Fot07 1 Wydarzenia

Polski żołnierz pisze z Kołobrzegu

W marcu 1945 roku żołnierze Wojska Polskiego stoczyli jedną z najbardziej krwawych bitew w historii naszego oręża. Podczas dwutygodniowych walk o Kołobrzeg przez miasto przewinęło się ich łącznie około dwudziestu ośmiu tysięcy, przeszło tysiąc straciło życie głównie w czasie ciężkich, ulicznych walk. Niezwykłym świadectwem tamtych czasów jest żołnierski list pisany z pola bitwy.

„Kochanie, dla Janeczki, jeśli będzie się dobrze uczyć, to jak przyjadę kiedyś na urlop, przywiozę dużo pięknych rzeczy, a między innymi mam dla niej piękny, złoty zegarek ze złotą bransoletką. Tak Maryś – prywatnie kupiłem te rzeczy. W tej chwili otrzymałem wiadomość, że przyjechał nam płatnik. Do Kazachstanu wyślę 500 zł, a resztę wyślę Tobie”.

Z pozoru zwyczajna wiadomość, spisana naprędce ołówkiem, na kawałku cienkiego papieru – słowa jednego z żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego. Stanowią one fragment listu, który znalazł się w moich rękach kilkanaście lat temu. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że te krótkie zdania kierowane do najbliższych powstały gdzieś w zgliszczach płonącego Kołobrzegu. Opatrzony datą 10 marca 1945 roku list (niestety, nie w całości czytelny) powstał w krótkiej przerwie zaciętych walk o miasto. Ich autorem był, wówczas 33-letni podoficer-artylerzysta, Stanisław Pajęczyński.

Miałem szczęście poznać pana Stanisława. Jego opowieść to w zasadzie początek mojej przygody z dziejami Kołobrzegu. Informację o tym, że w mieście żyje blisko stuletni weteran II wojny światowej, który szuka kogoś, z kim mógłby podzielić się swoją historią, dotarła do mnie, wówczas pełnego nadziei na naukową karierę doktoranta Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, latem 2009 r. za sprawą wypoczywającego nad ujściem Parsęty kolegi z uczelni. W kolejnych tygodniach z uczestnikiem kampanii wrześniowej, konspiracji niepodległościowej oraz między innymi walk o Kołobrzeg spotkałem się kilkanaście razy. Snutą przez niego opowieść zarejestrowałem najpierw w formie nagrania audio, a następnie przelałem na papier. Przygotowany w ten sposób życiorys, w związku z 70. rocznicą rozpoczęcia II wojny światowej, z inicjatywy kołobrzeskiego magistratu, trafił do lokalnych szkół.

Wśród materiałów, jakimi podzielił się ze mną nasz bohater znajdowały się zdjęcia (część z nich ilustruje niniejszy tekst) oraz plik frontowych listów, pisanych do ukochanej żołnierza – Marii. Niestety niektóre z nich trudne są do odtworzenia ze względu na niską jakość materiałów, na jakich powstały oraz upływu czasu.

Moją szczególną uwagę zwróciły słowa pisane w okresie niezwykle wymagających dla 1. Armii Wojska Polskiego bojów na Pomorzu. W kontekście przybliżania na łamach „Prestiżu” historii kołobrzeskich, inspirowanych ciekawymi przedmiotami, sięgnąłem po kartkę zapisaną właśnie podczas walk o miasto. List w oryginale zachowany został w archiwum rodzinnym weterana.

Stanisław Pajęczyński urodził się w 1912 r. w niewielkiej miejscowości Hołosków na Pokuciu (dziś tereny Ukrainy). Od początku wychowywany był w tradycji patriotycznej oraz wojskowej. Jego ojciec przelewał krew w szeregach armii austro-węgierskiej a starszy brat – Józef, wstąpił do oddziałów formowanych przez Józefa Piłsudskiego i przeszedł cały, legionowy szlak bojowy Wielkiej Wojny; potem walczył w wojnie 1920 r. Sam Stanisław, w wieku lat 20, zgłosił akces wojskowy i trafił do stacjonującego w Gnieźnie drugiego dywizjonu 17. pułku artylerii lekkiej. Z jednostką tą uczestniczył w bojach na polach bitew wojny obronnej 1939 roku: między innymi nad Bzurą oraz po indywidualnym przebiciu się z niemieckiego okrążenia – w Warszawie.

