8 Ludzie

Tomasz Czuczak: Samorządy potrzebują reprezentacji w parlamencie

Mimo matury zdanej w technikum elektryczno-elektronicznym wybrał studia politologiczne ze specjalnością samorządową. Był najmłodszym przewodniczącym koszalińskiej Rady Miejskiej, a od niemal dziesięciu lat sprawuje funkcję sekretarza miasta. Koordynuje nie tylko pracę urzędu, ale również koszaliński budżet obywatelski i współpracę z organizacjami pozarządowymi. O tym, dlaczego kandyduje do sejmu i czym by się w nim chciał zająć rozmawiamy z Tomaszem Czuczakiem.

 

t.czuczak-8615M– W szkole był pan bardziej „ścisłowcem” czy humanistą?

– Dla mnie humanista to osoba, która potrafi odnaleźć się także w naukach ścisłych… Chodziłem do szkoły sportowej, gdzie kładziono wielki nacisk na sport, ale nie tylko. Mieliśmy bardzo małe klasy, po 15-16 osób, przez co nauczyciel na każdej lekcji, również matematyki, mógł wszystkich przepytać. To mi się potem przydało i w „elektroniku”, i na studiach. Mimo że wybrałem studia humanistyczne, to mieliśmy w ich trakcie zajęcia ze statystyki z elementami matematyki.

 

– Wybrał pan studia politologiczne, na dokładkę aż w Lublinie.

– Zgodnie z zasadą, że po wiedzę powinno się jechać daleko od domu… Ale serio: wtedy nie było łatwo podejmować studia za granicą, z kolei politologia w Polsce miała trzy mocne ośrodki: lubelski, wrocławski i warszawski. Wybrałem Lublin, bo miałem w kieszeni indeks dowolnej uczelni, który zdobyłem jako laureat olimpiady wiedzy o prawach człowieka.

 

– Planował pan karierę polityczną?

– Wybrałem specjalizację „Samorząd i polityka lokalna”. Tak naprawdę wszystko jest polityką, więc chciałem poznać jej naturę. Tam gdzie jest jakikolwiek spór, na przykład o to, jak wydawać publiczne pieniądze, jest już polityka. Spór trzeba jednak prowadzić w sposób cywilizowany. Warto uczyć się, jak przekazywać informacje, żeby pokazać, że się z czymś nie zgadzamy, ale tak, by druga osoba nie czuła urazy, by nie czuła się poniżona. W Polsce nie prowadzi się prawdziwego sporu politycznego. Głównie zastępuje go deprecjonowanie przeciwnika, a nie rozmowa o konkretnym problemie.

 

– Jest nie przeciwnik a wróg…

– Zaczyna to wyglądać jak wojna plemienna. „Kto nie z nami, ten przeciw nam”. To brutalne i to mi się bardzo nie podoba. Na poziomie samorządowym jest stosunkowo najlepiej, bo tutaj rozmawia się o konkretnych sprawach, bliskich wszystkim. Mogę to powiedzieć na przykładzie spotkań z mieszkańcami w kontekście budżetu obywatelskiego. Na radach osiedli jeszcze 15 lat temu dominowała zła atmosfera i agresja werbalna, a teraz ludzie potrafią rozmawiać inaczej. Emocje są, ale już kulturalniej wyrażane.

 

– Pan wcześnie zaczął robić karierę w samorządzie, bo już w 2006 roku został pan radnym, a rok później przewodniczącym rady, najmłodszym w jej historii.

– Kiedy radni zaproponowali mi tę funkcję, miałem duży stres. Wtedy w radzie miejskiej było kilka osób, które piastowały wcześniej funkcje prezydentów, zastępców prezydenta. Panowie Sobolewski, Załuski, Zaroda, pani Kościńska. Budzili respekt. Jako 30-latek bez doświadczenia starałem się prowadzić obrady tak, by z każdej ze stron było poczucie, że cały czas przewodniczący czuwa, panuje nad emocjami własnymi i sali.

 

– W tak młodym wieku łatwo się zachłysnąć sukcesami.

