W świat pierwszej pomocy wprowadzają dzieci i dorosłych. Szkolą funkcjonariuszy służb mundurowych i ratowników zrzeszonych w przeróżnych organizacjach i jednostkach systemu ratownictwa medycznego, podnoszą kwalifikacje lekarzy i pielęgniarek. Istniejąca od 2007 roku firma Usługi Ratownictwa Medycznego MiMed prowadzi kursy na różnym poziomie zaawansowania. O ofercie szkoleniowej i codziennej pracy ratowników medycznych rozmawiamy z Michałem Pelcem, założycielem i właścicielem MiMedu.
– Organizuje Pan i prowadzi szkolenia z ratownictwa, wykłada na kierunku Ratownictwo Medyczne na Akademii Pedagogicznej w Słupsku, a jednocześnie jest Pan wciąż czynnym ratownikiem w koszalińskim pogotowiu. Daje się to wszystko pogodzić?
– Oczywiście, choć kosztem czasu wolnego i czasu, który można by poświęcić rodzinie. Mógłbym pewnie zrezygnować z pracy w pogotowiu, ale nie robię tego z konkretnego powodu: będąc czynnym ratownikiem, podobnie jak moi współpracownicy, mam wciąż kontakt z praktyką. Jestem przekonany, że to pozytywnie wpływa na poziom naszych szkoleń. Jesteśmy bardziej wiarygodni dla kursantów, bo możemy dzielić się z nimi świeżymi, bardzo konkretnymi doświadczeniami.
– Kim najczęściej są uczestnicy szkoleń z udzielania Pierwszej Pomocy (PP)?
– Nie ma jakiejś dominującej grupy. Uczymy opiekunki dzieci ze żłobków, nauczycieli przedszkoli i szkół, pracowników firm produkcyjnych – na przykład Espersen, Bar Przerwa, Hoteli: Aquarius Kołobrzeg, Vistom, Dune Beach Resort, Planeta Mielno i wielu innych. Zawsze tak dobieramy tematykę szkolenia, by była ona jak najbliższa uczestnikom kursów. Oczywiście podstawowe zasady są zawsze takie same, nieważne gdzie jesteśmy: w szkole, na biwaku, czy w pracy. Ale staramy się je prezentować w kontekście konkretnych miejsc i tego, co może się w nich zdarzyć z największym prawdopodobieństwem. Szkoleni czują wówczas, że prezentowane treści mają związek z rzeczywistością, w której żyją lub pracują.
– Wiele osób boi się przystępować do udzielenia pierwszej pomocy z lęku. Boimy się Kogoś dotknąć. Boimy się, że połamiemy poszkodowanemu żebra, jeśli będziemy uciskać mostek podczas próby przywrócenia akcji serca.
– My takie obawy przełamujemy ćwiczeniami. Jeżeli ktoś boi się pomóc, bo „zaszkodzi” poszkodowanemu, to trzeba mu uzmysłowić, że komuś kto nie oddycha, nie ma funkcji życiowych, już bardziej zaszkodzić nie można. Zresztą pewne powikłania resuscytacji nie są niczym niezwykłym. Około 70-80 procent przypadków poprawnej, podkreślam – poprawnej, resuscytacji osób w podeszłym wieku kończy się pęknięciem przyczepów chrzęstnych żeber do mostka. Ale pokutuje mit, że z powodu silnego nacisku żebra mogą przebić płuco. Nie ma takiej możliwości, zapewniam. Podejmując uciskanie klatki piersiowej dajemy możliwość przeżycia takiej osobie. Na szkoleniach staramy się uzmysłowić kursantom, poprzez ćwiczenia, że nie ma się czego bać.
– Czasami boimy się, że się czymś zarazimy.
– Dlatego ludzie świadomi mają pod ręką, na przykład w samochodzie, rękawiczki jednorazowego użytku. Pandemia mocno je zresztą „wypromowała”. Każdy nasz kursant na finał szkolenia dostaje od nas malutki breloczek z maseczką i rękawiczkami. Nie zajmuje on dużo miejsca w kieszeni, a nie wiadomo, kiedy może się przydać.
– Co to znaczy, że ćwiczenia są praktyczne?
