1 3 Ludzie

Köslin 1915 – gwoździe dla zwycięstwa

Gdy w sierpniu 1914 wyruszających na front żołnierzy koszalińskiego garnizonu żegnały rozentuzjazmowane tłumy mieszkańców, większość społeczeństwa niemieckiego oczekiwała rychłego zwycięstwa w wojnie błyskawicznej, tak jak to miało miejsce podczas dwóch poprzednich konfliktów zbrojnych: w 1866 r. z Austrią i w 1870 r. z Francją. Rok później było wiadomo, że wojna potrwa dłużej, a słabnący entuzjazm starano się podtrzymać niezwykłą i bardzo wówczas popularną w całych Niemczech akcją, dziś niemal całkowicie zapomnianą. Jedną z nich przeprowadzono również w Koszalinie.

Napoleonowi przypisuje się powiedzenie: „Żeby prowadzić wojnę, potrzeba trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy.” Jeszcze w 1913 roku zbrojące się na potęgę Niemcy wprowadziły daninę majątkową oraz tzw. podatek od przyrostu majątku, które miały pokryć koszty powiększenia armii aż o 1/5. Po wybuchu wojny państwo zadłużało się również w bankach oraz wypuszczając tzw. pożyczki narodowe, które miały być łatwo spłacone przez pokonanych wrogów po szybkim zwycięstwie. Jednak w odróżnieniu od wojny francusko-pruskiej z 1870 roku, tym razem Francja nie została rozgromiona. Po bitwie pod Marną we wrześniu 1914 roku front ustabilizował się, rozpoczynając kilkuletni okres wyniszczającej wojny pozycyjnej. W wojenny wysiłek włączyła się również cywilna część społeczeństwa, organizując pomoc dla rannych oraz publiczne zbiórki dla wdów i sierot.

svg%3E Ludzie

Żelazny Obrońca

Najbardziej niezwykła akcja charytatywna w Niemczech narodziła się w stolicy sojuszniczych Austro-Węgier. 6 marca 1915 roku w Wiedniu na placu Schwarzenberga ustawiono figurę średniowiecznego rycerza – „Żelaznego Obrońcy” („Wehrmann in Eisen ”) wykonaną z drewna lipowego przez rzeźbiarza Josefa Müllnera. Pomysł akcji był dość prosty: każdy mógł zakupić dowolną ilość specjalnie wyprodukowanych gwoździ, a właściwie ozdobnych ćwieków w kilku kolorach i cenach (były ćwieki złote, srebrne, czarne i żelazne) i uroczyście wbić je w wyznaczone miejsce na drewnianej figurze. Imię i nazwisko darczyńcy zapisywano w specjalnej księdze, pieniądze zaś były przekazywane na fundusz pomocy ofiarom wojny. Ogółem figurę „Żelaznego Obrońcy”, którą do dziś można oglądać w Wiedniu, całkowicie pokryło ok. 500 000 gwoździ. W ciągu dwóch pierwszych dni w akcji wzięło udział 1400 osób, a w półtora roku zebrano ponad 700 tys. koron, co zresztą nie uważano za sukces w liczącym milion mieszkańców Wiedniu. Wynikało to jednak m. in. z nadzwyczajnej popularności pomysłu, który błyskawicznie rozszerzył się na całą Austrię i Niemcy – w samym Wiedniu konkurencją np. stał się drewniany model okrętu podwodnego, również przeznaczony do pokrycia gwoździami.

svg%3E Ludzie

Gwoździe dla zwycięstwa

W krótkim czasie gorączka pokrywania gwoździami (die Nagelung) drewnianych figur ogarnęła cały obszar obu niemieckojęzycznych państw, obejmujących wówczas tereny części dzisiejszych Węgier, Czech, Słowacji, Ukrainy, Rosji, Polski, Danii, Włoch, Francji, Belgii. Akcje organizowano również w sojuszniczej Bułgarii i w Imperium Osmańskim, a nawet wśród mniejszości niemieckiej w neutralnej Argentynie i do 1917 roku w USA.

