PHOTO 2023 04 11 08 59 06 Biznes

Jak nie instalować fotowoltaiki – mini poradnik

Już ponad połowę energii pochodzącej ze źródeł odnawialnych dostarczają w Polsce instalacje fotowoltaiczne. Dotychczas powstało ich w kraju 1,2 mln, a ich skumulowana moc w styczniu br. wynosiła 12,5 gigawata. Większość (grubo ponad 90 proc.) stanowią instalacje małe – można by powiedzieć domowe. Drastyczne podwyżki cen energii podtrzymują zainteresowanie Polaków fotowoltaiką. Jednak zanim zdecydujemy się na jej zakup, warto uświadomić sobie, czego powinniśmy wymagać od sprzedawców urządzeń i instalatorów, żeby instalacja działała prawidłowo, bezpiecznie i by była maksymalnie wydajna. My po tę wiedzę zwróciliśmy się do Michała Sondeja, właściciela koszalińskiej firmy ZAXON.

ZAXON Smart Energy Management działa od 2018 roku, ale Michał Sondej i jego współpracownicy legitymują się kilkunastoletnim doświadczeniem w branży energetycznej. Firma ma na koncie kilkaset wykonanych instalacji fotowoltaicznych różnej wielkości, ale nie skupia się wyłącznie na nich, oferując szeroki pakiet rozwiązań związanych z zarządzaniem energią. Poza instalacjami fotowoltaicznymi zajmuje się dystrybucją i rozdziałem energii, optymalizacją układów zasilania (w celu obniżki kosztów zakupu i zużycia energii elektrycznej), doradztwem energetycznym oraz audytami efektywności energetycznej. Z usług firmy korzystają osoby prywatne, przedsiębiorstwa i instytucje zainteresowane wdrażaniem produktów energooszczędnych.

Niepokojące wnioski

W oparciu o wyniki przeprowadzanych przez ZAXON audytów spróbujemy zestawić najczęstsze błędy pojawiające się przy projektowaniu i realizacji instalacji fotowoltaicznych.

Dlaczego ZAXON takie audyty wykonuje? Po prostu – dysponuje sprzętem, który pozwala ocenić konkretną instalację w odniesieniu do normy oraz posiada odpowiednio kompetentnych pracowników. Istnieją bowiem przepisy precyzyjnie określające, jak powinna wyglądać taka instalacja pod względem dokumentacyjnym i wykonawczym. Swoista lista kontrolna określa szereg parametrów, które trzeba spełnić, aby zachować normę. „Odhaczanie” kryteriów odbywa się zero-jedynkowo, a więc na zasadzie „spełnia – nie spełnia”.

Michał Sondej komentuje: – Wiele z dotychczasowych zleceń kończyło się negatywnie. To znaczy, że około 60 % weryfikowanych przez nas instalacji nie była wykonana w zgodzie z normą. Najmniejsze uchybienia dotyczą dokumentacji, oznaczania elementów, oklejenia odpowiednimi informacjami. Dalej na liście zastrzeżeń pojawia się brak wyposażenia dodatkowego, typu gaśnice czy wyłączniki bezpieczeństwa. Zdarzają się również sytuacje ekstremalne, kiedy kable leżą na dachu w wodzie. Każdy kto ma odrobinę wyobraźni, wie, co oznacza połączenie elektryczności i wody. Taka instalacja nadaje się do natychmiastowego wyłączenia, demontażu lub przynajmniej remontu.

Audyty zlecają właściciele instalacji, którzy mają wątpliwości co do jakości wykonania instalacji. Kiedy instalacje w ogóle nie działają albo działają w sposób wadliwy, a klienci nie mogą doprosić się interwencji serwisowej, szukają niezależnej opinii, by na jej podstawie dochodzić swoich praw.

Fotowoltaika to obecnie atrakcyjny rynek, na którym działają również duże, sieciowe firmy korzystające często z lokalnych podwykonawców. Ci zaś bywają zwyczajnie niekompetentni, albo montaż instalacji jest dla nich źródłem dodatkowego przychodu a nie głównym zajęciem, więc dzisiaj są na rynku a jutro ich nie ma. Trudno wtedy uzyskać należną, zgodną z zapisami gwarancyjnymi pomoc serwisową.

