izabela rogowska 5 Kultura

Kolacja na cztery ręce i jeszcze dwie

W oryginalnym tekście „Kolacji na cztery ręce” Paul Barz rozpisał role dla trzech męskich postaci. W realizacji w reżyserii Jana Tomaszewicza, której premiera miała miejsce 14 kwietnia w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie, nie tylko to się nie zgadza.

Najbardziej znana polska realizacja „Kolacji na cztery ręce” – relacji z kolacji, do której nigdy nie doszło – niemieckiego pisarza i muzykologa Paula Barza została wystawiona w Teatrze Telewizji w 1990 roku z Januszem Gajosem, Romanem Wilhelmim i Jerzym Trelą. Ale to niejedyna próba zmierzenia z tym tekstem, bo i w Polsce, i na świecie były ich dziesiątki.

Jerzy Fryderyk Händel i Jan Sebastian Bach – choć mogli, bo nie tylko żyli w tym samym czasie, ale też pochodzili z tego samego miejsca w Europie – w rzeczywistości nie tylko nigdy się nie spotkali, ale też wzajemnie starali się siebie unikać. Händel świadomie nie doprowadził do spotkania ze swoim kolegą po fachu. Bach mieszkał w Lipsku, gdzie był kantorem. Händel, który z Niemiec wyjechał na stałe do Londynu, to światowiec, lecz bardzo rozczarowany ojczyną, gdzie jego sława nie dotarła w takim stopniu, w jakim by sobie tego życzył. Za to w Anglii nawet jego nieudane kompozycje odbijają się szerokim echem.

W sztuce Paula Barza, która przyniosła mu międzynarodowy sukces, tych dwóch wielkich kompozytorów ma zasiąść do wystawnej kolacji. Jednak nie jedzenie gra tu główną rolę, szczególnie w wydaniu zaprezentowanym na koszalińskiej scenie.

Adaptację w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym im. Juliusza Słowackiego przygotował Jan Tomaszewicz. Koszalińskiej publiczności jest znany od blisko 20 lat, bo wyreżyserował tu „Czego nie widać” (2004), „Stosunki na szczycie” (2007), „Allo, Allo” (2015) i „Księżyc nad Buffalo” (2017). Jan Tomaszewicz od 2002 roku kieruje Teatrem im. J. Osterwy w Gorzowie Wielkopolskim. Z wykształcenia jest aktorem, reżyserem, politologiem i dziennikarzem.

To nie pierwsza praca z tekstem Paula Barza w wykonaniu Jana Tomaszewicza. W 2017 roku w kierowanym przez siebie teatrze wystawił „Kolację na cztery ręce” na zaproszenie Festiwalu Leszno Barok Plus. W realizacji sprzed sześciu lat reżyser szedł jednak ścieżką wskazaną przez autora tekstu. W Koszalinie nieco z niej zboczył, co sprawia, że przedstawienie nabrało nowego charakteru.

Na scenie Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, oprócz obsadzonych w głównych rolach Wojciecha Rogowskiego (Bach) i Piotra Krótkiego (Händel), oglądamy także… Katarzynę Ulicką-Pydę. W tekście Paula Barza występuje uczeń Händla – Jan Krzysztof Schmidt. W koszalińskiej realizacji to pani Schmidt. Kim ona jest? No właśnie, to jedna z ciekawostek tego przedstawienia.

Teatry na całym świecie różnie podchodzą do zaprezentowania wystawnej kolacji, do której miało dojść w hotelu w Lipsku. W większości z nich stoły uginają się od jedzenia – prawdziwego lub będącego jedynie atrapą. Koszalińska publiczność musi uruchomić wyobraźnię. Poza półmiskami, paterami, srebrnymi sztućcami, na stołach nie zobaczy nic więcej. Owszem, wiele mówi się o tym, co skrywają talerze przykryte kopułkami. Ale nic poza tym.

W pierwszej części przedstawienia Händel chce ugościć Bacha kolacją. Jednak ten z różnych powodów nie może jednak skonsumować wykwintnych dań, które znalazły się na stole. Skutecznie utrudnia mu to nie tylko sam gospodarz spotkania, ale i wspomniana już pani Schmidt. W drugiej części bohaterowie siadają przy stole, ale nadal okoliczności przebiegają tak, że wyraźnie głodny Bach niczego nie może skosztować.

Wojciech Rogowski w roli ślepnącego i głodnego Bacha jest uroczy. Mowa ciała jest spójna z tym, jakiego kompozytora poznajemy – skromnego ojca dwadzieściorga dzieci. Händel w wykonaniu Piotra Krótkiego jest zmanierowany, teatralny, chimeryczny. Próbuje go przywołać do porządku – z różnym skutkiem – pani Schmidt. Wiemy o niej niewiele, ale obecna jest na scenie przez całe przedstawienie. To znaczące odstępstwo od oryginału, w którym „męski” Schmidt jest wyraźnie postacią drugoplanową.

Katarzyna Ulicka-Pyda nie tylko świetnie pokazuje swój komediowy talent, ale też odgrywa rolę swego rodzaju greckiego chóru, który komentuje, dopowiada, mówiąc krótko: wtrąca swoje trzy grosze. Co ciekawe, mimo że jej bohaterka ma znacznie więcej do powiedzenia niż oryginalny Schmidt, Jan Tomaszewicz nie dopisał tu ani słowa. Po prostu część kwestii w sztuce Paula Barza przypisanych Bachowi i Händlowi, zgrabnie „przesunął” na rzecz nowo powołanej do życia postaci.

Wprowadzenie do przedstawienia pani Schmidt wymagało od reżysera stworzenia nowej dramaturgii relacji między nią a Händlem, między nią a Bachem. Inne były (i są) relacje damsko-męskie, a inne między konkurującymi ze sobą mężczyznami. Jan Tomaszewicz zrobił to zgrabnie i ciekawie.

Ciekawa jest też trzecia część przedstawienia. Tu już nie mamy do czynienia z Bachem, Händlem i panią Schmidt w strojach z epoki. Widzimy troje współcześnie ubranych ludzi i słuchamy ich refleksji na temat tego, dlaczego w rzeczywistości do spotkania wielkich kompozytorów nie doszło. Tu nie nawiązują już do treści sztuki, ale do współczesnej kompozytorom rzeczywistości. Jest mowa o zazdrości, zawiści, pysze, braku skromności, pokory. Czyż to nie wady, które my, współcześni, też możemy sobie zarzucić?

„Kolacja na cztery ręce” powstała w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich. Mimo skromnego budżetu, efekt jest naprawdę interesujący. Na uwagę zasługuje scenografia i kostiumy przygotowane przez niezwykle uzdolnioną Beatę Jasionek. W przedstawieniu rolę gra też muzyka poważna, choć nie zawsze w klasycznym wykonaniu.

A skoro o klasyce mowa, ten spektakl to okazja do zobaczenia teatru w jego najbardziej klasycznym wydaniu. Tu nie ma fajerwerków, gagów, sztuczek realizacyjnych. Są aktorzy i zbudowane przez nich postaci oraz relacje, wspomagane przez dekoracje i muzykę. Tylko tyle i aż tyle.