IMG 3080 Podróże

Na pięcie włoskiego buta

Kiedy wracasz z plaży uznanej przez National Geographic za jedną z dziesięciu najpiękniejszych na świecie i w wiejskiej osterii jesz ser caciocavallo, a za Twoim plecami pasą się podolice, z których mleka robi się ten smakołyk, wiesz, że nie mogłeś trafić lepiej. Oszałamiająca natura i autentyczność to znak rozpoznawczy całej włoskiej Apulii.

To była nasza pierwsza podróż zagraniczna od początku pandemii. Wytęskniona, ale też nie pozbawiona obaw. Jadąc do Włoch na początku lipca, do ostatniej niemal chwili nie byliśmy pewni, czy paszport szczepionkowy na pewno będzie działał, czy formularze lokalizacyjne wypełniliśmy poprawnie i czy nie zostaniemy zawróceni, zanim jeszcze rozpoczniemy naszą włoską przygodę.

Lęki te szybko jednak zostały rozwiane, lotniskową przeprawę przeszliśmy bezproblemowo, a na miejscu czuliśmy się bezpiecznie.

We Włoszech zaszczepionych jest już 60 procent ludzi, wszyscy bez dyskusji zasłaniają nos i usta w publicznych pomieszczeniach, a wielu nie zdejmuje maseczek na ulicach, nawet przy ponad 30-stopniowym upale. Ponadto wybraliśmy się do regionu, w którym masowa turystyka praktycznie nie istnieje. Do Apulii na końcu włoskiego buta, a ściślej rzecz ujmując do jego północnej części – na Półwysep Gargano, miejsca absolutnie wyjątkowego.

Gargano to zarówno nazwa półwyspu w północnej części Apulii, jaki i parku narodowego, który obficie porastają wiecznie zielone lasy, w tym słynna Foresta Umbra. Ten zacieniony, nieco mroczny las we wnętrzu Półwyspu, uznawany jest za najstarszy nienaruszony ręką człowieka i figuruje na liście UNESCO.

Zrównoważone podejście Włochów do ochrony ekosystemu sprawia, że nie ma tam masowej turystyki i wielkich betonowych hotelowców, ale nie ma też absolutnego zakazu korzystania z darów natury, co jest niezwykle istotne nie tylko dla turystów, ale przede wszystkim dla mieszkańców, którzy mogą tam wypasać bydło, owce i kozy czy prowadzić niewielkie rodzinne gastronomiczno-turystyczne biznesy.

Sama stolica regionu – Bari, dokąd przylecieliśmy z Okęcia tanimi liniami lotniczymi, nie zachwyca, ale warto przejść się ulicami miasta, z którego pochodziła i w którym jest pochowana Bona Sforza, włoska królowa Polski. Spragnienie natury czym prędzej opuściliśmy więc Bari, kierując się w stronę Gargano. Wiedzieliśmy, czego możemy się tam spodziewać: wspaniałych krajobrazów, niemal nieskażonej cywilizacją natury i przycupniętych na wysokich klifach urokliwych miasteczek. Ale to co zobaczyliśmy 120 km od Bari, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Bo to po prostu…

kraina nieskończonego piękna

Słabo zaludniony Półwysep, będący w całości parkiem narodowym, to okazałe wyniesienie górskie, w najwyższym punkcie dochodzące do 1000 m n.p.m., przez który prowadzą strome serpentyny. Jazda po nich wywołuje ambiwalentne emocje. Zarówno okrzyki zachwytu (na widok wyłaniających się zza każdego zakrętu majestatycznych biało-zielonych klifów i szmaragdowych wód Adriatyku, jak i przerażenia, gdy mijamy się o centymetry z jadącymi z naprzeciwka samochodami.

Poszarpana linia brzegowa Apulii z licznymi zatokami ma taką samą długość co wybrzeże Polski, ale zadziwia swoją różnorodnością. Oferuje zarówno szerokie plaże z drobnym, białym piaskiem i płytkim zejściem do morza, co jest idealną opcją dla rodzin z dziećmi, jak i surowe, kamieniste plaże, gdzie woda staje się głęboka już po kilku krokach od wejścia do niej.

