10 IMG 7091 Ludzie

Iryna Kuzyan: przekazuję kursantom klucz do Polski

Fot. Nikola Moskal

Jestem Ukrainką, która odnalazła w Polsce swoją drugą Ojczyznę. Nigdy nie poczułabym się tutaj jak w domu, gdyby nie bardzo dobra znajomość języka polskiego. To był klucz, który pomógł mi otworzyć wiele drzwi i serc” – mówi o sobie Iryna Kuzyan. Założyła w Koszalinie firmę „Manufaktura Sukcesu”, która uczy obcokrajowców języka polskiego, by mogli oni przystąpić do egzaminów wymaganych przy staraniach o prawo stałego pobytu albo obywatelstwo, ale przede wszystkim by lepiej odnajdowali się w środowisku pracy i nowym miejscu zamieszkania.

svg%3E Ludzie

– W jakich okolicznościach 22 lata temu znalazła się Pani w Polsce?

– Przyjechałam tutaj zaraz po ukończeniu studiów, w roku 2000. Na Ukrainie był to bardzo trudny, wręcz tragiczny okres. Będąc na piątym roku Uniwersytetu Pedagogicznego w Drohobyczu, gdzie studiowałam filologię germańską i angielską, już pracowałam jako nauczycielka. Nigdy nie zapomnę mojego wynagrodzenia – w przeliczeniu 10 dolarów za miesiąc pracy. W rezultacie rozpadu Związku Radzieckiego mój ojciec stracił pracę, bo zamknięto fabrykę mebli, w której pracował. Pracę straciła również moja mama i moi dziadkowie. Z rodziny żyjącej na przyzwoitym poziomie, staliśmy się nagle zagrożeni skrajną biedą. O wyjeździe do Polski myślałam już na trzecim roku studiów, ale w tym momencie tylko upewniłam się, że powinnam wyjechać.

– Dlaczego Polska? Ma Pani polskie korzenie?

– Jestem dziewczyną z Bieszczad, ale tych po ukraińskiej stronie granicy. Nie mam korzeni polskich. Jednak z językiem polskim mieliśmy kontakt niemal stale, bo odbieraliśmy na przykład polską telewizję, odbywał się przygraniczny handel. Byłam więc z językiem polskim osłuchana. Mówiąc żartem, formy czasu przyszłego „będę robił”, „będę robiła” nie stanowiły dla mnie kłopotu. Moim ukraińskojęzycznym kursantom sprawiają one ogromną trudność, bo w języku ukraińskim ich nie ma. Nie bałam się Polski. Polska umożliwiała mi zresztą pracę w zawodzie – mogłam uczyć niemieckiego albo angielskiego.

– Na początku trafiła Pani do Dygowa, by uczyć języka angielskiego. Jak wspomina Pani początki pobytu w Polsce?

– Spotkałam się z ogromną życzliwością Marka Zawadzkiego, ówczesnego dyrektora szkoły. Wtedy jeszcze bardzo słabo mówiłam po polsku, co czasami doprowadzało do komicznych nieporozumień. Wówczas niedostępne były kursy języka polskiego dla obcokrajowców, więc byłam skazana na samą siebie. Pomocne okazało się czytanie. Ja w ogóle bardzo wcześnie zaczęłam czytać. Nie pamiętam kto mnie tego nauczył, ale czytałam zanim poszłam do szkoły, a w trzeciej klasie wzięłam się za „Przygody dobrego wojaka Szwejka” Jarosława Haška, które stały się moją ulubioną książką. Tak więc czytałam również po zamieszkaniu w Dygowie, ale już po polsku. Zaczęłam od czasopism kobiecych, potem wzięłam coś z biblioteki. W pół roku przeczytałam na przykład 27 romasów Danielle Steel. Z czasem sięgałam po rzeczy ambitniejsze – teraz moje ulubione autorki to między innymi Maria Nurowska czy Olga Tokarczuk. Bardzo zależało mi, by wyrażać się w sposób komunikatywny i poprawny. Dużo łatwiej byłoby, gdyby mi ktoś – na przykład na kursie – wyjaśnił, jak działa język polski.

– Kolejny etap to praca w gimnazjum w Tychowie.

