Dla najbliższych, współpracowników i znajomych Kamila Dzikiewicza ubiegłoroczny sukces nie był niespodzianką. Podczas rozgrywanych w Serbii jesienią 2021 roku mistrzostw świata w wędkarstwie spławikowym klub Robinson, w którego barwach startuje koszalinianin, zdobył wicemistrzostwo świata. Podczas tegorocznych mistrzostw, zaplanowanych na lipiec w Belgii, będzie co najmniej bronić tytułu, choć równie dobrze może sięgnąć po „złoto”.
Przed laty, zatrudniając się w EkoWodrolu, Kamil Dzikiewicz uprzedził pracodawcę, że będzie potrzebował w ciągu roku wielu krótkich urlopów, których terminy wyznaczy kalendarz zawodów wędkarskich cyklu Grand Prix Polski. – Ówczesny prezes, Lech Wojciechowski, oraz mój dyrektor Zbigniew Perkowski trochę się dziwili, ale się zgodzili – mówi z uśmiechem pan Kamil. – Pewnie myśleli, że mi z czasem „przejdzie”…
Grand Prix Polski to składające się z pięciu imprez doroczne mistrzostwa Polski. Kamil Dzikiewicz, obecnie prezes EkoWodrolu, uczestniczy w nich regularnie od 1990 roku, z czego jest bardzo dumny. Nawet paskudna angina, która przytrafiła mu się któregoś razu, nie przeszkodziła w starcie: – Na odbywające się podczas weekendu zawody jeździ się zawsze z pewnym wyprzedzeniem, żeby poznać akwen i odbyć na nim trening. Wtedy też tak było. Miałem wysoką gorączkę, niemal nie mogłem mówić, wszystko wskazywało, że ze startu będą nici. Poprosiłem tatę, który pojechał ze mną w roli trenera, żeby znalazł mi lekarza. Dostałem silny antybiotyk, który zaczął szybko działać. Nie posłuchałem lekarza i zamiast w łóżku weekend spędziłem na łowisku. Wygrałem te zawody! – relacjonuje Kamil Dzikiewicz.
Należy do klubu Robinson, który skupia wędkarzy z całej Polski (nazwa pochodzi od nazwy producenta sprzętu wędkarskiego sponsorującego klub). Ma na koncie wiele trofeów, z których najważniejsze to mistrzostwo Polski i zdobyte w ubiegłym roku wicemistrzostwo świata: – O zdobyciu Grand Prix Polski, czyli de facto mistrzostwa kraju, decyduje suma punktów zdobytych przez klub na kolejnych pięciu zawodach. W imprezach rangi krajowej drużynę reprezentującą klub stanowi trzech seniorów, jedna wędkarka i jeden junior. W mistrzostwach świata drużynę tworzy pięciu zawodników, bez wyróżniania wieku i płci.
Co decyduje o zwycięstwie? Pan Kamil objaśnia: – Liczy się waga ryb złowionych w ciągu czterech godzin. Trzeba zdecydować, czy łowimy dużo małych ryb, czy nastawiamy się na duże okazy, co oczywiście oznacza, że złowimy ich mniej, licząc na sztuki. Do złowionej puli zalicza się wszystko, co „bierze”, poza rakami (czasami się czepiają haczyków) i ryb, które są akurat pod okresową ochroną – te się delikatnie wypuszcza i nie uwzględnia w rozliczeniu. Tu od razu warto zaznaczyć, że złowione ryby przechowywane są w długich, czterometrowych siatkach zanurzonych w wodzie, a więc „niewola” nie zagraża ich życiu. Po zważeniu wszystkie wracają do wody na stałe.
Przepisy jasno określają, jakiego sprzętu wolno używać i w jaki sposób nęcić ryby. Zanęty można użyć 20 litrów i 2,5 litra robaków. Wszystko dokładnie sprawdzają sędziowie. Wędka używana przez seniora może mieć maksymalnie 13 metrów długości. Dużo krótsza jest żyłka. Pozwala to precyzyjnie lokować haczyk z przynętą w miejscu, gdzie wcześniej ryby były zanęcane. Po szczęśliwym braniu wędkę się wycofuje, odpinając kolejne przęsła, aż do momentu, kiedy bezpiecznie można zdobycz podjąć z wody podbierakiem.
Kiedy łowi się z użyciem kołowrotka, żyłki jest więcej, ale inaczej się ryby nęci, a mianowicie kulki zanęty wyrzuca się do wody przy użyciu procy. Wtedy zanęta może trafić nawet na 50 metrów od brzegu: – Czasami się śmiejemy, że bawimy się niczym dzieci, bo strzelamy, starając się trafić za każdym razem w ten sam punkt, żeby nie rozproszyć nadmiernie zanęty – śmieje się nasz rozmówca.
Jak się tworzy klub, skoro zawodnicy mieszkają w różnych regionach? – Poznajemy się podczas zawodów. W kategorii seniorskiej startuje zazwyczaj około 80 osób. To nie jest duża grupa, można się dobrze poznać i „zgrać”. Do zawodów rangi mistrzowskiej droga wiedzie przez zawody w kołach Polskiego Związku Wędkarskiego, później zawody okręgowe. Ja, mając 13 lat, wygrywałem z chłopakami, którzy mieli po 18 lat – wspomina pan Kamil.
