Enoturystyka, tak popularna we Włoszech czy Hiszpanii, wreszcie rozkwita i u nas. Wybór lubuskiego i dolnośląskiego szlaku wina za tegoroczny wakacyjny cel okazał się strzałem w dziesiątkę, bo to kraina świetnych win, dobrej kuchni, hektarów malowniczych winnic, prawdziwych pasjonatów i ciekawych opowieści.
Na szlaku trafiliśmy w miejsce, które znalazło sposób na pandemię – do Winnicy Miłosz w Łazie. Ich Wino Pandemiczne podobno zapewnia zdrowy sen, wzmacnia siły i likwiduje smutki. Nic dziwnego, że rozchodzi się na pniu. Gdy na początku marca br. siedzieliśmy zamknięci w domach, Krzysztof Fedorowicz, właściciel tej sześciohektarowej winnicy, stworzył wina, które miały upamiętnić ten niezwykły czas.
„Lekarstwo” na pandemię okazało się rynkowym hitem, także w Wielkiej Brytanii. Choć winnica przygotowała trzy odsłony eliksiru: Pandemiczną Biel (kupaż szczepów Pinot Blanc, Sylvaner i Hibernal), Pandemiczną Czerwień (Zweigelt i Alibernet) oraz Pandemiczny Róż (Zweigelt i Dornfelder) nie nadąża za popytem.
Nam podczas wizyty w biowinnicy Miłosz udało się kupić kilka butelek z tej limitowanej serii (wino z rocznika 2019). Etykiety i banderole (jak w dziewiętnastowiecznej manufakturze) naklejane są ręcznie, a pracownicy niczym „te świstaki” siedzą i oklejają kolejne butelki, które i tak za chwilę znikają w torbach czekających już w kolejce klientów. Na etykiecie pojawia się zaś historyczna postać doktora plagi, lekarza zajmującego się zarażonymi podczas epidemii. Na winach z Miłosza jest nim Doctor Schnabel z miedziorytu Paula Fursta z XVII w.
Ciekawostka: kiedy XIV w. kiedy Zieloną Górę nawiedziła dżuma, ocaleli praktycznie tylko ci, którzy schronili się przed zarazą w winnicy na zielonogórskim wzgórzu.
Krzysztof Fedorowicz nie pierwszy raz stworzył rynkowy przebój, popularyzując tym samym winną historię regionu. Wcześniej wyprodukował metodą szampańską wino musujące Grempler Sekt, co było nawiązaniem do słynnej wytwórni win i szampanów Friedricha Augusta Gremplera w Zielonej Górze, a tym samym symbolicznym powrotem po 70 latach do „musującej” tradycji regionu.
Powrót do korzeni
Mimo młodego wieku Fedorowicz to jeden z prekursorów odrodzenia polskiego winiarstwa, kultywujący tradycyjną metodę uprawy i produkcji wina. Prawdziwy pasjonat, człowiek z poczuciem misji, co w naturalny sposób zaowocowało wieloma nagrodami dla jego produktów. Jest orędownikiem idei powrotu do winiarskich korzeni regionu oraz uprawy rosnących tu od wieków szczepów z rodziny vitis vinifera, m.in. pinot noir, pinot gris, traminer czy tauberschwarz.
Winorośl w regionie zielonogórskim jest uprawiana od setek lat. Założycielami pierwszych winnic byli w 1150 roku osadnicy z Frankonii, czyli obecnej Bawarii. Początkowo były to uprawy przyklasztorne. Mieszczanie rozpoczęli przygodę z winiarstwem w XIII w. Wtedy też pojawia się pierwsza pisana wzmianka o zielonogórskim winiarstwie. Szczyt prosperity przypada na XV wiek, kiedy panował tam bardzo ciepły i przyjazny uprawom klimat. W XVI w. przyszło jednak tak duże ochłodzenie, nazywane nawet małą epoką lodowcową, podczas której wymarła większość winorośli.
Jednak w 1826 roku w samej tylko Zielonej Górze znów było 700 ha winnic, a pod koniec XIX w. w mieście i okolicach – 1400 ha! Obecnie w całej Polsce mamy ich ponad dwukrotnie mniej. Zielonogórskie wina przebojem zdobywały uznanie i medale w Londynie, Wiedniu czy Paryżu. Kres pasmu sukcesów położyła II wojna światowa, a właściwie jej zakończenie. Wino jako burżuazyjny relikt stało się niepożądanym trunkiem na socjalistycznych stołach. Na terenach winnic zaczęły więc powstawać sady, fabryki, PGR-y, a te, które przetrwały, przestawiły się na produkcję wódki i tzw. win owocowych.
