Złożony zwykłą, pospolitą anginą siłą rzeczy ustawiłem swój czytelniczy radar na wszelkie choróbska, które toczą świat. I tu gratka nie lada – moje cierpienie związane z obrzękiem migdałków napotkało na wybuch paniki związany z zidentyfikowanym w Chinach koronawirusem 2019-nCoV, który zabił już około 60 osób. Oddałem się zatem lekturze z masochistyczną przyjemnością, która każe choremu czytać o chorobach.
Zacząłem od zbierania faktów. Po pierwsze: nazwa „koronawirus” wywodzi się z łac. corona, oznaczającego koronę lub wieniec i pochodzi stąd, iż osłonki wirusów w mikroskopii elektronowej wydają się „ukoronowane” pierścieniem małych, przypominających żarówki struktur. Po drugie okazało się, że koronawirusy powodują cykliczne (podkreślenie moje) epidemie zakażeń dróg oddechowych, najczęściej w okresie późnej jesieni, zimy i wczesnej wiosny oraz są odpowiedzialne za 10–20% wszystkich (podkreślenie moje) przeziębień. Po trzecie wreszcie doczytałem, że ten najnowszy koronawirus może powodować zapalenie płuc, które w niektórych (podkreślenie moje) przypadkach okazywało się dotąd śmiertelne.
W tym momencie niemal straciłem zainteresowanie całą sprawą. Ale myśl moja – na pewno w wyniku trawiącej mnie gorączki – poszybowała w innym kierunku: medialnej manipulacji, której jesteśmy poddawani w niemal każdej sekundzie naszej egzystencji. Zastanówmy się bowiem, czemu odpowiednio spreparowane artykuły internetowo-prasowe, radiowe czy też materiały telewizyjne podbijają: czytelnictwo, oglądalność i tzw. klikalność? Co mianowicie spowodowało, że ostatni koronawirus (który choć groźny, nie jest przecież niczym niezwykłym) wywołał już taką panikę na świecie? Otóż, jednym z najbardziej chodliwych towarów w świecie mediów jest szeroko pojęte poczucie zagrożenia.
Podam przykład. W sierpniu 2007 roku na Mazurach doszło do pewnego zjawiska meteorologicznego: nad jeziorami rozpętała się silna burza wielokomórkowa, w wyniku której zginęło 12 żeglarzy. Prawdziwa tragedia w wymiarze ludzkim, jednakże nie będąca niczym wyjątkowym w klimatologii. Media „grzały” sprawę przez kilka tygodni. Dlaczego? Oprócz niecodziennej liczby ofiar burzy (którą prasa ochrzciła natychmiast marynistycznym określeniem „biały szkwał”, które nie ma nic wspólnego z tym co się wtedy zdarzyło) ważniejszym wątkiem, który powodował, że słupki oglądalności szybowały do góry jak oszalałe było podsycane podświadome poczucie zagrożenia u widzów/czytelników. – O, mój Boże. Mieliśmy jechać na Mazury za dwa tygodnie – mówił w czasie transmisji telewizyjnej mąż do żony w ciepłym i bezpiecznym domu w Sanoku. – A czy to nasz Janek nie był nad tym jeziorem dwa lata temu na kolonii? – pytała żona czytając gazetę w Szczecinie? I tak dalej, i tak dalej. Punkt odniesienia jest zawsze ten sam: ja i moi najbliżsi. Czy mnie może to dotknąć? Jeśli tak, to kiedy? Czy mogę się obronić?
Media idealnie wchodzą w ten sposób myślenia, które zresztą najpierw same inicjują. Moja (ja też, jak wszyscy inni, myślę tylko o sobie ) gorączka rosła, więc zacząłem w malignie analizować doniesienia medialne w sprawie chińskiego koronawirusa.
Większość tytułów krąży dookoła zdania: „Czy grozi nam epidemia?”. Ale są też inne, z których najciekawszy jest bez wątpienia ten: „Koronawirus może zabić 65 milionów ludzi”. W artykule nie wyjaśnia się co prawda, kto kiedy i na jakiej podstawie to wyliczył, no ale w tej sytuacji sprawa jest jasna: mamy wszyscy przegrane i w zasadzie jest po nas. Kropka.
Albo na przykład w jaki sposób podaje się liczbę zarażonych: „Na całym świecie zakażonych jest ponad 2000 osób”. Prawda. Natomiast po co dodawać, że z tych dwóch tysięcy przypadków kilka jest w Tajlandii, jeden w Japonii, jeden w Korei Południowej, jeden w Australii i jeden we Francji. Cała reszta wystąpiła w głównie w mieście Wuhan w prowincji Hubei w środkowych Chinach. Gdyby tak napisano (te informacje znalazłem dopiero na stronie polskiego Sanepidu), w jaki niby sposób Pani czy Pan z Białegostoku mogliby pomyśleć: – Skoro na całym świecie, no to przecież i do mnie nadejść może?… A klikalność rośnie.
Jednak bez wątpienia najlepsze rozwiązanie na podbicie bębenka znalazł jeden z ogólnopolskich portali internetowych, który przy artykule o koronawirusie zamieścił krótką ankietę. Pytanie brzmi: „Jakiego zagrożenia zdrowotnego obawiasz się najbardziej?”. Trzy możliwe do wybrania odpowiedzi to: a) pandemii wirusa; b) superbakterii i c) chorób cywilizacyjnych.
Pomyślałem chwilę i wyszeptałem przez spierzchnięte usta: „Jak to jakiego zagrożenia obawiam się najbardziej? No, chyba jasne, że anginy”.