Koszalin lata 80 90 494 Biznes, Biznes 2022
Koszalin lata 90

Sentymentalne pudrowanie przeszłości

Fot. Archiwum Państwowe w Koszalinie/zbiór Krzysztofa Sokołowa

Kiedyś to było piwo! Kiedyś to było gdzie chodzić! To „kiedyś” jest częstym leitmotivem wielu rozmów o życiu rozrywkowo-kulinarnym Koszalina. Czemu tak chętnie karmimy się wspomnieniami? Czy teraźniejszość nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom? Zastanówmy się nad tym na głośno.

To nic nowego, że im odleglejsze wspomnienia, tym bardziej idealizujemy je w myślach i w słowie. Te wspomnienia, często sentymentalne, związane z latami młodości i beztroski wygrywają z tym, czym otaczamy się współcześnie. No cóż, większa świadomość, mniej czasu, zmęczenie, praca i pogoń za dobrobytem sprawiają, że to co „teraz” kojarzy się z trudem, a to co „było” jawi się rajem. Nie zawsze, ale większość z nas w tej pułapce czasoprzestrzeni zostaje na długo, może na zawsze i zazwyczaj w teraźniejszości nic już nie jest tak piękne jak było. Ale czy naprawdę takie było?

Kocha, lubi, szanuje

Gdyby tak cofnąć czas o jakieś 20-30 lat, podobnie jak dziś jedlibyśmy obiady w barach, wieczorami chodzili do restauracji, tańczyli w muzycznych klubach, a piwo pili w pubach. Nie jedlibyśmy sushi ani lunchów, nie przyszłoby nam do głowy zamawiać coś bez glutenu czy laktozy. Wegetariański byłby sam sos bez mięsa do ziemniaków, a smaki lodów ograniczałyby się do śmietankowego, czekoladowego i truskawkowego. A jednak tęsknimy.

Pierwszą pizzę w Koszalinie jedliśmy w Pizzerii przy Ratuszu, która z tą samą recepturą i w tym samymi miejscu działa od 1975 r. Poźniej zachwycaliśmy się Pizzą Top w nieistniejących już pawilonach przy katedrze. I choć w tamtych czasach absolutnie nie nazwalibyśmy tego fast foodem, to na szybko zajadaliśmy się tostami z podziemnego przejścia przy dworcu. Kupowaliśmy kurczaki z rożna sprzedawane w takich czerwonych czy żółtych budach, a po baletach – bo tak się mówiło na tańce w klubach muzycznych szło się na kebaba w bułce z budki Dyzio pod dworcem. Kebab gigantycznych rozmiarów z wysypującą się sałatką typu coleslaw i z czerwonej kapusty oraz ogórkiem, nie miał nic wspólnego z oryginałem poza nazwą, a i tak wielu ciągnęło tam jak do Mekki i to nawet bardzo późną nocą.

Było też kilka restauracji do których wiele osób wraca ze szczególnym sentymentem: bo pierwsza randka, bo ważny jubileusz, bo magia, do której tak lubimy się odwoływać. Ręka w górę, kto pamiętam restaurację Krokodyl, Grzechotnik, Magnolia, Ratuszowa, Viva Italia, Maredo, Va Banque czy Zielony Młyn. Z dawnych adresów dziś zajrzeć można już jedynie do Buongiorno i Jamneńskiej.

Smaki? Opiekane ziemniaczki z polędwiczką, tatar, zupa cebulowa, sałatka z kurczakiem, a na deser obowiązkowo ciepła szarlotka z gałką lodów. Mam wrażenie, że teraz więcej deliberujemy nad smakiem, finezją podanie, zastawą, atmosferą niż kiedyś, a choć przecież tak naprawdę zawsze chodzi i chodziło o spotkanie.

Może nauczysz mnie, jak tańczy się

Jakże się cieszę, że moje najbardziej taneczne czasy przypadły na rozkwit lokali z kategorii imprezowych. Dziś potrzebę tańca zrealizować możemy w zaledwie trzech miejscach: Prywatka, Trokadero i od niedawna klub Plastelina. Dla naprawdę twardych zawodników wciąż otwarta jest na terenach podożynkowych Ambrozja.