Nierzadko sprawy kończą się w sądach. Klienci często skarżą się na to, że do momentu podpisania umowy wszystko było jak należy, a później zaczęły się kłopoty: brak reakcji na zgłoszenie usterek albo odpowiedzi zdawkowe, oczekiwanie na przyjazd serwisanta przez długie miesiące. Tymczasem gwarancja powinna trwać co najmniej dwa lata, czego wymaga prawo. Są jednak tzw. dobre praktyki, które zwyczajowo obligują sprzedawców i montażystów do odpowiedzialności za wykonaną usługę przez okres dłuższy niż wymagany minimalnie.

svg%3E Biznes

Niska cena szkodzi jakości

W związku z tym, że ciężar zamówień w branży fotowoltaicznej przesunął się – wskutek zmian prawnych – z małych instalacji na większe, pojawiły się nowe formy ryzyka. Wzrosło znaczenie kryterium ceny. Dostawcy decydują się na rozmaite rozwiązania ryzykowne, ale istotnie tańsze. Tymczasem istnieje, jak już wspomnieliśmy, minimum wymagań, których nikt nie powinien przekroczyć. Dzieje się jednak inaczej.

Michał Sondej mówi: – Zwyczajowo przyjmuje się, że system fotowoltaiczny powinien wytrzymać na dachu co najmniej 15 lat. Stosując materiały odpowiedniej jakości, sprzedawca stwarza podstawę do bezawaryjnego działania instalacji przez taki okres. Liczy się jakość każdego komponentu, bo co z tego że samo ogniwo będzie pochodzić od renomowanej firmy, jeśli zamontowane zostanie z użyciem byle jakich elementów albo niefachowo. Weźmy pod uwagę na przykład stosowanie opasek kablowych, czyli plastikowych opasek samozaciskowych. Kiedy wykonujemy instalację na dachu, nie ma tam łatwego dostępu, bo mają one najczęściej powierzchnię spadzistą a odległość między panelem a pokryciem dachowym jest niewielka. Zamocowanie powinno być solidne – „raz na zawsze”. Jednak instalatorzy nagminnie stosują opaski kablowe, gdy nie powinni tego w ogóle robić. Opaska kablowa, nazywana popularnie trytką, jest wykonana z plastiku. Poddana działaniom warunków atmosferycznych wytrzymuje 2-3 lata a później pęka. Kable spadają na dach, co jest niedopuszczalne. Taka instalacja nie powinna być eksploatowana. Tymczasem dostępne są rozwiązania, które stosuje się tylko raz, a chodzi o specjalne stalowe opaski kablowe. Ponieważ są one droższe, instalatorzy idą na łatwiznę i używają trytek – z wiadomym skutkiem. Opaski metalowe pozwalają kablowi poruszać się w obejmie. Kiedy pod wpływem temperatury, zalegającego śniegu albo wiatru wystąpią jakieś naprężenia kabla, mocowanie nie zawiedzie. Podobnie jest z używanymi śrubami. Trzeba pamiętać, że każde odkręcenie i później zakręcenie śruby zmienia strukturę materiału w miejscu montażu. Dlatego tak ważne jest prawidłowe wykonanie instalacji z odpowiednich materiałów.

Błędy popełniane przez instalatorów można podzielić na błędy montażu mechanicznego i błędy montażu elektrycznego.

svg%3E Biznes

Błędy montażu mechanicznego

Problemy takie najczęściej dotyczą instalacji na dachach, które wykonywane są z coraz nowocześniejszych pokryć, są coraz częściej ocieplane, lekkie. Nagminnym błędem jest stosowanie systemów balastowych, najczęściej betonu. Lekkie, nowoczesne dachy są w ten sposób odkształcane, naprężenia skutkują przerwaniem ciągłości pokrycia, pojawiają się mostki cieplne a nawet przecieki.

Niedopuszczalne jest również robienie dziur, żeby dotrzeć do twardego materiału. Tak jak kropla drąży nieustannie skałę, tak samo bloczek betonowy położony na membranie izolacyjnej cały czas na nią oddziałuje. Ten nacisk nie jest jednostajny. Ponieważ bloczek połączony jest z instalacją, podlega wraz z nią drobnym przesunięciom wywoływanym przez czynniki atmosferyczne. W końcu w miejscu, gdzie bloczek został umieszczony, membrana się przerywa (następuje uszkodzenie zmęczeniowe). W konsekwencji następuje nieszczelność, przez którą w materiał izolacyjny wnika woda. Właściciel dachu długo może sobie nie zdawać z tego sprawy, aż materiał izolacyjny (np. wata mineralna) mocno się nasączy a woda zacznie szukać sobie drogi przez stropy do murów.