– Mocno się w nią zaangażowałam. Byłam opiekunką samorządu szkolnego, prowadziłam kabaret, jakieś inne projekty. Organizowałam również wycieczki, w tym do Niemiec i na Ukrainę. Miałam odczucie realnego wpływu na moich uczniów, którzy byli w wieku, kiedy człowiek zaczyna się czuć odrębną jednostką, szuka swojego miejsca.

– Małe środowisko nie męczyło Pani?

– Tychowo było dla mnie wygodne. Byłam wtedy samotną matką z dwójką cudownych dzieci, po rozwodzie. Czułam się tam bezpiecznie. Kiedy dzieci podrosły, pomyślałam o przeprowadzce do Koszalina, tym bardziej że zakochałam się w tańcach latynoamerykańskich, których uczyłam się w szkole Krzysztofa Sztorca. Miałam wtedy pierwszych koszalińskich znajomych, polubiłam również sam Koszalin.

– Przeprowadzka przyniosła zdaję się również zmiany w życiu osobistym…

– Rzeczywiście, w miesiąc po przeprowadzce poznałam fantastycznego człowieka, za którego w sierpniu wyjdę za mąż. Wszystko się pięknie ułożyło. „Druga połówka” to dodatek do stuprocentowego szczęścia. Jakbyśmy dobrze nie funkcjonowali w sferze zawodowej i jako rodzice, to jednak potrzebujemy mieć kogoś szczególnie bliskiego.

– Dwa i pół roku temu założyła Pani swoją „Manufakturę Sukcesu”. Miała Pani już jakieś doświadczenie w nauczaniu dorosłych?

– Początkowo uczyłam ukraińskich emigrantów w punkcie informacyjnym przy Parafii Ewangelicko-Augsburskiej Jezusa Dobrego Pasterza w Koszalinie. Okazało się, że radzę sobie z uczeniem dorosłych. Później uczyłam już w swojej firmie, współpracując m. in. z Fundacją Nauka dla Środowiska oraz Caritasem. Obecnie w ramach tej współpracy prowadzę już szóstą grupę online, każda z nich liczyła 10 osób; nauka trwa pięć miesięcy. Prowadzę też kursy dla Centrum Migracji, działającego przy Związku Ukraińców.

– Pracodawcy chętnie przyjmują Ukraińców, Rosjan i Białorusinów, bo uważają, że jako Słowianie szybko nauczą się oni języka polskiego.

– To niesłuszne założenie. Podobieństwo języków o niczym nie rozstrzyga. Proste zwroty jak „dzień dobry”, „proszę”, „dziękuję”, rzeczywiście osoby rosyjsko- i ukraińskojęzyczne szybko poznają i stosują. Ale na niejako „automatyczne” nauczenie się mowy, choćby na poziomie komunikatywnym, nie można liczyć. Ci pracownicy, na przykład Ukraińcy, często pracują na linii produkcyjnej wśród innych Ukraińców, porozumiewają się więc po ukraińsku. Czas po pracy spędzają również w swoim gronie, bo wspólnie mieszkają. Gdzie oni mają „chłonąć” język polski i go używać? Dlatego zorganizowane formy nauczania są tak ważne, bo dają one komfort psychiczny. Osoba w nich uczestnicząca lepiej zaczyna rozumieć rzeczywistość, w której się znalazła, jest bardziej otwarta, czuje się pewniej, a przez to jest bardziej samodzielna – również w pracy.

svg%3E Ludzie

– Komu nauka przychodzi łatwiej: osobom ukraińskojęzycznym czy rosyjskojęzycznym?

– Aparat mowy u Ukraińców i Polaków funkcjonuje podobnie. Dowodem na to jest fakt, jak Polacy mówią po ukraińsku, a jak po rosyjsku. Ukraiński przychodzi im ze względną łatwością, akcent jest ledwo wyczuwalny; wymowa rosyjska okazuje się trudniejsza. Działa to również w drugą stronę: osobom rosyjskojęzycznym język polski szeleści w uszach, dlatego niektórzy spośród nich nazywają Polaków „Pszekami”. I nie chodzi tylko o wierszyki typu „Chrząszcz brzmi w trzcinie w Szczebrzeszynie”, ale mowę codzienną: wszelkie „przepraszam państwa”, „proszę się przesunąć”, „proszę mnie przepuścić” i tak dalej.

– Czy wykorzystuje Pani własne doświadczenia z czasu, kiedy sama uczyła się języka polskiego?

