Tadeusz Bohdal 6 Ludzie

Czy wiesz, gdzie w Koszalinie jest ulica Clausiusa?

Fot. Marcin Betliński

Gdyby urodził się 100 lat później, z pewnością dostałby Nagrodę Nobla. Był jednym z tych XIX-wiecznych badaczy, którzy stworzyli naukowe podstawy rozwoju przemysłu. Jednak we współczesnym Koszalinie, rodzinnym mieście, mało kto o nim słyszał. Postanowiliśmy porozmawiać o Rudolfie Clausiusie z prof. dr hab. Tadeuszem Bohdalem, byłym rektorem Politechniki Koszalińskiej a obecnie przewodniczącym Komitetu Termodynamiki i Spalania PAN w Warszawie, by przybliżyć czytelnikom „Prestiżu” postać wybitnego fizyka.

svg%3E Ludzie

– Kiedy pan profesor uświadomił sobie, że Rudolf Clausius, jeden z twórców termodynamiki, pochodził z Koszalina?

– Muszę przyznać, że dopiero nieco ponad 20 lat temu. Trochę przez przypadek. Wśród naukowców z Gdańska, którzy pracowali na naszej politechnice, był prof. Janusz Badur z Instytutu Maszyn Przepływowych PAN. Niezwykła postać, entuzjasta, badacz dziejów nauki i techniki. Napisał książkę (liczącą 1600 stron), w której pokazał jak od czasów starożytnych rozwijała się nauka o energii. I to on właśnie doszedł do tego, że Rudolf Clausius urodził się w Koszalinie, a my dowiedzieliśmy się o tym od niego.

Później kierowana przez prof. Witolda Gulbińskiego Katedra Fizyki Technicznej i Nanotechnologii Politechniki Koszalińskiej, wspólnie z firmą Tepro organizująca konferencje nt. techniki próżni, za patrona tych wydarzeń przyjęła właśnie Clausiusa. W Koszalinie powstało również Towarzystwo Wieży Clausiusa. Moi poprzednicy, rektorzy PK, wpadli na pomysł, żeby wybudować wieżę, wewnątrz której znalazłoby się wahadło Foucaulta. Nie doszło do tego, ale towarzystwo istnieje.

– Pan poświęcił Clausiusowi wykład podczas inauguracji bieżącego roku akademickiego.

– Poprosiła mnie o to prof. Danuta Zawadzka, rektor PK. Nie broniłem się, bo lubię poznawać życiorysy znanych naukowców. Pokazują one, jak nieraz przypadek decydował o jakimś ważnym odkryciu. Newton najwięcej odkryć dokonał, będąc młodym człowiekiem: prawo powszechnego ciążenia, drugą zasadę dynamiki, sformułował dużo ciekawych twierdzeń matematycznych. Kiedy miał 27 lat, został profesorem na uniwersytecie. Zajął się administrowaniem i jego aktywność naukowa bardzo się zmniejszyła.

– Rutyna zabiła kreatywność?

– Za szybko zrobili go profesorem.

– Życiorysy odkrywców bywają dramatyczne, bo ludzie ci często żyli w okresach wojen i zamętu.

– Tak jak Antoine Lavoisier, który odkrył prawo zachowania masy. W czasie Rewolucji Francuskiej został ścięty, a przyczyniły się do tego dobre chęci króla Ludwika XVI. Król chcąc zapewnić Lavoisierowi źródło utrzymania, zrobił go szefem Izby Skarbowej w Paryżu. Malowanym szefem, tylko po to, żeby były podstawy do wypłacania mu pensji. Tymczasem przyszła rewolucja. Kogo lud nie lubi? Między innymi tych, co pobierają podatki. Lavoisiera aresztowano, skazano i ścięto. Króla – jak wiadomo – również pozbawiono głowy za pomocą wynalazku lekarza Josepha Guillotina.

– Jest rok 1822. W pruskim Koszalinie rodzi się Rudolf Julius Emanuel Clausius…

– Jego ojciec jest wtedy dyrektorem gimnazjum. Rudolf nie chciał się uczyć w gimnazjum taty, więc pojechał do Szczecina i tam ukończył gimnazjum. Później przeniósł się do Berlina, zdobywając tytuły magistra matematyki i fizyki. Profesorowie bardzo go chwalili. Koledzy mniej, bo ponoć był mało towarzyski. Po studiach przeniósł się do Halle, później Würzburga. Zrobił doktorat, został profesorem.

svg%3E Ludzie
ulica Clausiusa

– Pierwszą poważniejszą pracę naukową wydał dopiero w 1850 roku.

