Jeden z najważniejszych koszalińskich festiwali zagrał w tym roku po raz dziesiąty. Jubileuszowa edycja Good Vibe Festival zafundowała słuchaczom fantastyczne wrażenia muzyczne. Na trzech scenach – Filharmonii Koszalińskiej, Teatru Muzyczngo Adria i Centrum Kultury Studenckiej Kreślarnia – zagrało pięć formacji: londyńskie Ill Considered oraz międzynarodowe Seba Kaapstad, a także New Bone, Funky Bomba Trio Collective Project (z muzykami z Koszalina), The Overview Effect. Twórcą tego i poprzednich line upów dostarczających Koszalinowi porządną dawkę nowoczesnych i obiecujących jazzowych brzmień jest Mateusz Prus, pomysłodawca i organizator festiwalu.
– Z jakimi wrażeniami zostałeś po jubileuszowej edycji Good Vibe Festival? Publiczność była zachwycona.
– Bardzo mi miło, że publiczność chwali festiwal. Przyznam, że miałem trochę obaw, bo organizowałem go po raz pierwszy pod szyldem fundacji Good Vibe i miałem na głowie więcej formalności niż zazwyczaj. Ostatecznie wszystko się udało. W mojej ocenie była to rewelacyjna edycja. W Filharmonii Koszalińskiej podczas jednego wieczoru wystąpiły dwa znaczące zagraniczne zespoły i było to zestawienie, które mogłoby otwierać wielki ogólnopolski festiwal muzyczny. Koncerty były na niewiarygodnym poziomie. Zresztą późniejsze, w kolejnych dniach, również.
– Jakie były najważniejsze momenty w dziesięcioletnim rozwoju festiwalu?
– Festiwal miał kilka etapów, kilka trudnych momentów i nawet miewałem myśli, żeby to zostawić. Cieszy mnie to, że niezależnie od okoliczności wszystkie edycje były świetne. Dwie pierwsze były imprezami Centrum Kultury 105, odbywały się w Domku Kata. Trzeci i czwarty festiwal organizowałem sam, spontanicznie, bez zaplecza formalnego z minimalnym budżetem. Były partyzanckie, ale bardzo mi zależało, by festiwal był kontynuowany. Od piątej edycji w organizację zaangażowała się Fundacja Nauka dla Środowiska, dzięki czemu wszedłem na wyższy poziom i rozwinąłem skrzydła. Ósma edycja odbyła się w apogeum pandemii. Jako jedni z niewielu w Polsce zrobiliśmy imprezę na żywo, na świeżym powietrzu, zgodnie z przepisami. Dziewiąta edycja była też specyficzna, bo po pandemiczna, wciąż z ograniczeniami. Teraz otwieram nowy rozdział, jak wspomniałem, z własną fundacją.
– Czym się będzie ona zajmowała?
– Głównym celem statutowym jest oczywiście organizacja Good Vibe, ale będę się starał robić także inne rzeczy. Już udało się z porozumieniu z Moniką Widocką, prezes Pracowni Pozarządowej i Koszalińską Biblioteką Publiczną zorganizować przegląd filmowy dla uchodźców z Ukrainy. Chciałbym organizować warsztaty muzyczne dla seniorów, ubogiej młodzieży, grup wykluczonych, zaprzyjaźniać ich z muzyką. Generalnie chcę rozwijać działania w obszarze kultury.
– Z czego w historii Good Vibe jesteś najbardziej dumny?
– Największym sukcesem są dla mnie koncerty zagranicznych artystów. Niektóre były pionierskie, wyprzedzały czas w skali Polski.
– Jak namawiasz tych artystów do przyjazdu do niewielkiego Koszalina?
– W dzisiejszych czasach nie ma znaczenia, gdzie odbywa się koncert, jeśli możemy zapewnić muzykom odpowiednie warunki do występu. Pisząc do nich maile z zaproszeniem, oczywiście opowiadam o mieście, festiwalu, jego idei, a oni świetnie reagują na propozycję zagrania u nas. Potem dogrywamy terminy, szczegóły itd. Myślę, że kluczowe jest to, by wyłuskiwać ich w odpowiednim czasie. Dziś grają u nas, a dwa lata później otwierają Jazz Jamboree – to się zdarza i zawsze jestem niesamowicie dumny, że wcześniej pojawili się w Koszalinie.
– Gdzie ich szukasz i co jest kryterium tego wyboru? Twoja intuicja?
– Przede wszystkim szukam ich sam. W przeciwieństwie do instytucji, które zapraszają artystów już będących w Polsce, na przykład w trasie, do której dołącza Koszalin. Staram się śledzić muzyczne portale, czytam recenzje, robię notatki. Jeśli ktoś mi się spodoba i czuję, że ma potencjał, to go zapraszam, bo chcę, by poznali go słuchacze. Jest to w stu procentach mój osobisty wybór. Lubię się dzielić z innymi tym, co mnie interesuje.
– Good Vibe jest jednym z najważniejszych festiwali koszalińskich. Nie trzeba go w naszym mieście reklamować, ale czy dostajesz też feedback z zewnątrz, że to ważna, muzyczna impreza w skali Polski?
– Dostaję w ciągu roku mnóstwo pytań o możliwość zagrania u nas od młodych zespołów, które nas znają, cenią, więc na pewno jest w tym środowisku znany. Jednak mam inną filozofię. Sam chcę wybierać.
– Miałeś kiedyś pokusę, żeby robić festiwal gdzie indziej?
– Tak, co roku (śmiech). Wiem, jakiej rangi zespoły zapraszam do Koszalina, żeby wspomnieć Nubye Garcię czy tegoroczny Seba Kaapstad. Jestem pewien, że w większym mieście, gdzie więcej osób słucha jazzu, koncerty miałyby większą widownię. Bilety rozeszłyby się szybko. W Koszalinie niestety, mimo że bilety są tanie, trudno tak niesamowite koncerty sprzedać. Byłoby mi łatwiej, festiwal zyskałby rozmach, ale wracam jednak do Koszalina, bo czuję misję, by tę muzykę jazzową dostarczać tutaj, edukować słuchaczy.
– W tym kontekście z obawą zapytam – Good Vibe Festival za kolejne dziesięć lat?
– Chciałbym, żeby festiwal grał też w regionie, w okolicznych miastach: Kołobrzegu, Darłowie, Białogardzie, Sianowie. Koncerty mniejsze mogłyby odbywać się cyklicznie, w ciągu roku, obok „dużego” festiwalu. Chciałbym zapraszać jeszcze lepsze, ważniejsze zespoły, choć nie wiem, czy uda mi się przebić tegoroczny line up (śmiech). I chciałbym też, jak wspomniałem, „wychować” jazzową publiczność. Wiele kroków do tego celu przede mną.