– Odbywamy je na fantomach pełno postaciowych. Zauważyliśmy, że kursanci inaczej podchodzą do imitacji samych torsów, a inaczej do całych manekinów. To drugie rozwiązanie bliższe jest rzeczywistości. Kursant uczy się wtedy odpowiednio ustawiać względem „poszkodowanego”, odpowiednio ułożyć jego kończyny. Dodatkowo dla nas, instruktorów, jest to ułatwienie, bo możemy taki fantom ułożyć pod ławką, na krześle, czyli w pozycjach, w których ktoś może znaleźć omdlałą osobę.
– Mimo wszystko jest różnica, kiedy ćwiczymy z fantomem i żywym człowiekiem.
– Rzeczywiście istnieje pewna bariera psychiczna, bo ludzie inaczej traktują fantom, a inaczej człowieka. Dlatego czasami podczas ćwiczeń instruktorzy zastępują fantomy – polewają się sztuczną krwią, symulują zawał serca albo atak padaczki. Takie ćwiczenia są dla uczących się pierwszej pomocy bardziej wymagające, ale i bardziej skuteczne. Często tworzymy również symulację, gdzie poszkodowanym staje się sam kursant lub inny instruktor. Wychodzimy z założenia, że im ćwiczenia bardziej przypominają rzeczywistość, tym lepiej kursant zapamiętuje to czego go nauczyliśmy. Na takich zajęciach wyciągamy uczestników z ich strefy komfortu, ponieważ zdajemy sobie sprawę, że tylko poza nią czeka nas rozwój i nauka.
– Co się dzieje w sali szkoleniowej, zanim zaczną się ćwiczenia?
– Zaczynamy od wprowadzenia teoretycznego gdzie uczestnik poznaje aspekty prawne pierwszej pomocy. Podkreślamy, że prawo na całym świecie chroni osobę, która udziela pomocy i nawet jeśli w naszym odczuciu pomoc nie była w pełni profesjonalna, to możemy być pewni, że nikt nam niczego nie zarzuci – mowa tu o tak zwanym Prawie Dobrego Samarytanina. Uświadamiamy słuchaczom, że brak reakcji na widoczne zagrożenie jest zachowaniem niewłaściwym.
Przede wszystkim przełamujemy obawy, o których wspomnieliśmy wcześniej. Później zahaczamy o anatomię – układ oddechowy, krwionośny i nerwowy. Z punktu widzenia świadomości stanów zagrożenia życia jest bardzo ważne, żeby kursanci wiedzieli, na czym polega ich prawidłowa praca. Chodzi o różne typy stanów zagrożenia życia, omdlenia, udary mózgu, porażenia prądem, oparzenia. Podczas tworzenia programu szkolenia opieramy się o własne, bogate doświadczenie z pracy ratowników medycznych. Staramy się nie wymyślać, tylko bacznie obserwować świat oraz to co napotkaliśmy w pracy w pogotowiu. Kursanci to doceniają. Dalej przechodzimy do nauki prawidłowego wezwania pomocy i zabezpieczania miejsca zdarzenia.
– Za czasów PRL uczniowie mieli przedmiot o nazwie Przysposobienie Obronne, w ramach którego dostawali wprowadzenie do pierwszej pomocy.
– Obecnie takie treści zawiera, choć w mniejszym wymiarze godzin, Edukacja Dla Bezpieczeństwa (EDB). Prowadzimy współpracę z kilkoma szkołami w Koszalinie, a nasi instruktorzy są zapraszani, aby poprowadzić niektóre zajęcia w ramach tego przedmiotu. Mówiąc pół żartem pół serio, trzy osoby z naszego grona mają kwalifikacje do pracy w szkole, bo jesteśmy magistrami pedagogiki.
– Czy ktoś sprawdza, jak kursy pierwszej pomocy wpływają na postawy ludzi w nich uczestniczących? Czy rzeczywiście ludzie korzystają ze zdobytych umiejętności?
– Raz na pięć lat Europejska Rada Resuscytacji, czyli organizacja zajmująca się promocją i poprawą standardów z zakresie resuscytacji krążeniowo-oddechowej, publikuje takie dane. W świetle badań w okresie 2015-2020 nastąpił wzrost liczby osób, które reagują w sytuacji zagrożenia i podejmują próbę pomocy poszkodowanym. Okazuje się, że wcześniej tylko 40 procent Europejczyków podejmowało próbę pomocy, a obecnie jest to już 50 procent. Dodatkowo 10 procent decyduje się na to pod wpływem sugestii dyspozytora centrum pomocy. Widać więc poprawę, ale wciąż niemal połowa nie podejmuje żadnej akcji ratowniczej. Konieczna jest więc permanentna edukacja. W wytycznych wspomnianej rady podkreśla się dużą rolę szkolenia dzieci, został nawet uruchomiony ogólnoświatowy program pod nazwą Kids Save Lives. Zaleca się więc szkolenie dzieci, które pokazują rodzicom, czego się nauczyły i wpływają w ten sposób na postawy dorosłych, którzy zaczynają interesować się tą tematyką. My sami, jako MiMed, od dwóch lat zajęcia dla dzieci prowadzimy bezpłatnie.