Pierwsze pomniki miały na ogół postać figuralną: były to statuy świętych Jerzego i Michała Archanioła, bohaterów historycznych (Henryk Lew, Karol Wielki) i mitycznych (Zygfryd), rycerzy średniowiecznych i współczesnych żołnierzy. Rzeźbiono również figury lwów, niedźwiedzi, orłów i gryfów, a nawet samolotów i łodzi podwodnych.

Były „kolumny wojenne” (Kriegssäule), Żelazne Krzyże, herby miast i tarcze z rozmaitymi emblematami, np. okrętów, samolotów, popiersi żołnierzy w hełmie. Zwykle mierzyły ok. 2-2,5 m wysokości; poznańska figura Żelaznego Obrońcy była wielkości człowieka. Podobną wysokość miała ustawiona w Grudziądzu postać rycerza Zakonu Krzyżackiego, któremu rzeźbiarz nadał twarz marszałka Paula von Hindenburga, bohatera wojennego i zwycięzcy spod Tannebergu. Bitwa ta przyniosła przełom na wschodniopruskim odcinku frontu wschodniego, toteż osoba marszałka nazywanego powszechnie wyzwolicielem Wschodu stała się tematem licznych pomników tego rodzaju. Największa figura: „Żelaznego Hindenburga” wykonana z drewna olchowego stanęła w 1915 roku w Berlinie na Königsplatz obok kolumny Zwycięstwa i naprzeciw pomnika Bismarcka. Zaprojektowana przez niemieckiego rzeźbiarza George Marshalla liczyła aż 13 metrów wysokości (ok. 4 pięter) i wraz z metalowym szkieletem ważyła 26 ton. Do jej wykonania zatrudniono ośmiu rzeźbiarzy, a do pokrycia przygotowano 14 ton żelaznych, srebrnych i złotych gwoździ.

Pomniki stawiano w najbardziej reprezentacyjnych miejscach, na otwartych placach miejskich, nie tylko ze względów prestiżowych, ale również dlatego, że ceremonie „Nagelung” adresowane do licznych rzesz uczestników, widzów i gości honorowych, wymagały przestrzeni. Osobne akcje prowadzono w szkołach – firma produkująca tablice szkolne wydała specjalny wzornik emblematów, wg którego ponad 30 tysięcy niemieckich szkół i gimnazjów zamówiło płaskie drewniane tarcze do pokrywania gwoździami.

Przedsięwzięcia były na ogół organizowane przez Czerwony Krzyż oraz stowarzyszenia kobiece i młodzieżowe. Przy cenach gwoździ od 50 fenigów do 100 marek w złocie (!) za sztukę (w akcjach szkół gwoździe kosztowały od 2 do 5 fenigów), „gwoździowanie” okazało się w skali państwa wielkim sukcesem finansowym. Prócz zbierania funduszy było to również wyrażenie przez obywateli patriotyzmu i poczucia narodowej solidarności ludzi na „froncie domowym”. Uroczystość stawała się wydarzeniem dla całej wspólnoty, dowodziła patriotyzmu i wzmagała entuzjazm dla wojny, z upływem czasu nie zawsze tak powszechny, jak było to w jej początku.

Rytuał wspólnego tworzenia żelaznych pancerzy na figurach rycerzy miał w sobie coś z pogańskiej magii, a „żelazne pomniki” stawały się swoistymi fetyszami. Było to widoczne zwłaszcza w roku 1916, gdy po bitwach pod Verdun i nad Sommą osłabła w Niemczech wiara w zwycięstwo i akcja stawiania żelaznych figur nasiliła się. Miała ona jednak przede wszystkim umożliwić zgromadzenie środków dla wszystkich kategorii poszkodowanych przez wojnę; obowiązujące w tym czasie przepisy pomocy dla bliskich ofiar wojskowych pochodzące jeszcze z 1907 roku nie gwarantowały, wobec skali potrzeb, pomocy finansowej w odpowiedniej wysokości.

