Ania Zawislak 7 Ludzie

Czego dzieci uczą swoich rodziców?

Za pasem jedno z najpiękniejszych świąt w roku – 26 maja, Dzień Matki. Każda relacja mamy i dziecka to osobna historia. Wszystko zaczyna się od fazy bycia jednością. Później przychodzi poród, niemowlęctwo, dzieciństwo… Niepostrzeżenie mały człowiek staje się coraz samodzielniejszy aż do stanu buntu i psychicznego „odcięcia pępowiny”. Wchodzi w życie wyposażony przez rodziców w rozmaite wzorce, nasiąknięte atmosferą i wartościami domu rodzinnego, nawet jeśli je w jakimś momencie odrzuci. Jednak nie tylko dziecko uczy się od rodziców; samo również mocno wpływa na nich i ich świat.

Siedmiu koszaliniankom zadaliśmy pytanie o to, jakiej nauki dostarcza im wychowywanie dzieci (tak się złożyło, że w większości córek). Zanim jednak oddamy im głos, pójdźmy śladem refleksji Eweliny Adamczyk, która jest doświadczonym pedagogiem, edukatorką rodziców propagującą w pracy i we własnym życiu język Porozumienia bez Przemocy oraz uważność – głęboko przekonaną, że dzięki nim możliwa jest autentyczna i bliska relacja oraz satysfakcjonujące życie: „Rodzicielstwo to prawdziwa szkoła życia. Szkoła, która się nie kończy; czasem powtarza się zajęcia, czasem chciałoby się powtórzyć całą klasę, ale tu nie ma repetowania. Mądrzejsi o każde doświadczenie towarzyszymy dzieciom, wspierając je, opiekując się nimi, pomagając im, ucząc je i rozumiejąc – najlepiej jak potrafimy.”

Ewelina Adamczyk wylicza 15 najważniejszych rzeczy, których dostarcza bycie świadomym rodzicem. Są to:

1. Lekcja bezwarunkowej miłości,

2. Lekcja zaufania,

3. Lekcja cierpliwości,

4. Lekcja pokory,

5. Lekcja wybaczania sobie,

6. Lekcja nieustającego samorozwoju,

7. Lekcja poznawania siebie,

8. Lekcja mówienia „nie”,

9. Lekcja autentyczności,

10. Lekcja zabawy i lekkości,

12. Lekcja uważności,

13. Lekcja bycia tu i teraz,

14. Lekcja organizacji czasu,

15. Lekcja elastyczności.


svg%3E Ludzie

Agata Zejfer, właściciel gabinetu Kosmetologia Interdyscyplinarna Agata Zejfer, z córeczką Gabriellą

Gabrysia ma niecałe 2 lata. Pierwszy rok był dla nas dość trudny, bo Gabi urodziła się jako wcześniak, co łączyło się i z dłuższym pobytem w szpitalu, i rehabilitacjami. To był czas, kiedy wiele rzeczy spadło na mnie nieoczekiwanie i o ile psychicznie umiałam to sobie wytłumaczyć, to po prostu byłam bardzo zmęczona fizycznie.

W moim poukładanym świecie, Gabi okazała się miłością bezwarunkową. Po prostu kocham ją, bo jest. A bycie mamą znaczy dla mnie ogromnie dużo, dotyka czegoś, co było nieodkryte na dnie mojego serca.

Na pewno to, że mamy siebie nawzajem, nauczyło mnie uważności na to co jest tu i teraz. Skończyłam studia psychologiczne, uczestniczyłam w wielu sympozjach, wykładach, teraz podjęłam doktorat, ale bycie z Gabi to mindfullness w praktyce.

Kiedyś zachwycały mnie duże rzeczy, czy to w pracy, czy prywatnie. Dziś takie samo szczęście daje mi spacer z nią, zachwyt nad kwitnącymi drzewami, wafelek do lodów regularnie kupowany na nadmorskich spacerach. Radość z małych rzeczy sprawia, że odkrywam je na nowo. Kiedy widzę, jak reaguje na muzykę, przynosi nowe umiejętności ze żłobka, kiedy bawi się zabawkami, sprawia, że wróciłam do istoty życia, w której najważniejsze są relacje i uważność.