Posłuchajmy Michała Sondeja: – Stosowanie niewłaściwych zamocowań do określonych typów pokryć dachowych jest problemem powszechnym. Z wizji lokalnych przywozimy mnóstwo zdjęć ilustrujących prawidłowość, że zastosowanie niewłaściwych zamocowań zawsze powoduje jakieś niedogodności dla użytkownika. Głównie były to przecieki, czyli przerwanie warstwy hydroizolacyjnej. Dostrzeżenie w porę przecieków chroni od gorszych nieprzyjemności, bo w skrajnym przypadku może się zdarzyć, że taki „skaleczony” dach może być przy ekstremalnych wiatrach zwyczajnie zerwany albo mocno uszkodzony. O pomstę do nieba woła na przykład używanie uchwytów do dachówki karpiówki na powierzchniach pokrytych papą. Nie mają one takich właściwości jak zamocowania do pap, ale są tańsze, więc kuszą do źle pojętej oszczędności. W sytuacji kiedy konkurencja na rynku jest duża, instalatorzy szukają ograniczenia kosztów na wszystkim, żeby móc ostatecznie zaproponować klientowi cenę niższą niż inni. Może to przynieść opłakane skutki.

Na kolejne niekorzystne zjawisko zwracają uwagę specjaliści budowlani, konstruktorzy i stowarzyszenia dekarskie. Otóż postulują oni konieczność certyfikacji elementów stosowanych w czasie montażu fotowoltaiki w zgodzie z normami budowlanymi, jak to jest w przypadków innych materiałów budowlanych. Zamocowanie systemu fotowoltaicznego powinno spełniać wymagania stosowane wobec innych zamocowań budowlanych. Tymczasem fotowoltaika jako zjawisko stosunkowo nowe w tym szczegółowym zakresie norm nie ma. A powinna mieć z wielu powodów, z których jeden z nich jest bardzo prozaiczny: właściciel dachu odpowiada przed prawem, jeśli coś z dachu spada, uszkadza przedmioty albo rani człowieka.

Nasz rozmówca komentuje: – Zamocowań posiadających certyfikaty budowlane jest bardzo niewiele. Większość dostawców używa określenia „konstrukcja wsporcza pod moduły”, ignorując pożądane zamocowania. Bez wynikających z normy budowlanej deklaracji właściwości użytkowych projektant nie potrafi prawidłowo zaprojektować systemu, bo nie ma danych źródłowych. Stosowanie się do reżimu budowlanego byłoby działaniem właściwym, bo jeśli mocujemy coś na dachu, stosujmy zamocowania zgodne z prawem budowlanym.

Czasami kiedy klienci dopytują o kwestie bezpieczeństwa i chcą uzyskać projekt, słyszą od przedstawicieli dystrybutorów, że założenie mikro instalacji nie wymaga uzyskania pozwolenia na budowę. – Nie mylmy jednak konieczności uzyskania decyzji administracyjnej z kulturą techniczną, według której każdy element dopuszczony do używania powinien być zaprojektowany z uwzględnieniem rozmaitych warunków, na przykład wietrznych czy wysokości budynku – tłumaczy właściciel firmy ZAXON. – Zagrożeniem jest również małe zaangażowanie firm wykonawczych w proces projektowy i obliczenia techniczne. Pomagamy klientom, którym rzeczy takie jak oderwanie się modułu się zdarzyły. Dokumentujemy, piszemy opinie, na podstawie których klienci dochodzą później swoich praw. Czasami dostajemy zlecenie poprawienia czegoś po innym wykonawcy. Dzieje się tak w przypadku prac wykonanych przez firmy, z którymi nie ma kontaktu, bo na przykład przestały istnieć albo są przekonane o swoim prawidłowych działaniu i odpowiedniej jakości – spory z tymi najczęściej muszą rozstrzygać sądy. Liczba sytuacji wątpliwych szybko rośnie. Jeszcze niedawno takich zleceń mieliśmy stosunkowo niewiele, 2-3 w tygodniu. Obecnie zdarza się nam wyjeżdżać na wizje lokalne nawet dwa razy dziennie.

svg%3E Biznes

Montaż elektryczny

Kiedy moduły są już na dachu, przychodzi czas na elektryków rozprowadzających przewody, montujących elementy sterujące i falownik, który przetwarza prąd stały wytwarzany w modułach fotowoltaicznych na prąd zmienny, czyli taki jak w sieci energetycznej. Finał ich pracy to podłączenie wszystkiego do dwukierunkowego licznika energii elektrycznej.

Również na tym etapie można zestawić długą listę błędów wynikających z niewiedzy instalatorów, niewłaściwej certyfikacji oraz faktu, że inwestorzy nie sprawdzają uprawnień wykonawczych oraz doświadczenia elektryków. Tymczasem bardzo dobrze byłoby, gdyby wykonawca mógł się wylegitymować certyfikatem wydanym przez Urząd Dozoru Technicznego albo świadectwem odbycia specjalistycznego kursu kończącego się egzaminem.