Inwestycja na pokolenia
Jeszcze 20 lat temu w Polsce zarejestrowanych było około 30 winnic, dziś jest już ponad 500. Łącznie zajmują prawie 604 ha. Oczywiście nie każda z nich produkuje własne wina. Producentów jest 319 i wciąż ich przybywa, tylko w tym roku – ponad 20.
Szybki rozwój winiarstwa to efekt zmiany przepisów w 2008 r., które ułatwiły produkcję wina z własnych zbiorów. Obecnie wytwarza się u nas rocznie około 13 tysięcy hektolitrów. To oczywiście i tak ułamek tego, co produkują Włosi (ok. 50 mln hl), czy choćby Niemcy (9 mln hl).
Poza warunkami klimatycznymi główną przeszkodą dla bardziej dynamicznego rozwoju tej branży jest brak finansowego wsparcia. Na uprawę winorośli i produkcję wina nie można otrzyma
dofinansowania, nawet unijnego. W przeciwieństwie do swoich niemieckich kolegów polscy winiarze muszą się nieźle nagimnastykować, aby otrzyma jakąkolwiek dotację. Nie dostają jej jednak wprost na produkcję wina, lecz co najwyżej na rozwój enoturystyki, przetwórstwa czy przedsiębiorczości. Do tego kapryśny polski klimat sprawia, że nie każdego roku zbiory są wystarczająco obfite. A nawet dobry rok nie zapewnia tak dużych zbiorów jak na południu Europy. Ewa Jaworek z Winnicy Jaworek śmieje się, że w tym fachu poza cierpliwością trzeba mieć nerwy ze stali, bo to biznes obciążony dużym ryzykiem i wysokimi inwestycjami.
Rafał Wesołowski ze Wzgórz Trzebnickich oblicza koszt założenia niewielkiej winnicy na około milion złotych (wliczając zakup ziemi, sadzonek, maszyn i sprzętu, czy budowę winiarni), a roczne utrzymanie hektara szacuje na 20 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że winorośl zaczynają rodzi owoce dopiero po co najmniej 3-4 latach, trzeba się uzbroić w cierpliwość w oczekiwaniu aż winny interes zacznie przynosić zyski.
To wszystko oczywiście musi rzutować na cenę polskiego wina, które – zwłaszcza białe odmiany – choć jakościowo nie ustępują południowym czy zachodnim sąsiadom, a często je przewyższają, są stosunkowo drogie, kosztując od 50 do 140 zł za butelkę. I choć zainteresowanie winem i enologią rośnie, polskim winom – z powodu ich niewielkiej produkcji i wysokich cen – trudno przebić się na stoły Polaków.
Winnica to inwestycja na pokolenia, a jak żartują Francuzi, najtrudniejsze jest tylko pierwszych 70 lat. Ale o ile francuscy czy włoscy winiarze przejęli winnice po rodzicach i dziadkach, nasi – zaczynali od zera. Krzysztof Fedorowicz z Winnicy Miłosz dodaje, że winiarstwo w Polsce wciąż jeszcze jest w fazie odradzania. W przeciwieństwie do krajów o długich tradycjach winiarskich nie odziedziczyliśmy po przodkach ani majątku, ani co więcej – związanej z tym wiedzy.
Praca od podstaw
Dlatego polscy winiarze wciąż jeszcze eksperymentują, tworząc kupaże, couvee, wina musujące czy pet-naty. Poszukują najlepszych i oryginalnych kompozycji i smaków, które wyróżnią ich na rynku. I robią to z sukcesem. Niektórzy tworzą wręcz wina wybitne. Takie powstają m.in. w jednej z najpiękniejszych polskich winnic – w Starej Winnej Górze w Górzykowie.
Jej właściciele – rodzina Krojcig – stworzyła malownicze miejsce, w którym czuje się niezwykłą troskę o uprawę winorośli, ale też o klienta i rodzinną atmosferę. Zakładając w 1997 r. swoją winnicę, postanowili kultywować spuściznę tego wyjątkowego terroir położonego na zboczu pradoliny Odry, gdy odnaleźli stare, zdziczałe już krzewy winorośli. Obecnie na powierzchni ok. 6 ha uprawiają szlachetne odmiany, mi.in: riesling, pinot gris, saphira, traminer, regent, pinot noir i sankt laurent.