– Oczywiście. Przekonuję moich kursantów, żeby nie bali się mówić. Staram się przy tym, żeby w sali szkoleniowej była atmosfera aprobatywna: jesteśmy po to, żeby ćwiczyć, a im więcej błędów tutaj zrobimy i skorygujemy, tym mniej kłopotu z mówieniem będziemy mieli w realnych sytuacjach. To jest kluczowa rzecz, bo często widzę, że ktoś naprawdę dużo rozumie, układa sobie w głowie po polsku poprawne zdania, ale gubi się, kiedy zaczyna mówić. Wkrada się wstyd, obawa przed wyśmianiem. Przełamywanie tych barier ma ogromne znaczenie.

Język polski jest językiem skomplikowanym. Sami Polacy miewają z nim kłopot. Jak pokazują rozmaite badania i raporty, z poprawnością językową jest coraz gorzej. Pewnie dlatego, że ludzie mniej niż dawniej czytają. Cała komunikacja zresztą się upraszcza, staje się skrótowa.

Znajomość wielu języków obcych daje mi podczas nauczania języka polskiego możliwość zwracania szczególnej uwagi na te momenty, które mogą być dla nich kursantów kłopotliwe, zarówno w wymowie, jak i ortografii. Polski naprawdę jest trudny. Jednak ucząc się systematycznie pod kierunkiem lektora, można go stosunkowo szybko opanować. Problemem nie jest słownictwo, ale gramatyka. I nie chodzi tutaj o wykuwanie na pamięć reguł, ale o pokazywanie na przykładach, jak ona działa. Zawsze wychodzę z założenia, że owszem komunikatywność jest najważniejsza, ale jeżeli można uczyć poprawności, to trzeba to robić.

– Uczy Pani nie tylko Ukraińców…

– Moi kursanci pochodzą z Ukrainy, Białorusi, Rosji, Gruzji, Słowacji, Turcji, Indii, Hiszpanii, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Nepalu, Chin, Filipin, Pakistanu. Nie wiem, czy wymieniłam wszystkie kraje. Niektórzy pracodawcy – jak koszaliński Nord Glass – sami organizują dla swoich pracowników naukę języka polskiego. Robią to w dobrze pojętym własnym interesie. Już od zeszłej wiosny prowadzę tam kursy dla pracowników. Przez trzy miesiące dwa razy w tygodniu każda grupa ma zajęcia na terenie firmy. Zajęcia tak są ustawione czasowo, że na przykład pracujący na drugą zmianę, spotykają się przed pracą, o godzinie 12. Ci zaś, którzy pracowali na pierwszej zmianie, zostają po godzinie 14 i odbywają swoje lekcje. Zachęcam pracodawców, szczególnie tych, gdzie pracuje duża liczba pracowników zza granicy, aby skorzystali z podobnej oferty i pomogli swoim pracownikom w opanowaniu języka. Sądzę, że to przynosi korzyści nie tylko pracownikom, lecz także i pracodawcom.

– Co cudzoziemcy mówią o powodach przyjazdu do Polski?

– Najczęściej chodzi o możliwość zarabiania na utrzymanie rodziny. Ale obcokrajowcy przyjeżdżają do Koszalina na dłużej z różnych powodów. Niektórzy z przyczyn osobistych, bo poznali kogoś stąd, kogo pokochali. Inni przyjeżdżają z ciekawości, chcą poznać miasto. Większość jednak przyjeżdża, by podjąć pracę. Mało kto zdaje sobie sprawę z faktu, że w Koszalinie – legalnie i nielegalnie – pracuje kilkanaście tysięcy obcokrajowców. To ma ogromne znaczenie dla lokalnej ekonomii. Ci ludzie świadczą swoje usługi, zarabiają, ale również wydają tutaj pieniądze. Wynajmują mieszkania, kupują żywność i przedmioty pierwszej potrzeby, ale również korzystają z gastronomii, z oferty rozmaitych sklepów, bo przecież muszą się w coś ubrać. Chodzą do dentysty, ginekologa, innych lekarzy. Wypełniają lukę na rynku pracy, ale również sami stają się konsumentami.

– Biura nieruchomości sygnalizują, że przybywa im klientów zza wschodniej granicy kupujących mieszkania albo domy.