Błędy elektryczne niosą z sobą niebezpieczeństwo porażenia prądem, możliwość wystąpienia łuku elektrycznego niosącego z sobą zagrożenie pożarowe, trwałego uszkodzenia urządzeń.

– Mamy klientów, którzy stracili dorobek życia na skutek pożaru, który rozpoczął się w wadliwie zainstalowanym systemie fotowoltaicznym. Daleki jestem od straszenia, bo prawidłowo wykonane instalacje są bezpieczne. Uczulam tylko na elementy wpływające na to bezpieczeństwo. Każde urządzenie elektryczne używane w domu w jakimś stopniu niesie ryzyko pożarowe, bo jest wpięte do gniazdek elektrycznych za pomocą wtyczek, a zawsze gdzieś może być zagięty albo uszkodzony kabel… Na tej zasadzie również instalacja fotowoltaiczna zwiększa ryzyko pożarowe. Ale na to są sposoby. Przede wszystkim uniwersalna zasada odpowiadająca na pytanie jakie wtyki stosować. Odpowiedź brzmi: „ten sam typ, ten sam producent”. To jest łatwe do sprawdzenie przez każdego inwestora i każdego inspektora nadzoru. Wystarczy w czasie instalacji podejść do elektryka i zapytać, czy gniazdo i wtyczka w falowniku są tego samego typu. Dalej: czy wtyczka jest zarobiona tak samo jak kabel wychodzący z modułu. Jeśli nie jest, trzeba to zmienić. Najważniejsze jest bezpieczeństwo obwodu prądu stałego, czyli tego co mamy na dachu. Jeśli tam pojawi się ogień, bardzo trudno go ugasić. W jakimś stopniu pomagają optymalizatory i wyłączniki bezpieczeństwa, ale nawet one nie dają absolutnej gwarancji bezpieczeństwa – mówi Michał Sondej.

Pan Michał kontynuuje: – Bardzo dużo zależy od drobnych elementów używanych w trakcie montażu jak elementy złączne czy przewody. Znowu warto wrócić do fazy projektowej. W normie jest zawarte kilkanaście punktów odnoszących się do dokumentacji. Bardzo często w miejscach, w których przychodzi nam działać, widzimy na przykład błąd polegający na źle dobranej liczbie modułów w stosunku do liczby wejść do falownika. Skąd one się biorą? Projektant albo nie uwzględnił tego w dokumentacji albo nie przekazał dokumentacji instalatorowi, a ten działał na wyczucie. W efekcie dochodzi do przeciążeń przewodów, co może doprowadzić do powstania łuku elektrycznego a w konsekwencji do powstania pożaru.

Wydawać by się mogło, że instalacja fotowoltaiczna jest prosta: mamy moduł, przewód, falownik i podłączenie do sieci. Jednak na każdym etapie jest kilka istotnych elementów szczegółowych, nad którymi trzeba się pochylić.

svg%3E Biznes

Lekceważenie zapisów gwarancyjnych i serwisu

Inne źródło zagrożenia stanowi postawa wielu firm, które zrobią wszystko tanio, ale później unikają kontaktu z klientem, bo na serwis już nie mają pieniędzy. Tymczasem pewne symptomy nieprawidłowego działania urządzeń, łatwe do wyłapania przez fachowca, skorygowane odpowiednio wcześnie, mogą zapobiec poważnym awariom. – „Diagnoza” na telefon zazwyczaj nie wystarcza. Trzeba wejść w panel sterujący, sprawdzić różne parametry, skorygować. Kilkukrotnie zbyty klient trafia do nas albo innej lokalnej firmy, uzyskując pomoc – mówi Michał Sondej. – Bywa, że ta pomoc to już po prostu konieczność naprawy, a więc dodatkowe koszty. Klient zaoszczędził w swoim przekonaniu 10 tysięcy złotych, a później za ekspertyzę płaci dwa tysiące i za naprawę kolejne sześć. Taki klient nie będzie zadowolony i na pewno nie będzie polecał fotowoltaiki innym. Tak więc fuszerki i brak właściwej obsługi posprzedażowej negatywnie wpływa na wizerunek całej branży. Rzetelność firmy wyraża się również w tym, by przekazać klientowi konieczne minimum wiedzy na temat fotowoltaiki. Inaczej dochodzi do sytuacji, że nieświadomy klient akceptuje źle działający system, bo zakłada, że tak powinno być. Tymczasem źle ustawiona instalacja działa na pół gwizdka i przynosi połowę spodziewanych korzyści. A trzeba pamiętać, że wszelkie materiały marketingowe opisują korzyści wedle parametrów maksymalnych, które są do uzyskania tylko wtedy, kiedy system jest prawidłowo zbudowany i prawidłowo ustawiony. Jeżeli system produkuje mniej energii niż wynika to z jego specyfikacji techniczne, to znaczy że gdzieś nastąpił błąd.

