Po ponad roku świat zaczął się odmrażać. Dokąd wysłać stęsknione podróżniczych wrażeń ciała i dusze? Dla tych, którzy nie od razu zechcą rusza za oceany, polecam miejsce bliższe, w którym znajdą wszystko, czego dusza i ciało zapragnie – Toskanię.
To dosyć prosta podróż i dogodny dojazd. Tanie linie lotnicze, które latają do Pizy z Gdańska i kilku innych lotnisk, dowiozą nas tam w niecałe dwie godziny. A stamtąd już wypożyczonym na miejscu samochodem szybko dostaniemy się w głąb Toskanii, gdzie najlepiej zatrzymać się w którejś z licznych winnic oferujących noclegi lub wynająć pokój w jednym z urokliwych starych toskańskich miasteczek.
Można też wybrać się własnym samochodem i zabawić na dłużej. Bo Toskania oferuje bardzo szerokie spectrum atrakcji i każdy znajdzie tam coś dla siebie.
Jest to region, który ma dosłownie wszystko i w którym można spędzać tygodnie i miesiące, nie nudząc się ani prze chwilę. Średniowieczne miasta, począwszy od stolicy regionu Florencji z jej zapierającymi dech w piersiach zabytkami, katedrami i muzami, ratuszem Palazzo Vecchcio, przed którym stoi symbol miasta – Dawid, słynna rzeźba, a właściwie jej kopia, Leonardo da Vinci.
Nie sposób ominąć równie starej i zabytkowej Sieny z jej owalnym rynkiem, na którym dwa razy w roku odbywają się słynne wyścigi konne Palio. Podobnie jak kamiennego miasta San Gimignano, nazywanego średniowiecznym Manhattanem z racji zachowanych 13 wysokich wież czy Volterry pamiętającej czasy Etrusków, nie wspominając o licznych małych, niezwykle malowniczych miasteczkach, w których czas jakby się zatrzymał.
Toskania ma także fragment wybrzeża nad morzami Liguryjskim i Tyrreńskim oraz oczywiście to, z czego słynie najbardziej – malownicze, pagórkowate krajobrazy poprzecinane rzędami smukłych cyprysów i dywanami winnic. Tysiące hektarów porośniętych winoroślą.
Na wino do Stinga
Bez wątpienia to raj dla koneserów wina i enoturystyki. Nic dziwnego, że w tym regionie Włoch coraz więcej gwiazd show biznesu, biznesu i polityki chce mieć swój własny kawałek świata. Przykładem choćby Sting, który wraz z żoną już 20 lat temu kupił XVI-wieczną posiadłość koło Greve in Chiatni. Początkowo miała służyć jedynie jako letnia rezydencja rodziny, ale 350-hektarowy teren stwarza tyle możliwości, iż słynny wokalista i jego żona zdecydowali się na poważną produkcję wina i oliwy.
Obecnie w winnicy Tenuta il Palagio powstają wina, którym Sting nadaje nazwy pochodzące od tytułów jego piosenek, m.in. When we dance. Winorośle, jak dowiedli naukowcy, lubią muzykę, a tym rosnącym w Tenuta il Palagio z pewnością jej nie brakuje. Na YouTube można znaleźć fragmenty kameralnych mini koncertów, które Sting czasami urządza dla swoich gości. A może nim zostać niemal każdy, bo winnica dysponuje domami dla turystów.
Jeśli jednak nie stać nas na noclegi u Stinga, zawsze można pojechać do winnicy, aby w firmowym sklepie spróbować i zakupić kilka jego win.
Agroturystka w wersji de lux
Panująca od lat moda na Toskanię, sielski kawałek świata, sprawił, że ceny poszybowały tam jak szalone. Dzisiaj hektar winnicy kosztuje około miliona euro. Wraz z rozwojem enoturystyki wzrosły też niestety ceny pobytów w winnicach.
Kiedy siedem lat temu zatrzymaliśmy się w gospodarstwie Agriturismo Marmoraia, ceny były dla nas akceptowalne, choć nie niskie. Dwa lata temu już nie. Wbrew nazwie nie jest to bowiem agroturystyka w naszym tego słowa znaczeniu. To raczej pieczołowicie i z wielką finezją odrestaurowana kilkusetletnia wiejska posiadłość z kompleksem kamiennych obiektów, którym przywrócono dawną świetnoś
i urządzono w wysokim standardzie, acz nienachalnym stylu. Pokoje w niezależnych domkach rozrzucone są na całym terenie, tak aby nikt nikomu nie zakłócał intymności i ciszy. Jest tam oczywiście basen, winiarnia i restauracją, z której roztacza się wspaniała panorama na położone w dole winnice, nad którymi czuwają w oddali wieże San Gimignano.
