123123cover 1 Biznes

Kospel wybrał Viessmanna – Tylko krok do finalizacji transakcji roku

Nie mam wątpliwości, że to najlepsza droga, by zapewnić firmie możliwość dalszego rozwoju. Oczywiście trzeba pamiętać, że co prawda gramy z naszymi partnerami w jednej lidze, ale portfele mamy różnej grubości. Viessmann to w naszej branży największy gracz w Europie, jeden z największych w świecie, a Kospel to firma zdecydowanie mniejsza, ale za to dynamicznie rozpychająca się na światowym rynku. Ze względu na dominujący typ produkcji, uzupełniamy się. Efekt synergiczny przyniesie korzyści obu stronom – mówi Krzysztof Łukasik, założyciel i właściciel koszalińskiego Kospelu.

 

– Krążyły plotki o tym, że Kospel może być przejęty, a mimo to informacja o połączeniu z Viessmannem była dla wielu zaskoczeniem.

– Z pewnością nie wszyscy te pogłoski słyszeli, więc potwierdzenie informacji mogło być dla kogoś zaskakujące. Kiedy obserwowałem komentarze w Internecie, pojawił się wśród nich wątek, który nazwałbym „patriotycznym”. Oto rdzenna, polska, koszalińska firma przechodzi w obce ręce – tak to mniej więcej brzmiało. Dla mnie w biznesie pojęcie „narodowości” jest abstrakcyjne. Jakie to ma znaczenie, czy firma jest polska czy inna?

– Co było powodem aliansu?

– Ja już od dłuższego czasu postrzegam siebie jako – w jakimś sensie – hamulec rozwoju firmy. Zależy mi na tym, by się ona dalej rosła. W związku z tym trzeba było poszukać nowej drogi. Ja wymyśliłem właśnie taką.

– Kiedy rozmawialiśmy w marcu 2016 roku mówił pan podobnie. Wspomniał pan wtedy również o „sympatycznych Niemcach” zainteresowanych Kospelem. Czy to są ci Niemcy?

– Wtedy chodziło o kogoś innego. Kospelem inwestorzy interesują się od ponad 10 lat, od czasu kiedy zauważyli, jak rozpychamy się na rynku światowym. Ja zaś zdawałem sobie sprawę z tego, do jakiej fazy powinna dojść firma, żeby się z kimś połączyć, z jakimś dużym graczem. Inaczej mówiąc, nie miałem wątpliwości, że to jest nieuniknione. Koncentracja w biznesie jest procesem powszechnym. Oczywiście byłoby dziwne, gdyby kupiła nas firma z zupełnie innej branży. Jednak w obrębie poszczególnych specjalności koncentracja na rynkach światowych jest bardzo silna. Dotyczy to wszystkich rynków, tak samo – przykładowo – niemieckiego. Konsolidację w obrębie branż prowadzą firmy o największym kapitale, doświadczeniu, zazwyczaj najstarsze. Niektóre z nich mają tradycję istnienia sięgającą 200-300 lat. Oni zresztą podobne procesy już kiedyś przeżywali i dzięki nim tak urośli, że obecnie rozdają karty.

1DSC_6201

– Są branże, w których polskie firmy dokonują przejęć na Zachodzie. Wykupują swoich dawnych kooperantów albo konkurentów. Tak więc ten proces jest oderwany od realiów narodowych a wiąże się z kapitałem i doświadczeniem.

– Ja prowadziłem już rozpoznanie akwizycyjne i brałem pod uwagę pójście drogą przejęć. Rozważaliśmy, czy nie stać się inwestorami dla mniejszych podmiotów. Szukaliśmy firm do przejęcia na rynku niemieckim, francuskim. Rozmowy były nawet dość zaawansowane. Ostatecznie przyjęliśmy inny model. To się zresztą działo obok rozmów z potencjalnymi inwestorami zainteresowanymi nami.

– Ale postawili państwo na Viessmanna, przyjmując jego ofertę.

– Gramy z nimi w tej samej lidze, choć mamy oczywiście portfele różnej grubości. Uznaliśmy, że to dobra droga.

– Kto odniesie większą korzyść z tego aliansu – Kospel czy Viessmann?

