7 Ludzie

Łyżwy, narty, sanki i kuligi, czyli uroki zimy w dawnym Koszalinie

Ach, gdzież są niegdysiejsze śniegi” – chciałoby się zakrzyknąć za francuskim poetą Villonem przy oglądaniu starych zdjęć zimowego Koszalina. Miasto wyglądało wówczas bajkowo. Dla dawnych mieszkańców, szczególnie tych najmłodszych, ta pora roku oznaczała również dni zabaw i sportowych rywalizacji.

Kilka lat temu w czasopiśmie „Köslin Kurier” ukazały się wspomnienia urodzonego w niemieckim jeszcze Koszalinie Manfreda Schülke, który opisywał zimy z czasów jego dzieciństwa. „Dziś klimat jest inny niż ten, który pamiętam z moich dziecięcych lat, gdy były „prawdziwe zimy” ze śniegiem” – pisał. „To były dla nas, dzieciaków, radosne chwile, chociaż ta pora roku miała również mniej przyjemne strony. Mimo że byliśmy dziećmi, musieliśmy ciężko pracować. Gdy spadł śnieg, odśnieżaliśmy ulicę i chodniki przy naszej kamienicy. Jeżeli śniegu było zbyt dużo, trzeba go było wywozić sankami na Quebbewiese (dzisiejszy teren Manhattanu) lub do Mühlenbach (Dzierżęcinki). Zarabialiśmy również drobne pieniądze, odśnieżając chodniki przed sklepikami. Ich właściciele płacili nam za to od 10 do 20 fenigów. Czasem była to paskudna robota, gdy posypany solą śnieg topił się i zamieniał w wodę, która po nocy zamieniała się w twardą lodową skorupę. Bardzo trudno było ją usunąć, aby chodnik mógł zostać uznany za gruntownie oczyszczony. Mieliśmy do tego specjalne skrobaczki. Oprócz pracy zima oferowała także mnóstwo okazji do zabawy. Kto z nas, dzieci, nie brał udziału w bitwach na śnieżne piguły? Czasem przy takiej zabawie zdarzała się wybita szyba w oknie. Oznaczało to dla sprawcy „gorzką pigułę”, która kosztowała go pieniądze zarobione wcześniej na odśnieżaniu.”

Ulubionym miejscem zimowych zabaw małego Manfreda i jego kolegów był park i rzeczka Dzierżęcinka. Wspominał, że wracając do domu ze szkoły przy Moritzstrasse (dzisiejszej ulicy Jedności) wykorzystywali skarpę przy najstarszym koszalińskim Drzewie Czarownic, zjeżdżając w dół na tornistrach. Mniej bezpieczną zabawą było pływanie na krach, gdy lód pokrywający Dzierżęcinkę zaczynał topnieć. – Oczywiście czasem kończyło się to mokrym tyłkiem – wspominał pan Schülke. Trzeba było wtedy szybko biec do domu i przebrać się w suche i ciepłe ubranie.

Drugim miejscem zimowych zabaw dzieci i młodzieży była Czarna Góra (Schwarze Berg), która znajdowała się między dzisiejszymi ulicami Racławicką, Stawisińskiego, Rzeczną i Orlą. Najlepszy zjazd zaczynał się przy zaroślach okalających nowy cmentarz żydowski i prowadził do położonej w dole łączki, zasypanej w latach 80. XX w. Mniej więcej w jednej trzeciej jego długości była wielka mulda, która powodowała, że większość saneczkarzy i narciarzy właśnie tam się wywracała wśród śmiechów i wrzasków.

Gerhard Ziemer, również dawny mieszkaniec Koszalina, wspominał, że na początku XX w. ulubioną zimową rozrywką młodych ludzi w Koszalinie była jazda na łyżwach. W tamtym czasie prawdopodobnie nie było ucznia, który by tego nie potrafił. Łyżwiarze korzystali z zamarzniętego parkowego stawu. Urządzone tam lodowisko było jednak odpłatne (5 fenigów) i nie zawsze dostępne, ale dobrze utrzymane: zamiatane, a nocą polewane wodą. Bezpłatnie korzystano za to z zamarzniętego niewielkiego stawku na terenie dzisiejszego Manhattanu oraz rozlewiska Dzierżęcinki przy dawnej szkole dla głuchoniemych (obecnie okolice ul. Rzecznej). Ich największą zaletą był fakt, że w razie załamania się lodu było tam bardzo płytko. W bardziej mroźne zimy starsi łyżwiarze wybierali się w jednodniowe wycieczki po zamarzniętej Dzierżęcince do któregoś z jezior: Lubiatowskiego lub Jamna. Na tym ostatnim koszalinianie ślizgali się na bojerach przechowywanych na przystani żeglarskiej w Unieściu..

