Q4Slash druk MB64133 Biznes, Biznes 2022

Q4Sash Windows wygrywa bitwę o Anglię

Fot. Marcin Betliński

Perła w koronie” mówią o spółce kierowanej przez Krzysztofa Procza i Artura Sałapatka inni menedżerowie grupy Q4Windows. Firma przebojem weszła na rynek drewnianej stolarki typu sash i stale umacnia na nim swoją pozycję. O ostatnich trzech latach działalności firmy rozmawiamy z Krzysztofem Proczem, prezesem zarządu.

– Pandemia mocno wpłynęła na działanie fabryki?

– Odczuliśmy ją jak wszyscy. Zdawaliśmy sobie sprawę z niebezpieczeństwa, że pandemia może nas zamknąć, a tu klienci czekają na dostawy, mamy zobowiązania, trzeba ponosić koszty… Od razu dopasowaliśmy się do rygorystycznych obostrzeń sanitarnych. Robiliśmy regularnie zebrania z pracownikami i tłumaczyliśmy, jak powinniśmy się w tej nietypowej sytuacji zachowywać i że najważniejszy jest zdrowy rozsądek: jeśli czujesz, że masz katar, kaszel, idź do domu na dwa dni, poobserwuj się. To zadziałało. Pracuję z fajnymi, mądrymi ludźmi. Wszyscy dbaliśmy o swój interes i o interes firmy.

– Obyło się bez masowych zachorowań?

– Bywały kwarantanny, ale to zazwyczaj przez współmałżonków naszych pracowników. Jestem pod wrażeniem dyscypliny, jaką zachowywaliśmy i tego, jak ludzie odnieśli się do zagrożenia.

– A jaki wpływ miała pandemia na samą produkcję?

– Było zamieszanie, jeśli chodzi o dostawy. Już przy pierwszych niepokojących sygnałach z kraju o tym, że istnieje ryzyko zamykania firm, zrobiliśmy duże zapasy materiałów, tak na wszelki wypadek. Na całe szczęście, bo innym firmom łańcuch logistyczny zaczynał się rozjeżdżać. My, dzięki Bogu, przeszliśmy przez tę „kałużę” suchą stopą. Co ciekawe, od początku pandemii, zaczęły spływać do nas bardzo duże liczby zamówień – być może dlatego, że inne fabryki w Europie zaczęły się zamykać. Dlatego dla nas czas pandemii był niesamowicie efektywny, pracowity. Mieliśmy wcześniej dobre sezony, duże obłożenie pracą, ale to, co się zadziało w czasie pandemii, było czymś niespotykanym. Od tamtego momentu wciąż utrzymujemy to ekstremalne tempo produkcji. Oczywiście zachowując rozsądek, bo stawiamy na jakość.

– Pojawiła się inna duża „kałuża”: problemy z cenami materiałów, drewna i jego dostępnością. Jak Państwo sobie z tym radzą?

– Tu wracamy do tego, co mówiłam wcześniej o „zatowarowaniu” na wszelki wypadek: to pomogło nam przetrwać nagłe podwyżki, nagłe braki, nie zachwiało to naszą produkcją. Faktem jest, że kosztowało to mnóstwo wysiłku. Teraz również trzeba się natrudzić dwa razy więcej, żeby po wykorzystaniu rezerw znów zdobywać towar. No i on niestety już w wyższych cenach. Część kosztów przełożyliśmy na klientów, nasi odbiorcy z Wielkiej Brytanii zrobili to samo, więc zrozumieli sytuację. Staraliśmy się podnosić ceny nie w sposób agresywny. Zeszliśmy też ze swojej marży tak, żeby każdy był zadowolony. Zrobiliśmy jedną małą podwyżkę, drugą małą podwyżkę, adekwatnie do tego, co dostawaliśmy od naszych dostawców. Pułap cenowy się wyrównał, a dowodem na adekwatny poziom cen jest poziom zamówień, jakie do nas wpływają. A można powiedzieć, że jest to lawina. Rozmawiamy w końcu maja, a przyjmujemy zamówienia na sierpień.