Na początku pierwszej wojennej jesieni Stanisław Pajęczyński zdołał uciec z niewoli i po zrzuceniu munduru, który ściągnąć mógł nań represje zarówno okupanta niemieckiego, jak i radzieckiego, powrócił w rodzinne strony. Początkowo próbował przedostać się na Węgry a stamtąd, według ułożonego w głowie planu, do Francji, gdzie zaistniała możliwość kontynuowania walki pod biało-czerwonymi sztandarami.

Zatrzymany przez Rosjan osiadł najpierw we Lwowie, a potem w jednym z majątków niedaleko Kołomyi. Kilkakrotnie uniknął deportacji na Syberię. Związał się także z konspiracją niepodległościową; jako żołnierz Armii Krajowej od wiosny 1942 r. zajmował się kolportażem prasy podziemnej. Jak wspominał po blisko osiemdziesięciu latach od tamtych wydarzeń, cały czas oczekiwał na kolejną możliwość wstąpienia w szeregi liniowego Wojska Polskiego. W tym czasie część jego rodziny zesłano do Kazachstanu.

Spoza gór i rzek

Fot02 Wydarzenia
Autor listu, uczestnik walk o Kołobrzeg – Stanisław Pajęczyński. Fotografia wykonana krótko po zakończeniu II wojny światowej (Archiwum prywatne).

Decyzja o sformowaniu polskich oddziałów w ZSRR zapadła już latem 1941 roku, będąc pokłosiem porozumienia między Moskwą a władzami emigracyjnymi Rzeczpospolitej, które do historii przeszło jako traktat Sikorski-Majski. Trudna sytuacja Armii Czerwonej, wywołana błyskawiczną ofensywą wojsk III Rzeszy po 22 czerwca 1941 roku sprawiła, że Józef Stalin gotów był pójść na wszelkie ustępstwa byle tylko pozyskać kolejnych, zdolnych do noszenia broni ludzi. Na czele tak zwanych „pierwszych” Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR stanął generał Władysław Anders.

Dla Polaków, którzy w latach 1939-1941 poddawani byli represjom ze strony radzieckiej, zwłaszcza więźniów politycznych oraz zesłańców w głąb ZSRR, formowanie rodzimych oddziałów stanowiło prawdziwe wybawienie. Do ośrodków tworzenia sił zbrojnych w Buzułuku oraz Tockoje nad rzeką Samarą zmierzali rodacy z najdalszych zakątków imperium Stalina. Początkowo skład polskiej armii ustalono na 30 tys. żołnierzy, z czasem uległ on zwiększeniu. Sytuacja żołnierzy generała Andersa uległa zmianie po zatrzymaniu niemieckiej ofensywy pod Moskwą. Wiosną 1942 r., w związku z narastającymi naciskami na sztab sił zbrojnych ze strony władz ZSRR oraz regularnym zmniejszaniem dostaw zasobów dla Polaków, siły zbrojne ewakuowano na Bliski Wschód. Tam przeszły pod kontrolę brytyjską.

Druga fala tworzenia rodzimych jednostek, tym razem już pod ścisłą kontrolą Rosjan, rozpoczęła się w pierwszej połowie 1943 r. To właśnie żołnierze wchodzący najpierw w skład I Korpusu Polskiego w ZSRR a ostatecznie, 1. i 2. Armii Wojska Polskiego rozpoczęli wraz z Rosjanami zwycięski dla nich, choć okupiony olbrzymimi stratami, marsz na zachód.

Latem 1944 r. żołnierze z orzełkami na czapkach przekroczyli przedwojenną granicę II Rzeczpospolitej. Po słynnym Manifeście Lipcowym PKWN, opublikowanym 22 lipca tamtego roku w Lublinie, to oni stali się rdzeniem odbudowywanego, regularnego Wojska Polskiego.

W składzie sił skierowanych w kolejnych miesiącach w stronę Warszawy, a następnie nacierających na Pomorze znalazł się 11. pułk 3. Brygady Artylerii. To właśnie do tej jednostki, tworzonej w okolicy Sum na Ukrainie, na ochotnika zgłosił się Stanisław Pajęczyński. Zweryfikowany do stopnia chorążego trafił do 1. baterii uzbrojonej w haubice kalibru 122 mm. Jesienią wyruszył na front.