– Ludzie coraz częściej nie myślą tylko o tym, by trochę zarobić i wrócić w swoje strony. Przybywa tych, którzy wiążą z Koszalinem i w ogóle z Polską swoją przyszłość. Zapuszczają tutaj korzenie, wysyłają dzieci do polskich szkół. To jest stosunkowo nowe zjawisko, ale przybierające na sile. Latem prowadziłam coś w rodzaju obozu językowego dla takich dzieci. Potwierdziła się moja wcześniejsza obserwacja, że sześcio- siedmiolatkowie uczą się bardzo szybko. Podobnie nastolatkowie. Kiedy już zaczną chodzić do polskiej szkoły, moja pomoc przestaje być potrzebna po trzech-czterech miesiącach. Niestety, dużo złego zrobiło w tej sprawie nauczanie zdalne. Dzieci zostały pozbawione kontaktu z polskimi rówieśnikami podczas przerw lekcyjnych czy na podwórku szkolnym. Dla nauki języka to są bardzo ważne sytuacje.

svg%3E Ludzie

– Przeprowadzka na stałe do innego kraju to na pewno trudna decyzja dla każdego?

– Dzieci młodsze łatwiej to akceptują, nastolatkom jest trudniej. Rozumieją decyzję rodziców, bo wiedzą, że na przykład na Ukrainie nie czeka ich obecnie nic dobrego. Z drugiej jednak strony opuszczają swoje grupy rówieśnicze, przyjaciół, środowisko. Mówią mi o tym wprost, że trudno im się szybko zaaklimatyzować. Dobra znajomość języka ułatwia ten proces.

– Większość przebywających w Polsce Ukraińców żyje jednak wciąż w długotrwałej rozłące z rodzinami.

– Szerokim zjawiskiem na Ukrainie jest „eurosieroctwo”. W Polsce zresztą podobnie, choć tutaj ruch osób jest łatwiejszy, a wielu Polaków również wraca do kraju z emigracji. Na Ukrainie w każdej, nawet najmniej miejscowości znajdziemy dzieci pozostawione pod opieką dziadków, bo rodzice wyjechali do pracy za granicę. Nie tylko do Polski. Są tacy, którzy szukają dla siebie szansy na przykład we Włoszech, Niemczech, Hiszpanii. Czasami żartuję, że mogłabym zwiedzić Europę bez wynajmowania gdziekolwiek pokoju hotelowego. Wszędzie kogoś mam: wujków, ciocie, kuzynów, przyjaciół i mamę we Włoszech. Rozsypaliśmy się po świecie. Często dzieci pozostały w rodzinnych stronach. Trudno więc dziwić się, że przybywa tych, którzy chcą się osiedlić tutaj na stałe. Życie na Ukrainie jest trudne. Ja sama nie umiałabym tam już żyć. Może miejsce na Ziemi to już Polska, Koszalin. Wrzodem na ciele Ukrainy jest korupcja – od najniższych do najwyższych szczebli. Nie wiem, czy jest szansa na jej zwalczenie. Ona niszczy państwo, odbiera ludziom nadzieję na lepsze życie.

– Nie wydaje się Pani, że Polacy wciąż mało wiedzą o współczesnej Ukrainie?

– Zgadzam się z takim twierdzeniem. Czasami słyszę pytania o to, dlaczego wielu Ukraińców mówi po rosyjsku, a nie po ukraińsku. To złożona sprawa, ale o kilku przyczynach tego stanu rzeczy warto wspomnieć. Warto na przykład pamiętać, że bolszewicy u początków swojej władzy wymordowali dużą część inteligencji ukraińskiej, mającej świadomość znaczenia języka dla tożsamości narodowej. Później, w latach 30. ubiegłego wieku, kilka milionów Ukraińców zmarło z powodu sztucznie wywołanego głodu. Wyludniły się ogromne obszary. W te miejsca w większości zostali sprowadzeni ludzie mówiący po rosyjsku. Podobnie wielkie budowy komunizmu w Zagłębiu Donieckim również oznaczały napływ ludności rosyjskojęzycznej. Związek Radziecki zadbał o to, aby na wschodzie Ukrainy nie było możliwości nauczenia się języka ukraińskiego, bo wszystkie szkoły były rosyjskojęzyczne, język ukraiński był tylko raz-dwa razy w tygodniu.

– Ma Pani pretensję do Ukraińców mówiących po rosyjsku?