– Powierzchni produkcyjnej wystarczy, czy trzeba myśleć o kolejnej rozbudowie?

– Usiedliśmy ostatnio ze wspólnikami i doszliśmy do wniosku, że zaczyna się robić ciasno. Jeśli tempo rozwoju firmy będzie się utrzymywało, to prędzej lub później będziemy zmuszeni uruchomić drugą zmianę.

– To taka naturalna rezerwa?

– Nie uruchamialiśmy drugiej zmiany, bo mamy bardzo „prądożerną” produkcję, a nasze maszyny pracując dla 10 czy dla 70 osób zużywają tyle samo prądu. Ale jeśli będziemy musieli, to otworzymy drugą zmianę i klientów obsłużymy jak należy.

– Jeśli chodzi o załogę: stabilność czy fluktuacja?

– Mamy ten komfort, że zatrudnienie jest na tym samym lub delikatnie podniesionym poziomie i nie ma dużych ruchów kadrowych, trzon załogi jest wciąż taki sam. Pracujemy, wiemy, co mamy robić, wiemy, na kiedy mamy to zrobić i wiemy, co w efekcie będziemy mieli my, czyli pracownicy i właściciele.

– Odbiorcy to nadal głównie Anglicy?

– Głównym odbiorcą jest nadal rynek Wielkiej Brytanii. Brexit spowodował, że wiele firm się tam pozamykało lub przestało produkować okna, zwłaszcza drewniane. Doszły nas słuchy o zamknięciu ogromnej fabryki w Wielkiej Brytanii. To oznacza dla nas więcej pracy, bo w związku z tym pojawią się nowe zlecenia, więc nie przewiduję, aby w najbliższym czasie było nam lżej. Raczej przewiduję, że będziemy musieli działać jeszcze efektywniej i bardziej wydajnie. No i tu wracamy do rozmów albo o rozbudowie zakładu, albo o drugiej zmianie.

– Przejęcie wspomnianej fabryki w Wielkiej Brytanii nie byłoby rozwiązaniem? Produkowaliby Państwo niejako na miejscu.

– To był gigant, nie nasza skala. Po brexicie przepisy o zatrudnieniu się usztywniły, nie ma napływu świeżej krwi na Wyspy, czyli głównie pracowników ze wschodniej lub środkowej Europy. Jeżeli pojawia się niedobór pracowników, ich praca drożeje, a więc i wyrób staje się droższy. Do tego trzeba dopisać problemy związane z pandemią, z lockdownami, problemy materiałowe, silną presję płacową. Brytyjczycy tego nie wytrzymali. Dla mnie najważniejsze jest to, że nasi pracownicy – tu, w Koszalinie – mogą czuć się bezpiecznie, bo front prac mamy na suto i na długo zapewniony.


Słowo „sash” oznacza ramę okna otwieranego pionowo. Okna takie dominują w Wielkiej Brytanii. I to tam trafia niemal cała produkcja koszalińskiej spółki. Okna produkowane przez Q4Sash są wytwarzane wyłącznie z drewna lub z drewna z niewielkim dodatkiem części aluminiowych. Przez lata firma wyrobiła sobie mocną markę wśród odbiorców na Wyspach. Są nimi najczęściej rodzinne firmy budowlane. W Anglii trwa nieustanna modernizacja budynków, a że są one najczęściej stare i objęte nadzorem konserwatorskim, używane przy remontach nowe okna muszą być idealnie takie same jak pierwotne. Właśnie zdolnością odtwarzania unikatowych wzorów, solidnością i rzetelnością koszalinianie zaskarbili sobie uznanie brytyjskich odbiorców.
Spółka w 2017 roku przeniosła się z ulicy Słowiańskiej do specjalnej strefy ekonomicznej, gdzie pobudowała halę o powierzchni 2 tys. m kw. Wkrótce obok postawiła halę bliźniaczą. Podwojona powierzchnia produkcyjna okazuje się obecnie za mała – spółka myśli o dalszej rozbudowie.