– Patrzyłem na to przez pryzmat doświadczeń ze szkoły sportowej, wielkiej dyscypliny i poświęcenia dla pływania. Wiem, że sukces przyjdzie, tylko wtedy kiedy się systematycznie pracuje i pracy nie przerywa. Z kolei na studiach, na samym początku, jeden z profesorów mówił nam: „Witam wszystkich, którzy przyszli na politologię, bo wiedzą co to za kierunek i nie pomylili go z filologią czy politechniką. Pamiętajcie: w życiu publicznym i w polityce jest tak, że im szybciej się wzniesiecie, tym boleśniejszy będzie upadek. Zachęcam was do stąpania powoli, ale zawsze do przodu.”

 

– Znalazł pan tam autorytety?

– Profesor Chmaj i profesor Szmulik, którzy często pojawiają się w mediach, to są ludzie, z którymi ja miałem zajęcia. Mogę o nich powiedzieć wiele dobrych słów. Nieważne, że są oni z różnych stron barykady politycznej. Na tym wydziale też tak było, że nie oceniano nikogo przez pryzmat poglądów. Można było o wszystkim mówić otwarcie, nikt nie krytykował poglądów prawicowych, lewicowych, takich czy innych. Na zajęciach toczyliśmy debaty na aktualne tematy polityczne.

 

– Studia przygotowały pana do pracy w samorządzie?

– Myślę, że tak. Dużo zdobytej wtedy wiedzy wykorzystałem w życiu. Żyjemy w świecie, w którym żadne studia nie wystarczą na całe życie, ciągle trzeba się dokształcać, ale powinny one pokazać studentowi, jak sobie radzić w zmieniających się warunkach politycznych, ekonomicznych czy społecznych. Nie ma nic gorszego niż studia uczące zakuwania a nie sprawnego myślenia.

8

– Samorząd terytorialny to rzecz, która najbardziej się nam, Polakom, udała w 30-leciu po przemianach ustrojowych.

– Tak, ale martwi mnie to, że teraz podejmowane są próby zniweczenia tego dorobku. Kiedy samorząd się rodził, pieniądze i kompetencje poszły z centrum do gmin. Od tego czasu zaczął się rozwój miast. On będzie trwał, dopóki samorząd będzie mógł samodzielnie decydować jak wydawać pieniądze i w jakiej kolejności realizować cele. Tymczasem pojawiła się wyraźna tendencja centralizacyjna.

 

– Na czym ona polega?

– Chodzi o pokusę myślenia programami rządowymi. Ale nawet najlepsze rządowe programy budowy dróg nie spowodują, że w najmniejszych miejscowościach pojawią się nowe bądź wyremontowane drogi. Środków centralnie sterowanych będzie zawsze za mało. Samorząd to nie władze, a mieszkańcy gmin. Na tym poziomie lepiej wiadomo, co jest potrzebne danej społeczności.

 

– Co więc trzeba zrobić?

– Ważne jest, aby po 30 latach ich istnienia porozmawiać o dochodach samorządów. Powinniśmy sobie wyraźnie powiedzieć, że samorządy powinny mieć większe udziały w podatku od osób fizycznych, prawnych. Państwo powinno iść w stronę decentralizacji tych wydatków, a nie centralizacji i ograniczania dyspozycyjności tu na dole. To miasta odpowiadają za rozwój, nie państwo. Teraz co chwilę pojawiają się coraz większe problemy finansowe i to nie z winy samorządów.

 

– Co by się musiało stać, żeby udział samorządów w podatkach wzrósł?

– Boję się, że jest to obecnie niemożliwe. Rząd ma inną wizję, ma plan sterowania państwem poprzez różne programy centralne takie jak na przykład plan budowy dróg lokalnych i rozdawania ludziom rozmaitych dóbr. One, owszem, zwiększają zasobność portfeli mieszkańców, ale nie przewidziano, jakie to ma skutki dla społeczności na dole. Stąd trzeba, myślę, na nowo zaczą
postrzegać ważną rolę samorządów. Minęło ponad 20 lat od nowego podziału administracyjnego kraju, a nie podsumowano w żaden sposób jego skutków, nie wyciągnięto wniosków. Moim zdaniem nie da się tak dużym krajem jak Polska sterować z Warszawy. Tam nie widać lokalnych problemów. Polska potrzebuje ludzi z doświadczeniem samorządowym.

