IMG 3104 Podróże

Minorka. Wyspa cudownie zapomniana

Jest jak Kopciuszek. Zawsze w cieniu swoich bardziej strojnych i słynnych sióstr – zatłoczonej Majorki i hałaśliwej Ibizy. Przez lata trochę zapomniana, niedoceniona, pomijana – dzisiaj odkrywa światu swoje nieskażone przyrodnicze piękno.

Karaiby Europy. Dotąd nazywałam tak Sardynię. Ale zyskała ona w moim oczach godną konkurentkę – Minorkę. Ta druga co do wielkości wyspa hiszpańskich Balearów powala na kolana lazurem wody i stopniem jej przejrzystości, białymi piaszczystymi plażami i wydmami pokrytymi dywanem bujnej i unikalnej roślinności, jak choćby rzadko już u nas spotykanym mikołajkiem nadmorskim, który tam rozrasta się nieskrępowanie. Wśród olbrzymich sosen, których korony przypominają nieco drzewa piniowe, wyłaniają się palmy, araukarie, migdałowce i wiele innych egzotycznych. Cała wyspa, objęta statusem Rezerwatu Biosfery UNESCO, jest siedliskiem mnóstwa gatunków ptaków i zwierząt.

Poszarpana linia brzegowa z mnóstwem urokliwych zatoczek i stromymi, wysokimi skalnymi klifami na północy Minorki czynią z niej rajski zakątek świata. I oazę spokoju. To najmniej zadeptana wyspa Balearów, bez tłumów turystów, wielopiętrowych hotelowców i uciążliwego zgiełku. Jej powierzchnia jest wielkości większego polskiego powiatu, więc można ją przemierzyć w obie strony w ciągu jednego dnia, bo ma zaledwie 50 km długości, a w najwęższym miejscu jej szerokość nie przekracza 16 km. Przez wyspę biegnie jedna główna droga, od której odchodzą pomniejsze, prowadzące do miasteczek, zabudowań, hacjend i plaż, których jest tu około 70. Na Minorce mieszka zaledwie ok. 90 tysięcy ludzi, a jednorazowo nie może na niej przebywać więcej niż 150 tys. turystów, co sprawia, że nawet w szczycie sezonu nie ma tam tłoku i problemu z zaparkowaniem auta. Dla porównania Majorkę, którą zamieszkuje blisko milion ludzi, odwiedza 10 mln turystów rocznie.

Zemsta, która ocaliła wyspę

Na Minorce nie znajdziecie zatłoczonych kurortów i hałaśliwych dyskotek. Zresztą na wyspie jest tylko jeden klub nocny – w schowanej w klifie jaskini Cova d’en Xoroi, w której można też oglądać romantyczne zachody słońca. Za „jedyne” 20 euro od osoby! Ale chętnych nie brakuje – długa kolejka ustawia się godzinę przed otwarciem. To najmniej zabetonowana europejska wyspa, na jakiej kiedykolwiek byłam. Ingerencja człowieka w naturę wydaje się tu minimalna. Dlaczego tak się stało? Co ocaliło tę niewielką wyspę od losu, który stał się udziałem Majorki i Ibizy?

Najprostsza odpowiedź – generał Franco! Był on przeciwny inwestowaniu na Minorce, podobnie jak w całej Katalonii. Bynajmniej nie w celu ochrony jej zasobów naturalnych, lecz z czystej zemsty. Katalończycy zostali w ten sposób ukarani przez faszystowskiego przywódcę za to, że nie poparli jego reżimu, a wręcz się jemu przeciwstawili.

Dyktator pozbawił więc Katalonię autonomii, zakazał używania języka katalońskiego w szkołach i miejscach publicznych i odciął region od inwestycji, w tym mających znaczenie dla rozwoju turystyki. Wyjątek zrobił dla Majorki, która miała służyć jako miejsce wypoczynku dla milionów zwykłych Hiszpanów – członków partii i profrankońskich związków zawodowych.

Generał nakazał zbudować na wyspie betonowe, wysokie hotelowce naszpikowane małymi klitkami, aby każdy zwolennik jego rządów miał na Majorce swój letni apartament. I w ten sposób rozpoczął się proces psucia krajobrazu tej wyspy. Zapominania Minorka została na szczęście oszczędzona. Potem była to już świadoma polityka kolejnych władz Balearów, które dbały o zrównoważony rozwój, chcąc uchronić ją przed tym, co spotkało Majorkę.

