Bug wciąż dzika rzeka Podróże

Wschodnia Polska na turystycznym topie

Jeśli można mówić o jakichś pozytywnych skutkach pandemii, to ten jest bezsporny. Ograniczeni w podróżowaniu za granicę, ruszyliśmy tłumnie na szlaki krajowe, a najwięcej zyskała na tym Polska wschodnia. Często lekceważona i nazywana Polską B, zasługuje na bliższe poznanie. Zresztą nie jest za późno, żeby przekonać się o tym samemu jeszcze w tym roku. Jesień na Suwalszczyźnie, Podlasiu, Polesiu Lubelskim, Roztoczu, czy w Bieszczadach jest pełna barw i spokoju.

 

Wschodnia Polska to kilka wyraźnie wyodrębniających się krain. Do ich turystycznego penetrowania można podejść na dwa sposoby: albo dla rozpoznania zrobić najpierw rajd wzdłuż wschodniej granicy a później wracać i poznawać poszczególne regiony dokładniej, albo pójść „od szczegółu do ogółu”.

 

Cerkiew w krajobrazie Podlasia jest czymś zwyczajnymSuwalszczyzna

Z Pomorza warto tam pojechać nie przez Olsztyn i Mrągowo, ale przez Bartoszyce – wzdłuż granicy z Rosją (Obwodem Kaliningradzkim). Nakręcimy więcej kilometrów i na dokładkę marnymi drogami, ale w końcu jesteśmy na urlopie, prawda? W zamian, jadąc przez ten najrzadziej zaludniony obszar kraju, zyskamy szansę zobaczenia reliktów dawnego budownictwa wiejskiego Prus Wschodnich. Czasami już zupełnie zrujnowane, czasami staraniem obecnych użytkowników odnawiane duże domy z charakterystycznymi werandami, murowane stodoły i obory nie zawsze widoczne są z szosy. Ale ich istnienie sygnalizują przydrożne krzyże z inskrypcjami (najczęściej w języku niemieckim), wskazujące gdzie trzeba skręcić, żeby dotrzeć do gospodarstwa.

W czasach powojennych masowo tworzono na tych terenach Państwowe Gospodarstwa Rolne. Tym samym zniszczało wiele siedlisk, o których niegdysiejszym istnieniu zaświadczają kępy zdziczałych drzew owocowych – ślady przydomowych sadów.

Jeśli pojedziemy wspomnianą trasą, dotrzemy do Wiżajn, czyli najdalej na północ wysuniętej polskiej miejscowości. Położona jest ona nad czystym i rybnym jeziorem. Oferuje zaskakująco duży wybór noclegów, bo chyba co trzeci dom to agroturystyka.

Suwalszczyzna to obszar polodowcowy. Niby nic specjalnego, bo przecież i krajobraz Pomorza Środkowego ukształtował cofający się lądolód. Ale jednak nigdzie nie znajdziemy takiego nagromadzenia głazów narzutowych jak tu. Rezerwat przyrody Głazowisko Bachanowo nad Czarną Hańczą jest szczególnym ich skupiskiem, ale spotkamy je na każdym kroku.

Inna charakterystyczna cecha suwalskiego krajobrazu to pofalowanie terenu. W paru miejscach przy głównych drogach pobudowano wieże widokowe, dzięki którym można podziwiać malownicze pagórki i wzniesienia z wysokości kilkunastu metrów.

Przewodniki turystyczne wskazują mnóstwo ciekawych miejsc, ale my pozwolimy sobie na subiektywną rekomendację kilku. Na pewno warto zajrzeć do Puńska, litewskiej enklawy, gdzie wciąż działa wielu twórców ludowych kultywujących tradycyjną sztukę. Nie można ominąć Sejn ze śladami kultury żydowskiej i najlepszymi na świecie blinami oraz cepelinami. Tak jak Czajewszczyzny – niewielkiej wsi, w pobliżu której znajdują się ślady po osadzie Jaćwingów. Co najmniej jeden dzień warto poświęcić na Biebrzański Park Narodowy z jego mokradłami, bagnami i łosiami…

 

Dla kajarzy rzeki wschodniej Polski to istny raj
Dla kajarzy rzeki wschodniej Polski to istny raj

 

Podlasie

Przede wszystkim trzeba poznać Białystok. Miasto prawa miejskie nabyło w XVIII wieku za sprawą magnackiego rodu Branickich. Ich pięknie odnowiony pałac w samym centrum służy obecnie miejscowemu Uniwersytetowi Medycznemu za główną siedzibę. Imponująco wygląda białostocki deptak wydzielony z ulicy Lipowej. Mnóstwo przy niej lokali gastronomicznych i czynnych do późnej jesieni ogródków gastronomicznych.