Dzięki Gabi nabrałam też dystansu – do pracy, sytuacji na świecie, swoich emocji. Tak naprawdę wartości te leżały na dnie moje duszy, ale inne rzeczy je przykrywały.

Przestałam się też rozdrabniać, dobrze wykorzystałam czas, nim Gabi pojawiła się na świecie, ułożyłam wiele w swojej pracy i teraz zdecydowanie więcej czasu poświęcam na bycie z rodziną. Przyznaję, że doceniam też czas, kiedy córeczka jest w żłobku. Widzę jak wspaniale się rozwija, jak lubi towarzystwo innych dzieci, a dla mnie to czas, kiedy mogę oddać się całkowicie pracy, która jest również moją pasją.

Bliska jest mi pedagogika według metody Montessori, ważna jest dla mnie samodzielność i niezależność, ale również podążanie za intuicją. Staram się nie szukać sztucznych atrakcji, stawiam bardziej na naturalne etapy rozwoju dziecka. Gabi w żłobku ma już kontakt z językiem angielskim, za niedługo chciałabym ją zapoznać również z językiem chińskim. Kim będzie jak się usamodzielni? To będzie jej decyzja. Dziś jest obecna w każdym aspekcie mojego życia. Razem podróżujemy, razem chodzimy do restauracji, spacerujemy, pieczemy ciasto. Gabrysia, w przeciwieństwie do mnie najwyraźniej jest ekstrawertyczką, dzięki niej ja również chcąc, nie chcąc wychodzę spoza swojej strefy komfortu i przyznać muszę, że bywa to miłe. Bardzo chciałabym, aby kiedyś była kompetentną, niezależną i dobrą osobą. Życie nauczyło mnie, aby nic nie planować, więc najszczęśliwsze jesteśmy tu i teraz.


svg%3E Ludzie

Anna Zawiślak, dziennikarka (prowadzi blog o koszalińskich restauracjach Restopini.pl), z córką Lilianą

„Życie w rodzinie” – jako jeden ze szkolnych przedmiotów? Jestem na tak, bo często i dzieciom, i rodzicom trudno zrozumieć się wzajemnie, a potem nie wiadomo, kiedy ląduje się na psychoterapii. Z braku takiego przedmiotu czy też nabytej gdzie indziej wiedzy mój model rodzicielstwa był i jest bardzo intuicyjny, oparty na akceptacji i zaangażowaniu.

Dzieci wypełniały moją codzienność po brzegi, choć nie jestem mamą, której świat wiruje tylko wokół dzieci. Były świadkiem wszystkiego co się dzieje – zarówno uśmiechów, sukcesów, wzruszeń, jak i łez, więc śmiało mogę powiedzieć, że swój wachlarz emocjonalny znamy w pełni.

Dzieci przyszły do mojego życia bez instrukcji obsługi. Wszystko, absolutnie wszystko było nowe, od przewijania pieluch po to, jak i czym karmić i w co się bawić. O ile niemowlakom czy mniejszym dzieciom wszyscy okazują zainteresowanie, rodzina dopytuje, między koleżankami można wymienić się informacjami, kiedy bąbel zrobił pierwszy krok, czy może już czyta. Na mieście jest mnóstwo atrakcji i za dziecko płaci się pół ceny, to bycie mamą nastolatków jest dla mnie zdecydowanie większym wyzwaniem i zarazem bardziej samotnym doświadczeniem (nagle nikt nie wymienia się spostrzeżeniami, skrywamy tajemnice), no i nastolatki są chyba najbardziej zaniedbaną grupą społeczną.

Z kogoś, kto decydował co u dziecka ląduje, na talerzu i za rączkę zaprowadzał na zajęcia, stałam się niejako obecnym obserwatorem ich życia. Patrzę na ich przyjaźnie, niepowodzenia, decyzje. Nie zawsze wszystko mi się podoba, czasem wolałabym inaczej, ale dzieci nauczyły mnie takich szczerych, prawdziwych relacji, o których się mówi, choć czasem są niewygodne. Nauczyły mnie szukania sposobów w rozmowie przede wszystkim. Dzięki nim, właśnie teraz kiedy są nastolatkami, poznałam co to tak naprawdę jest tolerancja i najróżniejsze punkty widzenia. Dzięki nim również myślę zawsze trzy kroki do przodu, żeby przewidzieć wszystkie scenariusze tego co może się wydarzyć.