Te ostatnie, choć mniej wygodne i trudniej dostępne, urzekły nas od pierwszej chwili. To po prostu miejsca magiczne. Ukryte w zatoczkach, nad którymi górują potężne, ponad 100-metrowe białe wapienne klify. Od dołu rzeźbi je woda, tworząc liczne groty, a od góry porasta je sosnowy las pulsujący od odgłosów milionów cykad.

Z morza, które przybiera tu kolor turkusu, wyrastają fantazyjne formacje skalne zwane faraglioni. Białe klify, zielone lasy i szmaragdowe morze tworzą zachwycający miks kolorów, który nie wymaga już żadnego filtra. Właśnie na tych półdzikich plażach wczesną jesienią olbrzymie żółwie morskie składają jaja, po czym rozpoczyna się niezwykle widowiskowy exodus młodych żółwików w stronę morza.

To idealne miejsce na odpoczynek wśród natury i jej kontemplację. Ze względu na niełatwy dostęp i ograniczony zatoką obszar nie ma tam tysięcy plażowiczów. Dostać się na nie można pozostawiając auto gdzieś przy szosie i idąc w dół około 20 minut lub skorzystać z parkingu blisko plaży, płacąc jednak za ten komfort od 15 do 20 euro. Warto jednak zdobyć się na wysiłek fizyczny lub finansowy, aby spędzić dzień na jednej z najbardziej zjawiskowej plaży – Baia della Zagare. Znajduje się między miejscowościami Mattinata a Manferdonia, w niewielkiej zatoce osłoniętej przez klify. Kiedy schodzi się do niej w dół dość długą ścieżką, przechodzącą w kręte schody, z każdym krokiem widok coraz bardziej zapiera dech w piersiach. A potem słychać tylko okrzyki zachwytu.

My zatrzymaliśmy się w sercu parku narodowego, w bungalowach na campingu Vignanotica, położonym przy plaży o tej samej nazwie, uznanej przez National Geographic za jedną z dziesięciu najpiękniejszych na świecie. Obie te zjawiskowe plaże, choć trudno dostępne, posiadają jednak pełną infrastrukturę, zapewniającą komfortowy wypoczynek: są bary, toalety, prysznice, leżaki z parasolami, przy których zamontowane są popielniczki, co sprawia, że włoskie plaże są wolne od niedopałków po papierosach. Sam camping to jedno z nielicznych miejsc noclegowych na tym odcinku wybrzeża Gargano. Można tam naprawdę się zresetować, nie tylko za sprawą otaczającej nas zewsząd natury, ale także rachitycznego zasięgu sieci komórkowej i Internetu.

Białe miasto od Noego

Większy wybór noclegów i piaszczyste plaże znajdują się w okolicach oddalonego o 30 km Vieste – nieoficjalnej stolicy Gargano. To piękne białe miasto usytuowane na wysokim skalistym klifie, poza sezonem jest praktycznie wymarłe, ale tak autentyczne, jakby żywcem wyjęte z filmów Felliniego. Latem przybywa do niego więcej turystów niż do innych części Gargano. Trudno się dziwić: wąskie uliczki, zakamarki, alabastrowe chodniki, klimatyczna dzielnica żydowska, placyki wypełnione restauracyjnymi stolikami i unoszący się w powietrzu zapach morza i kuchni.

Vieste, najdalej wysunięta na wschód osada ludzka na Półwyspie Apenińskim, liczy sobie ponad dwa tysiące lat. Legenda mówi, że miasto założył Noe, gdy jego arka wreszcie przybiła do brzegu, nadając mu nazwę od imienia swojej żony Vesty.

W pewnym zakamarku starówki stoi bardzo wąski budynek, a przy nim olbrzymi kamień zwany Chianca amara, czyli gorzki kamień, który ma swoją mroczną historię. To największe miejsce kaźni w historii Gargano. W XVI w. tureccy piraci przybili 50 okrętami do wybrzeży Półwyspu Apenińskiego w okolicach Gargano i dostali się do Vieste. Pierwsze co zrobili, to wymordowali niemal wszystkich mieszkańców miasteczka. Na tymże kamieniu ścięli głowy pięciu tysiącom osób.