Porozmawiajmy więc o tym co było. Przede wszystkim królował Brok. Duży klub połączony z browarem i hektolitry piwa. Sambor, Martin, filtrowane, niefiltrowane, piwo z sokiem malinowym, żubrówka z sokiem jabłkowym lub wódka z redbullem. Ruchoma klatka z tancerkami, DJ ze stanowiskiem pod sufitem i tematyczne pomysły imprez na każdy dzień.

W nieco innym klimacie Dzik – klub u zbiegu Traugutta i 4 Marca. To czasy, kiedy tak bardzo popularne były loże i drinki kamikadze oraz wściekłe psy. Swoich gorących wielbicieli miały takie miejsca jak Bajka i grający tam DJ Daro, który przez mikrofon do utworu DJ Aliena „Drive” intonował „Bajka Bajka Bajka…Koszaaaalin”. Na wakacje imprezowicze przenosili się do mieleńskiego Oriona.

Weekendami parkiet wypełniał się też w klubie popularnie zwanym Nojek, w którym rytmy narzucał DJ Kroma oraz popularny wówczas, a obecnie niemal całkowicie zapomniany Drejk.

Studenci bawili się w Kwadransie – zburzonym obiekcie na terenie dzisiejszej giełdy. Kameralnej, ale z klimatem było w Ewie, Va Banque czy w Białym Koniu. Dziś nazwalibyśmy to clubbingiem, ale wówczas, po prostu wędrowało się od lokalu do lokalu, szukając znajomych twarzy z którymi można byłoby się pobawić do rana. Każdy z tych lokali miał nieco inny profil swoich gość, którzy nie wyobrażali sobie soboty bez tańców.

Oczywiście istniała też scena alternatywna. Oprócz rytmicznego techno i evergreenów, królował i miał się bardzo dobrze rock i metal. Pamiętacie grupki kolorowych punków pod pomnikiem Norwida? Rock Cafe w Amfiteatrze, Pub Antyk w dzisiejszym CK105, Music Pub z Domku Kata czy Pub 36,6 i Salvador, który mieścił się w budynku dzisiejszego Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska na ul. Kościuszki – to wszystko miejsca, gdzie spotykali się Ci, którym daleko było do dyskotekowego bujania.

Fenomenem jest to, że wszędzie w zasadzie piło się piwo Brok, a niewymagająca klientela cieszyła się tylko wolnym kawałkiem parkietu i dźwiękami ulubionych utworów. To czasy, kiedy zadebiutował Cooler produkowany w browarach Broka. Dla przypomnienia to pierwsze polskie piwo smakowe, które wówczas zupełnie nie wstrzeliło się w swoje czasy (reklamował je nawet Cezary Pazura), choć dziś półki sklepowe uginają się od radlerów czy piw aromatyzowanych.

Będąc przy muzyce, nie sposób nie wspomnieć Radia Północ, będącego wspaniałym, bardzo lokalnym i bardzo wówczas „młodym” radiem. Z uszami przy głośnikach na kasecie magnetofonowej nagrywało się listę przebojów, a wieczorem czekało na pozdrowienia i dedykowane piosenki. Radio Północ na antenie zadebiutowało w 1993 r., ostatnią audycję pod swoim szyldem nadało piętnaście lat później.

Daj mi mniej

W rozmowach o dawniejszych czasach przewija się słowo „zwyczajniej”. Mniej wyszukanych dań, proste smaki, całkowicie spolszczone kuchnie świata (tak aby smakowało tubylcom – czyli nam). Reklama, w zasadzie tylko szeptana, bo nie zapominajmy, świat Internetu po prostu nie istniał. Na proszone obiady w zasadzie zawsze rosół i schabowy z ziemniakami, bo wiadomo, że nikt nie będzie marudził. Co zatem zmieniło się, że dziś gastronomię odbieramy zupełnie inaczej?

