KAC 0683 1 Ludzie

Tomasz Organek: Nie jestem żadnym wywrotowcem

„Lubię Polskę, to mój kraj. Jeszcze chyba nie jestem na tym etapie odrętwienia, żeby myśleć o wyjeździe do Tajlandii, żeby sprzedawać leżaki na plaży. Czy coś w tym guście, jak Florent – Claude Labrouset, bohater „Serotoniny” Houellebecq’a” – mówi Tomasz Organek w rozmowie z Pauliną Błaszkiewicz.

 

 

KAC_0821– „Polski taniec narodowy – porozbijać sobie głowy, polski taniec narodowy – pawie pióra i maniura. Miałeś chamie złoty róg, ostał ci się ino twój ukochany demon, ojczyzny wróg”- śpiewasz w swojej najnowszej piosence „Pogo”. Jesteś artystą społecznie zaangażowanym?

– Chcę nim być. Moje teksty bywają zaangażowane i publicystyczne. One nie są polityczne, ale raczej społeczne, a przynajmniej tak lubię o nich myśleć. Nie wyobrażam sobie bytowania na scenie po to, żeby czuć się komfortowo, śpiewać bezpieczne piosenki, zarabiać pieniądze i udawać gwiazdę. Mam to w pompie, jak mówi się u nas w busie. Jasne, że chcę się utrzymywać z muzyki, bo ona daje mi możliwości, ale to nie jest priorytet. Nie po to zakładałem zespół. Mam dwie ręce i jestem zdrowym facetem w średnim wieku. Umiem na siebie zarobić. To, co robię bierze się z wiary w to, że warto mieć poglądy i tego, że nie wolno się ich wstydzić. Poglądy to zaleta, a nie kłopot. Objaw toczących się procesów myślowych, jakiejś ciągłej negocjacji rzeczywistości z samym sobą. Chcę siebie postrzegać jako artystę zaangażowanego, a nie być częścią głupiej rozrywki, którą nam serwuje telewizja. Tym się karmi dziś ludzi. A ja ciągle mam przekonanie, że muzyka, sztuka, czy jakiekolwiek działania publiczne powinny być powodowane jakąś myślą, ideą, a nie tylko chęcią nieskomplikowanej uciechy.

 

– Masz coś przeciwko rozrywce?

– Absolutnie nie, sam jestem jej częścią. Rozrywka jest nieodzowna, bo zawiera element zabawy, tak bardzo nam przecież czasami potrzebnej. Bez niej byśmy powariowali. Ale mi jednak chodzi o coś więcej.

 

– Dlatego teraz kierujesz się w stronę punka?

– Nowa płyta będzie bardzo zróżnicowana. Jest trochę post-punka ale też dużo nowoczesnego grania spod znaku takich zespołów jak Foals czy Foster the People. W muzyce najbardziej interesują mnie emocje i poszukiwania. Będzie trochę publicystycznie, ale i o miłości,  bo to ona jest w końcu najważniejsza. Czasami czuję się zmęczony tym wszystkim, co się dzieje wokół nas i chcę zaśpiewać o tym, że ona go kocha, a on ją nie, czy coś w tym stylu. W tym też tkwi głęboka prawda i ona o wiele bardziej nas dotyka niż to, co widzimy w telewizorze. A jeśli chodzi o gatunki, to dziś w roku 2020 są tylko konwencją, wydmuszką, którą można dowolnie wypełnić treścią. Dziś cała siła muzyki polega na ich reinterpretacji. Mamy XXI wiek. Cóż innego nam pozostało? Post-punk, to moim zdaniem, najświeższa rzecz jaką dziś słyszę w gitarowej muzyce. To już cała fala nowych zespołów z silnym przekazem społecznym, literackim – Idles, Fontaines D.C., Viagra Boys. Punk zawsze się żywił biedą, nierównością, polityką. Kiedyś nie mieliśmy za złe zespołom takim jak Brygada Kryzys czy Republika, że ich przekaz był nacechowany politycznie. Dzisiaj to się nagle zmieniło i jest fe.