Gargano to najbardziej nieodkryty turystycznie region Włoch. Ma niemal wszystko co potrzebne do idealnych wakacji: wspaniałą przyrodę i oszałamiające plaże, urokliwe miasteczka z wąskimi uliczkami, nadzwyczaj dobre, niemal domowe jedzenie oraz świetne wina. Polacy dość licznie odwiedzają znajdujące się na Gargano w San Giovanni Rotondo Sanktuarium Ojca Pio, które jest celem licznych pielgrzymek, jednak najczęściej zaraz stamtąd wyjeżdżają.

Apulia cieszy się za to dużą popularnością wśród samych Włochów, ale nie ma tam tłumów znanych z innych bardziej popularnych włoskich destynacji. To jeden z najbardziej zapomnianych i biednych regionów Włoch, a tym samym jeszcze bardzo autentyczny. No i co nie bez znaczenia – bardzo przyjazny finansowo. Przed pandemią i poza sezonem wynajem samochodu, noclegi i posiłki w restauracjach zdecydowanie nie nadwyrężyły naszego portfela.

Jednak pandemia nieco zmieniła ten sielski obraz. Cała branża turystyczna, zapewne nie tylko we Włoszech, próbuje odbić sobie chudziutki okres lockdownu i drastycznie podniosła ceny. Dlatego o ile do Bari można dostać się tanimi liniami lotniczymi za niewygórowaną kwotę, to niestety na miejscu trzeba się liczyć ze sporymi wydatkami. Koszty zależą od tego, co chcemy zobaczyć i dokąd pojechać.

Na Gargano trudno dotrzeć komunikacją publiczną, a jazda po jego krętych, wąskich i stromych drogach wymaga wypożyczenia samochodu ze zdecydowane większym silnikiem niż uroczy Fiat 500. A to już wydatek co najmniej 100 euro za dobę. Dlatego dobrym rozwiązaniem jest jednak wyprawa poza sezonem lub – jeśli ktoś dysponuje czasem – własnym samochodem. W połowie września ceny spadają, podobnie jak temperatury. Dlatego jeśli kolejna fala pandemii nie zablokuje nas znowu w domach, warto pojechać tam nawet w październiku.

Na szczęście ceny w restauracjach nie szokują, nawet w lipcu, co jest dobrą wiadomością, bo będąc we Włoszech trudno jeść zapasy z Polski. W apulijskich restauracjach zapłacimy z pewnością mniej niż we Florencji, Mediolanie, Toskanii, czy na Sardynii. A jedzenie i wino mają naprawdę wyśmienite.

Piwnica Europy

Primitivo to najbardziej znana marka tego regionu Włoch. I ulubione wino Polaków. Ale Apulia to o wiele szerszy, wręcz ogromny wachlarz smaków, raj dla hedonistów, którzy nie chcą przepłacać, a cenią domową kuchnię i dobre wino.

Nawet jeśli zamówicie ich regionalną pastę – orecchiette, makaron w kształcie muszelek czy małych uszek z pesto z rucoli lub pomidorów czy z rzepy brokułowej, możecie być niemal pewni, że makaron został zrobiony przez nonny (babcie) z pobliskiego miasteczka. Biorą go od nich nawet restauracje z gwiazdkami Michelin.

Co jeszcze tam warto zjeść? Ociekającą mlekiem i rozpływającą  się w ustach bufalę – mozzarellę z mleka bawolego, które wylewa się z białej kulki po jej lekkim naciśnięciu czy caciocavallo   – świeży lub dojrzewający ser w kształcie gruszki robiony z mleka krów rasy podolice. Te półdzikie bawolice o słowiańskim rodowodzie, bo pochodzące z Podola, wypasają się niemal na całym Gargano. Słychać je prawie wszędzie, nawet nocą, bo u szyi mają zawieszone wielkie dzwonki. To rasa hodowana głównie na mięso, a mleko na sery pozyskuje się od nich jedynie od maja do września.

Gargano porastają też wszędzie drzewa oliwne. Nasączone nią i czosnkiem bruschetty z kawałkami pomidorów pachnących słońcem i wielką dziką rucolą smakują wybornie. Są też oczywiście różnego rodzaju salami, mięsa, głównie jagnięcina z grilla oraz oczywiście ryby i owoce morza.

