miasto bez drog 1 Podróże

Kamperem w nieznane. Etap pierwszy – Hiszpania

Od 10 lat tworzymy biznes w branży edukacyjnej, z którego jesteśmy bardzo zadowoleni. Ale nie tylko pracą człowiek przecież żyje! Dlatego wpadliśmy na pomysł aby przekierować nasz entuzjazm i kreatywność na nowy projekt, który nazwaliśmy „Kamperem w nieznane”. Projekt bardzo osobisty, w założeniu mający nas uskrzydlić i dać poczucie swobody i relaksu.

Zawsze lubiliśmy podróże, poznawanie nowych ludzi, miejsc, smaków, doświadczanie lokalnej kultury i historii. Od kilku lat organizowaliśmy samodzielnie, bez pomocy biur podróży, nasze wakacje. Określaliśmy cele naszych wycieczek, program zwiedzania itp. Jednak ograniczeniem stawała się rezerwacja lokali, bo wymuszała na nas trzymanie się ustalonej wcześniej trasy. Dlatego, podążając za własnym instynktem, kupiliśmy pojazd, który miał nam te ograniczenie zniwelować. I tak staliśmy się właścicielami „kawalerki na kółkach”. Teraz ograniczeniem stał się tylko czas!

Może ktoś zapytać, skąd taka nazwa „kamperem w nieznane”, skoro wiemy, dokąd jedziemy? No tak, jednak tu chodzi nie tyle o cel podroży, ale o przeżywanie tego, co po drodze a to, mimo planowania, może być niespodzianką!

W maju rozpoczęliśmy naszą drugą wakacyjną podróż kamperem. W poprzednim roku zwiedziliśmy grecki Peloponez, zaś na ten rok wybraliśmy Półwysep Iberyjski. Tegoroczną podróż zapanowaliśmy na okres maj-lipiec. Niektórzy powiedzieliby – „tak długo!” No tak, bo kierunek który obraliśmy, pokonanie trasy, harmonogram podroży, odkrywanie nieznanego – niestety wymaga czasu.

Przyznamy się, że laptopy też znalazły się w naszym bagażu, bo „praca” pojechała z nami… Chociaż dzięki wspaniałym i zaufanym współpracownikom mogliśmy spokojne większość działań zawodowych im powierzyć i dzięki temu więcej energii poświęcić na poznawanie i doświadczanie w podróży.

Przejechaliśmy już ponad 4 tysiące kilometrów. Po miesiącu podróżowania po południowym wybrzeżu Hiszpanii zobaczyliśmy wiele miast i miasteczek, plaż i zatoczek, przeżyliśmy nawet pokaz flamenco u jego źródeł. Nie spodziewaliśmy się, że oprócz radości z odkrywania nowych miejsc, smakowania lokalnych potraw, doznamy euforii z powodu wielości zapachów jakie towarzyszą wiośnie. Burza kwitnącej roślinności, która ozdabia miasta, dodaje im obłędnego uroku, robiąc niesamowite wrażenie! W maju królowała tu pachnąca jakaranda – dekoracyjne drzewo o fioletowych kwiatostanach.

Jednym z naszym nieplanowanych punktów podróży była Barcelona. Chcieliśmy z racji jej wielkości, to miasto ominąć i poleniuchować na plaży, ale pogoda niestety nam pokrzyżowała plany i… bardzo dobrze, bo Barcelona nas urzekła. Po Barcelonie „oprowadził” nas głównie Gaudi. Odwiedziliśmy jego ogrody, czyli Park Güell, La Pedrera czyli Casa Mila i niesamowitą katedrę Sagrada Família, ale też nie mogło zabraknąć starówki oraz La Rambli. Poza tym, po dwuletniej przerwie spowodowanej pandemią, uruchomiono pokaz światła i dźwięku przy magicznych fontannach obok Placu Espania, który wśród zebranego tłumu ludzi wywołał eksplozję wrażeń. Uświadomiliśmy sobie, że jeszcze jest wiele miejsc, dla których warto wrócić do Barcelony. Były to dla nas bardzo intensywne trzy dni.