W okolicach jest parę miejsc, które warto odwiedzić, jako wskazywane przez wszystkie przewodniki. Przede wszystkim Supraśl. W miasteczku mieści się jeden z kilku prawosławnych monastyrów męskich na terytorium Polski (można go zwiedzać). Klasztor ma ponad 500-letnią historię, w trakcie której kilkukrotnie przechodził z rąk katolickich w prawosławne i odwrotnie. W obecnej postaci jest rekonstrukcją, bo Niemcy wycofując się z tych ziem w 1944 roku w barbarzyński sposób wysadzili wszystkie budynki kompleksu klasztornego. Jeśli obejrzymy monastyr, warto zajrzeć również do muzeum ikon istniejącego nieopodal, a później pospacerować po tym uroczym miasteczku, kupiwszy na ryneczku coś z miejscowych specjałów: ciasto „mrowisko”, kołacz albo doskonałe miody.

Tak jak Supraśl, Tykocin jest oddalony od Białegostoku o kilkanaście kilometrów. Ze względu na strategiczne położenie nad Narwią w przeszłości był ważnym punktem szlaku handlowego a także składową linii obronnych. Stąd główny zabytek – zamek rycerski, jedyny zachowany w takim stanie na Podlasiu. Ale o szczególnym klimacie Tykocina decyduje inny zabytek: brukowany rynek wraz z przylegającymi uliczkami. Warto wspomnieć również, że w pobliżu miasteczka leży Pentowo – oficjalnie uznane za Europejską Wieś Bocianią. Oczywiście o tej porze roku „lokatorów” około 30 gniazd już nie spotkamy, bo na zimę odlecieli do Afryki, ale ponoć jest to największe nagromadzenie bocianów na kontynencie.

Z tych „must” trzeba jeszcze wymienić ślady tatarskie w postaci malutkiego meczetu w Kruszynianach (na obiad koniecznie specjały tatarskiej kuchni) i dotąd czynnego tatarskiego cmentarza, Grabarkę – świętą górę prawosławia z lasem krzyży pokutnych przynoszonych przez pątników oraz oczywiście Białowieżę, której samej należałoby poświęcić odrębny artykuł.

Ale my zachęcamy do wyjścia poza przewodnikowe scenariusze i po „zaliczeniu” tego co konieczne namawiamy do ruszenia na własną rękę gdzie oczy poniosą. Stwierdzimy wówczas, że odrębność kulturowa Podlasia to nie mit. Spotkamy we wsiach pięknie utrzymane zabytkowe cerkwie, ale również te nowo budowane, co świadczy dobitnie o witalności prawosławia na tych terenach. W niejednym miejscu w sposób naturalny obok języka polskiego funkcjonuje na równych prawach białoruski, a przejawia się to w napisach na przydrożnych krzyżach, pomnikach ale i zwykłych ogłoszeniach.

I co najważniejsze, dopiero w trybie łazęgi mamy szansę zobaczyć prawdziwie podlaski krajobraz – ten nieco rzewny, z wiejskimi drogami obrośniętymi wierzbami, drewnianymi płotami ze sztachet i malwami pod oknami domostw.

Przekonany się również, że przewodnikowa atrakcja pod nazwą „Kraina Otwartych Okiennic” to nie ledwie 3-4 miejscowości wymienione w bedekerze, ale cała masa wsi w których domy ozdobione są kolorowymi okiennicami. To stosunkowo świeży zwyczaj, bo stuletni. Wziął się stąd, że w 1915 roku cofający się pod naporem wojsk niemieckich Rosjanie wywieźli przymusowo w głąb imperium około 1,5 mln Polaków, a ich domy zniszczyli, stosując taktykę spalonej ziemi. Na kilka milionów osób szacuje się liczbę dobrowolnych uciekinierów, szukających ratunku przed wywołanym wojną głodem. Wszyscy oni nazywani byli „bieżeńcami”. Wracając po I wojnie światowej w rodzinne strony mieszkańcy Podlasia przynieśli z sobą wspomniany zwyczaj podpatrzony w Rosji – odtąd ich odbudowywane domy zaczęły zdobić malowane okiennice, których część to prawdziwe dzieła sztuki snycerskiej.