Odtworzyli tradycję tamtejszego przedwojennego winiarstwa, które konkurowało z powodzeniem z winami znad Renu czy Mozeli, pokonując europejskich konkurentów podczas wystaw w Paryżu czy Wiedniu, zwłaszcza w kategorii win musujących produkowanych metodą szampańską.
Dzisiaj rieslingi państwa Krojcigów, zwłaszcza Liryczny i Znad Pradoliny, uchodzą za jedne najlepszych. Podawane na pokładach samolotów LOT w klasie business, są wizytówką wysokiej polskiej jakości. Podczas degustacji w ciemno cudzoziemscy sommelierzy nie chcieli uwierzyć, że smakowali wino z Polski. Z kolei ich biała półwytrawna, owocowo-kwiatowa Saphira wywołała kiedyś taki zachwyt u pewnego znawcy z Włoch, który gdy się dowiedział, że to polskie wino, był gotów oskarżyć organizatorów degustacji o fałszerstwo.
Ta bardzo uznana już Polska winnica, także za granicą, urzeka pokorą wobec natury i gościnnością. To idealne miejsce do odpoczynku w stylowym dworku, z restauracją i spa, wśród niezwykle zadbanej winnicy i starych jabłoni uginających się pod ciężarem owoców. Nic dziwnego, że bywali tam prezydenci Polski, delegacje rządowe i biznesowe, turyści z zagranicy. I chyba tylko pandemii zawdzięczamy fakt, że w sierpniu udało nam się tam zdobyć pokoje.
Idyllicznym miejscem do odpoczynku jest także jedna z najstarszych i do niedawna największa polska winnica – Jaworek, niedaleko Wrocławia. W odresturowanych zabudowaniach gospodarczych właściciele urządzili wygodne pokoje gościnne i restaurację z bardzo dobrą kuchnią. Ich flagowym produktem jest riesling, choć Pinot Noir też trzyma klasę, odkąd w 2009 r. podczas degustacji w ciemno w Burgundii pokonał francuskich faworytów. Na 24 ha państwo Jaworkowie uprawiają około 10 odmian winorośli, m.in. cabernet, chardonnay, gewürztraminer. Tworzą też wina miodowe, musujące i przymierzają się do produkcji brandy i polskiej whisky.
Smak natury
Swojego wyróżnika na rynku poszukuje też Rafał Wesołowski, założyciel Winnicy Wzgórz Trzebnickich. A właściwie już go znalazł w postaci naturalnie musujących pét-natów czy wina RO2, wyprodukowanego na bazie szczepu rondo z wykorzystaniem starej techniki wytwarzania win – maceracji węglowej. Na 3,5 ha położonych na łagodnych wzgórzach województwa dolnośląskiego, uprawia osiem odmian winorośli, z których każdego roku powstaje od 10 do 30 tys. butelek bardzo interesującego wina, m.in. nietypowe chardonnay czy pinot noir o głębokiej bordowej barwie i smaku, dojrzewające w burgundzkich beczkach. Muszę przyznać, że nie byłam dotąd wielbicielką pinotów, ale to ze Wzgórz przekonało mnie do zmiany opinii.
Rafał Wesołowski przykłada niezwykłą wagę do uprawy biodynamicznej, co oznacza, że każda czynność w winnicy wykonywana jest zgodnie z kalendarzem ruchu słońca i księżyca czy pory dnia i nocy. Podobno te same winogrona zebrane w tym samym czasie i przygotowane z nich w ten sam sposób wino, będzie inaczej smakowało, gdy zabutelkujemy je w innej fazie księżyca.
Winiarze, których poznaliśmy, to ludzie z wielką pasją i miłością do ziemi i swoich upraw. Pomimo niełatwych warunków, z każdym rokiem tworzą coraz lepsze produkty, które zaskakują poziomem produkcji i zasłużenie zdobywają międzynarodowe uznanie.
Polscy winiarze wiedzą, że założone przez nich winnice w pełni odwdzięczą się dopiero ich dzieciom, a mimo to nie brakuje im zapału i wiary w to, co robią. Chętnie też dzielą się swoją wiedzą i pasją, propagując regionalną tradycję i kulturę picia wina. Pijmy polskie wina, bo choć jeszcze nietanie, warte są swojej ceny. A jeśli będziemy ich pić więcej, winnice będą mogły zwiększyć areał i produkcję, a tym samym obniżyć cenę.