 

– Byłeś jednym z pierwszych artystów, którzy po tym jak zdjęto utwór Kazika z Listy Przebojów Trójki podziękował rozgłośni za współpracę.

– Tak, ponieważ to była  jawna cenzura. Doskonale wiem, co się tam działo, jaka była atmosfera w Trójce. Bezkarnie i bezwstydnie zniszczono coś, co było wartościową częścią polskiej kultury.

 

– To dobre czasy dla artystów w Polsce?

– Dla artystów tak, bo jest o czym pisać, przeciwko czemu się buntować. Żyjemy w czasach przełomów, piętrzących się problemów. Kryzys demokracji liberalnej, populizm, ekologia, hipernowoczesne technologie, globalizacja, pandemie. Natomiast rozrywka sięga czasami już bardzo żenującego poziomu, ale jak widzę, tym chętniej jest promowana przez publiczne i komercyjne media. Czasami to deklaracja polityczna, jak na przykład benefis Zenka Martyniuka w Filharmonii Podlaskiej, ale głównie to biznes jak każdy inny. A przecież rozrywka też może być fajna. A jest nudna i tandetna. Króluje disco polo i kalkowany hip hop. Wszystko brzmi tak samo. Mainstream nie lubi osobowości. Jego naczelnym zadaniem jest bawić, nie przeszkadzać i nie zadawać zbędnych pytań. Natomiast dla twórców z ambicjami to doskonały czas weryfikacji, cywilnej odwagi w prezentowaniu poglądów, obronie wartości, bardzo motywujący czas do działania.

 

– Na czym polega ten czas weryfikacji?

– To, na kogo głosuję, to moja prywatna sprawa. Od tego są wybory. Ja się przede wszystkim opowiadam za wartościami. Nie dzielę ludzi na PiS, czy PO. To już jest nudne. Chciałbym rozmawiać o wspólnych wartościach, takich jak wolność, swobody obywatelskie, tolerancja i jakaś prawda o człowieku. A człowiek to bardzo złożona istota. O wiele bardziej niż lewa i prawa strona jego wrażliwości. Nie chcę oglądać jak policja leje ludzi na ulicach. Chciałbym, żeby każdy miał równy dostęp do prawa, żeby sądy nie były upolitycznione, a ksiądz z posłem nie mówili mi jak mam żyć. Nie chcę żyć w kraju, w którym ludzi bije się za kolor włosów, bo i to się już dziś zdarza. Polskę podzielono i napuszczono na siebie. Za to mam pretensję do polityków. Za cynizm i agresję.

 

Nie dzielę ludzi na PiS, czy PO. To już jest nudne. Na kogo głosuję, to moja prywatna sprawa. Ja się przede wszystkim opowiadam za wartościami i o nich chcę rozmawiać.

 

– Lubisz Polskę?

– Lubię, to mój kraj. Jeszcze chyba nie jestem na tym etapie odrętwienia, żeby myśleć o wyjeździe do Tajlandii, żeby sprzedawać leżaki na plaży. Czy coś w tym guście, jak Florent – Claude Labrouset, bohater „Serotoniny” Houellebecq’a. Chociaż im jestem starszy, tym trudniej jest mi zmusić siebie do jakiegoś obowiązku, do pewnej obywatelskiej powinności, poczucia odpowiedzialności. Człowiek z wiekiem robi się leniwy, znudzony, cyniczny. Pełny. Najchętniej pojechałby nad jezioro i zapomniał o wszystkim, machnął ręką. Ale jednak cały czas trzeba dawać świadectwo temu, o czym się pisze i o dookoła gada. „You’ve gotta practise what you preach”, jak śpiewa lubiany przez mnie Nick Cave. A to nie jest wcale takie oczywiste.

 

– A nie masz wrażenia, że u nas zawsze istniało przekonanie, że najlepiej się nie wychylać, tylko wtopić w tłum i iść za innymi?