DSC_0316

– Sądzi pan, że samorządowcy kojarzeni z PiS-em też myślą w ten sposób?

– Jestem o tym przekonany. Dla prezydenta, wójta, czy radnego – niezależnie czy jest z PiS-u, PO, Nowoczesnej, PSL czy Lewicy – tak samo problemem jest brak środków, to że nie można pewnych rzeczy robić, że trzeba czekać. Centralne zarządzanie osłabia kryteria merytoryczne przy dzieleniu pieniędzy. W ich miejsce wchodzą kryteria polityczne.

 

– Sprawuje pan funkcję sekretarza miasta, koordynuje pan pracę Urzędu Miejskiego w Koszalinie i nie tylko. Jest to rola, która pozwala mieć wpływ na wiele decyzji, więc naturalne wydaje się pytanie, dlaczego rezygnuje pan z tego i startuje w wyborach do sejmu?

– Samorząd to moja pasja. Mógłbym pozostać tu gdzie jestem. Ale ja chcę zmian. W polskim systemie politycznym trudno coś zmienić, siedząc w pokoju urzędu miejskiego. Jestem przewodniczącym Zachodniopomorskiego Forum Sekretarzy, przez co stałem się delegatem regionu na forum krajowym. My się tam często spotykamy i rozmawiamy o problemach samorządów. Pojawia się zawsze konkluzja, że trudno przebić się w sejmie, czy w ministerstwach z pewnymi postulatami, które wiele by poprawiły w samorządzie i w życiu mieszkańców. Myślę, że moje doświadczenie samorządowe może się przydać w parlamencie. Wiem, że jeden człowiek nie zawojuje sejmu, ale jeśli znajdzie się w nim więcej osób o takim doświadczeniu jak moje, możemy doprowadzić do pożądanych zmian. Ważne jest to, by przez struktury państwa tworzyć warunki do rozwoju społeczności lokalnych.

 

– Pan, jako sekretarz miasta, nie jest członkiem partii, bo tego wymaga prawo, ale startuje pan z list Platformy Obywatelskiej.

– Startuję z Koalicji Obywatelskiej, bo tak jest skonstruowany nasz system wyborczy, że z jakiegoś komitetu trzeba wystartować. Wiadomo, że komitety, które są tworzone ad hoc w wyborach do sejmu nie mają szans. Zresztą na całym świecie to właśnie partie kreują politykę, bez nich nie ma demokracji. Inną sprawą jest ten obecny polski spór, który celowo jest eskalowany, bo kiedy ludzie są rozemocjonowani, łatwo się nimi rządzi.

DSC_0364

– W kampanii wyborczej ma to sens, bo mobilizuje elektoraty.

– Tak, ale mam wrażenie, że dopuszczalna granica napięcia została już przekroczona. Ludzie reagują agresją, kiedy dowiadują się o poglądach innych ludzi. To nie jest już mobilizacja, to destrukcja. To nie jest dobre.

 

– I to dotyczy często ludzi, którzy w 2005 roku o mały włos nie stworzyli jednej formacji pod nazwą PO-PiS. Wtedy wydawało się, że jest mnóstwo rzeczy, które łączą PO i PiS.

– Do senatu w 2005 roku obie partie wystawiały wspólnych kandydatów. Senat był wybierany „PO-PiS-owo”. Później to się gdzieś rozmyło i zaczęła się walka liderów. Dopiero wtedy wyszły na jaw różne wizje rozwoju państwa – czy to państwo będzie obywatelskie, czy śledzące obywateli. Zamiłowanie do resortów siłowych ludzi aktualnie rządzących jest mocno widoczne i niepokojące. Moim zdaniem w demokratycznym kraju w czasach pokoju organy ścigania, wojsko, policja powinny być postawione poza bieżącym wpływem polityków i ten stan powinien wynikać z konsensusu. Z państwa obywatelskiego przekształcamy się w takie, w którym rządzący chcą mieć coraz większą wiedzę o obywatelach. To stało się już niebezpieczne. Wykorzystywanie danych szczególnie chronionych i hejt w sieci, by kogoś niewygodnego poniżyć to działania poza wszelkim dopuszczalnym standardem.