Zaczęliśmy podróżować i obserwować, jak robią to inni. Przywozić w wakacyjnych wspomnieniach smaki, których na próżno szukać w miejscowych knajpach. Zdecydowanie oczy otworzyły nam kulinarne programy telewizyjne, które w końcu powiedziały nam „masz prawo wymagać”. Istotnie namieszał Internet i ekspresowy przepływ informacji. Dużo dobrego i złego zarazem robi możliwość zostawienia wirtualnej opinii o miejscu. Naszym narodowym sportem stało się ocenianie, a nie jak dotychczas przyjmowanie za pewnik tego co na talerzu.

Zdjęcia, estetyka, światło, ładne wnętrza stały się priorytetem. Od kilkunastu lat w zasadzie tylko jemy oczami. Bystry restaurator urządza tak wnętrze swojego lokalu, aby dobrze wypadało na fotografiach, a potrawy były małymi dziełami sztuki.

Ten, kto tego świata nie akceptuje, niestety wypada z gry. I choć możemy się na to obrażać, nie zatrzymamy już tego kołowrotka. Mocno zwracamy uwagę na obsługę, której kiedyś, kiedy były jeszcze szkoły kształcące w tych kierunkach, nie docenialiśmy. Dziś w większości przypadku obsługa jest z łapanki i niestety nie traktuje swojej pracy jako docelowej. W rozmowie z państwem Natkańskimi, prowadzącymi Bar Familijny, panią Jolantą Szoką, prowadzącą, po mamie Pizzerię przy Ratuszu czy z Ireneuszem Wisowatym, dziś managerem Prywatki i Mozaiki, a kiedyś w młodości m.in. kelnerem w pubie Kapitan Nemo, dowiaduję się, że obsługa, umiejętność sprzedania, wdzięk, czasem spryt, elastyczność były kluczowe. Można było z powodzeniem pracować w tym zawodzie wiele lat, wszak kelner czy obsługa baru w dojrzałym wieku świadczyć może o doświadczeniu i zaufaniu.

Nikogo nie ma w domu

Przez ostatnie 20 lat z domu wynieśliśmy niemal wszystkie imprezy i przyjęcia. Kto dziś zaprasza gości na urodziny czy imieniny do siebie i to w tygodniu, jak to było dawnej. Ze znajomymi czy przyjaciółmi też częściej widujemy się „na mieście” niż zapraszamy do swoich mieszkań. Rynek okołoimprezowych firm i usług urósł do odrębnej gałęzi gospodarczej. Jeszcze 20-30 lat temu nikt nie świętował publicznie: babyshower, rozwodu, halloween, czy nawet walentynek. Dziś urodziny wyprawiamy psom i kotom, a na wieczory panieńskie lub kawalerskie jeździmy do najodleglejszych zakątków świata.

Dzieje się tak, mimo że do domu mogą nam obecnie przywieść wszystko co chcemy, od zakupów przez wyszukane potrawy po imprezowe akcesoria.

To z pewnością nie koniec ewolucji, piłka cały czas jest w grze i za 20 lat znów powiemy „kiedyś to było dobrze”. Nie wspomniałam tu o całej masie miejsc, do których z pewnością i wy czujecie sentyment. To zaledwie wyrywek z historii, a przecież ile działo się przed i po. Ktoś raptem starszy o pięć lat może powiedzieć, a przecież był jeszcze klub Rytm i Muza, ktoś jeszcze, że najlepsza ryba była w Tawernie, a mój tato wspomina, że w kawiarni Empiku przy Zwycięstwa ekspres huczał i para unosiła się na całe pomieszczenie.

Na koniec – zadanie. Zerknijcie w swoje smartfony i zobaczcie, ile macie w nim zdjęć potraw czy ze wspólnych wypadów na miasto. Dużo? To dobrze, jesteście przecież najlepszymi dokumentalistami naszych czasów.