– Tak, to powszechna postawa. I nie dotyczy tylko nas, Polaków. To chyba w ogóle jakaś cecha gatunkowa. Przecież człowiek to istota stadna. Watahę prowadzi wadera, a zamyka basior – dwa najsilniejsze osobniki w stadzie. Najbezpieczniej jest w środku. I nie można mieć pretensji o to, że większość najlepiej czuje się właśnie tam. Tylko rodzi się pytanie o poczucie własnej tożsamości, odrębności, jakiejś podmiotowości w grupie, tego typu rzeczy. Każda władza chce ze społeczeństwa stworzyć taką watahę i obstawiać flanki, żeby mieć nad nią kontrolę. Dzisiejsza prawica mówi językiem socjalistycznym. Musimy być razem, stworzyć kolektyw, wszyscy musimy coś zbudować, być tacy, a nie inni…. A co z tymi, którzy inaczej postrzegają tę budowę i inaczej układają cegły? Oni muszą się sformatować, bo większość ma rację? Siłą demokracji jest jej różnorodność, pluralizm. Demokracja to nie dyktat większości. O jej jakości świadczy poziom szacunku dla mniejszości właśnie.

 

– A gdzie Ty widzisz siebie na tzw. drabinie społecznej?

– Oj, ja nie jestem żadnym wywrotowcem. Jestem w samym środku bezpiecznej do bólu klasy średniej. Z racji wykształcenia, pozycji zawodowej, materialnej oraz świadomości. Jeżdżę dobrym samochodem i tak sobie się buntuję za cudze pieniądze. Dlatego też nie śmiem nikogo pouczać ani oceniać. Ludzie mają prawo do swoich wyborów, o ile te nie łamią prawa. Jestem demokratą i humanistą, a przynajmniej z racji swoich przekonań do takiej pozycji aspiruję. Mylę się i popełniam błędy ale równocześnie przyznaję sobie prawo do drugiej i trzeciej szansy. Bo tym z grubsza jest chyba życie. Ciągłym zmaganiem się ze sobą.

 

– Czym się kierowałeś, pisząc tekst do utworu „Pogo”? Jest polski niczym „Wesele” Smarzowskiego…

– Pomysł na tę piosenkę wziął się z „Wesela” Wyspiańskiego. Chodzi o chocholi taniec, czyli kolejną straconą szansę na pojednanie, wspólne działanie wobec dziejowej potrzeby. Znowu nie potrafimy się ze sobą porozumieć. Zderzamy się ze sobą, obijamy od siebie po to, żeby samemu nie upaść. Zdało mi się, że tym chocholim tańcem mogłoby dziś być pogo. Dość agresywny, bezładny taniec na wyniszczenie. W kontekście ostatnich wyborów, w których kraj podzielił się na dwie połowy traktujące siebie nawzajem dość wrogo, to chyba dość trafna metafora. Chociaż nie brakuje głosów krytycznych w tonie: „Ej, Organek chyba nie byłeś nigdy w Jarocinie, bo nie wiesz czym jest pogo.”

 

– A byłeś w Jarocinie?

– Pewnie, że byłem. Doskonale wiem, czym jest pogo, ale posłużyłem się przecież metaforą.

 

KAC_0764

 

– Od kilku tygodni możesz ten utwór śpiewać na żywo. Jak to jest, gdy się wraca na scenę po długiej przerwie?

– Po ośmiu miesiącach wróciliśmy na scenę. Przypominam, że przed pandemią nieopacznie zrobiliśmy sobie kilkumiesięczną przerwę w koncertowaniu. Jak się okazało, bardzo za nim tęskniłem. To inne koncerty, bo dla 200-300 osób. Ludzie siedzą na krzesełkach, w maseczkach na twarzy. Ja te obostrzenia szanuję, bo nie chcę, by ktoś zachorował, dlatego sam namawiam do tego ludzi. Byliśmy jednym z pierwszych zespołów, który ogłosił trasę po poluzowaniu obostrzeń. Bilety z uwagi na koszty, są trochę droższe, więc zrobiliśmy ludziom niespodziankę. Do każdego biletu dodajemy nasz singiel. To, że ludzie przychodzą jest zaskakujące i miłe. Nie spodziewałem się aż takich frekwencji. Ludzie boją się o swoje zdrowie i niektórym zespołom się to nie udało. Tym bardziej jestem wdzięczny naszym słuchaczom.