– W takiej operacji bierze się pod uwagę synergię, czyli możliwość generowania większych zysków dzięki temu, że podejmując współpracę ze sobą, firmy nieco różne, ale w wielu obszarach podobne do siebie, będą wspólnie działać na rynku. W tej konkretnej sytuacji synergia przyniesie korzyści obu stronom. Kospel jako silny gracz europejski, któremu trudno było wejść głębiej na rynek niemiecki zyskuje dostęp do niego. Było tak, że wszędzie indziej szło nam dobrze, a w Niemczech, w stosunku do nakładów, uzyskiwaliśmy najmniejszy efekt. Stąd pojawiło się, tak jak mówiłem, myślenie o zakupie firmy w Niemczech. Teraz pod brandem Grupa Viessmann, ale pozostając niezależną firmą, powinniśmy rozwój przyśpieszyć. Szczególnie w segmencie podgrzewaczy i kotłów cieplnych.

– A jakie korzyści odniesie Viessmann?

– Dostanie produkty i technologie, których nie ma w swoim portfelu produktowym.

– Viessmann kojarzony jest z ogrzewaniem gazowym, Kospel z elektrycznym.

– Dlatego właśnie się nami zainteresowali. Kiedy prowadziliśmy rozmowy, oni otwarcie mówili „Stać nas na to, żeby stworzyć sobie firmę taką jak Kospel, ale zajmie nam to 5-10 lat. Pieniądze tu nie są najważniejsze, tylko pewna historia, zaplecze techniczne, doświadczenie. Popełnilibyśmy pewnie wiele błędów, które wy macie za sobą.” I oni mają rację. Budowa hali, wyposażenie jej w narzędzia i uruchomienie produkcji jest stosunkowo proste. Trudny jest proces doskonalenia produktów i budowa kanałów dystrybucji. Tutaj dostają do ręki komplet wartości.

– Żyjemy w czasie, kiedy popularna jest energetyka rozproszona. Rozwijają się żywiołowo technologie związane z przetwarzaniem promieniowania słonecznego na energię elektryczną. Przed państwem otwiera się zapewne wiele nowych możliwości.

– Energetyka rozproszona rzeczywiście się rozwija i tylko czekać, aż pojawią się istotne problemy, bo muszą się pojawić.

– Dlaczego?

– Energetyka rozproszona jest dokonała jako model, ale w praktyce oznacza szereg technicznych wyzwań. Problemem jest na przykład nadmiar energii wytwarzanej lokalnie. Szuka się więc rozwiązań do tego, by energię wytwarzaną w jakimś miejscu, w tym samym miejscu zużyć, żeby jej nie przesyłać. Kiedy istniał centralny system wytwarzania i przesyłu energii elektrycznej, koszty nie zwracały niczyjej uwagi. Tak po prostu było i tyle. Obecnie, kiedy wytwarzana w nowoczesny sposób energia jest tania, koszty przesyłowe stają się wielkim obciążeniem. Przesył od tamtego czasu nie podrożał, ale w proporcji do kosztów produkcji stał się drogi.

DSC_6253x

– Dochodzą do tego duże straty w procesie przesyłania, zwłaszcza u nas, bo Polska ma przestarzałe sieci elektroenergetyczne, powodujące ubytki rzędu 20 a nawet 25 procent przesyłanej energii. To ogromne marnotrawstwo.

– Tak jest nie tylko w Polsce. Podobne problemy mają Niemcy. Amerykanie rozważają wręcz budowę nowej struktury energoelektrycznej. Chcą elektryfikować kraj od nowa. Właśnie z tego powodu, że straty transferowe są olbrzymie. Dlatego pojawia się myślenie, jak tę energię efektywnie wykorzystać w miejscu jej powstawania. Są takie rozwiązania. My o nich wiemy i wie Viessmann, który zaczyna budować systemy gromadzenia energii elektrycznej, głównie na bazie fotowoltaiki. Dla nas to przestrzeń do rozwoju.

– Tak więc znaleźli się państwo w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu.

– Tak jak już powiedziałem, Kospel zainteresował Viessmanna, bo mamy na koncie wiele interesujących go doświadczeń. Nasze kompetencje w obszarze energii elektrycznej to konkretna wartość, która może przyśpieszyć tworzenie nowych rozwiązań technologicznych. Miejmy świadomość, że podobne prace prowadzi się w wielu miejscach jednocześnie. Na przykład cała Skandynawia szuka rozwiązań systemowych dla spożytkowania energii rozproszonej. Podobnie Białoruś widzi w takich rozwiązaniach szansę na ograniczenie zależności od dostaw surowców energetycznych z Rosji. Ukraina o tym marzy, ale na razie nie ma potencjału, by praktycznie takie działania wdrażać. Nawet Amerykanie myślą w ten sposób. Tak więc ten, kto na tym obszarze zajmie mocną pozycję, odniesie wiele pożytków.

