DSC 0047 2 Kultura

Pieniądze szczęścia nie dają, nawet fałszerzom. Nowa książka Magdy Omilianowicz

Z tą książką Magdy Omilianowicz jest jak z dobrym hollywoodzkim kryminałem, gdzie bohater, choć złoczyńca, sympatię widza zawsze ma po swojej stronie. Sympatią czytelnika cieszy się również bohater tej opowieści. Po lekturze trudno jednak uciec od refleksji, że los jest bardzo niesprawiedliwy, dając ludziom tak bardzo nierówny życiowy start. Pewnie gdyby Zdzisław N. przyszedł na świat w innej rodzinie, jako dziecko czuł się kochany, miał inne wzorce, cieszyłby się teraz sławą uznanego malarza a nie genialnego fałszerza.

 

Okładka Przepis na fałszerzaZe swych 74 lat ponad 40 spędził za więziennymi murami. Wcześnie zaczął zaliczać wyroki skazujące. Najdłuższa przerwa między odsiadkami jaką przeżył, trwała 15 lat. Miał więc szansę na normalne życie, ale przypadek (rolę przypadku podkreśla często) spowodował, że znów zainteresowała się nim prokuratura, a potem sąd wlepił mu kolejne kilkanaście lat kary.

Jest z pewnością człowiekiem niezwykle utalentowanym. Fałszerskie popisy zaczął od podrabiania dokumentów – od prostych po tak skomplikowane jak polskie i zagraniczne paszporty. Sławę arcymistrza przyniosły mu jednak pieniądze, które „produkował” – najpierw dolary, później złotówki. Były tak doskonałe, że nawet jedną z grzywien zapłacił w kasie sądu falsyfikatami i nikt się nie zorientował, a banki emisyjne zainteresowały się nim jako ekspertem.

Kiedy mówi o fałszowaniu banknotów, uświadamia czytelnikowi, że to działalność wymagająca nie tylko umiejętności plastycznych, ale również rozległej wiedzy z wielu dziedzin: materiałoznawstwa, technik poligraficznych, chemii. Nie opanuje jej ktoś pozbawiony inteligencji. Właśnie żywa inteligencja, niebanalne przemyślenia, barwne anegdoty z przestępczego półświatka zjednują Zdzisławowi N. przychylność czytelnika. To nie jest bandzior, zakapior, degenerat. Z rozmowy z dziennikarką wyłania się obraz człowieka wrażliwego, na swój sposób honorowego, dowcipnego.

Cóż z tego, kiedy od początku był na bocznym torze, niejako skażony i zdany na radzenie sobie w życiu sposobami, które opisuje paragrafami kodeks karny. Swoją drogą trudno nie zgodzić się ze Zdzisławem N. dywagującym nad paradoksami prawa. Na przykład nad faktem, że podrabianie pieniędzy było zawsze traktowane jako zbrodnia (zanim za zbrodnię uznano na przykład gwałt zbiorowy), a przez to zagrożone karą do 25 lat pozbawienia wolności.

Magda Omilianowicz i Michał Fajbusiewicz podczas ubiegłorocznej promocji ich wspólnej ksiązki

Książka Magdy Omilianowicz pozostawia pewien niedosyt wynikający z przyjętej przez autorkę metody pracy. Zapisuje ona bowiem wynurzenia Zdzisława N. bez konfrontowania ich z opiniami i wspomnieniami innych osób. Szczególnie o taką konfrontację prosi się wątek Kaliny, córki bohatera. Fakt, że nie chciała ona utrzymywać kontaktu z ojcem to wyraźny sygnał, że zapewnienia o głębokim ojcowskim uczuciu nie wystarczą do opisania tej relacji.

Podobnie trudno wziąć na wiarę zapewnienie Zdzisława N., że jego fałszerska działalność nie przynosiła nikomu konkretnemu szkody – oprócz oczywiście państwa (czyli tworu abstrakcyjnego). Skąd pewność, że nie płakały z powodu odkrytych w utargu „fałszywek” Bogu ducha winne ekspedientki? Albo kasjerki bankowe zmuszone pokryć straty z własnej kieszeni, a przy tym poddane zapewne śledztwu?

Ale mimo tego mankamentu „Przepis na fałszerza” czyta się z przyjemnością. Jest w nim mnóstwo smaczków, dykteryjek, szczegółów przypominających rzeczywistość siermiężnego PRL-u, kiedy dorastał bohater. A przede wszystkim jest nietuzinkowa postać i nawet jeśli większość z tego co opowiada reporterce Zdzisław N. nazwać trzeba autokreacją, ma to tyle uroku, że na pewno czasu przeznaczonego na lekturę nikt nie uzna za stracony.

Magda Omilianowicz: „Przepis na fałszerza”. Wydawnictwo REPORTER Magda Omilianowicz. Koszalin2020