izabela rogowska 30 1 Kultura

Trwa dobra passa koszalińskiego teatru

Fotografie: Izabela Rogowska

Po premierze przedstawienia „Kora. Falowanie i spadanie” poprzeczka zawisła bardzo wysoko. Czy zespołowi Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, pracującemu nad kolejnym spektaklem – „Lokomotywa. Nie dla dzieci” – udało się tę poprzeczkę przeskoczyć? Doskoczyć do niej – z pewnością tak.

„Lokomotywa. Nie dla dzieci” to hołd złożony wielkiemu i wszechstronnemu poecie Julianowi Tuwimowi. Zadebiutował w 1913 roku, publikując swój pierwszy wiersz na łamach „Kuriera Warszawskiego”. Przez lata był nierozumiany i niechciany. Nie chcieli go Polacy, bo był Żydem. Nie chcieli go Żydzi, bo czuł się Polakiem. I choć od jego śmierci minęło już 68 lat, śmiało można powiedzieć, że zarówno życie, jak i twórczość Tuwima mają całą masę odniesień do współczesności.

svg%3E Kultura

Zmagał się z chorobą psychiczną – a te przecież do dziś przez wielu leczone są najdoskonalszym panaceum „A nie możesz po prostu przestać być smutny?”. Za pochodzenie, twórczość w zgodzie z własnym sumieniem, opowiadanie się przeciwko wojnie – szkalowany przez prawicowe gazety. Oskarżany o antypolskość i antykościelność. W twarz śmiał się cenzurze, za co musiał odpowiadać przed sądem. W obliczu dzisiejszej nagonki na „lewackość”, prób nałożenia wolnym mediom kagańca i chęci ustawowego uregulowania, kto jest artystą – czy nie brzmi to niepokojąco podobnie?

Taki był Tuwim i taki jest ten spektakl: pod warstwą zabawnych, wspaniale zagranych i zaśpiewanych scenek w konwencji przedwojennego kabaretu, kryje się gorzki komentarz do tu i teraz.

Publiczność może żywo reagować, jest do tego wręcz zachęcana od samego początku. Na „rozgrzewkę” recytuje razem z Marcinem Borchardtem, obsadzonym w roli wodzireja, tytułową „Lokomotywę”. Ale cóż to jest za recytacja! Widzowie z łatwością dają się namówić do wzbogacenia treści wiersza o onomatopeje, co rozluźnia atmosferę już na całe przedstawienie. Pytanie, czy autor rzeczywiście miał na myśli pociąg załadowany ludźmi i towarem? Wielu interpretuje wiersz jako niezwykły zapis aktu miłosnego, co – patrząc na zainteresowanie poety pornografią – wydaje się całkiem prawdopodobne.

svg%3E Kultura

Za dużą kotarą, ozdobioną (jak zresztą pozostałe elementy scenografii stworzonej przez utalentowaną Beatę Jasionek) rękopisem poety, przez niemal cały spektakl kryje się sam Tuwim – w tej roli Jacek Zdrojewski. Kryje się to właściwe słowo, bo – jak zdradza – napady lęku są tak silne, że nie pozwalają mu wychodzić na zewnątrz. A gdy dopadają go poza domem – zmuszają do natychmiastowego powrotu.

Zdawać by się mogło, że role pisane były wręcz dla poszczególnych członków zespołu BTD. Reżyser Zdzisław Derebecki w przedstawieniu nie przeszkodził swoim aktorom w zaprezentowaniu ich największych talentów. A sama reżyseria jest miłym zwrotem po przeciętnych farsach czy „Rozpuście”. Zwinnie też żongluje nastrojami podczas przedstawienia. Ze skeczu „Mistyka finansów”, którego premiera miała miejsce w 1933 roku i była niemal proroczą zapowiedzią nadchodzącego kryzysu ekonomicznego, spektakl za chwilę skręca w najbardziej nostalgiczne zaułki naszej duszy. Beata Niedziela tak przejmująco śpiewa „Miłość ci wszystko wybaczy”, że można odnieść wrażenie, że jest się nie w teatrze, ale w zadymionej kawiarni „Pod Picadorem” czy „Ziemiańskiej”, gdzie wśród skamandrytów przechadzała się Hanka Ordonówna.

