1 PB184865 Ludzie

Arkadiusz Klimowicz: „Otwartością zdobywa się zaufanie mieszkańców”

Fot: Nikola Moskal i Bartosz Góral

Lekarz z widokami na karierę zawodową w medycynie zdecydował się 20 lat temu kandydować w pierwszych bezpośrednich wyborach na burmistrza Darłowa. Jako darłowiak z krwi i kości był zaangażowany w sprawy swego miasta dużo wcześniej. Kolejne wybory wygrywał dużą przewagą głosów nad rywalami. Poznał politykę samorządową od podszewki i właśnie o niej i jej praktycznych wymiarach postanowiliśmy z Arkadiuszem Klimowiczem, burmistrzem Darłowa, porozmawiać.

svg%3E Ludzie

– Teraz jest łatwiej działać samorządom, czy łatwiej było na początku, zaraz po przemianach ustrojowych w Polsce?

– Obecnie jest zdecydowanie trudniej. Wynika to z wielu okoliczności. Jedna z nich, pokusa władzy centralnej do podkopywania samorządowych finansów, była widoczna od dawna, jeszcze przed PiS-em. Chętnie przerzucano na samorządy kolejne zadania i ich finansowanie. Tamte rządy robiły to, ale się tego wstydziły, natomiast PiS robi to i się nie wstydzi.

– Pluralistyczne samorządy, na które partia nie ma on wpływu, są dla niej niewygodne?

– Są wręcz solą w oku. Jak najłatwiej wójtów, burmistrzów i prezydentów „przywołać do porządku”? Zabrać im pieniądze. Wtedy stają się oni petentami. 20 lat temu ten mechanizm był słaby. Samorządy miały coraz lepiej funkcjonujące własne budżety. Wejście do UE nakręcało koniunkturę wewnętrzną, siła samorządów była coraz większa.

– Inna kwestia to klimat panujący wokół samorządów.

– Każdy organ samorządu musi działać w granicach prawa, co jest zrozumiałe. Istnieją instytucje, które patrzą nam na ręce, w razie uchybień każdemu grożą konsekwencje, także karne. Każdy o tym wiedział i się pilnował. Od niedawna jest praktyka, że prokuratorzy prowadzą „śledztwa”, analizując uchwały samorządowe i zgłaszają swoje uwagi. Przez 15 lat nie wiedziałem, że prokurator rejonowy może podważyć uchwały rady gminy. Myślałem, że prokurator ma inne zajęcia, a nadzór nad działalnością samorządu od strony prawnej i finansowej sprawują wojewodowie i izby obrachunkowe. Pewnie prokuratura miała te uprawnienia zawsze, ale teraz zmieniła się praktyka. Teraz samorządy są na cenzurowanym. Podkopane są podstawy ich finansowej niezależności, trwa wyczekiwanie aż się komuś powinie noga. Można nawet mówić o pełzającej zmianie ustrojowej.

– A jak wygląda partycypacja społeczna, czyli w uproszczeniu zaangażowanie obywateli?

– Zmienia się jej motywacja. Kiedy zaczynałem swoją aktywność samorządową, partycypacja była akcyjna. Na przykład w Darłowie, gdzie funkcjonują osiedla, na lokalne zebrania przychodziły tłumy, ale tylko w dzielnicach, które były bardziej zaniedbane. Gdy problemy związane na przykład z drogami zostały rozwiązane, to nagle aktywność społeczna się kończyła. Darłówko było najbardziej aktywną częścią Darłowa, a teraz nie ma nawet zarządu rady osiedla, bo nie było chętnych. Obecnie daje się obserwować inna w swoim charakterze aktywność mieszkańców. Dotyczy ona spraw miasta jako całości. Pojawili się aktywiści, którzy chcą dbać o czyste powietrze, zwierzęta, o zieleń.

– Jakie są Pana zdaniem minimalne wymagania wobec osoby, która miałaby piastować stanowisko wójta, burmistrza lub prezydenta miasta?

– Myślę, że nasza polityka lokalna, nawet na poziomie gmin, coraz bardziej się amerykanizuje. Znamy to z filmów z lat 70., 80., 90. Żeby wygrać tam wybory na burmistrza, gubernatora, zostać kongresmenem trzeba było być osobowością, mieć pieniądze i prowadzić skuteczną komunikację społeczną. U nas na poziomie gmin mniejszych, takich jak Darłowo, pieniądze się właściwie nie liczą. Ale trzeba mieć osobowość i umieć się komunikować z ludźmi. Ja zostałem burmistrzem w pierwszych wyborach bezpośrednich. Wcześniej, od roku 1990 do 2002 roku, można było być burmistrzem lub wójtem będąc kimś szerzej nieznanym, nielubianym, a nawet dziwakiem. Wtedy nie trzeba było przekonać do siebie tysięcy wyborców, tylko grupę radnych, którzy decydowali o obsadzie najważniejszego stanowiska w gminie. Od 2002 roku, gdy kilka tysięcy lub kilkaset tysięcy osób decyduje, kto będzie włodarzem gminy, trzeba być kimś, trzeba mieć wizję i umieć do niej przekonać dużą grupę głosujących. W tym sensie polityka lokalna stała się „amerykańska” i dojrzała demokratycznie.