– Był to traktat o cieple. Analizował teorię „cieplika”. Pod koniec XVIII wieku Polak Jędrzej Śniadecki zaproponował wizję ciepła jako niewidzialnej substancji, która nic nie waży, ale pozwala przekazywać energię. Nazwał ją właśnie cieplikiem. Clausius zaczął badać to zagadnienie i zauważył, że nie ma żadnej substancji. Ustalił, że energię można przekazywać na dwa sposoby: na sposób ciepła (energia przepływa w wyniku różnicy temperatur) lub na sposób pracy, czyli jeśli działają siły na określonej drodze. Oczywiście mogą być przypadki złożone, bo możemy energię przekazywać z masą. Kaloryfery na przykład zasilamy ciepłą wodą, a energia jest przekazywana wraz z różnicą temperatur. Jednocześnie jest tam wykonywana praca, bo trzeba tę wodę przetłoczyć, gdyż sama z siebie nie będzie przepływać. Inni zaczęli jego koncepcję rozważać, sprawdzać, rozbudowywać.

– Nie było Internetu, a jednak wieści o nowinkach jakoś się między naukowcami rozchodziły.

– Wiedzieli o sobie nawzajem, interesowali się badaniami i teoriami, komunikowali się między sobą. Działał wtedy m.in. James Joule, który wykazał, że można energię dostarczaną na sposób pracy zamieniać na energię dalej przekazywaną na sposób ciepła. Czyli że można zmienić jedną formę energii na drugą. Wykonał przełomowe doświadczenie. Wziął zbiorniczek z wodą i mieszadełkiem, wszystko zaizolował. Od mieszania woda się ogrzała. Policzył, ile zużył energii do wykonania pracy mieszania, a od strony wody policzył, ile wydzieliło się ciepła. Porównał jedno z drugim. W tamtych czasach ciepło podawało się w kilokaloriach, a pracę podawało się w jednostce złożonej, ale później na cześć Joule’a nazwano ją dżulem. Joule przeliczył jak kilokalorie zamieniają się na kilodżule (1 kcal = 0,239 kJ). Nazwano to równoważnikiem ciepła i pracy.

– Wiek XIX sprawił, że efekty dociekań naukowych stały się użyteczne, wiedza zyskała praktyczny wymiar.

– Odkrycia dały podwaliny XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej. Przyczyniali się do tego też inni naukowcy, np. żyjący zaledwie 36 lat genialny Nikolas Carnot, który opracował teorię silników cieplnych i wprowadził pojęcie obiegu termodynamicznego. Chodzi o to, że w każdym silniku cieplnym jakaś substancja poddawana jest obróbce, gdzie stany pośrednie powtarzają się co jakiś okres czasu. W silnikach spalinowych czy siłowniach parowych owo powtarzanie się następuje wiele razy na sekundę. Carnot pokazał, jak zbudować teoretycznie najlepszy silnik. Jego pracami zainteresowali się inni naukowcy, m.in. William Rankine i nasz Rudolf Clausius. Oni obieg silnikowy Carnota dostosowali do realiów technicznych. Do dzisiaj obowiązuje pojęcie „obieg Clausiusa-Rankine’a”, zgodnie z którym pracują elektrownie. Oczywiście z czasem wszystko zostało ulepszone, ale idea została ta sama. To są elektrownie jądrowe, węglowe czy zasilane jakimś innym paliwem – ale pracujące według obiegu Clausiusa-Rankine’a, opisanego w XIX wieku.

– Są obiegi prawobieżne i lewobieżne. O co tu chodzi?

– Nazwy pochodzą stąd, że na wykresach raz kręcimy się zgodnie z ruchem wskazówek zegara (prawobieżnie), a raz odwrotnie (lewobieżnie). Te lewobieżne służą do przenoszenia ciepła z miejsca o niskiej temperaturze do miejsca o wysokiej temperaturze. Bo ciepło w takiej sytuacji samo nie powędruje, ono zawsze idzie w kierunku spadku temperatury. Obieg lewobieżny wykorzystujemy w lodówkach, bo wewnątrz chłodziarki mamy niską temperaturę, a jeszcze dodatkowo wyciągamy stamtąd ciepło. Chociaż wszędzie zachowana jest ta sama zasada, że musi być różnica temperatur, żeby ciepło chciało przepływać. Jeśli spojrzymy na lodówkę i zamrażalnik, to mamy tam czynnik chłodniczy, który wrze, a więc potrzebuje ciepła. Wytwarza się niska temperatura, niższa niż w lodówce i ciepło z lodówki samo podąża do zamrażalnika, a czynnik chłodzący pobiera ciepło. Sprężarka go porywa, tłoczy do drugiego wymiennika na „plecach” lodówki, który nazywa się skraplaczem. Tam zaś panuje wyższa temperatura niż w kuchni, więc ciepło ze skraplacza samoczynnie odpływa do otoczenia. Czynnik chłodniczy jest swoistym „tragarzem”: jego zadaniem jest pobrać ciepło w jednym miejscu i przenieść je do drugiego. A sprężarka go przemieszcza, bo on sam z siebie nie chciałby krążyć.