 

– To ciekawe, bo kiedyś powiedziałeś mi, że nie jesteś zbyt towarzyski, że dobrze czujesz się sam ze sobą. Lockdown Ci nie służył?

– Czułem się fatalnie w tym zamknięciu. Rzeczywiście dotarło do mnie, jak bardzo potrzebuję do życia ludzi, chociaż zawsze miałem się za skończonego mizantropa. Poza tym mocno ucierpiało moje rozbuchane poczucie wolności. Świadomość, że czegoś mi nie wolno, mimo że z większością tych obostrzeń się na pewnym etapie zgadzałem. To dla mnie wartościowa lekcja.

 

– Co robiłeś w tym czasie w domu?

– To, co wszyscy. Czytałem książki, pisałem, oglądałem filmy. Kupiłem nawet konsolę do gier. Czasami trzeba odreagować czymś mniej subtelnym, ale to nie trwało długo. Dwa dni pograłem i mi się znudziło. Oddam ją chyba chrześniakom.

 

– Mówisz, że w lockdownie czułeś się fatalnie. Nie tylko nie grałeś koncertów, ale też jak my wszyscy nie mogłeś pójść do kina, czy teatru.

– Bardzo silnie poczułem, czym jest życie odarte z kultury, podporządkowane tylko podstawowym potrzebom, które można załatwić przez telefon albo w obrębie swojego domu. Kultura jest przeżyciem grupowym. Nie można jej w pełni zrekompensować czytaniem książki do poduszki, czy oglądaniem filmu na komputerze. Kultura jest przeżyciem o charakterze kolektywnym. Dzięki wspólnemu uczestnictwu, budujemy pewną społeczność, zyskujemy poczucie bezpieczeństwa, nabieramy jakiejś grupowej tożsamości. To, że wybieramy ten a nie inny film, spektakl, koncert, sprawia, że stajemy się częścią jakiejś grupy, dzięki której przeżywanie ma o wiele głębszy sens.

 

– Wielu Twoich kolegów z branży otwarcie mówiło o tym, że pozbawiono ich dochodów. Aktorzy nie mogli grać w teatrach, akustycy nie mogli nagłaśniać koncertów. Chyba po raz pierwszy ludzie kultury zaczęli się bać o to, czy będą mogli wykonywać swój zawód.

– Oczywiście. Z czymś takim nie mieliśmy wcześniej do czynienia. W sektorze kreatywnym pracuje ok. 400 tysięcy osób. To część gospodarki, która generuje co roku ok. 4 procent PKB. I wcale nie są to tylko celebryci z pierwszych stron gazet ale przede wszystkim ludzie, którzy z dnia na dzień stracili pracę. Aktorzy na etacie, muzycy sesyjni, akustycy, technicy, kierowcy, oświetleniowcy, właściciele firm nagłośnieniowych. Cała rzesza ludzi, którzy pozostali bez środków do życia, często bez żadnych oszczędności. Bez kultury narody giną, karłowacieją. Do znudzenia przeklejany w czasie lockdownu cytat z Churchila o tym, o co warto toczyć wojnę, jest zasadny. Kultura to cywilizacja, jej wykwit i summa. I to bez wyjątku. Od dużych metropolii, do najmniejszych wsi.

 

– To dlatego odwiedzasz małe miasta nie tylko na koncertach, ale również na spotkaniach autorskich promujących Twoją książkę „Teoria opanowywania trwogi”?

– Między innymi. Nie ma żadnego znaczenia, czy jadę na spotkanie do Wrocławia, czy do Rypina. Ludzie mają podświadomą potrzebę uczestnictwa w kulturze, nawet tego nie nazywając wielkimi literami. Chęć przeżycia czegoś ponad codzienną rutynę pozwala się odprężyć, odreagować emocje, przeżyć coś, co nie jest nam dane, oczyścić się… Można tak wymieniać do woli. Bez kultury nie ma życia. Ludzie bazgrali po jaskiniach nie dlatego, że ktoś im kazał, ale dlatego, że czuli głęboką potrzebę skomentowania tego, co widzą i czują.