Na marginesie: Tomasz Molesztak, jeden z naszych instruktorów, pisał pracę magisterską na temat świadomości społecznej w zakresie udzielania pomocy, w której wykazał pozytywny wpływ szkoleń na poziom wiedzy.
– W Koszalinie swego czasu szerokim echem odbiła się akcja pod nazwą Akademia Pierwszej Pomocy, którą przeprowadziła Pana firma.
– To rzeczywiście była duża akcja z inicjatywy mieleńskiego dewelopera Firmus Group, który stał się jej głównym sponsorem. Trwała ona trzy lata. W szkoleniach wzięło udział 1200 osób. Pewnie trwałaby dalej, gdyby nie pandemia koronawirusa. Początkowo nasze działania były skierowane do dzieci z gminy Mielno, a potem zasięg akcji rozszerzył się również na dzieci z koszalińskich przedszkoli.
– Przejdźmy do szkoleń specjalistycznych. Do kogo są one skierowane?
– Szkolenia z zakresu kwalifikowanej pierwszej pomocy (KPP) adresowane są do osób, które nie mają wykształcenia medycznego a w ramach swych obowiązków służbowych zobligowane są do niesienia pomocy. Chodzi o Policję, Państwową Straż Pożarną, Straż Graniczną oraz wolontariuszy PCK, Ochotniczych Straży Pożarnych, Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i innych organizacji ratowniczych… Poza programem kursu dla szkół nauki jazdy i oraz przedmiotem Edukacja Dla Bezpieczeństwa w szkole, nie ma żadnych ram prawnych dla nauczania pierwszej pomocy, nad czym ubolewamy. Każdy może sobie wymyślić szkolenie i przeprowadzić je w dwie godziny albo w cztery dni. Na pozór wydaje się to rozwiązaniem pozytywnym jednakże z doświadczenia wiemy, że prowadzi to częściej do pogorszenia jakości niż jej poprawy. Prowadzenie szkoleń wyższej rangi, czyli w zakresie Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy (KPP) i Medycznych Czynności Ratunkowych (MCR) wymaga rejestracji podmiotu szkolącego. Trzeba wykazać się wiedzą, posiadaniem wykwalifikowanej kadry dydaktycznej, sprzętem oraz doświadczeniem. Nad wszystkim kontrolę sprawują urzędy wojewódzkie. Szkolenia takie mają restrykcyjnie przygotowane programy, które mają wymiar 66 lub 120 godzin, a na finał trzeba zdać państwowy egzamin.
– Egzamin wystarcza na całe życie?
– Nie, trzeba go powtarzać raz na trzy lata. My robimy to inaczej. Zdajemy sobie sprawę z faktu, że nieużywanie umiejętności z zakresu pierwszej pomocy na co dzień, na przykład przez strażaka – ochotnika, może prowadzić do braków w wiedzy. Dodatkowo medycyna to dziedzina, która nie stoi w miejscu, jej rozwój obserwujemy na co dzień. Prowadzimy więc weekendowe kursy odświeżające, czyli ćwiczymy przez piątek, sobotę i przedpołudnie niedzielne, a dopiero później jest egzamin. Dobre wyszkolenie strażaków ma kapitalne znaczenie, bo przy dużej liczbie interwencji, a małej liczbie karetek, często pierwsi na miejsce docierają właśnie oni.
– Jest jeszcze jeden, najbardziej zaawansowany poziom szkolenia, którym Państwa firma również się zajmuje.
– Tak, chodzi o medyczne czynności ratunkowe (MCR) adresowane do osób z wykształceniem medycznym, w tym zawodowych ratowników. Każdy z nich w ciągu pięcioletniego cyklu szkoleniowego musi zdobyć 200 punktów edukacyjnych.
– Za co są te punkty?
