i Mercado Central od srodka Kulinaria

Livin’ la Vida Loca – żyjąc życiem szalonym

Pewnie niejedna osoba głowić się będzie, dlaczego Walencja? Dlaczego zdradziliśmy nasze ukochane Włochy? Otóż nie doszło do żadnej zdrady. Gdyby zagłębić się w historię, okazałoby się, że odwiedziliśmy dawną rzymską kolonię, której nazwa pochodzi od łacińskiego słowa valens („silny”) i która kulinarnie ma wiele wspólnego z Italią.

W mieście można znaleźć wiele włoskich wpływów w kuchni, które zaskakująco dobrze mieszają się z hiszpańską kulturą kulinarą. Współcześni Włosi pojawili się w Walencji wraz z falą imigracji po drugiej wojnie światowej i przynieśli ze sobą swoją kulturę gastronomiczną. Niemalże w każdym zaułku czai się mała Italia z rozbieganym włoskim personelem. Do jednej z nich zaprosił nas Giuliano, który wraz ze swoją ekipą dogadza podniebieniom wygłodniałych mieszkańców. Poznaliśmy się w naszej koszalińskiej Toscanie, gdy odpoczywał w Polsce wiele lat temu. Namawiał nas abyśmy go odwiedzili i zakosztowali w jego śródziemnomorskich specjałach. A że podobnie jak Hiszpanie szaleństwo mamy we krwi, więc jesteśmy.

Nasz przyjaciel prowadzi restaurację Saltimbocca. Gotuje tu autentyczne włoskie jedzenie z przepisów swoich babć. Jak mawia „miłość zaczyna sie przy stole”. Przy wspólnym stole długimi godzinami rozmawialiśmy o kuchni, zajadając się serwowanymi przez niego daniami. Byliśmy jak brat z bratem, bo tu każdy kto jest otwarty na ludzi, staje się rodziną.

Giuliano sprawił, że poczuliśmy się jak w domu. Uzmysłowił nam, że wpływy włoskie w kuchni Walencji są coraz bardziej wyczuwalne i są w dużej mierze akceptowane w kulturze kulinarnej miasta. Mieszanie włoskich i hiszpańskich kulinarnych tradycji jest fascynujące i prowadzi do powstania wspaniałych potraw, które z pewnością zachwycą każdego.

Jednym z najbardziej charakterystycznych dań, które łączy w sobie wpływy włoskie i hiszpańskie, jest fideua. Jest to potrawa podobna do tradycyjnej hiszpańskiej paelli, ale zamiast ryżu, używa się tu cienkiego i krótkiego makaronu. Przyrządza się ją obowiązkowo z owocami morza. Pychotka.

Giuliano polecił zacząć kolejny dzień od wyprawy do Mercado Central. To jeden z największych i jpiękniejszych targów w Europie. Położony w sercu stolicy, jest prawdziwą Mekką dla smakoszy i miłośników kuchni śródziemnomorskiej. Mieliśmy tu mnóstwo okazji do zanurzenia się w klimatach smaku i tradycji. W brukowanej hali centralnej na około 300 straganach zlokalizowanych wzdłuż korytarzy, można znaleźć niemal wszystko, od świeżych warzyw i owoców, po ryby, orzechy, miód, sery, gotowe potrawy i pyszne wędliny.

Mieliśmy mnóstwo planów na ten dzień, ale postanowiliśmy wczuć się w powolny rytm hiszpańskiego życia. Uwielbiamy patrzeć, jak południowcy celebrują moment jedzenia, celebrując w ten sposób po prostu życie. Mañana to właśnie filozofia życia bez pośpiechu, w uśmiechu i radości. Czas po prostu płynie tu inaczej. Nie dziś, to jutro, przecież świat się nie zawali.

Z tej sielanki wyrwało nas coś zaskakującego. Na pobliskim placu znajdowała się ogromna kolorowa konstrukcja. Po krótkiej chwili i paru rozmowach z mieszkańcami dowiedzieliśmy się, że nie mogliśmy trafić w lepszy moment, bo trwało właśnie Święto Ognia. Fallas to jedno z najważniejszych i najbardziej widowiskowych wydarzeń w Walencji, jakie mają miejsce co roku w marcu a do tego wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tradycja imprezy sięga korzeniamiśredniowiecza, gdy w dzień świętego Józefa cieśle sprzątali swoje magazyny przed przyjściem wiosny, wszystkie niepotrzebne materiały układając na ulicy, aby później je spalić.

Główną atrakcją festiwalu są kolorowe figurki różnych kształtów i rozmiarów, będące często parodią znanych osobistości polityki i mediów. Są one instalowane w całym mieście, tworząc harmonijną, bajkową przestrzeń. Spalenie fallas to najbardziej wyczekiwana część festiwalu, która jest jednocześnie jego zwieńczeniem, w ten sposób symbolicznie przegania się w Walencji zimę.

Jako, że Hiszpanie to naród uwielbiający wszelkiego rodzaju fiesty, to impreza każdego dnia przenosi się z ulicy do barów oraz klubów i trwa do białego rana. Daliśmy się porwać temu szaleństwu i rzuciliśmy w wir zabawy jak miejscowi.

Wiadomo, że jak człowiek tańczy, to szybko głodnieje. Radą na to jest wszechobecna paella valenciana, która jest symbolem miasta. Początkowo było to skromne danie biedniejszej części mieszkańców Walencji i okolic. Około południa zwykli się gromadzić przy ogniskach i piec nad nimi ryż, do którego wrzucali królicze mięso, ślimaki, warzywa, a w późniejszym okresie kawałki kurczaka. Nam osobiście najbardziej posmakowała jej morska wersja czyli marinera. Warto próbować tu morskich specjałów, bo wybrzeże w okolicach Walencji to prawdziwe królestwo owoców morza. Wykorzystuje się je tu w kuchni w wyrafinowany sposób. Kuchnia jest lekka i aromatyczna, mięso schodzi na daleki plan, bo gorący klimat nie wymusza na organizmach takiego zapotrzebowania na kalorie jak w naszej strefie klimatycznej.

Bezwarunkowo trzeba skosztować ośmiornicy, która jest nie tylko przepyszna, ale również bardzo popularna (podobnie jak we Włoszech). W zależności od sposobu przyrządzenia może zaskoczyć swoim smakiem aromatem a nawet konsystencją. Nasz przyjaciel podawał ją z kremem tymiankowo ziemniaczanym. Oczywiście zabraliśmy przepis ze sobą!

Warto też podkreślić, że jest to kraina pełna świeżych aromatów. Wiosną, kiedy drzewka pomarańczowe na południe od wybrzeża Walencji puszczają pąki i zaczynają zakwitać, w powietrzu roznosi się uwodzący zmysły zapach, który roznosi się na wiele kilometrów, przywołując niesamowite doznania.

Walencja to miejsce, które nie tylko czaruje swoją kuchnią ale też przepięknymi widokami. Odkryliśmy tu cudowny park ciągnący się kilometrami przez całe miasto. Usytuowany jest on w korycie starej rzeki Turia, która w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku wylała, wskutek czego zginęło wielu ludzi. Jakaś mądra głowa przeniosła bieg rzeki poza miasto, a w jej miejsce powstała ogromna śródmiejska zielona przestrzeń. Park jest tak obszerny, że w jego centrum zmieściło się Miasto Sztuki i Nauki, w którym odpoczywaliśmy po trudach szalonej fiesty.

Ech… szkoda, że wszytko co piękne, szybko się kończy. Na szczęście mamy naszą małą Italię w Koszalinie – widzimy się więc w Toscanie. Ciao!