svg%3E Ludzie

Pomoc dla legunów

Akcja patriotycznego wbijania gwoździ miała też polski epizod: 16 sierpnia 1915 roku, w pierwszą rocznicę powstania Naczelnego Komitetu Narodowego, składającego się z przedstawicieli wszystkich polskich środowisk politycznych zaboru austriackiego i uznanego przez władze austriackie za najwyższą instancję w zakresie wojskowej i politycznej organizacji zbrojnych sił polskich, na krakowskim Rynku odsłonięto kolumnę Legionów.

Miała ona ok. 5,5 m. wysokości i była ustawiona na czworobocznym postumencie ozdobionym herbami Krakowa, Podgórza, Kazimierza i Kleparza. Jej trzon opasywała wstęga z napisem „Legiony Polskie”, na szczycie znajdował się legionowy orzeł siedzący na ziemskim globie. Jak pisał dziennikarz „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”: „Wymownym dowodem uświadomienia narodowego naszego ludu był nadzwyczaj liczny udział w dzisiejszej uroczystości włościaństwa z okolic Krakowa i dalszych stron kraju. Chłopi przybyli licznie do kościoła na mszę świętą, a następnie jako jedni z pierwszych pośpieszyli do wbijania gwoździ i to nie tylko sami, ale wraz z żonami i dziećmi. Wbijanie gwoździ odbywać się będzie przez dłuższy przeciąg czasu codziennie za opłatą 1 korony.” W pierwszym dniu zebrano 4455 koron. Dochód ze sprzedaży gwoździ przeznaczony był dla zwolnionych ze służby z powodów zdrowotnych legionistów i ich rodzin. Podobną funkcję spełniały tarcze legionowe, na których przedstawiano legionowego orła oraz herb i nazwę miejscowości fundującej tarczę. W sumie legionowe tarcze lub kolumny ufundowało niemal 80 galicyjskich miast i miasteczek, m.in. Lwów, Drohobycz, Wadowice, Oświęcim, Żywiec, Wieliczka i Sucha Beskidzka. Część z nich zachowała się i jest eksponowana w Muzeum Krakowa.

Żelazny Krzyż w Koszalinie

svg%3E Ludzie

21 października 1915 roku w dzienniku „Kösliner Zeitung” ukazało się całostronicowe patetyczne wezwanie podpisane przez kilkudziesięciu najwybitniejszych obywateli miasta, m. in. prezydenta rejencji i jednocześnie przewodniczącego lokalnego Czerwonego Krzyża z małżonką, koszalińskiego landrata (starostę), sędziów, lekarzy, przewodniczących lokalnych stowarzyszeń, radców i okolicznych właścicieli ziemskich. Odezwa wzywała mieszkańców miasta i powiatu do przybycia na koszaliński rynek w niedzielę, 24 października, aby patriotycznie wspomóc wysiłek niemieckich żołnierzy poprzez akcję kupna i wbicia gwoździ w drewniany krzyż nawiązujący kształtem do wojskowego odznaczenia, ustanowionego ponad 100 lat wcześniej przez króla Prus Fryderyka Wilhelma III podczas wojen napoleońskich, zwanych przez Niemców wojną wyzwoleńczą (Befreiungskriege).

Uroczystość została uwieczniona przez koszalińskiego fotografa Emila Ziemera z okna jego pracowni przy rynku, a jej przebieg znamy dzięki zachowanym egzemplarzom gazety „Kösliner Zeitung”, przechowywanym w koszalińskim Archiwum Państwowym.