Pieszo szlakiem konia

Przyrodnicze i krajobrazowe  cuda tej wyspy najlepiej podziwiać, podążając Camí de Cavalls, spektakularnym szlakiem o długości 185 km, ciągnącym się wzdłuż całego wybrzeża Minorki. Można na niego wejść niemal w każdym miejscu wyspy i jest to najlepsza forma oglądania jej przyrodniczych skarbów.

W języku katalońskim nazwa szlaku oznacza ścieżkę konia. W czasach starożytnych pokonywano go bowiem konno. Dzisiaj rowerem lub pieszo, jednak przy ponad 35-stopniach w cieniu – jak podczas naszego pobytu, gdy Hiszpanię zalała fala tropikalnych upałów – zdaje się być to wyczynem na miarę rajdu Paryż-Dakar. Dużo potu i kremu z filtrem, ale też ogrom zachwytu.

Nasz odcinek szlaku wiódł przez strome klify, charakterystyczne dla północnej części wyspy, z wysokości których podziwialiśmy oszałamiające widoki. Ich urody nie są w stanie oddać żadne zdjęcia. Niemal co krok kolejna skalna zatoka oblana lazurowym morzem i wzniesienia porośnięte niską, ale bujną roślinnością i obłędnie pachnącymi ziołami.  I nieliczni mijani po drodze wędrowcy i dość licznie żyjące tu dzikie kozy. Przeklinając piekielny upał i wychwalając anielskie pejzaże pokonaliśmy wzniesienie dzielące naszą zatokę Arenal de Son Saura od pobliskiej Arenal d’en Castel. Kulminacją tego przyrodniczego piękna był położony tuż obok park narodowy Parque Naturals Albufera des Grau.

Naszą bazą był ośrodek hotelowy Son Park, w miejscowości o tej samej nazwie, która składa się praktycznie z kilku takich obiektów, pola golfowego i dwóch sklepów. Sam ośrodek o rozłożystej, lecz niskiej zabudowie przypomina miasteczko i nieco trąci już myszką, ale jego obłędne położenie – wśród sosnowego lasu, obfitej zieleni i przy zachwycającej plaży – rekompensuje wszelkie braki. Blisko stąd też do Mahón – stolicy wyspy, która w języku katalońskim nazywa się Maó.

Wypożyczonym na dwa dni za niewielkie jak na dzisiejsze ceny fiatem 500 (120 euro) ruszyliśmy w głąb wyspy, po drodze wjeżdżając na najwyższe jej wzniesienie – górę El Toro (357 m n.p.m.).  Ze szczytu – do którego prowadzi z miasteczka El Mercadal ponad trzykilometrowa wąska i kręta droga – przy dobrej pogodzie widać niemal całą wyspę. To miejsce od XVII w. jest celem pielgrzymów, którzy odwiedzają znajdujące się tam sanktuariumMare de Déu del Toro, a dzisiaj także pozostałości ruin klasztoru pielgrzymkowego augustianów i monumentalną statuę Chrystusa.

Tajemniczy megality

Zwiedzając interior wyspy, trudno nie zauważyć dziwnych kamiennych budowli. Wiele z nich widocznych jest z głównej drogi, do innych prowadzą świetnie oznakowane szlaki. Tajemnicze konstrukcje mają około 5 tysięcy lat, choć niektórzy szacują ich wiek na nawet 10 tysięcy i więcej. Zbudowane z kamiennych bloków bez żadnej zaprawy tak precyzyjnie, że trudno wcisnąć między nie palec. Są porozrzucane po całej wyspie, a archeolodzy doliczyli się ich około 1600!

Kto je zbudował i do czego służyły? To pozostałości domów, grobowców i świątyń starożytnej cywilizacji Talayot. Ta prehistoryczna kultura megalityczna, która uchodzi za jedną z najstarszych w Europie, rozwinęła się na Minorce w epoce brązu. Jej ślady znajdziemy w wielu miejscach Europy, m.in. obiekty cywilizacji nuragijskiej na Sardynii, ale chybna nigdzie nie występują one tak licznie jak na Minorce. Ta ogromna liczba stanowisk archeologicznych na tak niewielkiej przestrzeni robi piorunujące wrażenie. Ich skala może świadczyć o tym, że wyspa była znaczącym ośrodkiem tej kultury w basenie Morza Śródziemnego.

Starożytni budowniczowie wznosili na Minorce trzy rodzaje obiektów: Talajoty – kilkunastometrowej wysokości konstrukcje w kształcie ogromnego kopca, kopuły na planie koła lub kwadratu, Navety – budowle przypominające odwróconą łódź z jednym małym wejściem i kamiennym piętrem wewnątrz oraz Taule – dwie ogromne kamienne płyty ułożone w kształcie litery T. O ile dwie pierwsze budowle były grobowcami, to  płyty w kształcie litery T – przypominające trochę te w Stonehenge – pozostają zagadką. Niektórzy naukowcy wskazują, że służyły prawdopodobnie za ołtarze ofiarne i były miejscem kultu.

