2 1 Ludzie

Pamele i inne zapomniane smaki Koszalina

Nigdy nie dowiemy się, jak smakowały renomowane przedwojenne koszalińskie potrawy. Wędzone łososie Waldemanna, serki „Ludzik z góry Chełmskiej” (Gollennmänchen), „koszalińskie orzechy pieprzowe” (Kösliner Pfeffernüsse) i pamele (Pameln) przetrwały jedynie na starych zdjęciach, reklamach i w dziecięcych wspomnieniach dawnych mieszkańców.

W wydanym w 1925 r. przewodniku turystycznym po Koszalinie i okolicach, jego autorka Marie Luise Bartz napomknęła o piekarni mieszczącej się przy Böttcherstraße (obecnie ul. Wyszyńskiego), skąd pochodziło wyjątkowe pieczywo o nazwie „koszaliński pamel” (Kösliner Pamel). „Posmarowany świeżym masłem albo pomorskim gęsim smalcem świeżo upieczony pamel był przepyszny, a za 10 fenigów dostawało się wówczas 8 sztuk” wspominała z rozrzewnieniem autorka, zauważając: „Pamele wciąż można dostać w Koszalinie, ale są wypierane przez bułki.”

Czym były tajemnicze pamele, tego nie wie nawet większość współczesnych Niemców. W 2008 r. na jednym z niemieckich internetowych forów potomkowie dawnych koszalinian poszukiwali przepisów na ten wypiek znany im z dzieciństwa i opowieści dziadków. Receptura została odnaleziona i opublikowana, a tajemnicze pamele okazały się żytnio-pszennymi (pół na pół), podłużnymi bułkami. We wspomnieniach opublikowanych w czasopiśmie „Köslin Kurier” można przeczytać, że przed drugą wojną światową koszalińscy mistrzowie piekarstwa organizowali nawet konkursy na najlepsze pamele.

Jak bardzo popularne było to pieczywo może świadczyć przypadek jednego z koszalińskich piekarzy i jednocześnie radnego miejskiego nazwiskiem Fritsch, który w latach 70. XIX w. znany był jako „Pamelpastor”. Przezwisko to łączyło jego zawód piekarza z nowo powstałą wówczas funkcją przedstawiciela magistratu, który po wprowadzeniu przez rząd Bismarcka prawa nakazującego zastąpić śluby kościelne cywilnymi, przejął dawne obowiązki pastora udzielającego ślubów. W koszalińskim Archiwum Państwowym zachowały się świadectwa ślubu podpisane jego nazwiskiem, a we wspomnieniach utrwalonych w miesięczniku „Unser Pommerland” z 1931 r. można przeczytać opowieść o tym, jak narzeczeni zjawiali się w jego piekarni przy Rynku (Markt 22). Mistrz piekarski Fritsch zdejmował wówczas osypany mąką fartuch, przebierał się w uroczysty strój magistrackiego urzędnika i po poczęstowaniu przybyłych szczyptą tabaki, w obecności świadków udzielał im ślubu.

20 lat później w tym samym miejscu znajdowała się piekarnia i cukiernia mistrza piekarskiego oraz prezesa koszalińskiego cechu piekarzy Franza Richnowa. Markowym produktem jego firmy działającej jako fabryka ciast miodowych (Honigkuchen-Fabrik) były piernikopodobne ciasteczka znane pod nazwą „orzechów pieprzowych” („Kösliner Pfeffernüsse”). Reklamowane jako „aromatyczne i światowej sławy” były sprzedawane, również wysyłkowo, głównie w okresie adwentu.

Miasto serów i wędzonych łososi

Niemiecki Köslin szczycił się przed wojną również serkiem Koszalińskim („Kösliner Käschen”) produkowanym początkowo przez koszalińską firmę Carla Waldemanna, a później przez Spółdzielnię Mleczarską (Molkerei Genossenschaft Köslin), która odkupiła prawa do jego produkcji. Umieszczona na etykietach wszystkich wyrobów serowarskich postać przypominającego krasnala „Ludzika z Góry Chełmskiej” (Gollennmänchen) została opatentowana w 1930 r. Serek ten był równie słynny jak jego konkurent ze Słupska: „Słupski Chłopiec” (Stolper Jungschen) i pojawił się wraz z nim w jednym z przedwojennych niemieckich filmów dokumentalnych o Pomorzu.

Najbardziej znanym koszalińskim produktem gastronomicznym były jednak produkowane przez firmę Carla Waldemanna przetwory rybne: śledzie, sardynki, węgorze oraz przede wszystkim wędzone łososie, dzięki którym pocztowe stemple z rysunkiem tej ryby i napisem „Miasto wędzonych łososi” rozsławiały miasto w całym świecie i przetrwały do dziś w zbiorach filatelistycznych i kolekcjonerskich. Oprócz nich w zasobie koszalińskiego Archiwum Państwowego znajdują się podarowane przez koszalińskiego kolekcjonera Zbigniewa Wojtkiewicza reklamowe gadżety tej firmy: niewielka, zamknięta, ale pusta w środku puszka z charakterystyczną etykietą przedstawiającą łososia oraz firmowy otwieracz.

Kilka lat temu jedna z koszalińskich restauracji próbowała nawiązać do dawnej marki „miasta wędzonych łososi”. Oprócz dań z tej ryby w ofercie miały pojawić się również koszulki oraz kubki ze wzorami nawiązującymi do symboliki związanej z przedwojennym, koszalińskim produktem, a także kartki pocztowe z dawną panoramą Koszalina i ozdobione stemplem z koszalińskim łososiem. Pomysł jednak nie odniósł sukcesu i rozdział dawnych koszalińskich kulinarnych tradycji i smaków wydaje się być definitywnie zamknięty.