Czym to popić? W Apulii, która zwana była niegdyś piwnicą Europy, wybór jest ogromny. Słynne primitivo ma swoich zacnych kuzynów – negroamaro i nero di troja. Tym ostatnim, który najbardziej przypadł nam do gustu, wznosiliśmy toasty za  zwycięstwo Azzurich podczas Euro. Choć trzeba przyznać, że miał silnego konkurenta o greckim rodowodzie – aglianico. Wśród białych szczepów królują rześkie i świeże falanghina czy malvasia, które pasują do niemal wszystkiego oraz… francuskie chardonnay, które na dobre zadomowiło się na południu Włoch. Ale co najważniejsze, wina domowe podawane w restauracjach na karafki, są jak najbardziej grzechu warte, a kosztują niewiele.

Miasto wykute w skale

Wracając na lotnisko w Bari trudno nie zjechać 60 km na południe do miejsca, które znajduje się w sąsiadującej z Apulią Basilicacie. W tym najbiedniejszym regionie Włoch znajduje się diamencik – miasto wykute w skale. Matera. Zachwycający urodą architektoniczny rarytas, który jednocześnie przeraża niechlubną historią.

Miasto położone na wzgórzach kanionu rzeki Gravina powstało ponad dwa tysiące lat temu. Jednak zdaniem naukowców ludzie zaczęli się tam osiedlać dużo wcześniej, nawet 12 tysięcy lat temu. W miękkim wapieniu drążyli jaskinie, zwane sassi (po włosku kamienie), od którego potem wzięła nazwę ta część starego miasta. Sassi Caveoso, czyli Sassi Jaskiniowe uchodzi za jeden z przykładów najstarszego osadnictwa jaskiniowego w Europie.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ludzie mieszkali w nich jeszcze… 60 lat temu. Bez prądu, bieżącej wody, kanalizacji, razem ze zwierzętami. Wśród mieszkańców szerzyły się choroby, a wskaźnik śmiertelności wśród dzieci był najwyższy w Europie. Brak stałej pracy, analfabetyzm i bieda. Dzikusów z Matery wskazywał palcem cały świat. I przynosił Włochom powód do wstydu. Mówi się nawet o narodowej hańbie. Wysoko rozwinięty europejski kraj z piękną historią i nowoczesnymi technologiami dopuścił, aby jego mieszkańcy żyli w tak prymitywnych warunkach. Aż wreszcie decyzją rządu w latach 50. mieszkańców jaskiń wysiedlono do nowych domów.  

Po drugiej stronie wzgórza powstało nieco później Sassi Barisano, nieco nowsza część Matery, gdzie domy i kościoły budowano już w nieco bardziej tradycyjny sposób, jednak wciąż część budowli stanowią jaskinie i groty. Tu jednak widać finezję budowniczych, fasady i ściany zrobione zostały z litego kamienia w taki sposób, że trudno domyślić się, co jest częścią skały.

Aby dostać się do kaskadowo wzniesionych na wzgórzu domów, trzeba przejść przez dachy tych położonych poniżej.

Wraz z wysiedleniem ludzi z jaskiń, dofinansowano miasto i odrestaurowano starówkę. Dziś robi oszałamiające wrażenie, zwłaszcza nocą, gdy rozbłysną wszystkie światła. Nic dziwnego, że wpadło w oko producentom z Hollywood. To żywa scenografia. Kiedy Mel Gibson trafił do Matery szukając plenerów do „Pasji”, natychmiast zdecydował, że to właśnie w tym mieście przypominającym starożytną Jerozolimę, powstanie jego film.

Nie on jeden nie mógł się oprzeć urodzie tego miejsca. Sześć lat temu kręcono tu także hollywoodzki remake „Ben Hura” z 1959 r. Matera zainspirowała też reżysera najnowszego Bonda „Nie czas umierać”, który do kin wejdzie dopiero jesienią. Wprawdzie Cary Joji Fukunaga nakręcił tutaj tylko jedną scenę, ale wzięli w niej udział wszyscy mieszkańcy Sassi di Matera. Czekamy na premierę!