 

– Czym był dla Ciebie literacki debiut?

– Spełnieniem jakiejś aspiracji, połechtaniem ego. Chciałem to zrobić od dłuższego czasu, bez względu na konsekwencje. Dzięki książce mogłem się bardziej precyzyjnie wypowiedzieć w sensie artystycznym ale też dookreślić swoją pozycję, etap na którym jestem. Mentalnie, warsztatowo. Ktoś mnie pochwalił w recenzji, ktoś objechał, ale zrobiłem to, co chciałem. Zbyt głęboko to we mnie siedziało, żeby o tym zapomnieć albo zaniechać na przykład ze strachu. To też wspaniała lekcja. Dużo mi dała. Wyciągam z niej wnioski. Postaram się, żeby kolejna książka była lepsza. Wiem, że będzie lepsza.

 

– Grasz, śpiewasz, piszesz, mówisz o ważnych sprawach. Wszędzie pełno Organka, ale jurorem w popularnym show nie chcesz być… Miałeś takie propozycje?

– Tak. Proponowano mi udział w takich programach jak „Twoja twarz brzmi znajomo”, czy kilkukrotnie bycie jurorem w „The Voice of Poland” i kilku innych.

 

– Dlaczego odmówiłeś?

– Bo jak czegoś nie czuję, to tego nie robię.

 

KAC_0017– Masz komfort, że już niczego nie musisz?

– Zawsze miałem. Tak jestem skonstruowany. Nigdy nie byłem niczyim zakładnikiem. Jak coś mi nie pasuje, to tego nie robię. I to wcale nie jest kwestia pieniędzy. Przez lata jadłem ziemniaki z patelni z cebulą, ale zawsze miałem ten komfort, że jestem wolny. Nikt mnie nigdy nie zniewolił pieniędzmi. Odrzuciłem wiele ofert, choćby reklam w telewizji , bo nie czułem się z tym dobrze. Może kiedyś taką zrobię, ale na pewno na swoich warunkach. Robiłem w życiu różne rzeczy po to, by się utrzymać. Pracowałem na przykład na zapleczu w bardzo popularnym programie „Kocham Cię Polsko”.

 

– Co znaczy „na zapleczu”?

– Grałem jako muzyk sesyjny. To był dobry czas. Wszyscy tzw. snajperzy grali w tych programach. To była robota, ale też świetna szkoła warsztatu i pokory. Wszystko jest po coś. Oprócz środków na utrzymanie, dotarło do mnie też to, że się do tego nie nadaję. Za duże ciśnienie, nerwy, zabieganie o nowy angaż co chwila.  Nigdy nie chciałem i nie umiałem być sesyjniakiem. Chciałem być niezależny i mieć swój zespół.

 

– W czasie pandemii spotkałam się z opiniami, że już nic nie będzie takie samo. Ty tak nie myślisz?

– Nie wierzę w to. Ludzie chcą wrócić do swoich przyzwyczajeń, do swojej wygody. Życie będzie dokładnie takie samo jak było przed pandemią i nie da się tego zatrzymać.

 

Rozmawiała: Paulina Blaszkiewicz / foto: Karol Kacperski


Tomasz Organek (1976), muzyk, kompozytor, autor tekstów piosenek. Z wykształcenia jest filologiem angielskim. Przygodę z muzyką zaczynał w Toruniu. Był założycielem i członkiem zespołu Sofa, w którym 2007 roku otrzymał Fryderyka w kategorii nowa twarz fonografii. W 2014 roku jako Organek wydał debiutancką płytę „Głupi”, która okazała się wielkim sukcesem. W 2016 roku ukazała się jego druga płyta „Czarna Madonna”. Oba albumy uzyskały status platynowej płyty. Od kilku lat Tomasz Organek jest jednym z najciekawszych artystów na polskiej scenie. W 2019 roku wydał powieść „Teoria opanowywania trwogi”. Pracuje nad nową płytą i nową powieścią.