 

Kruszyniany - jeden z nielicznych ocalałych drewnianych meczetów

 

Wzdłuż Bugu

Wjeżdżając w Lubelskie, docenimy gospodarzy Podlasia, a przynajmniej ich starania o stan dróg. Jest wyraźna różnica. W Podlaskiem nawet drogi mniejszej rangi są raczej zadbane, z równą nawierzchnią. Na Lubelszczyźnie spotka kierowcę zawód. Ale mimo to warto pojechać trasą nr 816, żeby mieć cały czas po lewej Bug. W malowniczym Zabużu można się przeprawić na drugi brzeg rzeki tradycyjnym promem i dotrzeć do Mielnika, a w Serpelicach skorzystać z wycieczki łodzią. To okolica, gdzie rzeka ostro meandruje i na długim odcinku stanowi granicę państwową z Białorusią. Jeśli zaś w Pratulinie zrobimy sobie postój, ucieszymy oczy malowniczym przełomem Bugu.

Miejsc i miejscowości wartych uwagi jest mnóstwo, choćby sam Janów Podlaski ze słynną, a ostatnio raczej cieszącą się złą opinią stadniną koni arabskich. Można ją zwiedzać, choć tylko z przewodnikiem i za sporą opłatą.

Jeśli pojedziemy parę kilometrów dalej, znajdziemy się w Kostomłotach. Działa w nich jedyna obecnie na Polsce, jedna z dwóch na świecie, parafia neounicka. Miejscowa cerkiew św. Nikity Męczennika od 1998 roku jest ośrodkiem pielgrzymkowym, sanktuarium błogosławionych męczenników z Pratulina. Chodzi o 13 mężczyzn wyznania greckokatolickiego, którzy zginęli od kul kozackich w 1874 roku, broniąc miejscowej cerkwi przed przekazaniem jej duchownemu prawosławnemu. Był to niejedyny krwawy epizod procesu kasacji Kościoła Unickiego w ramach prób całkowitej rusyfikacji tych terenów przez zaborcę. Ciekawostką jest fakt, że liturgia sprawowana jest w Kostomłotach w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, w którym chrześcijaństwo na terenach Słowiańszczyzny krzewili święci Cyryl i Metody. Jeśli więc chcielibyśmy usłyszeć mowę naszych przodków sprzed 1200 lat (o języku scs mówi się, że jest praźródłem wszystkich współczesnych języków słowiańskich) mamy jedyną w swoim rodzaju okazję.

Na trasie do Lublina trzeba koniecznie zahaczyć o Włodawę, w której kultywuje się tradycje trzech kultur: katolickiej, prawosławnej i żydowskiej. Niestety, samo miasteczko, choć o dużym znaczeniu historycznym, jest obecnie mocno zaniedbane i robi raczej przygnębiające wrażenie.

 

Lublin i Roztocze

Na zwiedzanie Lublina warto zarezerwować parę dni i uczynić z niego punkt wypadowy do zwiedzania Lubelszczyzny. Jeśli zrobimy to w czasie wakacji, możemy poczuć się zmęczeni tłumami turystów. Jeśli jednak wybierzemy się tam poza sezonem, nawet w niezwykle modnym wśród warszawiaków i licznie przez nich odwiedzanym Kazimierzu Dolnym zdołamy odpocząć.

Podobnie z Roztoczem. Znając je z wcześniejszych lat, przeżyliśmy tego lata wstrząs. Tereny, które jeszcze 10-15 lat temu odwiedzane były przez turystów w umiarkowanej liczbie, w bieżącym roku przeżyły istny najazd. Szkoda. Dlaczego? Jedną z atrakcji Roztocza się rezerwaty obejmujące fragmenty rzek Tanew i Sopot. Płyną one po twardych skałach ostańcowych, tworząc wielokilometrowy ciąg urokliwych kaskad. Woda tam miejscami spiętrza się a później z głośnym szumem spada niżej. Żeby docenić to zjawisko, trzeba delektować się nim w ciszy. Tymczasem tego lata wzdłuż Sopotu i Tanwi ciągnęły sznury ludzi niczym na jakiś Giewont. Tak więc nasza rekomendacja brzmi: na Roztocze nie w sezonie! Chyba że wybierzemy się tylko do Zamościa. To przepiękne miasto o każdej porze roku jest atrakcyjne i zdolne wchłonąć masę zwiedzających.