Największa liczba znalezisk koncentruje się na północnym zachodzie od Mahón oraz na północnym wschodzie od Ciutadelli. Obok dawnej stolicy wyspy znajduje się jeden z najlepiej zachowanych kompleksów megalitycznych – Naveta de Tudons, a także Cales Coves, nekropolia składająca się z 90 wykutych w skale grobów w niewielkiej odległości od Cala en Porter. Do złudzenia przypominają one jaskinie we włoskiej Materze, w których przez wieki aż do lat 50. ubiegłego wieku mieszkali ludzie. I choć Cales Coves służyły zdaniem archeologów za grobowce, to nie można wykluczyć, że zanim zaczęto składać w nich ciała zmarłych, wcześniej były zasiedlane, na co wskazują ślady po paleniskach, kominy i skalne podesty, które mogły być miejscami do spania, wykute w wapiennej skale rynny, zbiorniki na wodę i poidła dla zwierząt.  

Majonez, gin i sandały

Stolica Minorki położona jest na wysokim skalnym wzniesieniu, u podnóża którego rozciąga się drugi co do wielkości naturalny port na świecie. Wżyna się w głąb lądu aż na 5 kilometrów, stanowiąc nie tylko handlowo-transportowe okno na świat Minorki, ale też turystyczną atrakcję w postaci rejsów widokowych katamaranem, z którego pokładu można podziwiać panoramę miasta.

Maó jak na stolicę przystało, jest miastem zamożnym, ale też bardzo czystym i zadbanym, a jednocześnie jedynym miejscem na wyspie, gdzie panuje miejski harmider, gdzie trzeba się momentami przeciskać przez tłumek turystów, gdzie usłyszymy pokrzykiwania dostawców i dźwięk klaksonów.

Niewiele osób wie, że Mahón jest miejscem, z którego pochodzi najsłynniejszy sos świata – majonez, który swoją nazwę wziął od imienia miasta. Nie do końca wiadomo, kto był twórcą jego receptury. Jedne źródła mówią o tym, że nie został on wymyślony przez wyspiarzy, lecz Francuzów w czasie ich oblężenia wyspy w XVIII wieku. Inni twierdzą natomiast, że Francuzi jedynie rozsławili majonez. Gdy francuski książę Richelieu spróbował tego sosu, który wyspiarze podawali do ryb, tak się nim zachwycił, że po powrocie do kraju wprowadził „sos z Mahón” (hiszp. salsa mahonesa) na salony.

Z kolei Brytyjczykom, którzy także panowali na wyspie przez kilkadziesiąt lat, wyspiarze zawdzięczają gin. Ciekawostką jest jednak fakt, że nie wytwarza się go na Minorce ze zbóż, lecz z wytłoczyn winogron. Stanowi on więc swoiste połączenie tradycji brytyjskiej i śródziemnomorskiej.

Podczas zwiedzania stolicy warto wstąpić na degustację do znajdującej się przy porcie  destylarni Xoriguer, która oferuje szereg nalewek i likierów na bazie ginu oraz oczywiście gin w najczystszej postaci. Najbardziej popularnym na wyspie drinkiem jest robiona na bazie ginu i cytrynowej lemoniady orzeźwiająca pomada.

Wpływy francuskie i brytyjskie widać także w architekturze miasta, w którym wiele budynków – jak choćby ratusz – zbudowane zostały w gregoriańskim stylu. W stolicy warto obejrzeć fortecę na półwyspie La Mola z XIX w. , Plac Hiszpański z targiem rybnym czy też kościół św. Marii.

Nam jednak bardziej spodobała się utrzymana w iberyjskim stylu dawna stolica Minorki – Ciutadella, położona po przeciwnej stronie wyspy. Przepiękne, bogate miasto, mogące stanowić pierwowzór miast kolonialnych. Znajdujący się na starówce plac Es Born, dawny plac defilad średniowiecznej cytadeli, otacza sieć średniowiecznych uliczek, wśród których warto się na chwilę zgubić, podziwiając liczne pałace, kościoły, forty czy katedrę, która powstała w XIV wieku w miejscu meczetu z czasów panowania arabskiego.  Miejscem tętniącym życiem jest długi port, w którym cumują liczne łodzie i jachty, a niemal całe nabrzeże zajmują restauracje i tawerny serwujące solidne porcje świetnie przyrządzonych ryb i owoców morza.

