MG 2338 Design

CyglerSTYL: Od garażowych eksperymentów do meblarskiej elity

Przejeżdżając obok siedziby firmy CyglerSTYL na koszalińskim Rokosowie, mało kto pomyśli, że jej historia mogłaby posłużyć za doskonałą ilustrację rozwoju polskiej przedsiębiorczości ostatnich 30 lat. Tak jak nie zdaje sobie zapewne sprawy z tego, że stąd właśnie pochodzą meble zdobiące eleganckie butiki w całej Polsce i wielkie centra handlowe Berlina, ale również luksusowe domy we Włoszech, Francji i Niemczech. Firma po dramatycznych wydarzeniach sprzed kilku lat na nowo nabrała rozpędu, choć jej właścicieli kosztowało to ogromnie dużo samozaparcia i wysiłku. A wszystko z powodu postawy ówczesnego menedżera.

 

Sześć lat Zbigniew Cygler walczył o to, by czyn nieuczciwej konkurencji i działanie na szkodę firmy nie uszły płazem osobie, która obdarzona ogromnym zaufaniem zawiodła je i omal nie doprowadziła do upadku przedsiębiorstwa.

Pan Zbigniew wspomina: – Menedżer, któremu ufaliśmy a który miał wszystkie nitki zarządzania w swoim ręku, przejął po cichu nasze rozwiązania, technologie, kontakty kooperacyjne, a na koniec i odbiorców, otwierając własną działalność o identycznym profilu jak nasza. To w przypadku niedużych firm nic wyjątkowego, jak się później przekonałem. Z tym, że najczęściej sprawcy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności, bo polski system wymiaru sprawiedliwości w takich sytuacjach jest bezradny, a właściwie bezczynny. Ja byłem nieustępliwy i z uporem domagałem się ścigania. Po sześciu latach prokurator postawił zarzuty nieuczciwemu menedżerowi. Wyliczył nasze straty spowodowane działaniem tamtego człowieka na wiele milionów złotych. Niedługo rozpocznie się jego proces.

 

Początki

Wszystko zaczęło się od Zbigniewa Cyglera i jego pasji stolarskiej. Większość projektów, innowacji i rozwiązań stosowanych przez firmę wzięło się z jego pomysłów. Pan Zbigniew mówi: – Meble są w moim życiu obecne od zawsze. Pierwszy z nimi mój kontakt to lata szkolne, a uczyłem się w Liceum Plastycznym w Koszalinie. Pomyślałem w jakimś momencie, że coś zmienię w swoim pokoju. Zacząłem ciąć i składać na nowo meble, pomalowałem je na kolorowo. Rzeczywiście było inaczej. Ktoś ze znajomych zobaczył efekt i zapytał, czy bym nie zrobił mu mebli do kuchni. W ten sposób w garażu ojca zacząłem robić proste meble przy użyciu bardzo prostych narzędzi. Później działałem wspólnie z sąsiadem. Wciągnęło mnie na całego. Wymyśliłem sobie, że założę firmę. To były lata osiemdziesiąte, na rynku pustki, a więc pewny zbyt. Od początku starałem się dodawać coś od siebie, żeby choć w małym stopniu meble miały indywidualny charakter. Od początku również dbałem o jakość. Robiłem różne rzeczy. Otarłem się nawet o meble zabytkowe. Odnawianie antyków to była dobra szkoła, bo trzeba było wielu rzeczy się nauczyć od zera. Odnawiałem pianina, stare stoły, stoliki.

Prywatny klient, na zamówienie którego pan Zbigniew wykonywał drobne prace, okazał się szefem ośrodka szkolenia kadr administracyjnych ulokowanego w pałacu w podkoszalińskim Nosowie. Obiekt miał być wówczas gruntownie wyremontowany. – Zostałem zaproszony do udziału w tym przedsięwzięciu – wspomina Zbigniew Cygler. – Oczywiście chodziło o dziedzinę stolarską. Trzeba było wymienić odrzwia, drzwi, okna, schody. Pracy było na dwa lata. Zacząłem wtedy kompletować małą załogę. Poznawałem świetnych fachowców, od których miałem okazję nauczyć się prawdziwej dawnej stolarki, rzadkich technik. Niestety, maszyny mieliśmy wówczas prymitywne, zamawiane gdzieś u mechaników „samoróbki”. Takie to były czasy końcówki PRL-u. Ale podołaliśmy. Dopiero po zakończeniu całości uświadomiłem sobie, na co się porwałem, bo to była ogromna robota.

