Adam Ostaszewski, prawnik, samorządowiec, autor zbioru opowiadań science fiction „Odbicie”, w rozmowie z Piotrem Pawłowskim.
– Czy Twoje pisanie to element fascynacji czytelniczej?
– W dzieciństwie i młodości konstruowałem różne opowieści. Od najmłodszych lat byłem zafascynowany literaturą science fiction. Wychowałem się na Stanisławie Lemie, Isaacu Asimovie, Philipie K. Dicku i innych klasykach i autorach uznanych. Nieco później zdecydowałem się swoje pomysły przelać na papier. Piszę teksty spod znaku sf, bo lubię sf, najpewniej nie czułbym się dobrze w innym gatunku, choć zainteresowania literackie mam bardzo szerokie. Staram się w tym, co piszę odbić rzeczywistość, w której żyję.
– Dlaczego tak późno zdecydowałeś się na debiut?
– Pisałem wcześniej, dużo wcześniej, zacząłem kilkanaście lat temu jako dorosły człowiek, już pracując zawodowo. Wtedy odezwał się we mnie zew pisania. Pisałem do szuflady, brakowało mi pewności, czy to jest na tyle dobre, że mogę pokazać czytelnikom.
– Co zmieniło Twoje nastawienie?
– Dwa opowiadania zostały wyróżnione na międzynarodowych konkursach literackich: „Misja Ares” na 1st The Clarke – Bradbury Science Fiction Competition, a „Odbicie” na 2nd The Clarke – Bradbury Science Fiction Competition. Ponadto zostały opublikowane po angielsku w zbiorach nagrodzonych prac. Poczułem wiatr w żagle.
– Spodziewałeś się tych wyróżnień?
– Absolutnie nie! Przetłumaczyłem opowiadania w nadziei, że wspólny z kulturą zachodnią język ułatwi mi przekazanie treści.
– Opowiadania powstały specjalnie z myślą o konkursach?
– Tak. Musiałem spełnić wymagania dotyczące długości tekstu i tematyki. Inspiracją w pierwszym konkursie była „winda kosmiczna” – w ten sposób powstało „Odbicie”, a w pierwszy roku „misja na Marsa”, czyli w moim wydaniu: „Misja Ares”. Ułożyłem fabułę, napisałem, przetłumaczyłem i wysłałem, tak po prostu. Organizatorem przedsięwzięcia jest Europejska Agencja Kosmiczna, która nagradza i wyróżnia prace z całego świata.
– Czyli przełomem w Twoim pisaniu były konkursy?
– Nie miałbym odwagi niczego wydać bez publicznego uznania, że warto to zrobić. Chyba trochę obawiałem się, a nawet wstydziłem, oceny. Czujemy dyskomfort wobec krytyki tego, co robimy. Bezinteresowne sito zainteresowania czytelników uważam za cenne, o ile nie najważniejsze.
– W ubiegłym roku ukazał się zbiór Twoich opowiadań – „Odbicie”. Co stanowiło dla Ciebie inspirację do napisania tych sześciu tekstów?
– Pandemia – bezpośrednio. Ważne było, żeby znaleźć w sobie odwagę. Wcześniej może też nie miałem dość czasu, żeby przygotować ostateczne wersje tekstów. Byłem zaangażowany w różne projekty, w pracę zawodową. Tak, czy inaczej, opowiadania ukazały się jako pierwsze. Do nagrodzonych dwóch dodałem cztery inne, w tym „Wirusa”, który stał się zalążkiem powieści pod tym samym tytułem. To opowiadanie jest pierwszym rozdziałem książki, która ukaże się na rynku jesienią tego roku. Trwają prace redakcyjne, wydawnicze.
– Czy masz wrażenie, że coraz trudniej w science fiction wymyślić coś nowego, nowatorskiego?
– Masz na myśli, że wszystko już napisano, tak? Hm. To zależy, jak na to spojrzeć. Odkrywam w sf wciąż coś nowego. Jeżeli na ten gatunek spojrzy się wyłącznie z perspektywy literatury rozrywkowej, weźmy „Gwiezdne wojny”, które zresztą też mają głębszy sens, to rzeczywiście mamy do czynienia z procesem powtarzalności. Jeżeli chodzi o formę, trudno cokolwiek wymyślić. Jednak dla mnie liczy się treść. Szukam w sf czegoś innego.
– Czego?
– Właśnie tego tytułowego „Odbicia”. Lubię i chcę odbijać rzeczywistość w swojej wyobraźni i kierować myślenie czytelnika na rozważania „Co może lub mogłoby z tego wyniknąć?”. To ciekawsze, silniej inspirujące. Polega na głębszym przekazie, a sens tkwi w analizie tego, czego doświadczamy. Wszystko polega na opisywaniu świata pod przykrywką literatury fantastyczno-naukowej.
– Twoje opowieści mają też charakter społeczny, jak „Wirus”, który w istocie jest rozwinięciem wątku pod hasłem: „Pandemia uruchamia niedemokratyczne metody rządzenia państwem”. Sądzisz, że to zagrożenie realne?