– Jaka była Pana motywacja do startu w pierwszych wyborach?

– To pytanie zadała mi kiedyś, nieżyjąca już, pani Janina Górecka, która miała w mieście ogromny autorytet. Powiedziała do mnie: „Arek, po co ty się pchasz do tych wyborów? Jesteś lekarzem, przez wielu cenionym, ludzie dobrze o tobie mówią. Jak zostaniesz politykiem, to będą cię krytykować, będą wieszać na tobie psy.” Ja jej odpowiedziałem szczerze, choć może to zabrzmieć nieco nieskromnie: „Jeżeli ludzie porządni i uczciwi, a za takiego się mam, nie będą szli do polityki, to miejsce to wypełnią ludzie, którzy mają motywacje niekoniecznie szlachetne.” Tak to widziałem i nadal widzę. Chciałem nie zostawiać miejsca dla ludzi, którzy chcieliby rozsiąść się w fotelu burmistrza dla własnych korzyści i splendoru. Ja jestem rodowitym darłowiakiem, tu wróciłem po studiach i to jest moje miasto. Zależy mi na nim. Krew mnie zalewała, kiedy widziałem, jak miasto nie wykorzystywało swojego potencjału i grzęzło w marazmie. Chciałem to zmienić.

– Moim zdaniem ostatnie 20 lat miało dla Darłowa kluczowe znaczenie w okresie po przemianach ustrojowych 1989 roku. Miasto bardzo się zmieniło.

– Darłowo przed laty było postrzegane trochę jak taka zapomniana „dziura”. Kołobrzeg miał swojego patrona w PRL-u, premiera Piotra Jaroszewicza. Działał mit zaślubin z morzem, ówczesne władze Kołobrzeg dopieszczały. Ustka to było z kolei niemal przedmieście Słupska, dbano o nią. Mielno było ważne dla Koszalina. A Darłowo leżące między Słupskiem a Koszalinem, „daleko od szosy”, było nikomu niepotrzebne. My musieliśmy po przemianach ustrojowych startować z poziomu czwartej czy trzeciej ligi, żeby wejść do pierwszej ligi miejscowości wypoczynkowych na polskim wybrzeżu. Do pierwszych wyborów poszedłem ze sloganem „Darłowo przyjazne dla mieszkańców, turystów, inwestorów”. Ten program konsekwentnie od 20 lat realizuję.

– Jestem pod wrażeniem skuteczności wciągania innych instytucji w realizację celów Darłowa. Na przykład Urzędu Morskiego, który duży odcinek brzegowy w Darłówku – podlegający silnej erozji – umocnił, odbudował plaże, stworzył laguny kąpielowe. Podobnie za pieniądze zewnętrzne zyskał port i inne miejsca w części nadmorskiej Darłowa.

– Mogę podać jeszcze jeden przykład. Urząd Marszałkowski wybudował nam most drogowy, bo wcześniej mieliśmy tylko jeden. W razie nie daj Boże jakiegoś poważnego wypadku, byłby dramat. Nie mówiąc już o korkach w sezonie letnim. W 2014 roku samorząd województwa wybudował drugi most, powstała alternatywna droga do Darłówka. Znowu może to zabrzmieć nieskromnie, ale udało się to dlatego, że jestem aktywny. Moim współpracownikom i mieszkańcom powtarzam, że jak burmistrz będzie siedział w ratuszu, to wiele z tego nie wyniknie. Pomimo że żyjemy w epoce e-maili i Internetu, to jednak kontakt osobisty włodarza gminy z decydentami jest bardzo ważny. Ja powtarzam, że Darłowo nie jest istotne dla decydentów w Warszawie czy w Szczecinie. Jedna dzielnica Szczecina w sensie liczby głosów waży w wyborach do sejmiku więcej niż całe Darłowo. Dlatego to, by nasz region został zauważony, potrzeba szczególnej aktywności. Stąd moje częste wyjazdy do Szczecina, Warszawy. Lider miasta, które chce pozostać w pierwszej lidze musi mieć ambicje i być konsekwentnym, upartym w swoich dążeniach.

svg%3E Ludzie

– Wracając do zmian w Darłowie. Skąd na to wszystko wzięliście pieniądze?