Można śmiało powiedzieć, że dzięki nim jeszcze raz skończyłam podstawówkę, zdecydowanie mniej przejmuję się teraz ich ocenami czy całym systemem i nadal ciężko mi pogodzić się z tym, że w szkole liczy się średnia, a nie indywidualność.

Lila i Franek to moi przewodnicy po młodzieżowej kulturze. Razem słuchamy ich ulubionych artystów, podsyłają mi zabawne memy czy słówka i zwroty, które obowiązują w ich środowisku. Najlepsze koncerty na jakich byłam, to właśnie z nimi, bo ich energia nie jest jeszcze obarczona autocenzurą. Są też często moimi pierwszymi krytykami.

Dzięki nim zauważyłam też, ile brutalności, przekleństw i zupełnie niepotrzebnych agresywnych scen jest w filmach i serialach; wspólnie staramy się tego nie oglądać.

Zawsze chciałam dać im możliwość spróbowania wielu rzeczy. Czasem bywały to dość osobliwe aktywności, z których teraz się śmiejemy, ale zauważyłam, że udało mi się rozbudzić w nich ciekawość świata i a ich myśli nie mają granic, ani tych geograficznych, ani mentalnych, które obecne były w moim dzieciństwie.


svg%3E Ludzie

Dagny Nowak-Staszewska – botanik (innych w świat przyrody wprowadza na swoim profilu Botaniczne Inspiracje), z córką Ivi

To całkiem długa lista, ale gdybym miała wskazać najważniejsze dla mnie trzy rzeczy, których uczę się od mojego dziecka, to zaczęłabym od zachwytu nad wielkimi i małymi sprawami. Patrząc na kwiat, dorosły człowiek widzi formę, którą jego mózg analizował już wiele razy. Kształt, kolor, zapach, wszystko jest znane. Dla dziecka każda stokrotka jest wyjątkowa, jeden ziarnopłon jest bardziej żółty od drugiego i każdy trzeba zbadać. Błękitne niebo, przelot sikorki, wiatr tarmoszący drzewa – wszystko jest zachwycające i jakoś mało dostrzegalne dla nas dorosłych.

Druga ważna lekcja to ciekawość dziecka, która czasem doprowadza do szału pełnoletnich. Odpowiedzi na pytania – ale dlaczego? ale skąd? ale jak? To wyzwania. Bywa, że nie umiem im sprostać i wtedy przyznaję się, zawsze mówiąc – nie wiem, muszę sprawdzić.

Trzecie to szczerość dziecka. Mówi się, że to unikalna cecha, która zanika z wiekiem. Cudownie kompromitujące są sytuacje, gdy dziecko publicznie wyraża swoje zdanie. Na przykład niedawno słyszałam, jak pewna rezolutna dziewczynka spytała kelnerkę, ewidentnie sztucznie poprawiającą urodę: „Ale czemu Pani jest taka zmodyfikowana?” Dorośli strzelają oczami na boki, wydają nerwowy uśmiech, a na końcu mówią: tak nie wolno mówić, nigdy tego nie rób. Efekt jest taki, że jako dorośli jesteśmy w miarę dobrze przystosowani do życia społecznego, ale konstrukcja szczerości między nami jest dość chybotliwa.

Możliwość rozmowy z dziećmi, spojrzenie na świat ich oczyma, przez pryzmat ich wrażliwości to zawsze inspirujący czas, który przypomina nam, że my też kiedyś tacy byliśmy.

