izabela rogowska 4 3 Wydarzenia

Szczęście sprzyja dobrze przygotowanym

Ostatni czas dla Żanetty Gruszczyńskiej-Ogonowskiej był bardzo pracowity – od marca 2020 roku zagrała w sześciu premierach. Zapytana, czy czuje się gwiazdą Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, wybucha śmiechem. Docenia sympatię widzów, uwielbia koszalińską scenę, ale nie po drodze jej, jak mówi, z „zawodowym blichtrem”. Satysfakcję ma z dobrze wykonanej pracy. Niezależnie, czy śpiewa neapolitańskie pieśni, jest postacią z bajki czy legendarną Korą.

Jak wspominasz okres kulturalnego lockdownu?

svg%3E Wydarzenia

Początek był bardzo trudny. Baliśmy się choroby, sytuacji w kraju, tego, co czeka teatr i kulturę. Trochę oddechu mieliśmy w maju, gdy powróciliśmy do grania spektakli. Jesienią nastąpił kolejny zastój i mieliśmy świadomość, że cały ten chaos potrwa dłużej, niż przewidywaliśmy. Okoliczności były bardzo niepokojące i bywało nerwowo, ale muszę przyznać, że osobiście ten czas przeszłam dość dobrze, ponieważ cały czas pracowałam. Byłam angażowana do pracy przy każdym kolejno powstającym spektaklu. Nigdy w moim zawodowym życiu nie miałam tylu prób przy – paradoksalnie – tak niewielu zagranych spektaklach (śmiech).

Skąd ten paradoks?

Czas poświęcaliśmy głównie produkcji spektakli. Niektóre próby trwały po kilka miesięcy, bo premiery były przekładane i to było dla nas wszystkich ciężkie do zniesienia. Na szczęście jesteśmy w BTD zgranym zespołem, więc byłam wśród przyjaciół. Nie pozwalaliśmy sobie na upadanie na duchu, żyliśmy wspólnymi emocjami, razem przeżywaliśmy rzeczywistość.

Gdy już zaczęliście grać, to dla ograniczonej liczby widzów, w dodatku zakrytych maseczkami. To miało dla Ciebie znaczenie?

Może z początku było to dość dziwne, ale szybko się przyzwyczaiłam. Mam taką elastyczność zawodową, że dostosowuję się do okoliczności. Przede wszystkim cieszyłam się, że gramy. Po pierwszym lockdownie spektakle były niesamowite, bo widzowie strasznie na nie czekali i przeżywali samą możliwość przyjścia do teatru. Oczywiście, przy pełnej sali gra się inaczej, ale zdarzało mi się grać piękne spektakle dla garstki widzów. Satysfakcję mam wtedy, gdy dobrze wykonam swoją pracę, a nie gdy widownia jest zajęta do ostatniego miejsca.

Między próbami a spektaklami, jak wspomniałaś, były długie odstępy. Jak Ci się udawało wejść w rolę po tak długiej przerwie?

Nie mam z tym problemu, chociaż jest oczywiście coś takiego jak naturalny bieg produkcji: próby, próby generalne, premiera i życie własne spektaklu i w ubiegłym roku był on mocno zaburzony.

Na przykład w przypadku „Żeby umarło przede mną”, które zagraliśmy zaledwie kilka razy czy przy „Korze”, której premiera, z różnych względów, była przekładana kilka razy.

Kora to od czasu „…syna” z 2006 roku chyba Twoja najbardziej wyrazista, mocna rola.

To bardzo trudna postać, charyzmatyczna, wszyscy ją znają, pamiętają, każdy ma „swoją” Korę. Bałam się wyjścia do publiczności, tego, że będę krytykowana, a nawet zastanawiałam, czy to rola dla mnie. Zrobiłam wszystko, żeby zagrać ją dobrze, nie tworząc karykatury. Oglądałam mnóstwo materiałów, wywiadów, programów. Trzymałam się zasady mojego taty, że „szczęście sprzyja dobrze przygotowanym”. Z reżyserką Aliną Moś-Kerger i Bartoszem Bandurą, choreografem, ciężko pracowaliśmy, żeby się do tej Kory we mnie dogrzebać.

Kora jakoś w Tobie ewoluuje od czasu premiery?

Mam zasadę, że do czasu premiery stwarzam postać, a po premierze może ona ewoluować, ale tylko w pewnych ramach i detalach. Nie mogłabym postaci grać pod publiczkę. Podczas każdego przedstawienia muszę podchodzić do Kory z szacunkiem i dyscypliną, wypośrodkować grę, by się dobrze w spektaklu mieściła.

Która z sześciu „pandemicznych” premier jest Ci najbliższa?

„Kora” na pewno. To dla mnie bardzo ważna rola. Wiedziałam, że będzie budzić zainteresowanie, ale bez fałszywej skromności przyznam, że nie spodziewałam się tak entuzjastycznej reakcji.

Druga to „Piosenki neapolitańskie”, bo bardzo lubię być na scenie z Kasią Ulicką-Pydą. To bardzo delikatny spektakl, zbudowany na naszym aktorstwie, umiejętności budowania opowieści za pomocą piosenek. Na pewno „Akompaniator”, którego gramy i reżyserujemy z Wojtkiem Rogowskim. Trochę teatralny oldschool, ale ja go bardzo lubię (śmiech). Polecam też „Lokomotywę. Nie dla dzieci”, bo sama bardzo lubię klimaty międzywojnia i warto zobaczyć, jak świetnie wciela się w Tuwima Jacek Zdrojewski.