Podróżowanie kamperem daje sporo swobody, nie tylko dlatego, że „dom” masz ze sobą ale też dlatego, że w każdej chwili możesz zmienić swój plan wycieczki, dlatego ta forma podróżowania nam bardzo odpowiada. W języku hiszpańskim dom to casa więc stwierdziliśmy, że roboczo naszego kampera tak właśnie nazwiemy – „Casa”.

Podróżując po Hiszpani,i zafundowaliśmy sobie zastrzyk mega emocji dzięki wycieczce po jednej z najbardziej niebezpiecznych tras pieszych, czyli Cominito del Rey (ścieżka króla). Cominito del Rey liczy około 8 km długości i biegnie między wąwozami, dolinami i kanionami w dużej części po kładkach zawieszonych w wapiennym wąwozie głębokim na 100 metrów. Widoki zapierają dech w piersi a emocje są gwarantowane. Szlak przecina krajobrazy parku naturalnego Desfiladero de los Gaitanes, wąwozu wyrzeźbionego przez rzekę Guadalhorce, którego ściany sięgają 700 metrów głębokości. Przejście tego wąwozu zajęło nam pięć godzin ale było to tego warte!

Z zachwycającego wąwozu udaliśmy się do niedaleko leżącego miasta – Ronda słynącego z mostu, który jest na każdej pocztówce. I zobaczyliśmy, że rzeczywiście jest niesamowity, ale i stare miasto w Rondzie jest urocze, dlatego warto poświęcić dużo więcej czasu niż tylko tyle, aby zobaczyć most. My tam spędziliśmy dwa dni i pozostał jeszcze niedosyt. Ronda leży po dwóch stronach wąwozu rzeki Guadalevín. Wąwóz zwany Tajo de Ronda, który jest głęboki na około 160 metrów. W połączeniu z zabudową, „wiszącymi” domami, zapewnia spektakularne widoki. Trudno znaleźć drugie takie miasto a dokładając do tego jego historię i zabytki trudno nasycić się Rondą tylko przejazdem.

U nas jednym z elementów podróży w nieznane jest wyłapywanie okazji na coś czego nie ma w przewodnikach i trudno to świadomie zaplanować. Jak wyszukiwać takie okazję?

Mamy kilka metod. Taką najprostszą jest zwykła ciekawość okolicy, czytanie plakatów, rozmowy z mieszkańcami. Często jak jesteśmy w nowym miejscu pierwsze co robimy, to w Google wpisujemy nazwę miejscowości oraz datę kiedy tam jesteśmy i czasem wyskakują ciekawe wydarzenia i imprezy (w taki sposób w swoich podróżach byliśmy np. na corridzie, dużym międzynarodowym festiwalu zespołów folklorystycznym ale także na wielu lokalnych imprezach – często całkowicie za darmo). Poza tym, bardzo pomocny jest nasz prywatny profil na Facebooku, gdzie czasem w komentarzach ludzie się dzielą tym, co warto zobaczyć, gdzie się zatrzymać, itp. I tak podróżując po Hiszpanii, trafiliśmy na lokalne festyny. Były one w miejscach, które miały być tylko punktem na trasie, bez znaczenia i nawet bez planu postoju. Stało się inaczej i początkowe plany zostały zmienione. Uwielbiamy takie imprezy, szczególnie przed sezonem, bo wtedy one są robione dla i przez społeczności lokalne. Zawsze można spróbować tego co lokalne i doświadczyć tego, jak mieszkańcy celebrują tradycję i historię. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem barwnych strojów hiszpańskich, ozdób, pięknych koni i radości, która towarzyszyła imprezie.