– Zazwyczaj przelicza się jedną godzinę odbytego szkolenia na jeden punkt. Nasza firma jest jedną z 3 w województwie zachodniopomorskim i zaledwie 18 w całym kraju, które mają uprawnienia do prowadzenia takich zajęć oraz do przeprowadzenia końcowego egzaminu. Bez ukończenia zaawansowanego kursu ratownik nie może przystąpić do pracy. U nas kurs trwa dwa tygodnie i jest bardzo intensywny, a jego „wartość” przeliczeniowa to 120 punktów. Jak widać, to nie jest jeszcze wspomniane 200 punktów. Dlatego ratownicy muszą w ciągu pięciu lat przejść kolejne kursy i zdobyć pożądaną liczbę punktów. Szkolimy z ratownictwa również lekarzy. Prowadziliśmy takie zajęcia na przykład dla medyków z Polikliniki i Oddziału Psychiatrycznego Szpitala Wojewódzkiego w Gorzowie Wielkopolskim. Prowadzimy również regularną współpracę z policyjną grupą szturmową, która potencjalnie jest narażona na duże zagrożenia.
– Od czasu reorganizacji systemu ratownictwa medycznego w Polsce nie w każdej karetce do interwencji wyjeżdża lekarz. Na ratowników spadła więc większa odpowiedzialność.
– Jeśli weźmiemy pod uwagę sytuację w Koszalinie, to dyżur pełni zawsze pięć karetek Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego. W jednej pracuje lekarz i ratownik, w pozostałych czterech sami ratownicy. To pokazuje, że nasza rola mocno wzrosła, a przez to również ogromne znaczenie ma odpowiedni poziom kompetencji. Oczywiście niezbędna jest również dobra kondycja fizyczna i psychiczna. Każda udana interwencja stanowi powód do satysfakcji. Jednak wszyscy co rusz znajdujemy się w sytuacji, kiedy walka o życie chorego czy poszkodowanego nie daje pozytywnego rezultatu. To duże obciążenie emocjonalne, zwłaszcza wtedy, kiedy mamy świadomość faktu, że gdyby ktoś przed naszym dotarciem na miejsce zdarzenia podjął próbę resuscytacji, szansa na ocalenie czyjegoś życia byłaby wyższa. Dlatego tak ważne jest upowszechnienia pierwszej pomocy. Na co dzień mottem naszej pracy stały się słowa Alberta Camusa: „Ludzie sądzą, że zrobili dość nie zabijając nikogo. W rzeczywistości żaden człowiek nie może umierać w spokoju, jeśli nie zrobił wszystkiego co trzeba, aby inni żyli.” Staramy się każdego dnia propagować to przesłanie.
Kontakt: Usługi Ratownictwa Medycznego MiMed Michał Pelc
ul. Dębowa 2, 76-024 Świeszyno, tel. 509 464 999
mimedszkolenia@gmail.com
https://www.facebook.com/ratownikmimed
Firma MiMed istnieje od 1 października 2007 roku. W tym czasie zrealizowała ponad 450 szkoleń i prelekcji z zakresu Pierwszej Pomocy dla w sumie ponad 3500 osób. Na zlecenie Windhunter Academy przeprowadziła również 1000 szkoleń PP według standardów Global Wind Organisation dla pracowników branży wiatrowej, szkoląc ponad 5500 osób
Od 2009 roku MiMed ma prawo organizowania i przeprowadzania szkoleń oraz egzaminowania w zakresie Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy nadane przez Wojewodę Zachodniopomorskiego. Od 2018 roku posiada również uprawnienia do organizacji seminariów i warsztatów w ramach doskonalenia zawodowego ratowników medycznych, a od 2020 roku – do organizacji kursu doskonalącego ratowników medycznych (uprawnienia nadane przez Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego).
Niezależnie od tego, firma systematycznie prowadzi kursy i szkolenia w zakresie Medycznych Czynności Ratunkowych. Może pochwalić się certyfikatem jakości The Global Language System TGLS, który jest tożsamy z certyfikatem ISO.
Resuscytacja krążeniowo-oddechowa (RKO) to zespół czynności stosowanych u poszkodowanego, u którego wystąpiło podejrzenie nagłego zatrzymania krążenia, czyli ustanie czynności serca z utratą świadomości i bezdechem. Celem resuscytacji jest utrzymanie przepływu krwi przez mózg i mięsień sercowy oraz przywrócenie czynności własnej układu krążenia. Natychmiastowe rozpoczęcie resuscytacji przez świadków zdarzenia zwiększa prawdopodobieństwo przeżycia poszkodowanego ponad trzykrotnie.