Monte Cassino frontu wschodniego

W opinii wielu historyków, stoczone w marcu 1945 r. walki o Kołobrzeg to, obok Powstania Warszawskiego oraz zdobywania Monte Cassino, najbardziej krwawy bój z udziałem Wojska Polskiego czasów II wojny światowej. Zakończyła go ceremonia zaślubin Wojska Polskiego z Bałtykiem, zorganizowana przy Forcie Ujście (dziś: latarnia morska) 18 marca 1945 r.

Wbrew obowiązującej w okresie Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej retoryce, żołnierze 1. Armii dowodzonej w tym czasie przez generała Stanisława Popławskiego, nie byli w żaden sposób przygotowani do toczenia zaciętych bojów ulicznych.

Fot03 1 Wydarzenia

Oprócz doświadczenia brakowało sprzętu ciężkiego, ekwipunku a nawet uzbrojenia. Walki, co potwierdzają epizody kołobrzeskie przywoływane przez samych weteranów, toczono często albo całkowicie bez map, albo korzystając ze znalezionych po drodze w opuszczonych domach… planów turystycznych.

Dziś nie jest tajemnicą, że przygotowując się do działań na Pomorzu, w tym okupionego daniną krwi przełamywania umocnień Pommernstellung (niem. Wał Pomorski), nasi rodacy korzystali z pozyskanych samodzielnie elementów cywilnych oraz pochodzących z tak zwanej zdobyczy wojennej. Stan części pododdziałów, które w drugiej połowie lutego 1945 r. rozpoczęły natarcie w kierunku Bałtyku, wynosił nierzadko mniej niż połowę zakładanych etatów. Przysyłani w charakterze uzupełnień poborowi (od 22 lipca 1944 r. na terenach Polski wyzwolonych od okupacji niemieckiej obowiązywała powszechna służba wojskowa) często tracili życie w ciągu pierwszego tygodnia obecności na froncie.

Bitwę o Kołobrzeg rozpoczęło prowadzone z marszu natarcie radzieckiej 45. Brygady Pancernej przeprowadzone 4 marca 1945 r. Atak załamał się wobec determinacji niemieckiego garnizonu. Po 48 godzinach jednostki radzieckie na przeważającej długości pierścienia okalającego Festung Kolberg zaczęli zastępować Polacy. Jako pierwsza ze składu 1. Armii Wojska Polskiego, do działań w mieście przystąpiła 6. Dywizja Piechoty, paradoksalnie najbardziej w tamtym czasie niedoposażona. Do 18 marca, nierzadko zdobywając z mozołem dom po domu i kwartał ulic po kwartale, grupy szturmowe polskiej piechoty, wspierane ogniem artylerii (w tym radzieckich wyrzutni rakietowych, bijących niekiedy całkowicie na oślep) oraz, w minimalnym stopniu, bronią pancerną, pokonywały trzy kolejne linie obrony twierdzy.

Na temat walk o Kołobrzeg powstało do tej pory kilka, mniej lub bardziej, obiektywnych opracowań. Ze względu na przedmiot, który stanowi punkt wyjścia niniejszego artykułu, warto przyjrzeć się temu, co w tym czasie działo się z chorążym Pajęczyńskim oraz jego najbliższymi towarzyszami broni.

11. pułk artylerii dotarł pod Kołobrzeg drogą przez Białogard, Karlino i Gościno. Ostrzał niemieckich pozycji haubice baterii naszego bohatera rozpoczęły z zamaskowanych stanowisk w Zieleniewie. – Wkroczywszy do miasta zajęliśmy pozycje przy dzisiejszej ul. Artyleryjskiej, między długim ciągiem połączonych domów a drewnianym barakiem. Prowadziliśmy ogień w kierunku białych i czerwonych koszar oraz ulic: 1 Maja i Wolności. Wówczas pierwszy raz użyliśmy haubic do strzelania na wprost. Wyparliśmy Niemców z białych koszar. Część naszych żołnierzy, korzystając z zalegających tam sortów nieprzyjaciela, zaopatrzyła się w świeżą bieliznę, a wielu niższych rangą zrzuciło swe wysłużone drelichowe bluzy, zmieniając je, po wyposażeniu w odpowiednie oznaki, na szarozielone kurtki niemieckie. Z zaciekawieniem wszedłem do jednej z kamienic przy dzisiejszej ulicy Jedności Narodowej. W mieszkaniu, które obecnie nosi numer 6, zastałem jeszcze ciepłe garnki stojące na palenisku oraz zapasy mięsa zalanego tłuszczem w dużych słojach oraz niemal nienaruszone wyposażenie użytkowe. Nie przypuszczałem, że wrócę w to miejsce jako lokator trzy lata po wojnie – opowiadał pan Stanisław latem 2009 r.