W życiu prywatnym przechodzę przez fascynującą przygodę, jaką jest bycie mamą. Moja córka Ivi, lat 8 – mój ulubiony człowiek na świecie, uczy mnie cały czas i pokazuje świat w zupełnie innej odsłonie. Oczywiście, jak każdy rodzic mogę powiedzieć, że gdy dochodzę do granic zmęczenia, to dziecko pokazuje, że łatwo je przekroczyć. Historie o ośmiu godzinach snu są jak opowieści ze studiów, zawsze wywołują uśmiech i takie rozrzewnienie – a więc tak kiedyś było. Jednak to właśnie teraz czuję, że jestem najbardziej kreatywna, uczę się nowych rzeczy i jestem bardziej plastyczna, bardziej przygotowana na zmiany. Projekt „Botaniczne Inspiracje” w dużej mierze tworzymy wspólnie, bo tematy do opisania pojawiają się z jej zapytań, refleksji albo zwykłej prośby: „Mamo narysuj mi coś, proszę”. „Botaniczne Inspiracje” to po części dziennik naszego wspólnego odkrywania świata roślin.

Cenię sobie ludzi, którzy umieją być z dziećmi, bo to dla dorosłej osoby wcale nie jest oczywiste. Trzeba mieć otwarty umysł, żeby czerpać z tych małych spostrzeżeń i mieć w sobie duży dystans oraz zgodę na dziecięcą szczerość.


svg%3E Ludzie

Justyna Warzecha – architekt (wraz z mężem prowadzi pracownię projektową Warzecha Studio) – z synem Ignacym i córką Olgą

Kiedyś pewna znana psycholog powiedziała, że każdy człowiek w życiu ma dwa zasadnicze problemy: pierwszy problem to mamusia, drugi to tatuś. Trochę w tym prawdy niestety jest.

Rodzicielstwo to chyba bezustanna edukacja i to na różnych poziomach. Najpierw dla poczatkujących, potem dla zaawansowanych.

W moim przypadku było to dość późne rodzicielstwo, a jak wiadomo, „starzy” rodzice uczą się niestety wolniej.

Pojawienie się dzieci to obok wielkiej ekscytacji i radości, skok na głęboką wodę. Szybko okazuje się, że wychowanie dziecka to nie jest bułka z masłem. W moim przypadku maluchy (najpierw syn, potem córka) pojawiły się dość szybko jedno po drugim (różnica wieku niecałe dwa lata), więc kompletnie nie było czasu na tzw. oddech pomiędzy pierwszym dzieckiem a drugim. Zmęczenie było więc permanentne i trochę trwało zanim „wygrzebaliśmy” się z pieluch.

Oczywiście pierwsza i najcenniejsza umiejętność nabyta przez rodzica, to zwykle z pozoru prozaiczna umiejętność życia w wielkim niedospaniu. Nie inaczej było i u nas, chociaż oboje z mężem z natury do śpiochów nie należymy i wielkich wymagań w tym względzie nie mamy.

Potem – wiadomo – dni mkną w tempie zastraszającym, dzieci rosną, a wraz z ich wzrostem zwiększa się „ciężar gatunkowy” przekazywanych rodzicom umiejętności. Wtedy już wiedziałam, że na horyzoncie widać coraz większe wyzwania, a owo niedospanie z pierwszych lat, to w sumie tylko mała niedogodność. Dotarło też do mnie, że matką idealną już na pewno nie będę, ale na każdym etapie rozwoju dzieci, starałam się przypominać sobie, czego ja nie lubiłam w swoim dzieciństwie i pilnowałam, aby nie czynić tego własnym dzieciom. Nie zawsze się udawało, ale uważam, że przynajmniej warto próbować.

Obecnie moje maluchy są tzw. „początkującymi” nastolatkami („młodsza młodzież”), więc myślę, że mamy w tej chwili, jako rodzice, szczególny czas ciszy przed burzą. Szykuje się na pewno wielka przygoda, ponieważ moje dzieci mają kompletnie inne temperamenty i upodobania. Ignacy (13 lat) lubi nauki ścisłe, gry komputerowe, uwielbia czytać o geografii świata. Olga (11 lat) to artystyczna dusza – maluje, gra na pianinie.

W kwestiach szkolnych nie należę do mam, które codziennie sprawdzają dziecku zeszyty czy odrabiają z dziećmi zadania domowe. Nauczyłam się też nie wywierać na moich dzieciach zbytniej presji w kwestii ocen, chociaż wiem, że one i tak narzekają, że jestem zbyt roszczeniowa.

W wymiarze praktycznym śmiało mogę uczyć się od moich dzieci obsługi komputera, komórki, mediów społecznościowych. Regularnie zapoznaję się ze słownictwem z tzw. młodzieżowego slangu.