– Ależ skąd, nie mam do nikogo pretensji, że woli mówić po rosyjsku. Jeżeli ktoś mówi w tym języku od dzieciństwa, to nie dziw, że łatwiej jest mu się nim posługiwać. Boli mnie tylko to, że język bywa używany do dzielenia ludzi. Rosyjskojęzyczność wcale nie znaczy, że ktoś mniej kocha swój kraj, czy też nie jest patriotą. Nikt na wschodzie Ukrainy nie zapraszał wojny do swoich domów, nikt nie chciał zostawiać swój kraj i wyjeżdżać – często z jedną walizką, bo nie chciał paszportu Rosji czy wyimaginowanych republik. Najczęściej bez możliwości powrotu. Ich nikt o język nie pytał, aczkolwiek tym językiem wszystkie działania Rosji i separatystów były motywowane. Większość moich ukraińskich kursantów jest z centrum i wschodu Ukrainy. Opowiadają bardzo dramatyczne historie. Często są to ludzie dobrze wykształceni, specjaliści, którzy tutaj podejmują się każdej pracy mocno poniżej swych kompetencji.

– Skarżą się na swój los?

– Czy narzekają? Otóż nie. W ukraińskiej mentalności mamy zakodowane, że wstyd jest narzekać. I to nas mocno różni od Polaków, dla których narzekanie jest niemal „sportem narodowym”. Zawsze mało, zawsze krzywo, zawsze nie tak… Ukraińcy mają inne podejście i inny punkt odniesienia. Wiele by dali, by Ukraina wyglądała jak Polska. Najczęściej z poczucia bezsilności i z braku wiary w możliwość zmian szukają szansy dla siebie poza krajem.

– Wróćmy do nauki języków. Czy zdarzają się Polacy, którzy chcą się uczyć ukraińskiego?

– Oczywiście, na przykład ci, którzy mają żony Ukrainki. Bywało, że najpierw żona uczyła się u mnie podstaw polskiego, a później mąż poznawał ukraiński. Ci panowie mówią po ukraińsku znakomicie. Widać, że mieli silną motywację…

Pewną barierą jest alfabet. Niektórym trudno opanować cyrylicę – łatwiej jest tym, którzy kiedyś uczyli się rosyjskiego. To samo dotyczy zresztą również Słowian. Można uczyć się języka ze słuchu, ale nie będzie to tak skuteczne jak połączenie nauki na drodze konwersacji z umiejętnością czytania. Weźmy na przykład, polski czasownik „sprzątać”. Ukraińcy nie słyszą głoski „s” na początku, więc dla nich to słowo brzmi „przątać”. Dopiero kiedy zobaczą je zapisane, zaczynają właściwie rozumieć i poprawnie go używać. Poznanie odmiennego alfabetu wymaga wysiłku, ale zdecydowanie przyspiesza opanowanie języka.

Wkładam w proces uczenia wiele serca i pasji. Bardzo chcę pomóc moim rodakom i innym migrantom, bo sama byłam w tym miejscu – na początku swojego życia daleko od Ojczyzny. Kursy służą temu, co bardzo trafnie nazwała jedna z moich dorosłych uczennic – rozkodowaniu języka. Jeśli do „osłuchania” dodaje się elementy wiedzy o regułach, o gramatyce, nauka staje się efektywniejsza. Kolejne etapy opanowania języka przychodzą wtedy szybciej. A przecież dla osób, które chciałyby wykonywać swój wyuczony zawód w nowym środowisku, umiejętność porozumiewania się po polsku jest podstawą. Brak znajomości języka utrudnia funkcjonowanie zawodowe, ale również zwyczajne życie w nowym środowisku. Trzymam bardzo mocno kciuki za każdego, kto także wybrał Polskę na swój drugi dom.

KONTAKT: Manufaktura Sukcesu, ul. Józefa Piłsudskiego 28, 75-511 Koszalin, telefon 530 353 341

biuro@manufakturasukcesu.pl

www.manufakturasukcesu.pl


Liczba cudzoziemców, którzy legalnie mieszkają i pracują w Polsce, systematycznie rośnie. Na koniec czerwca 2021 r. w ZUS było zarejestrowanych blisko 818,8 tys. obcokrajowców (trzech na czterech z nich to Ukraińcy). Szacuje się, że co najmniej drugie tyle pracuje bez legalizacji tego faktu.

Od momentu gdy Polska stała się członkiem Unii Europejskiej liczba imigrantów zarobkowych w naszym kraju wzrosła 30-krotnie.