A „Kazuko” w reżyserii Laury Sonik? Spektakl na premierę czekał rok!

To niezwykła bajka. Wyciszona, subtelna, skupiona. Zupełnie inna od tych, które gramy. Zazwyczaj dzieci na spektaklach reagują bardzo żywiołowo – krzyczą, śmieją się, podpowiadają postaciom, co robić. Przy „Kazuko” jakby zamykają się z nami w niezwykłym scenicznym świecie.

Jest w tym zestawie też farsa, uwielbiana przez widzów – tym razem „Kochane pieniążki”.

Oczywiście. Myślę, że wszyscy mamy takie momenty, gdy chcemy pójść do teatru i po prostu dobrze się bawić. Jest coś w takim teatrze fajnego – my mamy przyjemność z grania, widzowie frajdę z oglądania. Różnie jest ten gatunek oceniany, ale mam ogromny szacunek do piszących farsy.

Wspomniałaś o spektaklu Darii Kopiec „Żeby umarło przede mną”. To teatr bardzo współczesny, i bardzo mocny.

Teatr, który powstaje na bazie reportażu, jest mi bardzo bliski. Lubię go oglądać i w nim grać. Zdarzyło mi się to wcześniej w BTD, w spektaklu „Wojna nie ma nic z kobiety”. W „Żeby umarło przede mną” wyjątkowe jest wszystko. Począwszy od opowieści, przez kontakt z reżyserką, Darią Wiktorią Kopiec, przezdolną osobą, niezwykle pracowitą i zdyscyplinowaną. Pracowaliśmy nad nim bardzo długo, mieliśmy 98 prób! Efekt, myślę, widać na scenie – wszystko jest doprecyzowane, dopracowane od słowa do najmniejszego ruchu scenicznego. No i gram tam nastolatkę, co jest bardzo miłym doświadczeniem (śmiech).

Akompaniator” to trzeci spektakl, który gracie i reżyserujecie w ramach Sceny Inicjatyw Aktorskich z Wojciechem Rogowskim i Tomaszem Ogonowskim. Tym razem – komedia kryminalna z elementami makabreski.

Tomek jest z nami na początku pracy – opracowuje nam tekst i przygotowuje muzykę. Z Wojtkiem tak dobrze się znamy, że i w zasadzie przy tej pracy niewiele do siebie mówimy, bo nie ma potrzeby (śmiech). Podobnie myślimy o teatrze, choć jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. Czasem tylko rzucamy uwagi. Nie zakładaliśmy przy pierwszej współpracy, że będzie to cykl, ale ludzie je bardzo lubią, więc idziemy w tę formułę. Tekst „Akompaniatora” wydał nam się świetny na czas pandemii – jest optymistyczny, wesoły.

W jakim momencie jako aktorka jesteś?

Bardzo dobrym. Jestem zdrowa, a to ważne, bo kondycja dla aktora to podstawa. Cieszę się, że gram i to dużo, co w obecnych, niepewnych czasach jest przywilejem. Wielu moich kolegów z teatrów w Polsce nie ma takiej możliwości. Cieszę się, że nasz teatr nie zwalnia tempa, że mamy mnóstwo pracy. Liczę, że czas, kiedy nie będziemy musieli obawiać się kolejnych lockdownów, zamknięć minie i wrócimy do normalnego trybu pracy, bez strachu.

Jesteś w Koszalinie chyba najbardziej rozpoznawalną aktorką, a na pewno najbardziej kojarzoną z naszą sceną. Czujesz sympatię widzów?

Tak, choć to nie jest na pewno taka rozpoznawalność, jak aktorów serialowych czy filmowych (śmiech). Zdarza się, że ludzie mnie poznają, uśmiechają się, podchodzą i mówią coś miłego i to jest dla mnie niezwykle przyjemne. Uważam, że dobrze wykonuję swój zawód, ale mam zdrowe podejście do tego, co jest związane z blichtrem zawodowym. Jest nas czternaście osób w BTD i każdy ma swoje grono fanów, którzy chodzą do teatru „na nich”. Nie ma wśród nas „gwiazd”.

Często wracasz w rozmowach do „…syna”, który jak mówisz był dla Ciebie przełomowy. Myślisz o wznowieniu albo przygotowaniu kolejnego monodramu.

Ten spektakl zmienił mnie jako osobę i aktorkę. Zyskałam dzięki niemu dojrzałość i świadomość zawodową. O wznowieniu rozmawialiśmy z Michałem Siegoczyńskim. Zrobiliśmy razem trzy rzeczy, uwielbiam z nim pracować, podobnie jak z Piotrem Ratajczakiem. Myślę, że mogłabym teraz zagrać „…syna”, bo tekst jest niezwykle uniwersalny i wymagałby niewielkich przeróbek. Co do monodramu – chcę w tym lub przyszłym sezonie przygotować „Mój boski rozwód” Geraldine Aron.

svg%3E Wydarzenia