Nie wszystkie akcje ratownicze kończą się sukcesem. To mocno obciąża ratowników psychicznie. Firma MiMed zatrudnia psychologów, którzy prowadzą warsztaty na temat tego, jak sobie radzić z tą stresującą sytuacją. Odbywają się one w ramach kursów KPP i MCR
Marcin Plonder
Byłem początkującym ratownikiem. Wyjazd, który odmienił całkowicie mój światopogląd miał miejsce 30 kwietnia 2005 roku. Zespół bardzo szybko się zebrał i na sygnale popędziliśmy do centrum miasta. Na ziemi leżał mężczyzna lat około 50 lat. Nie oddychał. To było wszystko co pamiętałem ze szczegółów tego wyjazdu. Wszystko działo się dla mnie tak szybko. Ktoś uciskał klatkę piersiową, ktoś przygotowywał defibrylator, ktoś leki, ktoś intubował. Wstyd mi trochę, ale jedyne co zrobiłem wtedy, to podtrzymywałem kroplówkę. Chciałbym powiedzieć, że dla tego mężczyzny historia zakończyła się happy endem. Bardzo bym chciał. Mężczyzna nie przeżył, umarł pomimo wielkiego zaangażowania całego zespołu z niewielką pomocą mojej ręki, która trzymała kroplówkę. Mężczyzna umarł, ale narodziła się wizja mojej przyszłości w tym zawodzie i doprowadzenia do jak najmniejszej ilości takich finałów jaki miał miejsce 30 kwietnia 2005 r.
Przemysław Borys
Jak zostałem ratownikiem? Od dziecka ciągnęło mnie w miejsca i sytuacje, gdzie ktoś potrzebował pomocy. Ktoś się skaleczył to Przemek pomoże, założy opatrunek, potrzyma za rękę itp. Tak to się zaczęło. W szkole średniej nie byłem zdecydowany, co w życiu chciałbym robić. Może zostanę żołnierzem, może strażakiem, a może po prostu będę budował domy? Kończąc szkołę średnią, zdając maturę, całkiem przez przypadek dowiedziałem się że w Koszalinie działa szkoła, w której jest kierunek ratownictwo medyczne. Wow! Nawet chwili zastanowienia nie było! To było to czego szukałem!
Agnieszka Jakubczyk
W 2015 roku miałam egzamin z udzielania pierwszej pomocy. O godzinie 18 na podwórku stracił przytomność mój bliski krewny. Wiedziałam co mam robić i ratowałam go do samego końca. Niestety, zmarł. Nie byłam tam sama, był tłum gapiów, nikt nie chciał pomagać. Do momentu przyjazdu pogotowia byłam tam tylko ja i poszkodowany. Nikt nie chciał się zaangażować. Aż do dziś zastanawiam się dlaczego? Czy to był strach? Niewiedza? Do dziś nie znajduję na to odpowiedzi, ale już wiem, że warto uczyć innych, aby zapobiegać takim sytuacjom. A strach i panika nie mogą nami zawładnąć w sytuacji, kiedy będziemy mogli uratować komuś życie.
Michał Pelc
W szkole orłem nie byłem i raczej interesowała mnie piłka nożna niż nauka. Na pielgrzymce do Częstochowy poznałem Adama, szefa zabezpieczenia medycznego pielgrzymki. Dzień upływał mi na obserwowaniu, jak Adam mobilizuje pozostałych pielgrzymów do przełamywania swoich barier. Wieczorami obserwowałem, jak pielęgnuje im stopy, przebija pęcherze i zasypuje różnymi specyfikami, aby rano były gotowe do dalszej drogi. Po powrocie z pielgrzymki zapisałem się do grupy medycznej, którą prowadził Adam. Pod jego okiem uczyłem się pierwszej pomocy. Rok później, po maturze, poszedłem drugi raz na pielgrzymkę. Tym razem już zastąpiłem Adama, który w tej pielgrzymce nie mógł wziąć udziału. Tak zaraziłem się udzielaniem pomocy.
Tomasz Molesztak
Chciałbym powiedzieć, że zostałem ratownikiem medycznym, bo moja babcia była pielęgniarką i zaraziła mnie pasją do swojego zawodu. To jednak nieprawda, bo jej powołanie doceniłem wiele lat później, gdy sam zacząłem ratować. Chciałbym powiedzieć, że jestem instruktorem, bo moi rodzice na co dzień uczą ludzi więc i ja uczę. Ale to także nieprawda.
