo jazda zwłaszcza tym motocyklem, wymaga skupienia. No i od roku jestem Agentem na Harleyu – klienci lubią, jak przyjeżdżam nim na spotkania. Ciągnie mnie też do wody i urządzeń motorowodnych. Właściwie od zawsze, ale szczególnie przez mojego sąsiada i przyjaciela. Najpierw zapraszał nas na jacht, potem zrobiłem patent motorowodny i pojechałem na Mazury, ale nie do hotelu i na spacery, ale popływać po jeziorach. Własnego sprzętu wodnego nie mam i jeszcze zastanawiam się, czy go mieć, ale bardzo mnie kusi.

Nie są to najtańsze pasje. Potrafi Pan rozmawiać o pieniądzach i ich wydawaniu swobodnie?

Oczywiście, nie jest to dla mnie żadne tabu, pracuje się także dla pieniędzy. W polskim społeczeństwie mówienie o pieniądzach jest nadal wstydliwe. Nie uczy się rozmawiania o zarabianiu, o tym, że pieniądze pozwalają wygodnie żyć. Nie uważam się za człowieka niesamowicie bogatego, ale cieszę się, że stać mnie na zakup rzeczy, o którym marzę, na inwestowanie, na oszczędzanie, zapewnienie dzieciom przyszłości. Nie ma w tym nic złego i nie rozumiem, dlaczego miałoby być? Poza tym, do takiego statusu prowadziła mnie wcale niełatwa droga, której przecież nikt nie widzi. Miewałem lepsze i gorsze okresy, nie obyło się bez kłopotów finansowych. Na to, co mam, pracowałem dwadzieścia lat. Prowadzenie firmy jest pracą siedem dni w tygodniu, wymagającą myślenia kilka lat do przodu, wyrzeczeń, poświęcenia, czasem na kilka etatów. Zawsze lubiłem rzeczy premium, dobre samochody, więc zamiast zazdrościć innym, starałem się zrobić wszystko, żeby je mieć. Warto kiedyś zobaczyć jedynie światło w lodówce, żeby docenić potem dobrobyt.

Na jakim etapie życiowym i zawodowym jest Pan dzisiaj?

Na starcie, takim prawdziwym. Dzisiaj mogę z całym bagażem doświadczeń, zespołem, teamem, zapleczem, możliwościami wyznaczać sobie dalekosiężne cele i nie przejmować się drobnymi przeszkodami. Wiem, co mogę, co mam, co wiem i gdzie iść, żeby najlepiej wykorzystać narzędzia, którymi dysponuję. Pewniej stawiam kroki w przyszłość.

Gdzie chce Pan postawić ten krok?

Chciałbym pracować dla konkretnej grupy klientów. Skupić się na inwestowaniu w nieruchomości – w sprzedaż, budowanie na zlecenie. Przede wszystkim chcę równowagi między pracą a życiem zawodowym. Inwestuję w siebie, w swój rozwój i rozwój moich dzieci. Powoli pokazuję im, na czym polega prowadzenie firmy, włączam je w różne aktywności, pomagają mi podczas dni otwartych inwestycji.

Jest coś na Pana temat, o czym niewiele osób wie?

Kiedyś tańczyłem w Zespole Pieśni i Tańca Bałtyk, dokładniej w Małym Bałtyku. Przygoda trwała osiem lat od drugiej klasy podstawówki do pierwszej szkoły średniej. Byłem w szkole wyśmiewany w związku z tym tańczeniem, ale lubiłem to i zwiedziłem z Bałtykiem pół świata. Po drodze zajmowałem się też dj-ką. Muzykę lubię, ale nie planuję zakładać zespołu (śmiech).

Poza pasjami, jak Pan lubi spędzać czas wolny?

Lubimy z Karoliną podróże i dobrą kuchnię. Często wyjeżdżamy za granicę, ale też jeździmy po Polsce. Robimy sobie kulinarne wycieczki, szukamy miejscowych przysmaków. Żona uwielbia gotować, piec, a córka z kolei jest idealnym testerem, ponieważ je wszystko, nawet owoce morza, których dzieci zazwyczaj nie tykają.

Jakie wartości są dla Pana ważne?

Na pewno sumienność. Jeśli coś zaczynam, to robię to do samego końca, bez względu na okoliczności. W nieruchomościach, branży nieprzewidywalnej, chwiejnej i kapryśnej, trzeba być gotowym na zmiany, przeszkody, ale konsekwentnie dążyć do efektu mimo trudności. Uczciwość jest dla mnie fundamentem i oczywistością. Pomijając aspekt etyczny, nie da się w budownictwie na dłuższą metę kombinować, oszukiwać nawet w drobnych sprawach. Przydaje się za to budowanie trwałych relacji. Współpracuję z wieloma wykonawcami długo, wszyscy mieliśmy trudniejsze momenty i mogliśmy liczyć na wzajemną wyrozumiałość, ale nigdy nie przekroczyliśmy granic. Na koniec liczy się na pewno pasja. Lubię to, co robię, ciągle mnie to nakręca. Jestem dumny z projektów, które zrealizowaliśmy. Najfajniejszy moment, to jak przechodzę obok domu, który budowałem, a mój klient zaprasza mnie do środka na kawę.

Rozmawiała: Anna Makochonik

Agent na Harleyu to projekt, który powstał rok temu. Maciej Ilecki jest wielkim miłośnikiem nie tylko jazdy na motocyklu, ale także nowoczesnych technologii. Postanowił połączyć obie te pasje z pracą i prezentować poprzez fotografie, filmy i nagrania internetowe. Produkuje je sam, z użyciem nowoczesnych aparatów, kamer i dronów, a publikuje w mediach społecznościowych. – To świetne narzędzie przybliżające moją pracę w swobodny, ciekawy sposób, a przy okazji dzielę się z klientami częścią mojego życia prywatnego – mówi Maciej Ilecki. – Myślę, że pozwala mi to budować fajne relacje z ludźmi, ale też pokazuje, że agent nieruchomości niekoniecznie siedzi w biurze pod krawatem, a sprzedaż domów nie musi być konwencjonalna.

Projekt ma luźną formułę, ale ma też wartość merytoryczną – w dużej części prezentuje oferty obu firm prowadzonych przez Macieja i Karolinę Ileckich. Można obejrzeć je wraz z otoczeniem, na terenie, na którym się znajdują, z lotu ptaka. Dom Deweloper skupia się na budowaniu mieszkań i domów – do tej pory na terenie Koszalina i okolic wybudował 150 mieszkań i domów. Obecnie w sprzedaży ma lokale przy ulicy Firletki, na obrzeżach miasta. Biuro Ilecki Nieruchomości zajmuje się z kolei pośrednictwem w obrocie nieruchomościami, w tym sprzedażą lokali budowanych przez Dom Dewelopera.

Maciej Ilecki

ILECKI Nieruchomości

Tel. 94 344 55 15, 604 509 109
75-065 Koszalin, ul. Domina 3/7

https://www.facebook.com/AgentNaHarleyu
www.ilecki.pl
www.dom-deweloper.eu