Aleksandra i Lech Wojciechowscy cover Prestiżowy Ślub

Aleksandra i Lech Wojciechowscy

No powiedz, jaką wymarzyłeś sobie dziewczynę – prowokuje, śmiejąc się, pani Aleksandra. – Byłem harcerzem, wtedy już instruktorem. Uwielbiałem piesze rajdy. Na takim rajdzie poznałem Olę, z tym że ona była na rajdzie pierwszy raz… – mówi pan Lech. – O nie – prostuje żona. – To był drugi raz.

 

1_2019.02 Narty OberegenMiłością do pieszego wędrowania pani Aleksandra się nie zaraziła (panu Lechowi ostatecznie to nie przeszkadzało). Ale za to polubiła wyprawy narciarskie, które stały się pasją całej rodziny, również dzieci. Państwo Wojciechowscy w grudniu ubiegłego roku obchodzili 40-lecie małżeństwa. Narzeczeństwo trwało rok. – Oboje studiowaliśmy w Koszalinie. Ja mieszkałem w akademiku, OIa u rodziców, w domu. Został nam rok do ukończenia studiów. Postanowiliśmy, że się pobierzemy. To miało i praktyczne znaczenie, bo mogliśmy razem zamieszkać w akademiku – wspomina pan Lech.

Późniejsze lata przyniosły typowe dorabianie się młodego małżeństwa. Pierwszym mieszkaniem była samodzielnie przerobiona świetlica w hotelu pracowniczym. Po latach pierwszy dom – na Raduszce, odkupiony od kolegi w trakcie budowy. I w końcu docelowy – w Konikowie. Obok zamieszkał syn Rafał (39 l.) z żoną Beatą i córkami.

Na czym polega sekret dobrego małżeństwa? Państwo Wojciechowscy odpowiadają jednocześnie i bez namysłu: – Kompromis.

Na czym on polegał w ich przypadku? – To takie codzienne „ucieranie się” – mówi pani Aleksandra. – Ja szybko zauważyłam, że się zmieniam pod wpływem męża, ale i on stawał się z czasem nieco inny.

Z opowiadania naszych rozmówców wynika, że od początku – oprócz uczucia – bardzo dużo ich łączyło: inżynierskie wykształcenie, praktyczne nastawienie do życia, później wychowywanie dzieci, które było na równi udziałem obojga, wreszcie praca. Początkowo pani Aleksandra pracowała w dobrze prosperującym biurze projektowym, a pan Lech zatrudnił się w Wodrolu. Bywało, że to żona wnosiła do rodzinnego budżetu znacznie więcej niż mąż. – Jak się pan z tym czuł? – pytamy pana Lecha. – Nie miałem z tym problemu. W okresie przekształceń na początku lat dziewięćdziesiątych zdarzyło się nawet, że kiedy potrzebowałem ukończyć kurs dla członków rad nadzorczych, a mojej firmy – wtedy firmy państwowej, która walczyła o przetrwanie – nie było stać na sfinansowanie mi takiego dodatkowego wykształcenia, koszty pokryła Ola – podkreśla obecny, pełniący tę funkcję od prawie trzydziestu lat, prezes EkoWodrolu.

W tej świetnie prosperującej i innowacyjnej firmie pracuje zresztą również pani Aleksandra. Obecnie już jako młoda emerytka. – Teraz nic nie muszę, ale mogę – śmieje się. – Nie muszę już nic projektować, a robię to co uwielbiam, a co można nazwać public relations firmy.

Był jednak okres, że kompletne uprawnienia projektowe i ogromne doświadczenie w tym zakresie, sprowadziły na barki pani Aleksandry duże obciążenie. Pan Lech relacjonuje: – Kiedy realizowaliśmy ogromny zespół inwestycji wodnych w Dorzeczu Parsęty, Ola była głównym projektantem. To była masa pracy i wielka odpowiedzialność, jaką na siebie wzięła. Na każdym najmniejszym dokumencie projektowym był jej podpis. Podziwiam, że to zniosła.

 

15_Chorwacja

 

– Małżeństwo to są pewne etapy, proces. My sobie je uświadamiamy na nowo, patrząc na syna i synową mieszkających po sąsiedzku – mówią państwo Wojciechowscy. – I często nawet śmiejemy się, widząc w młodych nas samych. Nie w tym sensie, by Rafał naśladował ojca. Chodzi o coś innego. Są rzeczy, które kompletnie poza świadomością toczą się swoim torem w ten sam sposób.

Sąsiedztwo ma swoje dobre strony: pokolenia żyją blisko siebie, a jednak samodzielnie. Jednak w razie potrzeby pomocy, dziadkowie są pod ręką. – Dla nas to wielkie szczęście, że możemy mieć wnuczki Amelkę (14 l.) i Natalkę (9 l.) tak blisko – podkreśla pani Aleksandra. Trochę dalej, bo aż do Berlina musimy jechać, aby odwiedzić naszą córkę Agnieszkę (33 l.) i jej męża Tima.

Wcześniej to raczej pan Lech był to osobą, która inicjowała jakąś aktywność fizyczną. Ostatnio role się w pewnym stopniu odwróciły. Pani Aleksandra od pięciu lat ćwiczy pilates pod okiem Moniki Marszałek. Namówiła do pilatesu męża, który początkowo był sceptyczny, a obecnie przyznaje, że ćwiczenia te są doskonałe dla kręgosłupa. Przez pewien czas pan Lech ćwiczył z paniami, aż w końcu zainicjował męską grupę. – To taka forma ruchu, która naprawdę poprawia jakość życia.