 

 

Satysfakcja i rujnujące podatki

Satysfakcja moralna była ogromna, ale od strony finansowej – porażka. Zamawiająca usługę instytucja rzetelnie płaciła, ale służby podatkowe uznały, że pan Zbigniew i jego ludzie zarabiali za dużo, więc „dosoliły” rzemieślnikowi podatek wyrównawczy, a później jeszcze domiar podatkowy. Żeby to wszystko pospłacać, nasz rozmówca pojechał na saksy. Przelicznik marki niemieckiej do złotówki był wówczas taki, że w kilka miesięcy udało się zarobić tyle, by fiskus poczuł się zaspokojony.

Jak podkreśla pan Zbigniew, praca w Niemczech miała – poza zarobkami w twardej walucie – również inne dobre strony: – Pracowałem w Hesji. Trafiłem na właściciela starego domu, który sam był garncarzem ludowym. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem nowoczesne maszyny. Obecnie są one standardem i nikogo nie dziwią, ale wtedy ze stolarni nie chciałem wychodzić, takie to wszystko było dla mnie nowe i fascynujące. Znów ogromnie dużo się nauczyłem, bo zadanie było wymagające. Każdy element musiał być starannie odtworzony nie tylko co do wyglądu, ale również określoną techniką i z określonego materiału. Dom był piękny, stary, cały jak dzieło sztuki.

 

Szał RTV

Po powrocie z Niemiec, Zbigniew Cygler postanowił robić na sprzedaż meble RTV: – Właściwie nie pamiętam dokładnie, dlaczego. Pewnie dlatego, że wtedy wybuchł w Polsce boom na wymianę sprzętu, czyli telewizory, magnetowidy, wieże stereo, ale brakowało odpowiednich mebli. Szafki starannie dopracowywałem, żeby było miejsce na płyty, kasety, na schowanie przewodów. Rzeczywiście były to meble nie tylko z nazwy RTV. Najważniejsze, że były kolorowe, co nikomu z wytwórców wtedy do głowy nie przyszło. Zacząłem tę ofertę łączyć z zabudowami meblowymi, żaluzjami. Interes się rozwijał. Kupiłem autobus, żeby akwizytorzy mogli klientom różne rzeczy pokazać. Fajna przygoda. Ale nagle wszystko skończyło się jak nożem uciął, bo weszły meble z Zachodu. Obecnie jesteśmy na ostatnim etapie tworzenia prototypów mebli na sprzęt grający oraz na winyle i kompakty. Opracowaliśmy solidną, o konstrukcji kompaktowej, szafkę z poczwórną separacją drgań, regulowanymi półkami o pięknym designie i w fortepianowym połysku. Druga szafka na winyle i kompakty została tak wymyślona, że klient sam będzie mógł regulować, ile miejsca przeznaczyć na winyle, a ile na kompakty CD. I tu pamiętam, skąd ten pomysł. Kiedyś moja córka powiedziała: „Tata, zaczynałeś od szafek na sprzęt RTV, to może czas na powtórkę”. Wymyśliła już nawet nazwę i logo – Mono Sonitus. Lecz tym razem są to meble dla elity koneserów muzyki, melomanów, a więc adresowana do wąskiego grona odbiorców o wybitnym słuchu muzycznym.

 

 

Sklep Gino Rossi

Pojawiło się pytanie: co dalej? – Dowiedziałem się o planie otwarcia pierwszego sklepu obuwniczego Gino Rossi w Koszalinie. Pojechałem do Słupska, bo tam działała fabryka, i złożyłem ofertę. Została przyjęta. Wtedy dowiedziałem się, że to pierwszy firmowy sklep Gino Rossi w ogóle! Stało się tak, bo sprzedaż dla tej marki rozkręcał koszalinian, który przekonał właścicieli do Koszalina. Znaliśmy się z nim z wcześniejszych lat i to on mnie dodatkowo zarekomendował prezesowi Maciejowi Fedorowiczowi, jednemu z założycieli i właścicieli fabryki w Słupsku. Tym sposobem dostałem kolejne zlecenie, znowu na sklepy – dwa w Gdańsku, ale tym razem już bez części budowlanej, wyłącznie stolarka i elementy wystroju. Ale kiedy zobaczyłem, jak ta „budowlanka” jest przez innych wykonywana, wtrąciłem swoje trzy grosze i w konsekwencji coraz więcej zależało ode mnie. To był okres współpracy z gdańskim projektantem Markiem Kleczkowskim. Koncept plastyczny pochodził od niego – drewno oranżowe, wysokiej klasy zielona wykładzina dywanowa, mosiężne litery… Styl klasyczny, angielski. Coś co wydawało się wtedy uosobieniem elegancji i najwyższej półki. Praca dla marki Gino Rossi była bardzo prestiżowa. Estetycznie to było coś innego niż dominujące w tamtych latach krzykliwe, nachalne reklamy; w to miejsce wchodziła elegancja i styl.