Właścicielem Marmoraii, której nazwa podobno pochodzi od dźwięków modlitw szeptanych w murach klasztoru przez zakonnice, jest Giuseppe Passoni, mediolański przedsiębiorca i jego żona Franca. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku przejęli oni zrujnowaną farmę, aby w 1995 roku wyprodukować pierwsze wino. Kiedy w 2012 roku do rodzinnego interesu dołączył syn, 23-letni wówczas Alessandro, farma nabrała eleganckiego sznytu, a produkcja wina i oliwek – organicznej formy.
Na 30 hektarach rodzina Passonich uprawia wino, a na kolejnych dziesięciu oliwki, których często dogląda… dron, przesyłając obraz do zarządcy i przebywającego akurat w Mediolanie właściciela. Poza szumem drona żaden inny dźwięk nie zakłócał tam naszego spokoju. No może poza kelnerem, który do stolika ustawionego na zewnątrz restauracji z włoskim sobie temperamentem przynosił nam śniadanie. I przyznać muszę, że poranne cappuccino na trawie pośród winnic z widokiem na wieże San Gimignano to chwile, do których zawsze będę wzdychać, dla których warto czasem nadwyrężyć swój budżet.
Ale nie trzeba wydawać fortuny, aby spróbować ich wina. Jak w niemal każdej winnicy w Toskanii, przyjmą Cię z otwartymi ramionami, nawet jeśli chcesz tylko skorzystać z restauracji, przyjechać na degustację i kupić butelkę wina. A słyną z białego, rześkiego wina Vernaccia di San Gimignano, no i oczywiście z chianti.
Przepis na chianti
Toskania to chianti, a chianti to Toskania – dwie nierozerwalne silne marki, które bez siebie nie byłyby w stanie istnieć. To jedna z najstarszych apelacji na świecie, określona dekretem księcia Toskanii Kosmy III Medyceusza, który w 1711 r. wyznaczył granice regionu, z którego mogło pochodzić chianti. Zresztą pierwsze wina o tej nazwie było podobno… białe, potem pojawiały się jego różne wariacje, dopóki w połowie XIX w. baran Bettino Ricasoli, wybitny znawca win i enolog nie stworzył receptury dzisiejszego, klasycznego chianti. Jego przepis na idealne połączenie szczepów to 75 procent sangiovese z dodatkiem cabernet sauvignon lub canaiolo nero i białych odmian trebbiano czy malvasia.
Pomimo przepisu na chianti, można odnieść wrażenie, że wino to ma różne oblicza. Poniekąd jest to konsekwencją zróżnicowania terenu. Niemal 70 procent powierzchni Toskanii stanowi pagórkowaty teren, co sprawia, że poszczególne siedliska różnią się mikroklimatem, glebą, nie wspominając o różnych technikach uprawy i robienia wina.
Unikatowy splot warunków geograficznych i klimatycznych tworzy tam idealny terroir, który powinien dawać idealne wino. Ale chianti padło ofiarą własnego sukcesu. Wraz z coraz większą popularnością, spadała jego jakość. Skoncentrowani na zysku wytwórcy przestawili się na masową produkcję, a rynek zalała fala dość słabego wina. Coraz więcej winiarzy chciało produkować świetnie sprzedający się trunek, a kolejne miejscowości zabiegały o włączenie ich w granice regionu. W latach trzydziestych XX w. rząd włoski podjął decyzję o powiększeniu regionu Chianti, który dzisiaj sięga od przedmieść Florencji do granic Sieny.
Walka o jakość
Aby chronić markę i własną reputację grupa producentów o najstarszych tradycjach postanowiła powołać stowarzyszenie winiarzy, których herbem stał się czarny kogut – Gallo Nero. I tak powstało Chianti Clasicco, marka win produkowanych w historycznym sercu regionu wokół trzech miasteczek Radda in Chianti, Gaiole in Chianti i Castellina in Chianti.
Z symbolem czarnego koguta, który umieszczany jest na butelkach ich wina, łączy się zresztą legenda z czasów, gdy dwa największe miasta Toskanii – Florencja i Siena rywalizowały o hegemonię w regionie. Po latach sporów postanowiły zawiesić topór wojenny i rozwiązać sprawę po dżentelmeńsku. Ustalono, że o pianiu koguta z obu miast wyruszą rycerze i tam gdzie się spotkają, wyznaczą granicę. Niestety, biały sieneński kogut zaspał, a czarny z Florencji zapiał na czas, wskutek czego rycerze spotkali się zaledwie 15 km od granic Sieny.