Z górki na pazurki

Największym powodzeniem zimą cieszyła się w dawnym Koszalinie Góra Chełmska. Już ponad 100 lat temu znajdowały się na niej znakomicie utrzymane tory saneczkowe.

Pierwszy, dość krótki, był wybudowany w 1906 r. przez uczniów szkoły dla chłopców i prowadził od stojącego na szczycie Góry Chełmskiej krzyża w kierunku północnym. Po wybudowaniu tam w latach 20. niewielkiej skoczni narciarskiej, był wykorzystywany przez skoczków jako lądowisko.

Drugi zjazd, powstały w 1907 r. również dzięki pracy młodzieży, znajdował się z tyłu późniejszego stadionu sportowego. Tam też w późniejszym okresie wybudowano drugą, nieco większą od poprzedniej skocznię narciarską.

W 1913 r. powstał trzeci zjazd dla saneczkarzy, tym razem wybudowany przez miasto. Tor miał 6 metrów szerokości, wysokość bocznych wałów sięgała 2 metrów, a jego długość wynosiła ponad 1000 metrów, plasując go jako najdłuższy tor saneczkowy w północnych Niemczech. Cieszył się sławą na całym Pomorzu i był odwiedzany przez amatorów zjazdów z sąsiednich miejscowości. W 1913 r. odbyły się na nim pierwsze zawody bobslejowe.

Na górze Chełmskiej uczniowie koszalińskich szkół mieli zimą okazję do spotkań z nastoletnimi elewami pobliskiej wojskowej Szkoły Kadetów mieszczącej się w dzisiejszej siedzibie ośrodka szkoleniowego Straży Granicznej. Przybyli tam z całych Niemiec chłopcy byli wówczas podporządkowani surowej dyscyplinie i rzadko opuszczali koszary. Na zajęcia fizyczne na Górze Chełmskiej udawali się w zwartych kolumnach marszowych pod dowództwem oficera. W opublikowanych w połowie lat 60. XX wieku wspomnieniach Gerharda Ziemera, kilkudziesięcioletni już wówczas autor pisał, jak wielkie wrażenia na nim – gimnazjaliście – robiły w 1915 r. marszowe piosenki śpiewane przez jego rówieśników w mundurkach i wojskowych czapkach, kształcących się na przyszłych oficerów armii cesarskiej. Niektórzy z nich mieli na twarzach ślady walk staczanych na dziedzińcu szkoły, gdzie budowano śnieżne fortece i wały. O ich posiadanie toczyły się zacięte bitwy na śnieżki, które nie obywały się bez siniaków i zakrwawionych nosów.

Ukoronowaniem saneczkowania na górze Chełmskiej był zjazd nieoficjalną trasą zwaną Torem Śmierci (Todesbahn), obejmującą częściowo dzisiejszą ulicą Sianowską. Przed I wojną światową ruch samochodowy prawie nie istniał, niebezpieczeństwo spotkania konnego zaprzęgu z zaopatrzonymi w dzwonek saniami również było niewielkie. Zjazd rozpoczynał się na szczycie góry przy krzyżu, a kończył aż przy skrzyżowaniu dzisiejszych ulic Piłsudskiego i Chałubińskiego, przy budynku szkoły kadetów. Aby zminimalizować niebezpieczeństwo, na wszelki wypadek na końcu trasy usypywano wał ze śniegu. Z czasem zakazano tam zjazdów, a tor przegrodzono rowem i rzędem słupków.