– Wiek XIX nazywany jest wiekiem pary…

– Mówimy tak o nim, bo większość maszyn zasilana była właśnie parą wodną: lokomotywy, maszyny w przemyśle. Wytwarzana para szła bezpośrednio do turbin albo do tłoków, często były to obiegi otwarte jak w lokomotywie. W kotle gotuje się wodę, powstaje z niej para wodna, która idzie na tłok, przesuwa go i po rozprężeniu nie wraca już do kotła, tylko ucieka do otoczenia. Kiedy zabrakło wody, to na stacji kolejowej trzeba było jej dolać do zbiornika. Sprawność takiego silnika była niska, jakieś 11 procent. Stąd powiedzenie, że cała „para poszła w gwizdek”.

– No właśnie, sprawność. Ludzkość potrzebuje coraz więcej energii, poszukuje nowych jej źródeł. Tymczasem niska sprawność energetyczna urządzeń sprawia, że marnujemy ją w ogromnych ilościach.

– Jeżeli układ jest jednorodny, mamy na przykład sam silnik, to sprawność jest mała, dochodzi do 40 procent, czyli tyle energii cieplnej możemy zamienić na pracę, energię mechaniczną, elektryczną.

Ale ludzkość znalazła sposoby, aby tę ogólną sprawność zwiększyć. Łączy się po 2-3 urządzenia w jedno. Jeżeli spalamy węgiel w elektrowni, to oprócz prądu wykorzystujemy ciepłą wodę do celów grzewczych – i to jest najprostsze. Ale można wykorzystać obiegi lewobieżne do urządzeń chłodniczych – nie sprężarkowych, tylko absorpcyjnych. To są takie obiegi, gdzie występują dwa czynniki chłodnicze. Jeden krąży jako „tragarz”, a drugi w pewnym momencie jest pochłaniany przez ten pierwszy i transportowany z miejsca o niskiej temperaturze do miejsca o wysokiej. W niskiej on wrze, w wysokiej się skrapla, tu pobiera ciepło, a tam je oddaje. Te urządzenia do napędu potrzebują energii cieplnej. Zabieramy skądś ciepło, nienaukowo mówiąc „wytwarzamy chłód” i wtedy ta sprawność ogólna układu jest o wiele większa, bo ciepło zagospodarowujemy: nie oddajemy go do otoczenia, tylko spożytkowujemy na przykład w układach klimatyzacyjnych czy chłodniach.

Mówi się też o trigeneracji: jednocześnie urządzenie produkuje prąd elektryczny, produkuje energię cieplną i wspomniany „chłód”. Zawsze są jakieś straty, ale sprawność potrafi dochodzić do 90 procent w wykorzystaniu energii pierwotnej. To nie jest łatwe. Prąd możemy przekazywać na duże odległości po drutach, ale gorzej jest z energią cieplną czy mocą chłodniczą. Takie skojarzone obiekty buduje się w pobliżu dużych miast, żeby tej energii pierwotnej nie tracić. Ale bez złudzeń: generalnie udaje się „uratować” niewielką ilość energii, większość idzie do otoczenia.

– Za czasów Clausiusa to chyba nie był problem. Energii sposobami przemysłowymi produkowano wtedy niewiele.

– Inaczej jest obecnie. Bardzo dużo ciepła oddajemy do otoczenia, więc mamy efekt cieplarniany i zmiany klimatyczne. W ostatnich 30 latach przez efekt cieplarniany uczyniliśmy Ziemi więcej szkody niż wcześniej przez setki lat. Kraje tzw. Trzeciego Świata zaczęły się dynamicznie rozwijać. Potrzebują mnóstwo energii. Kiedyś wysoko rozwinięte były tylko USA i Europa Zachodnia, które zużywały dużo energii, ale w proporcji do wszystkich mieszkańców kuli ziemskiej to było w gruncie rzeczy jeszcze niedużo. A teraz każdy obywatel Chin czy mieszkaniec Afryki chce żyć na tym samym poziomie co Amerykanin, a to kosztuje mnóstwo energii. W takiej sytuacji surowce pierwotne szybko się skończą. Spalanie paliw kopalnych w dzisiejszych czasach to barbarzyństwo, bo węgiel czy ropę można wykorzystać do lepszych celów, choćby jako surowiec do procesów chemicznych. Dlatego poszukiwanie nowych źródeł energii to obecnie kluczowe zadanie nauki.

svg%3E Ludzie

– Mówił pan profesor o energii w maxi skali. Ale wiem z pana wykładu, że energię cieplną bada się też w bardzo małej skali. Czemu to służy?