Firma CyglerSTYL jako jedna z pierwszych stała się kompleksowym wykonawcą wyposażenia sklepów rozrastającej się sieci z markowym obuwiem. Dla klienta była to wygodna sytuacja, bo oto jeden podmiot zajmował się w jego interesie wszystkim i nie było już potrzeby odrębnie poszukiwać na przykład wykonawców części budowlanej, elektryków, specjalistów od klimatyzacji, rolet.

 

Podróże

Nowe sklepy Gino Rossi otwierano najczęściej w powstających jak grzyby po deszczu galeriach handlowych. Zaczęły się więc podróże po całej Polsce. Zaraz po Gdańsku był Poznań. Pan Zbigniew mówi: – Pierwszy poznański sklep przygotowaliśmy dla klienta ulokowanego w C.H. przy Garbarach. Takie realizacje były najlepszą naszą reklamą. Potencjalni klienci, czyli właściciele sklepów w centrach handlowych, mieli nas na wyciągnięcie ręki, wszystko mogli sprawdzić naocznie.

Zamówień przybywało: Rosja, kraje bałtyckie, Niemcy. Zaczęły się więc jeszcze dalsze podróże, już samolotami. – Ciężka praca, bo wymagania były wysokie, a my jeszcze nie mieliśmy wystarczającego zaplecza sprzętowego, na wszystko trzeba było zapracować. Tak więc często nie nocowaliśmy z moimi pracownikami w hotelach, ale w przyczepie kempingowej, nawet mimo mrozu. Trzeba było zarobić na sprzęt i na rozwój firmy – wspomina Zbigniew Cygler trudne początki. – To była ciężka, katorżnicza praca. Moja żona prowadziła księgowość i szyła tapicerkę. Ja po nocach projektowałem i jednocześnie byłem wykonawcą. Ciągle się uczyliśmy, szukaliśmy nowych rozwiązań.

To innowacyjne podejście procentowało, bo klienci otrzymywali zabudowy i meble, a jednocześnie funkcjonale oświetlenie, dzięki któremu w sklepie można było bez wielkiego wysiłku zmieniać układ regałów, z którym od razu zmieniała się również ekspozycja świetlna. Odpowiednio dobrane oświetlenie ma w handlu kapitalne znaczenie.

 

 

Berlin po raz pierwszy

Stolica Niemiec w portfolio firmy CyglerSTYL zaznaczyła się wielokrotnie, ale dwie realizacje miały znaczenie kluczowe.

Otwarcie pierwszego sklepu Gino Rossi na Kurfürstendamm, czyli głównej ulicy zachodniej części Berlina, było wydarzeniem spektakularnym. Oto w handlowym sercu miasta, gdzie lokują się tylko najmocniejsze światowe marki, powstał sklep z polskim luksusowym obuwiem. Na dokładkę urządzony w stylu dorównującym szykiem najlepszym tamtejszym butikom a zaprojektowany przez Zbigniewa Cyglera. Wszystko wykonane zostało przez ekipę z Koszalina.

Pan Zbigniew wspomina: – To było zanim jeszcze Polska znalazła się w Unii Europejskiej. Musieliśmy uzyskać kontyngent, czyli pozwolenie wykonywania zleceń za granicą. Niemcy bardzo chronią swój rynek pracy, więc przeżyliśmy między innymi „nalot” funkcjonariuszy tamtejszego Urzędu Pracy. Wszystkie papiery mieliśmy w porządku.