– Globalnie sektor gazowy traci znaczenie, a zyskuje elektryczny?

– Nawet w Niemczech w dyskusjach dopuszcza się już stwierdzenia, że gaz to jednak nie najczystsze paliwo. Owszem, kiedy spala się węgiel, widać dym, sadzę i parę wodną, więc nie ma wątpliwości, że to szkodliwe. Ale tak samo spalanie gazu powoduje powstawanie dwutlenku węgla i emisję innych gazów, co nie rzuca się tak w oczy, bo nie widać dymu. Fala tej świadomości rozlewa się po świecie. Niemieckie firmy z branży grzewczej bardzo interesują się rozwiązaniami elektrycznymi.

– Zapewne nie tylko Viessmann?

– Kiedy dwa lata temu Bosch chciał nam sprzedać mieszczącą się w Czechach fabrykę produkującą kotły stałopalne, obszedłem sobie ten zakład. Zauważyłem, że w innej jego części składają również kotły elektryczne. Spytałem dlaczego mówią o tych pierwszych, a nie o jednych i drugich. Wtedy usłyszałem „Nie, nie. Produkcję kotłów elektrycznych zachowujemy dla siebie.” Dla mnie to był wyraźny sygnał, że Niemcy interesują się tym, w czym my jesteśmy mocni, czyli ogrzewaniem za pomocą energii elektrycznej. A jeszcze 5-7 lat temu, kiedy na targach w Niemczech wystawialiśmy kotły elektryczne, Niemcy powątpiewali, czy ktoś będzie zainteresowany ogrzewaniem na bazie elektryczności, bo „przecież ogrzewa się gazem”. Nie trzeba było wiele czasu, żeby tendencja się odwróciła.

– Tak duża zmiana, jaką przeżywa obecnie Kospel, może budzić niepokój wśród załogi. Co to wszystko oznacza dla pracowników?

– Mogą być spokojni o miejsca pracy. Takie jest zapewnienie inwestora. Firma nadal będzie samodzielna, nie będzie się nazywała Viessmann, tylko będzie częścią grupy Viessmann. Podsumowując: nazwa zostaje, zarząd zostaje, przewiduję wzrost zatrudnienia.

– Stworzyli państwo nowy zakład w Koszalinie, największy z dotychczasowych, przy ulicy BoWiD.

– Tam jest 14 tysięcy metrów kwadratowych i konkretne przeznaczenie dla tej powierzchni. Inwestor też to akceptuje. Ten proces będzie kontynuowany i nic się tu nie zmieni. Tak więc firma nie zniknie. Ale oczywiście nie mogę dać nikomu gwarancji, że tak nie będzie za 10 lub 15 lat.

Krzysztof Łukasik 2

– Nikt nie ma takiej pewności.

– Proszę spojrzeć na Zelmer. Był potęgą, potem długo bronił się na rynku, a obecnie jest wygaszany. Zniknie jako marka. Tak samo stało się z silnym graczem europejskim – Aristonem, producentem pralek i lodówek. Wykupił go Whirlpool i ta marka pozostaje. Takie zjawiska są po prostu nieuniknione. Dzieją się w różnych branżach.

– Chyba najbardziej spektakularny był ten proces w przypadku Nokii, w swoim czasie jednej z najdroższych marek świata…

– A obecnie właścicielami Nokii są Chińczycy. I oni pod tym brandem ciągle produkują telefony komórkowe, lecz od dawna kto inny jest liderem branży. Rynek to żywy organizm. Jestem absolutnie przekonany, że my przez najbliższe co najmniej 2-3 lata będziemy tylko rośli i nic nam nie zagraża.

– Nowa wielka hala wiąże się z jakąś nową dziedziną produkcji?

– Nie, chodzi o wymienniki pionowe, które produkujemy w Damnicy, ale zakład ten jest obciążony już w 80 procentach, co jest niebezpieczne. Jeśli jakakolwiek awaria przerwałaby produkcję, oznaczałoby to kłopoty dla naszych dużych odbiorców. Nie możemy ich zawieść. Tak więc przenosząc produkcję do Koszalina, zwiększamy bezpieczeństwo.

– Hala jest ogromna.