– Są dwie główne przyczyny. Po pierwsze – technologia dąży się do miniaturyzacji różnych elementów (jak komputery, procesory, aparatura medyczna). Jeśli w jednostce wchodzącej w skład komputera napakujemy bardzo dużo elementów związanych z obróbką danych, to wydziela się ciepło. Procesory mające dużo RAM-u, grzeją się i należy je chłodzić. A to są bardzo małe elementy, więc elementy chłodzące też powinny być takie.

Po drugie – chodzi nam o to, żeby było mało czynnika roboczego, bo są to substancje, które mają zły wpływ na warstwę ozonową, na środowisko, wywołują efekt cieplarniany.

Poza tym prowadzimy badania w skali mikro, bo mamy takie możliwości. Aparatura jest już tak dokładna, że nawet pod mikroskopem możemy mierzyć temperatury, przepływy. 20 lat temu zaczęło się mówić, że zjawiska wrzenia-skraplania czynników roboczych mają charakter falowy, czyli nie zaczynają się wszędzie naraz, tylko w jednym miejscu, gdzie występują najbardziej sprzyjające warunki i taka fala ciśnieniowa czy temperaturowa przemieszcza się wzdłuż powierzchni wymiany ciepła. Można określić prędkości jednej czy drugiej fali. My na Politechnice Koszalińskiej potwierdziliśmy ten efekt, powstały liczne publikacje. Najpierw robiliśmy badania w kanałach o średnicy centymetra, a potem, gdy technika na to pozwoliła, weszliśmy w mini kanały. Z tego też powstały prace naukowe habilitacyjne, profesorskie. Mamy możliwości badania struktur przepływu, relacji między cieczą i gazem. Za czasów Clausiusa takich możliwości nie było…

– Politechnika Koszalińska, w dużej mierze dzięki panu, jest liczącym się ośrodkiem badania nad termodynamiką.

– Jestem szczęśliwy, że są w naszym w zespole młodzi zdolni ludzie, bardzo aktywni, którzy reagują na nowości i nie boją się wchodzić w nowe tematy. Bardzo dużo naszych publikacji ukazuje się w międzynarodowych czasopismach. To też znajduje uznanie. Do nas redaktorzy niektórych czasopism zwracają się, aby dany numer poświęcić określonym zagadnieniom, które my jako redaktor gościnny zbieramy po Polsce i świecie. W tym czasie powstają trzy takie zeszyty naukowe: w zakresie mini kanałów, w zakresie nowoczesnych materiałów stosowanych w energetyce, w zakresie mini wymienników ciepła. One są recenzowane na całym świecie. Często też sami jesteśmy recenzentami artykułów naukowych z międzynarodowych czasopism. Różne uczelnie zapraszają nas też do recenzji doktoratów czy habilitacji w zakresie energetyki, termodynamiki. Ostatnio dostałem trzy profesury do zaopiniowania…

– Zostaje panu czas na badania?

– Kiedyś sam stałem przy stanowisku, podkręcałem zawory i spisywałem dane. Teraz mam pomocników, ustalamy, co będziemy robić, jaka będzie metodyka, jakie będzie stanowisko, czy trzeba zbudować nowe czy może przerobić stare. Młodzi są sprytni i większość badań prowadzą komputerowo, więc wszystkie parametry wyznaczają dzięki czujnikom elektronicznym. Więc jak już wszystko taki młody naukowiec przetestuje i sprawdzi, to naciska enter i mu się wszystko mierzy samo. Musi tylko pilnować, żeby urządzenia działały po jego myśli. Śmiejemy się, że maszyny energetyczne mają własną inteligencję i jak je zostawić same sobie, to one się dopasują do takiego punktu pracy, który im najlepiej pasuje.

– Wróćmy do Clausiusa. On młodo stąd wyjechał. Powracał do Koszalina? Przyznawał się do koszalińskich korzeni?

– Przyznawał się, bo jak studiował w Berlinie, to jeden z profesorów pisał, że ma zdolnego studenta z Koszalina. Nie wiem, czy później również się Koszalinem chwalił. Nie znalazłem informacji, czy odwiedzał rodziców. Pamiętajmy, że podróżowanie wtedy nie było łatwe. Dopiero w 1859 r. powstała kolej ze Stargardu do Koszalina.