Pierwszy berliński sklep Gino Rossi otworzył CyglerSTYLOWI drogę do naprawdę wielkiej i prestiżowej realizacji – zlecenia na SchlossGalerie w Berlinie. To dwupiętrowa galeria handlowa, o powierzchni dwukrotnie większej niż koszalińskie CH Forum, wciśnięta w starą, zabytkową zabudowę. Wytyczne do projektów wykonawczych wymagały rozwiązań stylowych, z użyciem dużej ilości naturalnego drewna i mosiądzu. Zamówienie opiewało nie tylko na meble we wszystkich przestrzeniach wspólnych kompleksu, ale również na wszelkie inne elementy w ciągach komunikacyjnych i holach, a nawet popielniczki na zewnątrz obiektu. Samych balustrad było niemal pół kilometra. Do tego dziesiątki sof, a nawet obudowy wind stylizowane na takie sprzed stu lat.

– Czekała na nas cała mała architektura – mówi Zbigniew Cygler. – Musieliśmy zaprojektować wszystko i obmyślić, kto poszczególne rzeczy dla nas wyprodukuje. Samo projektowanie zajęło mnóstwo czasu, a później przyszła kolej na wykonanie. Samochody jeździły co rusz w tę i z powrotem. Kiedy właściciel galerii zobaczył, jak pracowaliśmy z mosiądzem, zażyczył sobie, byśmy wszystkie ramy okien aluminiowych przykryli taśmą mosiężną. Było tego 20 km bieżących taśmy. To chyba daje wyobrażenie o skali zlecenia?

Strona logistyczna była kluczowa dla powodzenia operacji. Procentowały wcześniej nawiązane kontakty. Poszczególne elementy przygotowywali różni wykonawcy z całej niemal Polski. – Już po czasie stwierdziłem, zresztą nie pierwszy raz w swoim życiu, że w przypadku tak małej firmy jak nasza nie miało to prawo się udać, a się udało. To było niczym cud.

 

Berlin po raz drugi

Firma zyskiwała kolejne zlecenia – najczęściej powtarzalne, głównie od znanych marek obuwniczych i odzieżowych: Ecco, Geox, Intershoe, Solar, Pierre Cardin, Prima Moda, Via Roma i Lidia Kalita. Wyposażała dla nich następne punkty handlowe – w kraju i za granicą. Wydawało się, że wszystko idzie idealnie.

I wtedy nagle zaczęły spadać obroty. Wspomniany wcześniej menedżer zwolnił się z pracy. Wkrótce było jasne, co się za tym kryło. Przez lata wypracowywane kontakty, powiązania podwykonawcze, a przede wszystkim zamówienia zostały w podstępny sposób przejęte i posłużyły do zbudowania konkurencyjnej firmy.

Zbigniew Cygler nie ukrywa: – Byliśmy bliscy upadku. Uratowało nas zlecenie na LP12. LP12, inaczej Mall of Berlin, czyli znów galeria handlowa w Berlinie, największa w mieście, ulokowana pod adresem Leipziger Platz 12 (stąd skrót LP12). Obiekt pięciopiętrowy, kilkakroć większy od wcześniej zrealizowanego Das Schloss. I znów to samo zadanie: urządzenie i wyposażenie wszystkich powierzchni wspólnych, czyli ciągów komunikacyjnych, miejsc odpoczynku, stref gastronomicznych (tzw. food court). I tu jedna informacja – o 950 krzesłach dla gości części restauracyjnej – daje wyobrażenie o wielkości przedsięwzięcia.

– Kiedy rozpoczęliśmy ukonkretnione rozmowy o tym, jak ma wyglądać wnętrze LP12, jego projektanci chcąc nam ułatwić zadanie, wyciągnęli dla unaocznienia swoich oczekiwań zdjęcia SchlossGalerie. Nie wytrzymałem, roześmiałem. Spojrzeli na mnie zdziwieni i wtedy wyjaśniłem, że Das Schloss to nasza robota od A do Z. To wiele spraw na przyszłość ułatwiło – mówi pan Zbigniew.

Tu znów kluczowa okazała się logistyka. Znalezienie wykonawców na poszczególne elementy, zlecenie setek drobnych rzeczy, zaplanowanie produkcji, spięcie terminów w jedno.