– W ogromnej części były to pieniądze unijne i centralne. Kiedyś to podliczyliśmy. Wyszło nam wtedy, że tych inwestycji zrealizowaliśmy za ćwierć miliarda złotych. Dla kilkunastotysięcznego miasteczka to bardzo duża kwota. Teraz jest to już coś ponad 300 milionów złotych. Na dowód tego są różne rankingi, gdzie byliśmy bardzo wysoko w kategorii małych miast.

Druga rzecz to prywatyzacja mieszkań komunalnych i majątku gminy. Kiedy zaczynałem być burmistrzem, to mieszkań należących do miasta było około 1500. Mieszkań, którymi miasto musiało a nie umiało zarządzać. I na których remonty nie miało pieniędzy. Po kilku latach ta liczba spadła do 300. Efekt był taki, że ludzie dostali mieszkania za mniej niż koszt wyceny, za 1 procent ich wartości. Ale zaczęli remontować te już własne domy i mieszkania, budować łazienki, wymieniać okna, remontować dachy.

Trzecia sprawa to prawo lokalne przyjazne inwestorom. Darłowo jest w grupie około 20 procent miast w kraju, które mają przyjęte plany zagospodarowania przestrzennego. Już w lutym 2007 roku, po czterech latach mojej kadencji, uchwaliliśmy plany dla całego miasta. To powoduje, że inwestor śmiało inwestuje, nie musi się niczego bać. Jesteśmy otwarci na zmiany, jeżeli są potrzebne, możemy dostosować się do potrzeb inwestora. Wychodzimy z założenia, że zielona łąka nie da tylu miejsc pracy, co nowy hotel.

– Elastyczność pod względem planów zagospodarowania na pewno inwestorzy doceniają.

– Parę razy miałem sytuację, gdy pytałem przedsiębiorców, dlaczego akurat w Darłowie chcą zbudować hotel. Wtedy spotykałem się z odpowiedzią, że w Darłowie jest odpowiedni klimat. Polityka lokalna jest stała, nie ulega jakimś wahaniom, nasz kierunek jest bardzo otwarty i niezmienny. Ja i moi urzędnicy pomagamy inwestorom. Jak są jakieś problemy, przekraczające nawet naszą decyzyjność, np. dotyczą decyzji na poziomie powiatu, województwa, pokazujemy inwestorom drogę, którą powinni iść. Dlatego inwestorzy lubią u nas inwestować, mogą na nas liczyć, nasi urzędnicy odbierają telefony, podsuwają pomysły i rozwiązania. To zadecydowało o naszym sukcesie.

– Ma Pan opinię burmistrza, który nie unika rozmowy z ludźmi, nawet w trudnych sprawach.

– Inaczej być nie może. Moi krytycy mogą mi wiele zarzucić, ale nie to, że unikam kontaktu z mieszkańcami. Jestem z nimi w dialogu, nie tylko na spotkaniach czy w godzinach urzędowania. Ja dziennie odbieram wiele telefonów, SMS-ów, e-maili, wiadomości na Messengerze i reaguję na nie. Tego nie widać na zewnątrz, ale otwartością na kontakty zdobywam zaufanie mieszkańców. Jakby ktoś zadał pytanie, dlaczego wygrywam kolejne wybory, to tutaj byłaby kluczowa część odpowiedzi. Pamiętam rok 2014. Pojawiła się mocna grupa opozycyjna, nawet kilka takich grup. Krytyka szła w kierunku fałszywym, że siedzę w wieży z kości słoniowej i nie wiem co się dzieje u mieszkańców. A jednak wtedy wygrałem wybory po raz kolejny i to z ogromną przewagą. Myślę, że stało się tak, bo już wtedy byłem bardzo aktywny na mediach społecznościowych, a mieszkańcy wiedzieli, że można do mnie napisać, a ja odpisuję i rozwiązuję ich problemy. Ten ciągły dialog to jest też jednym z kluczowych źródeł sukcesu. Nie da się wprowadzać zmian w mieście wbrew ludziom lub bez ludzi.

– Dla miejscowości turystycznej bardzo ważna jest promocja…

– To był mój konik od początku pierwszej kadencji. Wcześniej była jedna osoba w ratuszu zajmująca się nominalnie promocją, nie było funduszy. Wtedy promocja wyrażała się zresztą w zamawianiu naklejek, długopisów, maskotek. Ja zacząłem od zbudowania komórki, która teraz nazywa się Biuro Promocji i Komunikacji Społecznej. Trudno wypromować markę miasta bez pieniędzy. Musiałem przekonać radnych i mieszkańców do wydawania na ten cel wspólnych złotówek. Nie było to specjalnie trudne, bo mieszkańcy Darłowa mieli odczucie, że miasto jest przez wszystkich zapomniane.

svg%3E Ludzie

– A da się to jakoś przedstawić w liczbach? Jak się sprawdza skuteczność promocji?