Otrzymana w 1967 r. apelacja DOC, a w 1984 r. – najwyższa DOCG nie przyniosły jednak znaczącej poprawy jakości chianti. W przeciwieństwie do wciąż rosnącej sprzedaży: pękate butelki oplecione słomianym czy plastikowym koszykiem trafiały na rynki całego świata. Bardziej ambitni winiarze, zwłaszcza z obszaru Chianti Classico, zdali sobie w końcu sprawę, że tak dłużej być nie może i trzeba temu zaradzić. Aby wróci
do świata win wysokiej jakości postawili na pracę u podstaw: zbadali glebę, zmodyfikowali metody upraw i poprawili proces winifikacji. W latach dziewięćdziesiątych postanowili oddzielić się od pozostałych producentów i obecnie w Chianti są dwa niezależne regiony upraw i produkcji wina. Dopiero ta wewnętrzna konkurencja zdołała podnieść jakość miejscowych win, wśród których można znaleźć prawdziwe perełki.
Od winnicy do winnicy
Przez serce regionu Chianti prowadzi Chiantigiana (SR 222), słynna kręta i malownicza droga z Florencji do Sieny. W przeciwieństwie to biegnącej równolegle trasy szybkiego ruchu, trudno nią dojechać w ciągu jednego dnia z jednego miasta do drugiego, bo po drodze czeka wiele atrakcji.
Co chwilę kuszą do zjechania z niej liczne winnice. Niektóre z nich to wystawne posiadłości, wręcz pałace, które przy wejściu do nich nieco onieśmielają, ale zupełnie niepotrzebnie. Inne to skromniejsze, swojskie gospodarstwa. Wszędzie jednak podejmą Cię z radością i poczęstują swoimi przysmakami: chlebem i oliwą, serem i oczywiście winem, często nalewając je prosto z kadzi za pomocą gumowej rurki, długiej niczym szlauch.
Początkowo – po tak gościnnym przyjęciu – czuliśmy się zobowiązani do zakupu kilka butelek, nawet jeśli wino nie za bardzo było nam w smak. Dopiero później nauczyliśmy się odchodzić z pustymi rękoma i świadomością, że nikt się tam za to nie obraża.
Ale jak próbować i degustować, gdy wciąż jeszcze nie jeździmy autonomicznym autem i ktoś jednak musi prowadzić? Oczywiście trzeba się ograniczać, ale bez lęku o utratę prawa jazdy. We Włoszech tolerancja alkoholu u kierowcy jest nieco wyższa niż w Polsce, a przy drodze Chiantigianna patrolu policji nie pamiętają nawet najstarsi Włosi. Jeśli jednak nieoczekiwanie by się pojawiła, to jak mówią gospodarze, jest bardzo miłosierna. Nic dziwnego, policjanci są czyimiś synami, braćmi, a około 60 procent mieszkańców regionu Chianti żyje z uprawy i produkcji wina, a co za tym idzie także z odwiedzających ich enoturystów. Co najciekawsze, na drodze tej niezmiernie rzadko dochodzi do stłuczek czy wypadków.
VIP-y kochają wino i dyskrecję
Gubiąc drogę nieopodal San Gimignano, trafiliśmy do niezwykłego miejsca, do którego nie prowadziły żadne oznaczenia. Jechaliśmy wysadzaną strzelistymi cyprysami boczną drogą, kiedy nagle urwała się ona przed murami jakiejś posiadłości i jej wielką, zdobioną żelazną bramą. Z umieszczonej na nim niewielkiej tablicy dowiedzieliśmy się, że zajechaliśmy do Castello di Cusona delle Tenuta Guicciardini Strozzi.
O dziwo, gdy zapytaliśmy przez domofon, czy możemy zwiedzić winnicę i zdegustować wina, ciężka stalowa brama uchyliła się, a przed naszymi oczami ukazał się kilkusetletni pałac należący do arystokratycznej rodziny Strozzich, spokrewnionej zresztą z polskim rodem Potockich i brytyjskim Churchillów.
Historia 530-hektarowej posiadłości sięga podobno tysiąca lat, a cioteczna prapraprababka obecnych właścicielek, sióstr Strozzi, pozowała samemu Leonardo da Vinci do słynnego obrazu Mona Lisa.
Dzisiaj gośćmi tego historycznego miejsca bywają ludzie z pierwszych stron gazet. Gościli tu m.in. prezydenci Kennedy i Clinton, Sarkozy, Putin i Berlusconi, holenderska księżniczka Beatrice, aktorzy Gregory Peck, Alain Delon, śpiewak Andrea Bocelli, który mieszkał tam ponad rok. I wielu, wielu innych, których nie sposób wymienić, ale zobaczyć można w galerii zdjęć na ścianach winiarni.
Do wyśmienitego wina, którym się tam z pewnością raczyli, zapewne zajadali białe trufle rosnące tuż obok w niezwykle żyznych prywatnych lasach otaczających posiadłość.
To była niezwykła wizyta, zupełnie niespodziewanie dane nam było zasmakować nie tylko świetnych win, ale też historii tego niezwykłego miejsca. Dlatego nie bójcie się w Toskanii zgubić drogę i zapukać do nieznajomych drzwi.