Laikowi trudno dostrzec granicę między przekazem technicznym a marketingowym. Tutaj warto przyjąć taką postawę jak w przypadku poważnej usterki samochodu, kiedy opinię jednego mechanika konfrontujemy z innym. Indywidualnemu klientowi niełatwo jest się poruszać wobec mnogości firm. Wiedza powszechna o fotowoltaice jest wiedzą popularną a nie techniczną. Dlatego metoda „dwóch mechaników” może się tu sprawdzić: – My staramy się podchodzić do różnych nowinek ze zdrowym sceptycyzmem. Weryfikujemy zapewnienia producentów w praktyce – te innowacje, które się sprawdzają adaptujemy. Mamy kilka instalacji testowych, gdzie porównujemy jakieś technologie. Mieliśmy na przykład instalację, na której porównywaliśmy cztery sposoby optymalizacji modułów na tle systemu niezoptymalizowanego. Wyniki są wartościową wiedzą, która służy nam, ale ostatecznie naszym klientom. Jest wartościowa, bo oparta na rzetelnym badaniu – zapewnia Michał Sondej.

Optymalizacja jest atrakcyjnym pojęciem, ale zacząć trzeba od zupełnych podstaw, bo wiadomo że moduł umieszczony w cieniu energii nie wyprodukuje. Prawidłowo ustawione względem słońca panele optymalizacji praktycznie nie potrzebują. Owszem, bywają sytuacje, kiedy optymalizacja z technicznego punktu widzenia ma sens, ale nie ma ich wiele. – W moim przekonaniu optymalizatory są w instalacjach nadużywane. Z punktu widzenia bezpieczeństwa ma to znaczenie, bo jak już stwierdziliśmy, każdy dodatkowy element w układzie elektrycznym stanowi potencjalne dodatkowe zagrożenie pożarowe. Poza tym optymalizator podlega odrębnej gwarancji i serwisowi. Czy to jest komfortowe, kiedy co pół roku pojawia się ekipa z wysięgnikiem i grzebie na dachu? – pyta retorycznie nasz rozmówca. – System powinien być od razu zaprojektowany na lata i nie powodować co rusz potrzeby jakichś interwencji. Dlatego warto przed zamówieniem uzyskać trochę wiedzy na temat fotowoltaiki. I przede wszystkim podczas projektowania należy wziąć pod uwagę lokalne warunki. W przypadku Pomorza są to na przykład silne wiatry, których natężenie i dominujące kierunki powinny być zawsze uwzględniane w projekcie.

Oczywiście to że system ma służyć 15 i więcej lat, nie oznacza, że nie powinniśmy się nim przez ten czas interesować. Znowu można odwołać się do sytuacji z samochodem. Kupiwszy auto, serwisujemy je, myjemy, lejemy do baku paliwo. W przypadku fotowoltaiki również trzeba o niej pamiętać – przynajmniej po wystąpieniu jakichś groźnych zjawisk pogodowych. ZAXON dla klientów którzy nie mają możliwości samodzielnie zajrzeć na dach albo nie wiedzą na jakie elementy zwrócić szczególną uwagę, ma płatną usługę kontroli technicznej instalacji. Wszystko kończy się protokołem technicznym, w którym klient znajduje informację o wszelkich stwierdzonych usterkach i wątpliwościach.

Warto również co jakiś czas sprawdzać, czy ilość energii produkowanej zgadza się mniej więcej z deklarowanymi parametrami instalacji. – My wszystkie nasze instalacje mamy podpięte do monitoringu. Sprawdzamy ich działanie zdalnie, bez wezwania. Jesteśmy w stanie natychmiast stwierdzić nieprawidłowości w działaniu systemów. Często okazuje się, że my wcześniej niż właściciel wiemy o rozmaitych kłopotach. Każdego dnia roboczego nasz pracownik przegląda działanie wszystkich systemów do których mamy dostęp. W przypadku dużych instalacji szybka reakcja przekłada się na pieniądze, bo kiedy instalacje są wyłączone, nie produkują prądu – kwituje Michał Sondej.