Kiedy Janusz Waluś zamordował w 1993 roku Chrisa Haniego, bohatera walki z apartheidem i jednego z najważniejszych czarnoskórych polityków w Republice Południowej Afryki, mówił o tym cały świat. Kiedy ćwierć wieku później Cezary Łazarewicz, reporter i publicysta, poszedł śladem tamtej zbrodni i zbierał materiały do książki, w RPA mało kto kojarzył nazwisko zabójcy. Częściej pojawiało się ono w obiegu w Polsce, bo są tacy, dla których Janusz Waluś to bohater walki z komunizmem i idol.
Zabójstwo Haniego to żaden wyrafinowany zamach. Raczej coś w typie akcji „Gangu Olsena”, czyli bohaterów filmowego cyklu retro o przestępcach nieudacznikach. Waluś wybrał ofiarę świadomie, ale same strzały były właściwie przypadkowe, bo tego dnia spotkał akurat ofiarę przed jej domem bez towarzystwa ochroniarzy. Strzelał na oczach świadka – białej kobiety, która zapamiętała samochód i jego numery rejestracyjne. Na co liczył? Że z rasowej solidarności nie będzie zeznawała? Na dokładkę zachował pistolet, jak by nie oglądał kryminałów, w których zabójcy zawsze pozbywają się narzędzia zbrodni.
Waluś tłumaczył, że zabił Chrisa Haniego, bo ten w jego przekonaniu zagrażał RPA – krajowi, który emigranta z komunistycznej Polski przyjął jak swego i umożliwił mu urządzenie sobie życia na nowo. Nagle porządek oparty o apartheid miał runąć. Człowiek, którego zastrzelił, był wśród polityków czarnoskórych numerem 2 lub 3, zaraz po legendarnym Nelsonie Mandeli. Tak jak Mandela całkowicie poświęcił się walce o zniesienie segregacji rasowej.
Skutek zamachu okazał się odwrotny do zamierzonego. Zabójstwo Haniego przyspieszyło demontaż systemu i dojście do władzy w RPA reprezentantów kolorowej większości.
Warto przypomnieć, że Janusz Waluś nie był „samotnym wilkiem”. Działał pod wpływem i w porozumieniu z Clivem Derby-Lewisem, którego spotkał w połowie lat 80. Derby-Lewis był wtedy jedną z najważniejszych postaci radykalnej Partii Konserwatywnej, która nie godziła się na jakiekolwiek złagodzenie systemu segregacji rasowej. Jej członkowie chcieli ocalić RPA przed, jak to ujęła żona Derby-Lewisa, „oddaniem władzy dzikusom”. „Waluś był pod wielkim wrażeniem nieustępliwości Derby-Lewisa i jego poglądów. Bardzo szybko trafił do jego domu jako gość. To musiało na nim wywrzeć wrażenie. Kierowca TIR-a z Polski nagle zostaje obdarzony przyjaźnią przez człowieka z wyższych sfer, miejscowego parlamentarzystę, doradcę gospodarczego prezydenta. Kogoś, kto ma odpowiedź na każde pytanie” – mówił Cezary Łazarewicz w jednym z wywiadów.
Samo przypomnienie tamtych wydarzeń to tylko jedna z warstw tego pasjonującego reportażu. Nie najważniejsza i nie najciekawsza. Istotniejszy jest rysunek głównych postaci i ich wzajemnej relacji. Chodzi o Janusza Walusia i Lindiwe, córkę Chrisa Haniego. Kiedy osierocona dziewczyna zaczęła z Walusiem rozmawiać, zorientowała się, że rodzi się między nimi nić sympatii. Zaczęła mu współczuć, była też pełna uznania dla twardej, pełnej godności postawy, którą przyjął w więzieniu. Pobyt w więzieniu w RPA – trzeba zaznaczyć – jest niewyobrażalnie cięższy do zniesienia w porównaniu z polskimi, bo nie ma tam na przykład przepustek, a limit czasu dla odwiedzających to raptem 45 godzin rocznie.
Swoją ostatnią książką Cezary Łazarewicz udowodnił po raz kolejny, że nagroda NIKE, którą odebrał dwa lata temu, nie była przypadkiem. Wykonał niewiarygodnie wielką pracę dokumentacyjną, podróżował do RPA, uzyskał możliwość kontaktu z Walusiem i wielekroć z nim rozmawiał. W tekście odtworzył świat, w którym wychowywał się Janusz Waluś (nie był on biednym chłopakiem pozbawionym w PRL perspektyw – przeciwnie, jego rodzina cieszyła ponadstandardowymi warunkami życia). Odnalazł ludzi, którzy mieli wpływ na jego dorastanie. Pokazał – co robi na mnie największe wrażenie – psychologicznie złożony proces nawiązywania się nici zrozumienia między nim a Lindiwe Hani.
„Nic osobistego” świetnie się czyta! Licząca ponad 200 stron książka jest do „połknięcia” za jednym podejściem. Nie można się od niej oderwać.
Cezary Łazarewicz mówi, że „Nic osobistego” jest „ostrzeżeniem przed złudzeniem, które od czasu do czasu pojawia się w czyjejś głowie: że da się zmienić sytuację polityczną, często zagmatwaną i trudną, poprzez fizyczną eliminację jakiegoś człowieka. Że jak go zabraknie, to jakiś problem się sam rozwiąże. W Łodzi kilka lat temu zabito pracownika biura PiS, upłynął rok od śmierci prezydenta Gdańska. Nie mówimy więc tylko o scenariuszach z dalekiego kraju. Śmierć polityka nigdy nie jest rozwiązaniem problemu. Zawsze na końcu jest cierpienie zwykłych ludzi i kolejne osobiste tragedie, jak w przypadku rodziny Haniego.”
Cezary Łazarewicz: “Nic osobistego. Sprawa Janusza Walusia”. Październik 2019. Wydawnictwo Sonia Draga/Post Factum.