W kolejnych dniach 122-milimetrowe haubice ogniem prowadzonym często na dystansie zaledwie kilkuset metrów od nieprzyjaciela, wspierały polskich piechurów w rejonie dzisiejszych ulic Łopuskiego oraz Śliwińskiego. Ślady po tych działaniach, w tym zamurowane po wojnie wyrwy w ogrodzeniu I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika, oglądać możemy do dziś. Następnie elementy 11. pułku artylerii przerzucono w okolice ul. Solnej oraz dworca kolejowego.

Pan Stanisław Pajęczyński opowiadał: – 17 marca nad ranem, kierując grupą zwiadowczą przeprawiłem się przez zniszczony most na Kanale Drzewnym. Następnie ulokowałem wysunięty punkt w kamienicy przy ul. Zygmuntowskiej, skąd kierowałem likwidowaniem gniazd niemieckich na poddaszach okolicznych domów. Niedługo potem wraz z żołnierzami piechoty przekroczyłem most na Parsęcie i zająłem nowy posterunek w willi naprzeciwko biblioteki. Miałem stamtąd dobry widok na niemiecką barykadę zbudowaną na wysokości poczty i Fregaty. Ostrzał w kierunku ul. Dworcowej prowadził także nieprzyjacielski czołg. Część moich ludzi przeniosła się w tym czasie na teren elektrowni. Na tych pozycjach zastała nas kapitulacja Kołobrzegu. Dzień później wycofaliśmy się do Zieleniewa.

Jak feniks z popiołów

Fot04 Wydarzenia

Zwycięstwo w kołobrzeskiej bitwie nie oznaczała końca wojennej epopei autora prezentowanego na początku listu. Drogą przez Trzebiatów i Goleniów bateria, awansowanego do stopnia podporucznika, Stanisława Pajęczyńskiego dotarła w okolice Szczecina. W połowie kwietnia 1945 r. uczestniczyła w forsowaniu Odry a potem bojach pościgowych na zachodnim brzegu tej rzeki. Na niespełna dwa tygodnie przed bezwarunkową kapitulacją III Rzeszy nasz bohater został ranny nad Kanałem Hohenzollernów.

Po wojnie pozostał w służbie. W kolejnych latach pełnił funkcję oficera między innymi stacjonującego nad ujściem Parsęty, 15. dywizjonu artylerii przeciwpancernej oraz 2. dywizjonu przeciwpancernego w Szczecinie. Na początku lat pięćdziesiątych przejął obowiązki szefa sztabu dywizjonu artyleryjskiego rozpoznania pomiarowego w Chełmie Pomorskim, by ostatecznie, już w stopniu podpułkownika, osiąść w Białogardzie jako zwierzchnik Wojskowej Komendy Uzupełnień. Na wojskową emeryturę przeszedł w 1969 r. Zamieszkał w Kołobrzegu, zmarł na początku lipca 2012 r., przeżywszy niemal sto lat.

Stanisław Pajęczyński należał do pokolenia kołobrzeżan, na których oczach kształtowało się polskie już miasto. Niczym legendarny feniks z popiołów, morze ruin mozolną pracą mieszkańców powoli acz systematycznie zaczęło przekształcać się najpierw w miejsce przyjazne dla nich samych, a od końca lat pięćdziesiątych, po oficjalnej decyzji o odbudowie wydanej przez Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów, także dla tłumów gości z kraju i zagranicy. Czytając współcześnie list naszego bohatera aż trudno uwierzyć, że pisany on był, gdy nad kwitnącym dzisiaj, nadbałtyckim kurortem wisiało widmo zagłady.