W tych wszystkich kwestiach jestem na pewno daleko za nimi. Myślę, że ten dystans będzie się niestety powiększał, ale też uznaję, że to normalna kolej rzeczy.

W kwestiach emocjonalnych nauczyłam się od dzieci, że potrzebują one trochę własnej przestrzeni, jakiegoś prywatnego świata, do którego rodzic nie wchodzi. Wcale nie musimy wiedzieć o nich wszystkiego, a pewne sprawy muszą rozstrzygać sami. Na tym etapie życia trochę się już znamy, ufamy sobie i wiemy czego się po sobie spodziewać.


svg%3E Ludzie

Katarzyna Kołtan – malarka, z córką Zoją

Moje macierzyństwo nie było wczesne, bo miałam 38 lat, a za sobą cztery poronienia. Gdzieś w swojej głowie mimo wszystko nie byłam gotowa na to co niesie za sobą posiadanie, a przede wszystkim odpowiedzialność za dziecko. Wszystko przyszło do mnie samo, co mam robić i jak się zachować w danej sytuacji. Na pewno wielką inspiracją była dla moja mama. To była wspaniała kobieta, kolorowa, w zamaszystych kwiatowych sukienkach. Wszystkie moje koleżanki ją uwielbiały, bo zawsze nasze problemy (wtedy jeszcze dziecięce czy nastolatkowe) traktowała bardzo poważnie, na równi z tymi dorosłymi. Była też szalenie tolerancyjna i otwarta, co na pewno wyróżniało ją w tamtych czasach.

Skąd się wzięło imię Zoja dla swojej córki? Zapadło mi w pamięć, gdy obejrzałam któryś odcinek serialu „Dom”. Tam tak do siebie kazała mówić przodownica, młoda komunistka. Oczywiście sama postać, którą grała Ewa Błaszyk, nie podobała mi się, ale imię mnie zaintrygowało i zapadło w pamięć. Miało być trochę kontrastem do mojego, które zresztą nadane było mi po przeczytaniu przez moją mamę książki „Dag, córka Kasi” Liliany Seymor – Tułasiewicz. Niestety chyba sporo mam w latach siedemdziesiątych czytało tą samą powieść i stąd w mojej generacji tyle Katarzyn…

W swoim rodzicielstwie staram się stawiać granice. Staram się być wyrozumiałym, obecnym rodzicem. Pamiętam, jak jednej mojej znajomej tato zaproponował, żeby zostali przyjaciółmi, a ona mu na to odpowiedziała, żeby ona woli by był ojcem. Być może właśnie dzieci tego potrzebują, a my za bardzo chcemy się kumplować. Rodzic to ktoś do kogo, bez względu na wszystko, można przyjść, zostać zaakceptowanym i zrozumianym, co nie zawsze jest takie łatwe.

Dostałam od mojej Zojki dwie cenne lekcje. Pierwsza związana ze szkołą. Kiedy dostała w szkole jedynkę z angielskiego, o której dzięki „dobrodziejstwu” dziennika elektronicznego dowiedziałam się wcześniej nim ona wróciła do domu, po powrocie ze szkoły na moje pytanie co w szkole, odpowiedziała: dobrze, i wzięła szkicownik. We mnie aż kipiało. Jak dobrze? Dostała jedynkę, nawet o niej nie wspomni i w ogóle się nie przejmuje. W końcu Zojka mnie pyta: Jesteś na coś zła? Odpowiedziałam, że owszem, bo nie wspomniała o jedynce i doskonałym humorze zachowuje się jakby nigdy nic. Na co ona odpowiedziała: ale ja już dostałam tą jedynkę. To co mam się teraz po fakcie denerwować? Wtedy i ja pomyślałam, że ma rację i moja cała złość na jej „tajemnice” gdzieś się rozpłynęła.