 

Pałac Branickich w Białymstoku, obecnie siedziba Uniwersytetu Medycznego

 

Niezwykły pomnik

Kiedy z Zamościa ruszymy na południe drogą krajową nr 17 i miniemy Tomaszów Lubelski, trafimy do Bełżca. Warto się w nim zatrzymać choćby na chwilę. Mieścił się tam jeden z niemieckich obozów zagłady, w którym na skalę przemysłową mordowano ludzi i gdzie życie straciło co najmniej 450 tysięcy Żydów (są szacunki mówiące o nawet 600 tysiącach ofiar). Z obozu uciekły i przeżyły okupację zaledwie dwie osoby, z których tylko jedna złożyła relację na temat niemieckich zbrodni dokonanych w Bełżcu.

Obóz funkcjonował zaledwie 15 miesięcy (marzec 1942 – czerwiec 1943). Niemcy zatarli po nim ślad, zanim na Zamojszczyznę w 1944 roku wkroczyli Rosjanie. Poobozowy teren przez długie lata był zaniedbany. Dopiero na początku lat 90. powstał plan uporządkowania tego miejsca i zbudowania odpowiedniego upamiętnienia.

Powstał obejmujący cały teren dawnego obozu pomnik zgodny z judaistyczną tradycją, która stanowi, że cmentarz jest nienaruszalny po wsze czasy. Jego środkową osią jest korytarz zwany „Szczeliną”. Wyznaczono go w miejscu, w którym w trakcie prac archeologicznych nie odnaleziono pozostałości po masowych grobach. Prawdopodobnie tędy Niemcy pędzili nagie ofiary do komór gazowych. „Szczelina” jest otoczona kamiennymi ścianami, z których szczytów w jednakowych odstępach wystają poskręcane żeliwne pręty. Zapada się ona stopniowo pod mogiłę do głębokości 9 metrów, a jej wygląd przywodzi na myśl ranę lub pęknięcie w ziemi. Przejście „Szczeliną” z powodu narastającej wysokości ścian i potęgującego się z każdym metrem zwielokrotnionego echa kroków wywołuje niesamowite wrażenie, podkreślając grozę miejsca. „Szczelina” prowadzi zaś do „Niszy-Ohelu”. Na wprost wylotu korytarza, na wysokiej ścianie z granitu, w językach hebrajskim, polskim i angielskim wyrzeźbiono cytat z Księgi Hioba: „Ziemio, nie kryj mojej krwi, iżby mój krzyk nie ustawał”. Po drugiej stronie znajdują się kamienne tablice z wykutymi żydowskimi imionami osób zamordowanych w obozie. Schody znajdujące się po obu stronach „Niszy” prowadzą na powierzchnię, do alejki, która biegnie wzdłuż obwodu mogiły-cmentarza. Rozmieszczono przy niej nazwy miejscowości, z których pochodziły ofiary Bełżca (około 400 gmin żydowskich z terenów II Rzeczypospolitej, a także około 40 gmin z Austrii, Czech, Niemiec i Słowacji).

Bez wątpienia jest to pomnik niezwykły i poruszający.

 

Ku Bieszczadom

Dalszą drogę na południe sugerujemy – tak jak nad Bugiem – odbyć nie uczęszczanymi szlakami, ale tymi zupełnie lokalnymi. Fakt, znów licznik nabije sporo nadmiarowych kilometrów a zawieszenie auta dostanie w kość, ale bez wątpienia warto ponieść te koszty. W nagrodę dostaniemy coś prawdziwego: zapadające w pamięć krajobrazy i wrażenie jakby wolniej płynącego czasu.

O Bieszczadach, na których powierzchowne poznanie potrzeba przynajmniej tygodnia, pisać tu nie będziemy, bo zrobiliśmy to w poprzednim wydaniu. Poprzestaniem na konstatacji, że w tym roku i one stały się ofiarą koronawirusa, bo zostały latem dosłownie zadeptane przez tłumy rodaków. Ale z całą pewnością jesienią już takiego tłoku w nich nie ma, więc da się tam naprawdę odpocząć.