Ważnym punktem naszej podróży po Hiszpanii był udział w profesjonalnym pokazie flamenco i tak też się stało! Flamenco… my doświadczyliśmy tego w Kadyksie w Tablo La Cava. Sam lokal już robi wrażenie, znajduje się w centrum starego miasta i nawiązuje do tradycyjnej tawerny z wyraźnym stylem flamenco w wystroju i meblach. Na ścianach znajdziemy ponad 150 oryginalnych zdjęć osób, które zaistniały w ostatnich 50 latach w historii flamenco. Niektóre z fotografii mają dużą wartość historyczną.

Pokaz flamenco trwał około 90 minut, ale było to 90 minut magii. Zostaliśmy porwani do świata dźwięków, śpiewu, tańca ale też emocji, fascynacji i niezapomnianych wrażeń. Żadne słowa nie oddają emocji przekazanych przez tancerzy, śpiewaka i gitarzystę – to trzeba zobaczyć!

Zwiedziliśmy kilka tzw. uroczych białych miasteczek: Vejer de la Frontera, Zahara de los Atunes i Medina-Sidonia, charakterystycznych dla regionu Andaluzja, które zachwycają finezją, wąskimi uliczkami, sklepikami, barami i barwnymi kwiatami. Aż pewnego dnia, bez planu, tak przy okazji, wjechaliśmy do El Rocio. Miejscowość prawie jak wiele w Hiszpanii – trochę senna, białe domki, niby nic a jednak jakaś inna. To co się rzuca w oczy to… brak dróg – jest jedynie przestrzeń pomiędzy budynkami wypełniona piachem. Skoro nie ma dróg to i ruch drogowy jest całkiem inny – ludzie mieszają się z samochodami, samochody jeżdżą jak chcą, ale wszyscy muszą uważać na konie!

Nie ma asfaltowych dróg i chodników ale są przed barami „parkingi” dla koni, ponieważ do miejscowości przybywa wiele pielgrzymek właśnie konno. Należy dodać, że odbywa się tutaj Pielgrzymka El Rocío i jest ona jedną z najbardziej znanych i masowych pielgrzymek, jakie istnieją. Celem maryjnej peregrynacji jest Virgen del Rocío, znana również jako „Blanca Paloma” lub La Reina de las Marismas.

Jeżeli do tego jeszcze dodamy, że miejscowość leży na skraju Parku Narodowego Doñana, to otrzymujemy jej cała wyjątkowość.

To dzięki naszemu „przywiązaniu” do planów podróży trafiamy do takich miejsc, wyjątkowych miejsc, które są po prostu warte odwiedzenia. Ta lekkość podróżowania jest możliwa właśnie dzięki łatwości przemieszczania się i podążania za ciekawością i nieznanym. To jest sposób podróżowania, który pokochaliśmy.

Do życia w kamperze trzeba się przyzwyczaić (mała przestrzeń), ale wszystko co niezbędne do życia jest pod ręką (kuchnia z jadalnią, łazienka, duże łóżko, TV). Trzeba nauczyć się organizacji, funkcjonowania i współpracy, bo kamper też wymaga obsługi jako pojazd, bo to nie tylko dom. My się podzieliliśmy obowiązkami, męska część ekipy zajmuje się obsługą techniczną kampera i jest także głównym kierowcą, natomiast strona kobieca – to zarządzanie „Casą” – czyt. Kasą.

Nie dla każdego taka forma podróżowania jest odpowiednia ale nam się sprawdza i będziemy nią kontynuować 

Rozpoczynamy drugi miesiąc naszej podróży, kierując się do Portugalii. Przed nami urokliwy rejon Algarve z klifowym wybrzeżem Oceanu, Lizbona i Porto oraz prowincja Alentejo, ale o tym następnym razem.

A jeśli chcecie być na bieżąco i razem z nami „podróżować” to obserwujecie nasz profil na FB nazwany „Kamperem w nieznane”.

Autorzy: Nell i Przemysław Chojnowscy