– Kiedy się tam idzie i ogląda obiekt, wydaje się on olbrzymi. Kiedy jednak spojrzy się w plany jego urządzenia, staje się jasne, że to nie może być koniec naszych inwestycji. Potrzebujemy jeszcze więcej powierzchni produkcyjnej.

– Nadal mają państwo wolny teren przy ulicy BoWiD?

– Trochę jeszcze go mamy, a rezerwą jest również lądowisko dla helikoptera, którego dotychczas bardzo broniłem, ale dalej jest już nie do obrony. Ulegnie likwidacji, bo to miejsce będzie potrzebne do wybudowania kolejnego elementu. Mamy już nawet konkretne plany.

– Pan oczywiście będzie uczestniczył przez najbliższy czas w procesach konsolidacyjnych?

– Jeszcze przez jakiś czas będę zarządzał firmą, a później będę w strukturach rad nadzorczych, bo tak się umówiliśmy i do tego się zobowiązałem.

– W stosunku do wspomnianego roku 2016 zatrudnienie u państwa wzrosło.

– Tak i rośnie stale, chociaż sporo procesów zautomatyzowaliśmy. To również jest proces naturalny, że ludzką pracę przejmują maszyny. Zresztą coraz trudniej pozyskiwać na rynku wykwalifikowanych pracowników, dlatego automatyzacja stanowi jakieś rozwiązanie. Robotyzacja jest jednym z przejawów rozwoju przemysłu i przed tym nie uciekniemy. W nowym obiekcie, o którym mówiliśmy, produkcja w dużym stopniu będzie zautomatyzowana.

– A czy zostanie to, co – mam takie wrażenie – zawsze było pana oczkiem w głowie, czyli obszar eksperymentów i poszukiwania nowych rozwiązań technicznych?

– Oczywiście. Tutaj jesteśmy z Viessmannem bardzo zbieżni w myśleniu. Oni też mają taki model, w którym poszukiwania są bardzo ważne. Oni oczywiście dysponują takimi laboratoriami, których możemy im pozazdrościć. I u nas, i u nich inżynierowie mają dużą swobodę w poszukiwaniu ulepszeń. U nas to będzie dalej praktykowane. Komórki rozwojowe to tak naprawdę serce każdego zakładu. To stamtąd pochodzą pomysły i nowe produkty.

– Taki duży alians to nie jest po prostu podpisanie umowy, ale długi proces przygotowawczy. Ile czasu zajął on państwu?

– Sam byłem tym zdziwiony, że aż trzy lata, przy czym w ostatnim roku to były prace bardzo intensywne. To był bardzo duży wysiłek wykonany przez kadrę i pracowników. Ja prawie nie mieszkałem w Koszalinie, tylko przemierzałem świat i prowadziłem rozmaite rozmowy.

– Jaki jest etap formalny tego procesu?

– Czekamy na zgodę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kiedy wyda on pozytywną opinię, podpiszemy końcową umowę. Gdyby zaś decyzja była negatywna, do połączenia firm nie dojdzie, mimo naszych wysłanych już do mediów komunikatów. Ani my, ani Viessmann nie mamy planu awaryjnego, ale zakładamy, że wszystko zakończy się pomyślnie.

Krzysztof Łukasik dodatkowe

– Jak zareagowali najwięksi odbiorcy produktów Kospelu na wieści o waszym porozumieniu?

– Generalnie odzew jest pozytywny. Niepokoją się niektórzy mniejsi, bo Viessmann ma inny niż my model dystrybucyjny. My prowadzimy dystrybucję za pośrednictwem hurtowni do mniejszych odbiorców. Viessmann dociera do nich bezpośrednio. Ale Viessmann podkreśla, że nasz model jest dla niego interesujący, bo po prostu go nie ma. Tak więc nasza metoda dystrybucyjna pozostaje bez zmiany.

– Tutaj także możliwy jest efekt synergii.

– Zdecydowanie. Dystrybucja się poszerzy w przypadku obu podmiotów.

– Rynek na pewno obserwuje was uważnie.

– To zrozumiałe. Viessmann jest w Europie najważniejszym graczem, a jednocześnie jednym z największych w świecie. I oto łączy się z firmą dużo mniejszą, ale ekspansywną i rynkowo agresywną, która zaistniała w kilkudziesięciu krajach świata. Już wcześniej mieliśmy sygnały, że jesteśmy dobrze postrzegani, bo chętnych do konsolidacji było 6 lub 7 podmiotów, nie licząc funduszy inwestycyjnych, które odrzucaliśmy z założenia.