– Każda sytuacja ekstremalna, zarządzana przez ludzi nieodpowiednich, czytaj: nieodpowiedzialnych, stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego. Nie mam co do tego wątpliwości. W „Wirusie” ten wątek postanowiłem rozwinąć, na co miały wpływ moje doświadczenia zawodowe i wyniesione z działalności publicznej. Dlatego od przygodowego sf, w którym czytamy o stworach, obcych i superbohaterach, bardziej lubię opowieści wręcz opisujące naszą rzeczywistość i zmuszające do refleksji.
– Dwa lata pandemii były dla Ciebie jako twórcy, obciążeniem czy inspiracją?
– Zdecydowanie inspiracją. Opowiadanie „Wirus” napisałem podczas pierwszej fali zachorowań. Na pomysł wpadłem zaraz po wprowadzeniu pierwszych obostrzeń. Kiedy wszyscy dyskutowali, jakie będą kolejne ograniczenia, jak zmieni się świat, a ja usiadłem do pisania.
– Czy w przypadku „Odbicia” miałeś więcej opowiadań i musiałeś dokonać ich wyboru?
– Opowiadań powstało dużo więcej. Doszedłem do wniosku, że sześć na początek wystarczy. Planuję wydać kolejny tom, z opowiadaniami wcześniejszymi z dodatkiem nowych. Być może stanie się to w następnym roku.
– Myślisz o wejściu w inny gatunek literacki?
– Nie. Jak wspomniałem, w sf czuję się dobrze. Nie wiem, czy tak samo czułbym się w innym gatunku. Lepiej czuję się w wymyślaniu niż opisywaniu.
– Jakie elementy literatury sf są Ci najbliższe?
– Kreowanie świata przyszłości, a więc co nas lub nasze dzieci, czeka. Interesuje mnie, jak technologie i rozwój społeczny mogą wpłynąć na życie człowieka. Z drugiej strony ciekawi mnie kontakt z obcym. W „Odbiciu” jedno z opowiadań wprost dotyczy tego tematu. Piszę kolejną książkę w całości poświęconą relacji z obcą cywilizacją. Powieść jest na ukończeniu.
– Jak dzisiaj postrzegasz swoje pisanie?
– Jako wyzwanie. Trzeba pisać, pisać i pisać (uśmiech). Jak już wejdzie się w ten literacki świat, trzeba po prostu pisać. Na rynku wydawniczym jest dużo poradników, którym można nadać wspólny tytuł: „Jak pisać?”. Wszystkie należałoby zastąpić zwięzłym: „Piszcie jak najwięcej!”. Rozsmakowanie się w pisaniu jest najlepszą drogą do czytelnika.
– Czy to oznacza, że najważniejszy jest talent?
– Talent, warsztat i doświadczenie – tak ująłbym to. Pomysł to podstawa, a później są te trzy elementy. Przypuszczam, że nie można „nauczyć się, jak pisać książki”. Pewnie są dobre wskazania, pożyteczne warsztaty, zajęcia dla osób przed debiutem, ale każdy pisarz, obojętnie z jaką wiedzą i z jakim dorobkiem, w końcu zostaje sam na sam z kartką, czystą kartką, którą chce zapełnić swoimi pomysłami.
– Co dzieje się wtedy?
– Właśnie to jest kluczowe dla pisania. Nie „Jak pisać?”, lecz „Jak przekazać historię, coś opowiedzieć?”.
– Wydzielasz sobie czas na pisanie?
– Nie mam systemu. Czasami przez miesiąc lub dwa nie mogę zabrać się do pisania. Wiadomo: rodzina, życie, praca. Innym razem po prostu siadam wieczorem i piszę. Kiedy mam w głowie nagromadzony materiał, czuję, że muszę to z siebie wyrzucić. Za każdym razem staram się, odnosząc to do filmu, opisać sekwencję, pewną małą całość. Czasami trwa to godzinę, innym razem trzy godziny.
– Mógłbyś dla literatury porzucić zawód?
– Gdyby pisanie – w moim przypadku – stało się dochodowe, to oczywiście, że tak (uśmiech). Tymczasem to, co robię wymaga skrupulatnego podziału czasu.
– Wielu pisarzy polskich żyje wyłącznie z pisania, sprzedaży książek i spotkań z czytelnikami.
– Tak, ale to wciąż bardzo wąska grupa autorów, którzy osiągnęli sukces i znaleźli swoje miejsce na rynku wydawniczym. Jestem radcą prawnym, to też jest rodzaj misji i powołania, ale pisanie coraz bardziej mi się podoba.
O co chciałbyś zapytać najważniejszego dla Ciebie pisarza?
– (po dłuższym namyśle) Ponieważ zawsze byłem i jestem wielkim fanem Isaaca Asimova i jego „Fundacji”, chciałbym dowiedzieć się, jakie procesy społeczne i jakie wydarzenia zaobserwował przed wymyśleniem świata ze swojego cyklu opowieści? „Fundacja” to książka, którą powinien przeczytać każdy polityk i każdy kandydat na polityka. Ważna jest świadomość, że pewne wydarzenia nieuchronnie prowadzą do kolejnych, na które już nikt nie ma wpływu.