Katarzyna Ulicka-Pyda, poza tym, że wspaniała aktorka, to także utalentowana wokalistka. Podkreślenia wart jest też jej talent komediowy. Drobny gest, jedno spojrzenie wystarczą, by cała widownia wybuchała salwami śmiechu.

svg%3E Kultura

Marcin Borchardt we wspomnianej roli współczesnego wodzireja, momentami wręcz stand-upera, obsadzony jest idealnie. Swoich sił próbował nie raz w aktorskich improwizacjach, dlatego nawet żywiołowe i nieprzewidywalne komentarze ze strony widzów podczas tego przedstawienia nie są w stanie zbić go z pantałyku.

Bernadetcie Burszcie-Czarnowicz należą się słowa uznania za umiejętność tańca, połączonego ze stepowaniem. Natomiast wyznanie miłości, wyśpiewane podczas premiery „Lokomotywy” wprost do świeżo upieczonego męża aktorki, było tak piękne i tak szczere, że w zasadzie należałoby zgłosić postulat, by od teraz do grona zespołu aktorskiego dołączył pan mąż i za każdym razem zasiadał w samym środku drugiego rzędu.

Piotr Krótki, znakomity aktor, którego mogliśmy oglądać zarówno w rolach dramatycznych, jak i komediowych (niektóre sam pisał), tu prezentuje szeroki wachlarz swoich możliwości aktorskich. Podobnie jak Wojciech Kowalski, który dotąd w koszalińskim teatrze miał szansę zaprezentować swoją aktorską maestrię tylko raz – w „Czekamy na sygnał”. Natomiast, jeśli był obsadzany w rolach komediowych, to raczej były to role irytujących fajtłap. I chwała reżyserowi „Lokomotywy”, że przerwał tę passę!

Owacje na stojąco należą się dramaturgowi Tomaszowi Ogonowskiemu za stworzenie kolejnego teatralnego hitu. To przedstawienie obok „Kory…”, „Like Fake…” i „Czekamy na sygnał” powinno być – i oby było – towarem eksportowym koszalińskiego przybytku Melpomeny. Autor nie tylko zgrabnie dobrał twórczość Juliana Tuwima, by pokazać artystyczną różnorodność poety, ale też przedstawił fakty z jego życiorysu, nieznane tym, którzy ograniczyli swoją wiedzę do tej zdobytej w czasach szkolnych.

„Wiosna, lato, jesień, zima – wszyscy czytają wiersze Tuwima” – tablicę z takim hasłem pamiętam ze szkolnego korytarza. Niby wszyscy znamy twórczość wielkiego poety, potrafimy ją spontanicznie recytować, ale nie każdy wie, w jakich warunkach powstawała. W szkole nie powiedzą nam, że artysta-geniusz pisał także erotyki, fascynował się pornografią, a dziś niektórzy nazywają go pierwszym hejterem RP. Ale tam, gdzie zawodzi edukacja – z pomocą przychodzi teatr.

svg%3E Kultura

Ostatni spór, nagłośniony w mediach, o „Murzynka Bambo” pokazuje, że artysta nawet długie lata po śmierci wciąż nie schodzi z nagłówków gazet i jako „celebryta” ląduje na okładkach tabloidów.

Przedstawienie kończy – i to żaden spoiler – próba odgadnięcia, co by o współczesnej Polsce napisał Julian Tuwim. Powstał dowcipny i jakże „Tuwimowy” obraz polskiej sceny politycznej.

Niebagatelną rolę w spektaklu odgrywa muzyka. O aranżacje zadbał koszaliński muzyk Jarosław Barów. Jak to w przedwojennym kabarecie – aktorom towarzyszą tylko klawisze. I niczego więcej nie trzeba! Oczywiście poza widzami, którzy w pewnym sensie współtworzą to przedstawienie. Zachęcam, by o tym wszystkim przekonać się na własne oczy!