Druga lekcja zdarzyła się podczas festiwalu artystycznego, na jaki jeździmy co wakacje. Była tam taka mobilna księgarnia, w której pracowała osoba o imieniu Mars (tak miała napisane na identyfikatorze). Naturalnie uznałam, że to z pewnością dziewczyna, bo była ubrana w sukienkę, choć zachowanie i rysy twarzy nie zdradzały do końca płci. Podczas rozmowy zaś mówiła o sobie w formie męskiej. Po kupieniu książki usiadłam razem z Zojką i mówię do niej: – Nie wydaje ci się, że gdyby Mars nosił męskie ciuchy byłoby wszystkim łatwiej. Zojka tylko na mnie spojrzała i mówi: Mamo, to tylko ubrania, dlaczego nie może nosić sukienki, kiedy chce, przecież tu nie chodzi o to, żeby tobie było wygodniej.

Bardzo cenię w niej tą otwartość i zrozumienie. Zoja uczy mnie takiego spokoju i że czasem trzeba odpuścić i nie zawsze warto się „pienić”. Mamy szczęście, że żyjemy w bardziej otwartych czasach. Tradycyjna polska rodzina to czasem przemoc i brak wsparcia czy zrozumienia. Może czasem, mimo że roi nam się w głowie inny scenariusz na życie dziecka, należy pozwolić mu podążać własną ścieżką, po to tylko aby po prostu było szczęśliwe.


svg%3E Ludzie

Katarzyna Kużel, dziennikarka Radia Koszalin, mama Julii

Czego nauczyła mnie moja córka? To z pozoru proste pytanie. Kiedy zaczynam się zastanawiać nad odpowiedzią, staje się całkiem złożone.

Mamy za sobą już trochę wspólnych lat, a co za tym idzie trudniejszych i łatwiejszych okresów współistnienia, ale słowem, które łączy nas od zawsze, jest nauka cierpliwości i to chyba właśnie jej, Julka uczy mnie od swoich pierwszych dni najbardziej. Na początku była to cierpliwość związana z tym, by tego malucha nauczyć się rozumieć. Co oznacza jeden rodzaj płaczu a co drugi. Tego, że nie idziemy na spacer, kiedy ja chcę, a kiedy ona. Że całe poznawanie świata ma swoje etapy i niczego nie przyspieszę. Potem były lata nauki cierpliwości związane ze szkołą i nieustanne moje uczenie się, że nie jest taka jak ja. Nie uczy się w ten sam sposób i ma inne priorytety. I, że chociaż stanęłabym na głowie, nie będzie żyła tak jak ja.

Wychodzi więc na to, że przez lata, dzięki mojej córce pobierałam i ciągle pobieram lekcje cierpliwości.

To także była nauka tolerancji, dla znajomości i dla różnego rodzaju wyborów. Tych mniej i bardziej poważnych. Do tej pory nie zawsze jest nam po drodze z naszymi gustami muzycznymi i modowymi, jednak nauczyłam się je akceptować, powtarzając sobie nie raz i nie dwa: każdy wybiera, jak czuje. Skoro moja Mama potrafiła akceptować moje wybory, to dlaczego ja nie miałabym akceptować wyborów Julki. Czy zawsze przychodzi mi to z łatwością? Nie zawsze, ale tak chyba jest lepiej.

I muszę tu szczerze przyznać, że dopiero pod koniec jej nauki w liceum umiałam nie tylko powiedzieć, ale także uwierzyć w to, że oceny nie są ważne. Że po latach, naprawdę nie będzie miało żadnego znaczenia to, z czego miała piątkę, a z czego trójkę.

Czy w takim razie mogę uznać, że moja córka nauczyła mnie odwagi? Zapewne.

Jedną z najważniejszych rzeczy, których ciągle uczy mnie Julka jest asertywność. Już kilka lat temu powiedziałam, że taki poziom dbania o siebie i niepozwalania innym, by przekraczali moje granice, osiągnęłam po czterdziestce – ona nie mając nawet dwudziestu lat.

To właśnie córka nauczyła mnie minimalizmu i dzięki niej zaczęłam zdawać sobie sprawę, że do szczęścia nie potrzeba całej szafy ciuchów i stu par butów, choć przyznaję, że jeżeli chodzi o te ostatnie, to jestem na początku drogi.

Ciągle uczę się od niej zachwytów i radości z najmniejszych nawet zdarzeń i dzięki niej staram się pielęgnować małe, codzienne szczęścia.