W domu wpojono mi, że aby osiągnąć dobre efekty, trzeba włożyć w to wiele wysiłku. Do szkoły medycznej trafiłem w zasadzie przypadkiem. Na początku był to tylko kolejny etap edukacji, który miałem przesiedzieć leniwie w ławce. Dopiero podczas nauki zrozumiałem, że wybór szkoły był trafiony, a ratownictwo stało się moją pasją. Nauka do tej pory kojarzona ze żmudną pracą stała się przyjemnością. To był strzał w dziesiątkę. Odpowiedzialność za czyjeś życie nauczyła mnie, jak ważne są ciężka praca, perfekcjonizm oraz aktualizowanie wiedzy. Podejmowane działania podczas akcji ratowniczych stały się instynktowne. Po wielu latach zauważyłem, że z pozoru przypadkowe elementy układanki tworzą spójną całość. Jestem ratownikiem i instruktorem. Cechy wcześniej wymienione pozwalają mi na kształtowanie przyszłych ratowników tak, aby w krytycznych sytuacjach potrafili automatycznie działać i ratować komuś życie.
Paweł Ochim
Kiedy miałem 16 lat, byłem harcerzem i bardzo chciałem zdobyć stopień instruktora. Jednym z wymagań było ukończenie kursu pierwszej pomocy. Było to trudne zadanie, bo mocno bałem się widoku krwi. Trafiłem na 16-godzinny kurs pierwszej pomocy do Grupy Ratownictwa PCK Koszalin. Po dwóch dniach, które spędziłem na zajęciach i licznych ćwiczeniach, przełamałem swój lęk i krew nie była już taka straszna. Postanowiłem zostać w tej jednostce. Z każdym spotkaniem angażowałem się mocniej, tak że po kilku miesiącach objąłem stanowisko kwatermistrza jednostki. Wszystko wtedy było pierwsze: pierwsze zabezpieczenia medyczne, pierwsze interwencje, pierwsza adrenalina. Po kilku latach hobby stało się pomysłem na życie. Dzięki ratownictwu poznałem wspaniałą dziewczynę – Agnieszkę, która jest moją żona i z którą mam wspaniałego syna.
Piotr Sokołanko
Moja droga do zawodu to wypadkowa wielu trafnych decyzji i jednego przypadku, którym było zatrudnienie się w Stacji Pogotowia Ratunkowego. Przez kilka lat, nie mając wykształcenia medycznego, pełniłem obowiązki noszowego, bacznie obserwując pracę personelu medycznego. W efekcie zmian w organizacji w służbie zdrowia, chcąc zawodowo związać się z ratownictwem medycznym, podjąłem naukę w Pomaturalnym Studium na kierunku Ratownictwo Medyczne, a później odbyłem studia na Akademii Pomorskiej w Słupsku, gdzie uzyskałem tytuł licencjacki z Ratownictwa Medycznego. Jednocześnie pracowałem cały czas w pogotowiu, co kosztowało mnie sporo wysiłku i poświęceń.
Paweł Brożyna
Moja przygoda z ratownictwem medycznym to zupełny przypadek. W szkole niezbyt przykładałem się do chemii i biologii, bo przecież nigdy nie będę medykiem „o ironio”. W 2012 r. podjąłem dwie ważne życiowe decyzje. Rozpocząłem służbę najpierw przygotowawczą, później zawodową w Siłach Zbrojnych Rzeczpospolitej Polskiej oraz rozpocząłem studia na kierunku ratownictwo medyczne. To było okres naprawdę ciężkich 3 lat w czasie których musiałem wiele poświęcić.
W maju 2016 r. pojechałem na misję wojskową w ramach PKW RSM Afganistan gdzie na szczęście tylko jeden kolega został ranny. Będąc na misji już wiedziałem że po powrocie do kraju będę chciał jeździć w ZRM, wstępnie miałem 2 propozycje do rozpoczęcia dyżurów. W marcu 2017 miałem swój pierwszy dyżur, pamiętam jak nerwowo wsiadałem do karetki, pamiętam jak ręce drżały jak uruchamiałem sprzęt. Emocje były ogromne a to było tylko nadciśnienie tętnicze, typowa wizytka która obecnie wymaga z mojej strony uspokojenia pacjenta, taktycznego podania Hydroxyzinum 50mg p.o. i zalecenia odpoczynku. Ale już wtedy wiedziałem co będę dalej w życiu robił. W październiku 2017 r. złożyłem wypowiedzenie z zawodowej służby wojskowej i od maja 2018 mogłem już robić tylko to co mnie naprawdę interesuje.