Z doskonałej kuchni, której najjaśniejszą gwiazdą jest gulasz z homara, znane jest Fornells na północy wyspy. Ta niegdyś mała wioska rybacka, dzisiaj jest urokliwym białym miasteczkiem. Panujący tu post hipisowski klimat i wyluzowani ludzie kuszą, aby zamieszkać na dłużej w tej położonej na krańcu zatoki miejscowości.

Poza dawną i obecną stolicą na wyspie jest jeszcze zaledwie pięć niewielkich, kilkutysięcznych miasteczek. We wspomnianym już Es Mercadal, u podnóża góry El Toro, warto wybrać się na zakupy. Słynie z tradycyjnego rzemiosła i rękodzieła, w tym z najwygodniejszych sandałów świata. W tych ręcznie szytych butach chodzą wszyscy: kobiety, dzieci i mężczyźni. Sandały produkowane są dzisiaj przez kilku producentów na całej wyspie, stając się jej rozpoznawalnym, markowym produktem.

Serowe eldorado i winne białe kruki

Kolejnym takim produktem Minorki są sery z krowiego mleka. Producenci, zrzeszeni w spółdzielnię, tworzą pod jedną marką – Maó – bardzo smakowite wyroby oraz szlak serowy, ruta del queso. Co więcej, sery mają własną apelację DOP, która jest gwarantem jakości i pochodzenia. Świeże, twarogowe do codziennej konsumpcji, jak i dojrzewające kilka miesięcy, 150 dni, a nawet ponad rok i dłużej. Czas dojrzewania ma wpływ na smak i konsystencję sera, jak i oczywiście na jego cenę. Te najdroższe bardzo kojarzą się z włoskim parmezanem. Pastwiska dla krów zajmują znaczące obszary wyspy, co bez trudno można zauważyć niemal w każdym jej miejscu. Coraz rzadszy w Polsce widok pasących się wolno krów, tam jest czymś powszednim.

Przemierzając wyspę, można zatrzymać się w jednej z wielu queserii , czyli małej, lokalnej serowarni, do czego zachęcają przydrożne napisy. My wybraliśmy polecaną przez spotkaną polską rezydentkę farmę Hort Sant Patrici w centralnej części wyspy, niedaleko miejscowości Ferreries, w której poza serami uprawia się także winorośla i robi wino. W starej hacjendzie urządzono butikowy hotel, a w dawnej stodole – salę degustacyjną i małe muzeum serowarstwa. I w tej właśnie sali przeżyliśmy degustacyjny szok, gdy do kilkumiesięcznego sera dostaliśmy w kieliszkach białego Merlota, czyli białe wino zrobione z czerwonej odmiany. Takie wino to prawie jak biały kruk. Winnica produkuje rocznie zaledwie 14 tysięcy butelek, co starcza na zaspokojenie potrzeb miejscowych i turystów. Dlatego niezwykle trudno kupić ich wina w kontynentalnej części Europy. A tam gdzie niska produkcja, to i dość wysokie ceny. Ale ich wina warte są  każdego wydanego euro. Oferta winnicy wydawać by się mogła dość skromna, bo oferuje tylko dwa rodzaje wina: wspomniana biała odmiana Merlota i czerwony kupaż Merlota, Shiraz i Monastrella (do którego podano nam już ser dojrzewający ponad rok), ale przecież nie w liczbie asortymentu sztuka.

To jedna z zaledwie kilku winnic na Minorce. Wyspa jest niewielka, więc i areały upraw nie mogą się tu równać z tymi w kontynentalnej części Hiszpanii. Tym bardziej, że każda z liczących się winnic ma zaledwie do 15 ha. Jedną z nich jest Bodega Binifadet. Położona niezwykle atrakcyjnie: między stolicą wyspy, pobliskimi plażami i prehistorycznymi megalitami.  Bardzo urokliwa,  z wysokiej jakości restauracją, do której w szczycie sezonu trzeba robić rezerwację.

Tutejsi winiarze uprawiają głównie Merlota i  Syrah, z których robią wina także różowe. Króluje tu także Chardonnay, z którego powstają wina jednorodne, jak i bardzo ciekawe kupaże z Muscarisem, Sauvignon Blanc oraz Viognierem i Parelladą. Aż żal, że niezbyt duża powierzchnia wyspy ogranicza jej winny potencjał. Z drugiej strony Minorka na tej niewielkiej powierzchni ma wszystko, co wartościowe i coraz rzadsze w innych miejscach Europy: spokój, ciszę, nieskażoną przyrodę, rajskie plaże i wysokiej jakości produkty regionalne.