Po wspólnych dwudziestu jeden latach, nadal z ciekawością przyglądam się tej młodej kobiecie, która choć krucha i delikatna to z całą mocą potrafi stanąć po stronie tych bardziej kruchych i delikatnych. Która z całą stanowczością potrafi werbalizować swoje zdanie i ciągle uczy mnie, że warto zadbać o swój dobrostan, choć bywa to bardzo trudne.

Z przyjemnością patrzę, jak się zmienia i dorośleje, i z niecierpliwością czekam na kolejne lekcje. Życie już mi pokazało, że mogę od córki nauczyć się wielu rzeczy, a czasem wydaje mi się, że nawet więcej niż ona ode mnie.


svg%3E Ludzie

Natalia Sterczyńska – radca prawny, z synem Natanielem

Zanim zostałam mamą, życie toczyło się innym tempem. Pracowałam, kiedy chciałam pracować, uczyłam się, kiedy byłam wypoczęta, jadłam, kiedy byłam głodna. Zamartwiałam się drobiazgami. Za sprawą pojawienia się przeszło 8 lat temu na świecie Nataniela, życie zmieniło się diametralnie. Nie ma nic wspólnego z tymi beztroskimi, bezdzietnymi dniami. Musiałam, jak każdy rodzic przewartościować życie, nauczyć się nowego.

W zamian otrzymałam świadomość, kim jestem i co w życiu jest ważne. Już po kilku latach spędzania każdego dnia z dzieckiem, stwierdzam, że nauczył mnie wydobycia ze mnie tego, co najlepsze. Każdy dzień z nim to ważna lekcja życiowa, która niesie kolejne doświadczenie.

Nataniel nauczył mnie, jak ważne jest zwolnienie tempa, nauczył mnie zrewaluować świat, który przecież nie jest łatwy. Przy nim „Carpe diem” nabrało zupełnie innego znaczenia.

Przyjaźnie przychodzą i odchodzą, rolę rodzica odgrywamy cały czas, a to odpowiedzialność i troska o człowieka, którego „przynieśliśmy” na świat.

Rodzicielstwo nauczyło mnie, że życie to nie tylko ja, lecz we wszystkim należy odnaleźć balans. Nie zapomnieć o sobie, marzę i osiągam swoje cele i o tym, moje dziecko przypomina mi każdego dnia.

Jako rodzic poznałam różnorodność dzieci, ich sposoby komunikowania się i rozumienia. Rozmowy z nim przynoszą mi odkrywanie nieznego. To podróż z nieustającym rozwojem i odkrywaniem nieznanego. Jest absolutnie zaskakująca i nieprzewidywalna. To ogromna lekcja bezwarunkowej miłości i cierpliwości, w której równie ważna jest asertywność.

Prowadzenie wielu zadań, które niesie za sobą rodzicielstwo, wymaga ode mnie profesjonalnego zarządzania czasem. Musiałam nauczyć się godzić obowiązki prowadzenia firmy i doszkalania zawodowego. W tym wszystkim szczęśliwie wspiera mnie partner i rodzina, na których zawsze mogę liczyć.

Przy Natanielu poznałam wartość więzi rodzicielskiej. To relacja, którą należy pielęgnować, o którą każdego dnia należy dbać. Kwestia zrozumienia i docenienia potrzeb rodzica, a w szczególności dziecka, jest pomocną w prowadzeniu w ramach mojej kancelarii, spraw z zakresu prawa rodzinnego, w którym przecież najważniejsze jest dobro małoletnich. Niestety, wielokrotnie działając jako radca prawny widzę, że rodzice zapominają o tej naczelnej zasadzie. Dziecko staje się kartą przetargową w konflikcie rodziców, to nigdy nie powinno mieć miejsca. Zwaśnieni rodzice, mimo że nie są już małżeństwem, rodziną pozostają na zawsze i o tym nie należy zapominać. Kiedy tak się dzieje, przestają traktować potrzeby dziecka priorytetowo, a skutki takiego zachowania częstokroć są nieodwracalne.

Z synem uczę się grać na pianinie, żeglować i jeździć na deskorolce, każda chwila z nim uświadamia mi, że: „życie nie jest problemem do rozwiązania, tylko rzeczywistością do doświadczenia” i tego się trzymam.