Na terenie całej góry Chełmskiej można było zimą spotkać również wielu narciarzy. W 1914 r. powstało Stowarzyszenie Sportów Zimowych (Wintersportverein), a miasto i okolice reklamowano w folderach turystycznych jako znakomite miejsce do uprawiania zimowych dyscyplin. Wkrótce pojawili się tam pierwsi biegacze, początkowo w rakietach śnieżnych na nogach, mający do dyspozycji trasę o długości 16 km, wykorzystywaną w kolejnych latach do przeprowadzania mistrzostw narciarskich Pomorza.

W styczniu 1938 r. gazeta „Kösliner Zeitung” zamieściła obszerny i ilustrowany fotografiami reportaż z takich zawodów zatytułowany „Góra Chełmska, najlepsze tereny narciarskie w okręgu”. Na pięciokilometrowej trasie w konkursie startowali razem mężczyźni, kobiety i młodzież, a kibicowały im tłumy koszalinian, którzy po rozdaniu nagród zwycięzcom szczelnie wypełnili restaurację obok wieży widokowej.

Już w latach 20. XX wieku koszalińska pisarka Marie Luise Bartz pisała, że gdyby władze miasta wybudowały na Górze Chełmskiej schronisko mogące przyjmować letnich i zimowych gości, Koszalin mógłby pozyskać warunki uprawiania zimowych i letnich sportów górskiego kurortu, niespotykane w żadnym innym mieście na Pomorzu. „W pobliżu nie ma wielu większych miast o tak dobrych warunkach jak góra Chełmska ze swoim leśnym i morskim powietrzem wysokogórskiego uzdrowiska.” Wojna zniweczyła te plany.

Paraolimpiady i kuligi

W opracowaniach dotyczących sportu w Koszalinie po roku 1945 o dyscyplinach zimowych trudno znaleźć choćby wzmiankę. Jedynie w opracowaniu dotyczącym sportu osób niepełnosprawnych w województwie koszalińskim dr Agnieszka Połaniecka wspomina o osiągnięciach zawodników założonego w 1969 r. klubu sportowego „Start”, którzy przez 7 lat zdobywali tytuł drużynowego mistrza Polski w narciarstwie biegowym. Zawodniczki „Startu” odnosiły również sukcesy indywidualne, startując m.in. w 1994 r. na Igrzyskach Paraolimpijskich w norweskim Lillehammer, zajmując III miejsce w biegu narciarskim na 15 km i IV miejsce w biegu narciarskim techniką klasyczną na 5 km.

W powojennym Koszalinie nie organizowano jednak zawodów narciarskich. W latach 60. zdarzały się natomiast młodzieżowe zawody saneczkowe wykorzystujące wyremontowany tor na górze Chełmskiej. Do zjeżdżania na sankach wykorzystywano również pofałdowany i niezabudowany jeszcze teren tzw. wąwozów (obecnie między ul. Kutrzeby i Kwiatkowskiego), park po obu stronach dzisiejszej ul. Andersa oraz – od lat 80. do dziś – sztucznie usypane wzniesienie z pomnikiem Hasiora. Ponadto w kilku punktach miasta (m.in. w pobliżu remizy strażackiej, na terenie obecnej giełdy przy ul. Orląt Lwowskich, na stadionie klubu sportowego Bałtyk oraz na kilku osiedlach) urządzano lodowiska, na których podczas ferii organizowano dla dzieci i młodzieży zawody łyżwiarskie w biegach oraz w slalomie. Do zimowych rozrywek koszalinian należały również kilkugodzinne kuligi na górę Chełmską lub do Mielna organizowane w latach 60. i 70. przez Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej i Koszaliński Ośrodek Sportu i Rekreacji. Dziś kuligów się już nie urządza, a łyżwiarzom pozostawało do niedawna tylko niewielkie sztuczne lodowisko przy stadionie Gwardii (w listopadzie 2022 r. właściciel zapowiedział, że z powodów ekonomicznych tej zimy nie będze czynne) oraz wymagające wypożyczenia specjalnych łyżew syntetyczne lodowisko, które rok temu urządzono na rynku przed ratuszem. Jednak gdy pogoda sprzyja, na zaśnieżonych leśnych drogach i bezdrożach w pobliżu osiedla Lubiatowo wciąż można spotkać koszalinian na nartach.