– Promocja przynosi konkretne efekty. Kiedy zaczynałem burmistrzowanie, zarejestrowanych było 3000 miejsc noclegowych. Obecnie jest ich kilkanaście tysięcy. To są namacalne efekty tego, że Darłowo jest coraz bardziej rozpoznawalne i często odwiedzane. Tygodnik „Polityka” i portal Onet robią coroczne rankingi miejscowości nadmorskich i my w tych rankingach wcześniej nie widnieliśmy. W efekcie działań promocyjnych, a także po zadbaniu o plaże, czystość i bezpieczeństwo, w tych rankingach się znaleźliśmy i to w górnej ich części.

– Nawet najlepszy i najbardziej pracowity burmistrz nie zrobi wszystkiego sam. Jak się buduje taki skuteczny zespół?

– Udało mi się taki zespół zbudować. Często kiedy przychodzi nowy lider, zwalnia osoby, które współpracowały z poprzednikiem. Ja dawałem kredyt zaufania urzędnikom, których zatrudniali moi poprzednicy. Nie rozczarowałem się. Zatrudniłem również dużo młodych ludzi. Urzędnik, który kieruje naszą komórką inwestycji, zaczynał jako wolontariusz, potem był stażystą i dał się poznać jako osoba wyjątkowa. Dlatego właśnie zarządza bardzo ważnym obszarem. To samo z promocją, kulturą. To byli młodzi ludzie, którzy jak było trzeba, poświęcali nawet i 24 godziny na dobę dla miasta.

Bez wątpienia miałem szczęście do ludzi, a nawet mam je cały czas. Świętej pamięci Elżbieta Karlińska była moim świetnym zastępcą. Mogłem jeździć w sprawach służbowych, mając pewność, że mam dokąd wracać. Była bardzo dobrym urzędnikiem, oddaną osobą dla miasta i dla mnie jako burmistrza. To jest bardzo ważne, bo w niektórych samorządach, gdy brakuje zaufania między szefem a jego zastępcami, to sytuacja może być nieciekawa.

– Darłówko, czyli nadmorska dzielnica Darłowa, zmienia swój charakter, pojawia się coraz więcej apartamentowców, są plany na kolejne. Zmienia to klimat miejsca. Niektórzy ludzie mają o to pretensje.

– Mają rację, że to zmienia klimat. Darłówko stanie się nowoczesnym kurortem na miarę XXI wieku. Nie bardzo rozumiem tęsknotę do budek z płyty OSB, do gierkowskich ośrodków wczasowych. Ich czas minął. Rozumiem część tych głosów, wynikają one z sentymentu, bo kiedyś „było fajniej”. Ja mam na to odpowiedź: nie chcemy być skansenem, chyba, że nam za to zapłacicie. Jak zapłacicie mieszkańcom Darłowa za odgrywanie skansenu, to ja się mogę przebrać za naczelnika gminy albo rybaka, siermiężnego rolnika, przepasać się sznurkiem i w płóciennych koszulach występować na festynach. Ale najpierw zapłaćcie. Jak nie chcecie nam płacić, to nie krytykujcie, bo te zmiany to jedyna szansa, żeby mieszkańcy Darłowa i ich dzieci mieli szansę tu zostać. Jest nas obecnie mniej o 5 tysięcy niż 30 lat temu. Przemysł turystyczny to droga do rozwoju. Potrzebne są obiekty całoroczne, które mają restauracje, siłownie, spa, widok na morze. Turyści tego potrzebują. Jak im tego nie damy, to nie będą tu przyjeżdżać. Przyjdzie nam wyjechać, a ostatni zgasi światło.

– Ale chyba w tym dwudziestoleciu, o którym rozmawiamy, nie wszystko się udało?

– Jeśli mnie pan pyta o porażki, to muszę przyznać, że największą była nieudana próba stworzenia specjalnej strefy ekonomicznej. Myśleliśmy, że port będzie magnesem dla przemysłu. Mija siedem lat i nie ma inwestorów przemysłowych. Osiągnięcie pożądanego stanu, w którym Darłowo opierałoby się na dwóch nogach – na turystyce i przemyśle nieuciążliwym dla środowiska i mieszkańców – nie powiodło się. Jesteśmy więc skazani na rozwój turystyki, bo współcześni turyści nie chcą mieszkać w drewnianym domku bez ogrzewania, prądu i toalety, tylko w nowoczesnych, pięknych ośrodkach wypoczynkowych o wysokim standardzie.