– Sprzedanie się funduszom inwestycyjnym jest niebezpieczne?

– Może nie tyle niebezpieczne, co stanowi zupełnie inną ofertę. Funduszom sprzedają się firmy, które nie widzą dalszej drogi, czyli następuje w nich proces sukcesyjny. Chodzi o myślenie: „Nie mamy inwestora branżowego, nie mamy pomysłu na siebie w kolejnej dekadzie, znajdźmy fundusz, który nas przejmie.” Fundusz zawsze będzie poszukiwał firmy, którą da się kupić tanio, zrestrukturyzować, maksymalizując rentowność i szybko dalej sprzedać. Nas ta droga nie interesowała.

– Fundusze to inwestorzy przejściowi.

– Rzeczywiście, rzadko wnoszą poza kapitałem technologię czy rynki zbytu. Inwestor branżowy zawsze będzie poszukiwał efektu synergii, co dla funduszu nie ma znaczenia.

– To w jaki sposób pan o tym wszystkim mówi, świadczy, że jest pan zadowolony.

– Oczywiście. Po 30 latach bycia w biznesie wiem, że trzeba zrobić coś nowego. Jest to decyzja przemyślana i podjęta w najlepszym czasie, w jakim można było to zrobić. Firma rośnie, więc ma wartość wysoką jak nigdy. A wchodzi silny podmiot, który jeszcze zapewni jej stymulację, gwarantując rozwój na lata. Osobiście jestem w takiej fazie życia, że jeszcze mogę sporo ze swoich prywatnych planów zrealizować…

– W tym zapracowanym 2019 roku miał pan czas na szczupaki w delcie Wołgi?

– Ale skąd?! Mogłem tylko na krótko pojechać na ryby do Norwegii, a nad Wołgą nie byłem. Nie starczyło czasu. Z punktu widzenia moich pasji jest to rok stracony (śmiech).

– To pewnie przyszły będzie lepszy.

– Tego się nie da przewidzieć. Wejście w strukturę Viessmanna jest dla mnie i dla firmy dobrym rozwiązaniem także z tego punktu widzenia, że funkcjonując dalej samodzielnie, musiałbym przeprowadzić jeszcze własnymi siłami ileś koniecznych procesów. Teraz odbędą się one w oparciu o doświadczenie Viessmanna, a ja zyskam możliwość realizowania tego, co dla mnie ważne. Inaczej musiałbym jeszcze ponieść ileś wyrzeczeń, bo biznes wymaga wyrzeczeń. Kiedy firma robi duży skok, oznacza to dla właścicieli wyzwanie, któremu trzeba oddać dużo czasu i energii najczęściej kosztem rodziny a nawet zdrowia. Ile razy w życiu można to robić?

– Czyli w 2020 roku szczupaki jednak nie będą miały od pana spokoju?

– Mam taką nadzieję. W tym roku byłem na Kamczatce, w Pietropawłowsku. Tam mamy oddział Kospelu. Pracownicy wiedzieli, że jestem wędkarzem, więc w pewnym momencie zrobili mi niespodziankę. Wynajęli kuter i popłynęliśmy na dwie godziny w morze. Nałowiłem mnóstwo takich ryb…

– Pokazuje pan na takie półmetrowe…

– Byłem zachwycony., ale oni się ze mnie śmiali. Powiedzieli, że w październiku są tylko takie i że powinienem ich odwiedzić latem, to zobaczę jakie są tam ryby naprawdę (śmiech). Miejsce mnie zauroczyło i na pewno tam wrócę, bo widoki są podobne do tych w Wietnamie, gdzie z wody wystają wysokie skały, a morze ma fantastyczny, nie do opisania kolor. Tyle że jest po prostu chłodniej. Tak więc w moim osobistym planie to jest jedno z ważniejszych założeń na przyszły rok. Na pewno w wakacje, nieważne co by się działo, w lipcu pojadę. Ale oprócz Kamczatki na Syberii jest tyle piękna i tyle miejsc wartych odwiedzenia, że życia by nie starczyło, żeby je zobaczyć. Ale próbować warto!

 


 

logo Kospel 2019KOSPEL to firma założona przez Krzysztofa Łukasika 30 lat temu dosłownie w garażu. Od tego czasu trwa jej ciągły rozwój. Obecnie ma ona 4 zakłady produkcyjne, około pół tysiąca pracowników i odbiorców w ponad 60 krajach świata.