Rozpoczęła się zgodnie z programem punktualnie o godz. 14:00 przy pomniku Fryderyka Wilhelma I, gdzie wcześniej ustawiono altanę wspartą na przystrojonych girlandami czterech kolumnach. Wewnątrz niej stanął liczący ok. 80 cm średnicy drewniany i pomalowany krzyż z napisem „Naszym bohaterom”. Pośród udekorowanych girlandami i flagami masztów i latarni, na zdjęciu widać odświętnie ubranych koszalinian: kobiety w wielkich kapeluszach, mężczyzn w surdutach i cylindrach oraz żołnierzy w pikielhaubach. Po odegraniu przez orkiestrę batalionu rezerwy piechoty luterańskiej pieśni uznawanej za hymn reformacji „Warownym grodem jest nasz Bóg”, głos zabrał prezydent rejencji, kończąc krótką przemowę trzykrotnym okrzykiem „Hurra”. Odśpiewanie przez kobiecy chór nieoficjalnego hymnu Cesarstwa „Chwała Ci, w wieńcu zwycięzcy” oraz patriotycznej pieśni „Niemcy, Niemcy ponad wszystko” zakończyło część oficjalną, po której mieszkańcy przystąpili do ceremonii wbijania w krzyż gwoździ. Ceny nie były wysokie, złoty gwóźdź kosztował 3 marki, srebrny: 1 markę, czarny: 50 fenigów, żelazny: 10 fenigów. Można je było kupować w miejskiej i powiatowej kasie oszczędnościowej, a także w siedzibie rejencji. Nazwisko każdego kupującego zapisywane było w specjalnej, oprawionej w skórę księdze honorowej. „Każdy mężczyzna, kobieta i dziecko powinni wbić choć jeden gwóźdź” – wzywała odezwa.

Pierwszego dnia zebrano 2300 marek. W ciągu następnych dwóch tygodni podczas organizowanych kilku uroczystości „gwoździowania”, m. in. z udziałem młodzieży szkolnej, pokryto złotymi, srebrnymi, czarnymi i żelaznymi gwoździami ok. połowy powierzchni Żelaznego Krzyża. Ostatnia uroczystość z udziałem orkiestry odbyła się w niedzielę, 21 listopada 1915 r. Nie udało się pokryć całej powierzchni krzyża: mimo iż wbito weń w sumie 14 tys. gwoździ. Z przygotowanych 3300 najdroższych złotych gwoździ, udało się sprzedać nieco ponad 2400 sztuk.

Gdy wygasł pożar wojny

Koszalin był jednym z około 750 niemieckich miast, w których zorganizowano akcje wbijania gwoździ. Choć ostatnie tego typu wydarzenie miało miejsce w Marbach w Wirtembergii jeszcze pod koniec wojny w lipcu 1918 roku, to pruskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ogłosiło o formalnym zaprzestaniu akcji w grudniu 1916 roku. Ocenia się, że Niemczech zebrano w ten sposób łącznie około 10-12 mln marek. Najprawdopodobniej najwyższą sumę ok. 1,5 mln marek zgromadzono w Kolonii. Olbrzymia statua Hindenburga w Berlinie nie została w pełni pokryta gwoździami (wbito ich ok. 800 tys.), ale dzięki temu i tak zebrano ok. 1 mln marek. Jej dalszy los był po trosze symbolem cesarskich Niemiec: będąca organizatorem tego przedsięwzięcia fundacja Luftfahrerdank zbankrutowała, a figurę zdemontowano, podzielono na 21 części i składowano w szopie na przedmieściach Berlina, a po zakończeniu wojny wykorzystano na opał. Ocalała jedynie drewniana głowa „żelaznego marszałka” o wysokości 1,35 m., która jednak spłonęła podczas II wojny światowej.

Do czasów współczesnych zachowała się znikoma liczba obiektów wykorzystanych do patriotycznego pokrywania gwoździami. Po zakończeniu wojny na ogół zniknęły z miejsc publicznych, przekazywane do szkół, zdeponowane w miejscach pamięci wojskowej i w muzeach. Nie wiadomo co stało się z koszalińskim krzyżem. Jedynym znanym śladem pozostały dwa zdjęcia i kilka prasowych informacji z tamtego czasu.