Miłością do wędkarstwa zaraził go tato: – Wszystkiego mnie nauczył. On sam już ze względu na wiek nie startuje, ale wciąż mi kibicuje. Czy któreś z dzieci pójdzie naszym śladem i zechce uprawiać wędkarstwo sportowo, za wcześnie mówić, chociaż bardzo bym się z tego cieszył – słyszymy.
Kamil Dzikiewicz podkreśla, że hobby jest dla niego bardzo ważne: – Daje mi oddech psychiczny. Z zawodów wracam zmęczony fizycznie, ale mentalnie odświeżony. To działa niczym reset, pozwala nabrać dystansu do bieżących spraw. To jest również kontakt z przyrodą. Wstaje się wcześnie i od świtu jest się na powietrzu, wśród zieleni, nad wodą. Nieważne jaka jest pogoda: słońce, deszcz, wiatr…
Skąd się bierze zmęczenie fizyczne podczas zawodów? – Zawody trwają każdorazowo cztery godziny, więc z pozoru niedługo. Jednak wymaga to dobrej kondycji. Zaczynałem od wędki z bambusa, jak wielu. Później był już sprzęt coraz doskonalszy. Obecnie na zawodach standardem są wędki z włókna węglowego, bo chodzi o ich jak najmniejszą wagę. Wędka waży 900 gramów i ma 13 metrów długości. Powie ktoś, że to żaden wysiłek trzymać w ręku taką lekką rzecz. Trzeba sobie jednak uzmysłowić, że użyta siła musi być jednak duża, bo trzymamy ten 13-metrowy „kij” za jego koniec przez cztery godziny bez przerwy. Proszę mi wierzyć: trzeba mieć dobrą kondycję, żeby dać radę. Dlatego ogólny stan fizyczny zawodnika ma ogromne znaczenie, bo chodzi również o to, żeby narastające zmęczenie nie ograniczało zdolności do koncentracji i nie spowalniało reakcji.
Jakie są czynniki sukcesu w wędkarstwie spławikowym – poza tym, że ryby akurat „biorą” albo „nie biorą”? Pan Kamil wyjaśnia: – Efekty zależą od wyboru techniki łowienia, użytej zanęty, bo nie każda jest jednakowo skuteczna na każdych wodach. Sprawdzeniu, czy zanęta działa służą treningi przed zawodami. To dlatego przyjeżdżamy na miejsce co najmniej dwa dni wcześniej. Poznanie akwenu ma kapitalne znaczenie. Od tego zależy później, czy wędkarz łowi 5 czy 15 uklejek na minutę. Tak, proszę się nie dziwić – na krótką wędkę można łowić w takim tempie! Tak więc, kiedy uświadomimy sobie, że zawody trwają 4 godziny, możemy sobie wyobrazić, jakie bywają dysproporcje między wynikami najlepszych i przeciętnych zawodników. I proszę wierzyć, że ogromnie dużo zależy od indywidualnie wypracowanej techniki, sprawności i doświadczenia. Ale ostatecznie najważniejsza jest rodzina. Jej wyrozumiałość i zrozumienie dla pasji wędkarza – sportowca. Jestem ogromnie wdzięczny żonie, że bierze na siebie dodatkowe obowiązki, kiedy mnie nie ma w domu.
Jak się okazuje, prezes Dzikiewicz ryby łowi, ale ich nie zjada: – Nie jem ich, bo nie lubię wybierania ości – śmieje się. – Złowione ryby wracają do wody. Nie wszyscy to rozumieją. Przypominam sobie taką sytuację. Pojechałem nad kanał portowy w Darłówku, który jest tradycyjnym miejscem połowu płoci. Zastałem nad wodą parę osób. Każdy marudził, że słaby dzień, bo nie biorą… Rozłożyłem się ze sprzętem, zanęciłem i zacząłem wyciągać te płotki jedna za drugą. Sąsiedzi z łowiska nie mogli w to uwierzyć. A jeszcze trudniej było im zrozumieć, co zrobiłem na koniec, po dwóch godzinach. Nałowiłem jakieś 40 kg ryb. Zważyłem je, sfotografowałem zdobycz i wysypałem do wody. Podniósł się rozpaczliwy krzyk: „Panie, co pan robisz?”.
Kolejne mistrzostwa świata, w których weźmie udział Kami Dzikiewicz, zaplanowane są w lipcu w Belgii. – W zeszłym roku mistrzostwo Polski zdobył klub Traper z Siedlec, ale my jako broniący tytułu wicemistrzowie świata również mamy prawo startu.
Jak i gdzie trenuje mistrz? Okazuje się, że najczęściej na łowisku Wyspa w pobliżu Rosnowa, które należy do Polskiego Związku Wędkarskiego. Żałuje, że nie bywa tam tak często, jak by chciał, ale czas wolny stara się dzielić między wędkarstwo i rodzinę, tym bardziej że najmłodsze z dzieci ma dopiero 4 lata.