Marcin Wódecki, obecny menedżer firmy, prawa ręka właściciela, podsumowuje: – Wysłaliśmy do Berlina 20 tirów samych tylko mebli a każdy z nich z ponad 20 tonami ładunku, nie licząc ciężarówek innych rzeczy. Wszystko było na czas, a nawet przed czasem, bo klient spóźnił się z budową i pół roku nasze meble czekały w jego magazynach. Przygotowując się do realizacji tego zamówienia, znowu musieliśmy wiele rzeczy z sobą powiązać. Na przykład wspomniane 950 krzeseł, specjalnie zaprojektowanych, przeznaczonych do strefy gastronomicznej, wykonała dla nas dawna fabryka mebli giętych Famed, zakład ze stupięćdziesięcioletnią tradycją. Współpracowaliśmy zresztą z nimi dłużej. Wyprodukowali także między innymi meble do nowej sali obrad plenarnych Rady Miejskiej w Koszalinie, którą zaprojektowaliśmy i dla której wykonaliśmy wszystkie meble.

Tak więc chodząc po berlińskim LP12, pamiętajmy: wszystko – poza wnętrzami setek sklepów – to robota koszalinian z ulicy Dzierżęcińskiej oraz ich kooperantów.

 

Odbudowa

Firma przetrwała, ale mocno zmniejszyła zatrudnienie. Zbigniew Cygler tak mówi o odbudowie potencjału: – Od czasu pojawienia się u nas Marcina walczymy z przeciwnościami losu. Ja w sprawie śledztwa, a razem z Marcinem przy odzyskiwaniu rynku. Trudno wrócić do poprzedniego poziomu zleceń. W tym czasie zmienił się też mocno sam rynek, bo coraz mniej zamówień składają nieduże, niezależne firmy. Wszystko ulega koncentracji i w sytuacji, kiedy wieloma markami (z punktu widzenia klienta odmiennymi) zarządza jeden podmiot, stara się on centralizować zamówienia i w sposób naturalny szuka również wykonawców o dużym potencjale.

CyglerSTYL pracował niedawno dla marki Lidia Kalita, a obecnie na przykład dla marki Semilac. Przygotowuje również „wyspy” dla marki LEO, które mają stanąć w dużych centrach handlowych. – Zawsze wygrywaliśmy technologią. Udawało się nam znajdować rozwiązania, które powodowały, że meble stawały się lżejsze, a zachowywały pożądaną wytrzymałość, były przy tym bardzo estetyczne. Cenimy klientów, którzy wiedzą, czego potrzebują. I tak jest w przypadku LEO. Trudność tego zadania polega na tym, że w różnych centrach handlowych są różne dopuszczalne wysokości wysp handlowych. Wymyśliliśmy modułową konstrukcję, gdzie dosłownie przy użyciu pilota można wysokość mebli zmieniać, a całość wygląda tak samo doskonale niezależnie od tego, czy eksponujemy kompletną wyspę, czy tylko jej część.

Firma stopniowo poszerza pole specjalizacji. To już nie tylko meble i rozwiązania dla handlu, ale również meble dla indywidualnych odbiorców. Taki charakter mają na przykład meble wiszące, którym poświęciliśmy w tym wydaniu „Prestiżu” osobną prezentację.

– Nasze indywidualnie projektowane meble są już w wielu luksusowych domach za granicą, na przykład we Włoszech czy Francji. Współpracujemy z włoskim biurem designerskim, mamy ich zaufanie, bo jesteśmy w stanie zrealizować czasami naprawdę wyszukane pomysły. Czasami jest to cały ekskluzywny sklep jubilerski, a czasami tylko komody wyjątkowej budowy. Te meble wyróżnia często szczególny gatunek drewna, rzadki rodzaj obicia. Zamówiony element musi częstokroć wkomponować się w już istniejącą większą całość co do koloru, faktury, rodzaju wykończenia. Niektóre materiały sprowadzamy wtedy w krótkich z różnych zakątków świata – mówi Marcin Wódecki.

Zbigniew Cygler podsumowuje: – Naszym kapitałem jest gromadzone przez lata doświadczenie i skumulowana wiedza na temat materiałów, technologii meblarskich, ale również umiejętność łączenia jej z innymi dziedzinami. To pozwala nam podejmować się nawet najtrudniejszych zadań. Takie prace przynoszą nam najwięcej satysfakcji. Kiedy inni produkują meble my je tworzymy, tworzymy z pasją! Ostatniego słowa jeszcze nie powiedzieliśmy.

„Cygler Styl – więcej niż meble” to nie tylko meble o innowacyjnych rozwiązaniach technologicznych i estetycznych, to również np. drzwi wykonywane ręcznie tylko w jednym egzemplarzu, obrazujące zainteresowania klienta, historię lub zamiłowania estetyczne. A dla ich autora – Zbigniewa Cyglera – to spełnienie pasji artystycznych.