– Ale jakoś ludzie się przemieszczali. Naukowcy zaś wiedzieli, czym zajmują się inni.

– Kwitła epistolografia, były już wydawnictwa naukowe. W ten sposób Clausius podał kryterium nieodwracalności przemian (1865 r.), wprowadził do obiegu pojęcie entropii. Jest jednym z twórców drugiej zasady termodynamiki, formułował ją na różne sposoby. Najprostszy sposób: ciepło nie może samoistnie przejść z miejsca o niskiej temperaturze do miejsca o wysokiej temperaturze, tylko w drugą stronę jest to możliwe samoistnie. Entropia jest miarą stopnia nieuporządkowania układu i rozproszenia energii. Dzięki entropii wiemy, czy dana przemiana energetyczna jest możliwa do realizacji, czy nie. Bo pierwsza zasada termodynamiki jest jak księgowa: zlicza wpływy i wypływy energii, tak jak księgowa liczy wpływy i wypływy pieniądza. I ona zaksięguje wszystko: jak jej każę zaksięgować, że ciepło „idzie pod górkę”, to ona to zaksięguje jakby zaksięgowała lewe transakcje. Ona niczego nie ocenia, czeka na informacje od „kierownika”, którym jest druga zasada termodynamiki. Wielu było naukowców od drugiej zasady, bo każdy formułował ją po swojemu, ale wszystkie te próby sprowadzają się do tego samego: że przemiany w przyrodzie przebiegają w jednym kierunku.

Clausius zajmował się również techniką próżni, a więc gazami doskonałymi (bo gazy w niskich ciśnieniach spełniają prawa gazów doskonałych).

– Jednocześnie był normalnym człowiekiem.

– Miał żonę, dzieci. Przy szóstym na nieszczęście żona zmarła. Później, dwa lata przed śmiercią, znalazł sobie inną towarzyszkę życia. Pracował dużo, bardzo twórczo, dbał o rodzinę, a dookoła działy się różne dramatyczne rzeczy, wybuchła na przykład wojna prusko-francuska.

– Na którą Clausius poszedł jako 50-latek.

– I jeszcze zmobilizował studentów, formując z nich oddział medyczny.

– Na wojnie odniósł ranę…

– Był ranny w nogę, do końca życia utykał.

– Na dwa lata przed śmiercią został rektorem uniwersytetu.

– Był powszechnie szanowany i ceniony. Nie było wtedy jeszcze Nagrody Nobla, ale gdyby istniała, byłby faworytem w dziedzinie fizyki. Clausius miał sporo doktorantów. I jeden z nich, Johannes Diderik van der Waals został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki w roku 1910 za prace nad równaniem stanu gazów i cieczy rzeczywistych. Podobno odbierając Nagrodę Nobla stwierdził, że zdobył ją, bo miał tak dobrego nauczyciela jak Clausius z Koszalina.


svg%3E Ludzie

Rudolf Clausius urodził się w Koszalinie w 1822 roku jako szósty syn z 18 dzieci. Jego ojciec był dyrektorem koszalińskiego gimnazjum. W wieku 16 lat Rudolf rozpoczął naukę w gimnazjum w Szczecinie i tam zdał maturę (1840). Już wtedy jego zainteresowanie budziły matematyka, przyroda. W 1850 roku ukazała się pierwsza i jednocześnie najsłynniejsza praca Clausiusa o motorycznej sile ciepła. Publikacja była przełomowa; zainteresowano się nią w Królewskiej Szkole Artylerii i Inżynierii w Berlinie, gdzie uzyskał stanowisko profesora.

W 1858 roku Clausius ożenił się z Adelheid Rimphamem, z którą miał sześcioro dzieci. Jednak w 1875 r. podczas porodu żona zmarła; sam musiał zając się dziećmi, co zmniejszyło jego zaangażowanie naukowe. W 1886 roku ożenił się ponownie biorąc za małżonkę Sophie Stack.

Clausius jako pruski patriota, mając prawie 50 lat, zgłosił się do wojska i brał udział w wojnie niemiecko – francuskiej (1870-1871). Stworzył oddział medyczny złożony ze studentów. Podczas krwawych walk pod Vionville i Gravelotte pomagał znosić rannych z pola bitwy, często w warunkach huraganowego ognia. Podczas jednej z potyczek został ranny w nogę, co spowodowało trwałe kalectwo. Za swe męstwo otrzymał Krzyż Żelazny.

W ostatnich latach życia choroba unieruchomiła go w łóżku, ale nawet wtedy nie przestał pracować naukowo. Zmarł w 1888 roku w Bonn.