Między dźwiękami
Z filmami o niepełnosprawności jest problem. Powstaje ich mnóstwo na świecie, także w Polsce, jednak przepaść między dokumentami a fabułami jest ogromna. Nie tylko pod względem ilości, ale przede wszystkim jakości. O ile dokumentalisci radzą sobie z tematem lepiej, w fikcyjnych ramach umieścić go trudno, a pośród filmów fabularnych najlepsze w większości i tak opowiadają historie oparte na faktach. „Sonata” debiutującego w pełnym metrażu Bartosza Blaschkego jest pod tym względem wyjątkowa. Dawno nie powstał film tak uczciwy wobec tematu niepełnosprawności i tak przez to poruszający.
Historia Grzegorza Płonki jest niewiarygodna i nic dziwnego, że w końcu została sfilmowana. Urodził się jako wcześniak, z wieloma wadami wrodzonymi, w tym wzroku. Zdiagnozowano u niego autyzm i głębokie upośledzenie umysłowe. Dopiero w wieku 14 lat dzięki uważności nauczycielki i powtórnym badaniom okazało się, że ma niedosłuch – tu zaczyna się film.
Błędna diagnoza miała katastrofalne skutki – Grzegorz nie nauczył się mówić i nie rozwinął prawidłowo. Jego obsesyjna fascynacja pianinem podpowiada, że formą ekspresji dla Grzegorza może być muzyka, ale również do tego języka trudno mu dotrzeć. Dzięki wybitnemu lekarzowi, prof. Henrykowi Skarżyńskiemu zacznie słyszeć. Scena, w której uzbrojony w aparat słuchowy pierwszy raz rozpoznaje głosy rodziców jest rozbrajająca. Potem muzyka staje się jego światem, bezpieczną przystanią, sposobem na kanalizowanie i komunikowanie emocji.
„Sonata” jest biografią niekolorozowaną. Droga do filharmonii, gdzie Grzegorz przed wielką publicznością zagra ukochaną „Sonatą księżycową”, wiedzie karkołomną ścieżką i nie chodzi tylko o mozolne pokonywanie własnych ograniczeń. Niepełnosprawność dotyczy też systemu – najpierw opieki zdrowotnej, a potem edukacji, która dla Grzegorza, nie ma oferty. Jego talent jest ewidentny, ale w polskim szkolnictwie artystycznym nie ma środków na to, by go rozwijać ani wiary w to, że warto. Koszty są ogromne także w sferze prywatnej. Choć jest bezgranicznie kochany, skupienie na synu nadwyręża rzeczywistość rodzinną Płonków, bo wszystko, łącznie z bratem, jest w niej drugim planem. On sam ma niełatwy charakter – jest wrażliwcem z dobrym sercem, ale bywa roszczeniowy, uparty i testujący cierpliwość otoczenia, zresztą portretowanie wszystkich postaci jest w filmie dalekie od ckliwości i upiększeń. To ludzie z krwi i kości, każdy na swój sposób niezłomny.
Reżyser dostał od losu trzy rzeczy: niezwykłego bohatera, jego rodzinę gotową wpuścić twórców do swojego domu i życia oraz znakomitych aktorów, na czele z Michałem Sikorskim. W roli Grzegorza Płonki osiągnął stan mimikry i zasłużenie otrzymał nagrodę za aktorski debiut roku. Gdyby nie on, „Sonaty” mogłoby nie być, bo zagrać osobę niepełnosprawną intelektualnie można albo jeden do jednego, albo w ogóle – w tej kwestii fabuła nie wybacza żadnego fałszu. Film przywrócił też na ekran Małgorzatę Foremniak w roli niezłomnej mamy, Małgorzaty Płonki, dowodząc jak fenomenalną jest aktorką. Łukasz Simlat w roli ojca to jak zawsze klasa sama dla siebie. Smaczkiem jest krótka, acz spektakularna obecność Lecha Dyblika w roli nauczyciela.
To fantastyczny film, jeden z najlepszych 46. FPFF w Gdyni. Reżyser odebrał za niego Nagrodę Publiczności, bo to historia, która trafia w serce i długo w nim zostaje. Momentami gorzka, a momentami przezabawna. Bez patosu i cukierkowości charakterystycznej dla filmów fabularnych o niepełnosprawności. Losy Grzegorza śledzi się w napięciu godnym kryminału, kibicuje mu, cieszy i wścieka z rodzicami.
Poza wszystkim, „Sonata” to też film o sztuce, dziedzinie, w której – na szczęście – nie ma żadnych ograniczeń.
Reżyseria: Bartosz Blaschke; wystepują: Michał Sikorski, Małgorzata Foremniak, Lukasz Simlat, Jerzy Stuhr; dramat; premiera: wrzesień 2021