 

– Hejt to nie jest wyłącznie specjalność PiS-u…

– Zgoda. Dotyczy to wszystkich, którzy używają Internetu do pognębienia kogokolwiek. Ale szkoda, że są w to zamieszane organy państwa. Sprawa hejtu w Ministerstwie Sprawiedliwości nie ma precedensu. Sędziowie nie wydają wyroków w imieniu własnym, tylko reprezentując państwo, a władza sądownicza jest filarem demokracji. Każde uderzenie w autorytet sędziów jest szkodliwe, to po prostu psucie państwa.

 

– Liczy się pan z tym, że może być w kampanii zaatakowany nie fair?

– Liczę na to, że kampania wyborcza w naszym okręgu będzie prowadzona w sposób cywilizowany, bez dyskryminacji żadnego komitetu. Ważne jest to, żeby spotykać się i rozmawiać merytorycznie. Ludzie tego oczekują. Ja zdecydowałem się wejść do polityki jako „nowe pokolenie” również po to, by była ona prowadzona w innym stylu niż dotychczas.

DSC_1409

– W kampanii wyborczej kandydaci budzą zainteresowanie. Pan nigdy nie krył informacji o sobie, nawet delikatnych. Mówił pan m.in. o tym, że ma cukrzycę i o tym, jak stara się pan ją opanować. Kiedy dowiedział się pan o swojej chorobie?

– To było jakoś rok po tym, jak zostałem przewodniczącym rady. Cukrzyca dopadła mnie nagle, bo to typ pierwszy. Diagnoza nastąpiła po dwóch miesiącach. Na początku byłem przerażony. W szpitalu na oddziale diabetologii przeszedłem szybki kurs na temat tego, czym jest ta choroba i jak sobie z nią radzić. Staram się znaleźć pozytywne aspekty tego wszystkiego…

 

– Jakie?

– Wróciłem do sportowych korzeni, więc dbam o kondycję fizyczną, biegam regularnie. Aktywność fizyczna przy cukrzycy jest wskazana, choć moja pani doktor bywa zszokowana, że przebiegłem kolejny maraton, bo w czasie wielkiego wysiłku trzeba non stop sprawdzać poziom cukru we krwi. Choroba dała mi wiedzę, jak funkcjonuje moje ciało. Teraz wiem, że muszę być dobrze zorganizowany, uważać na to, co jem i jak jem.

 

– Ale skąd u człowieka szczupłego i wysportowanego w ogóle cukrzyca?

– Jedną z jej przyczyn był mój ówczesny styl życia. Jako przewodniczący rady miałem dużo spotkań o rozmaitych porach dnia, nie jadałem regularnie, żyłem w stresie. Mój organizm się zbuntował w postaci cukrzycy.

 

– Która już nigdy pana nie opuści…

– Rzeczywiście tak jest. Idąc do sejmu chciałbym zająć się tematem polskiej diabetologii dla dorosłych i dzieci. Są nowoczesne ale kosztowne terapie, które z trudem są u nas wdrażane. Ze względu na skalę problemu, bo przecież ponad półtora miliona Polaków ma cukrzycę a pewnie z milion nie jest jeszcze zdiagnozowane, jest to choroba o ogromnym wpływie na społeczeństwo. W interesie państwa jest to, by ograniczyć jej skutki. To, że na cukrzycę nie umiera się nagle, bywa zgubne dla wielu ludzi. Ona stopniowo powoduje spustoszenie organizmu, w naczyniach krwionośnych, w oczach, stopach. Są to rzeczy, które wychodzą po czasie a zmiany są często nieodwracalne. Państwo jakby nie widziało tego problemu, a powinno umożliwić nam korzystanie z dobrych usług diabetologicznych, a przede wszystkim zapobiegać cukrzycy.

 

– Wspomniał pan o odpowiednim odżywianiu. Czy te zmiany w żywieniu dotyczą całej rodziny?

– Nie zrobiłem rewolucji. Dbam o to, żeby moje dzieci też odżywiały się w odpowiedni sposób, chociaż dzieci nie zawsze są tego świadome. Staram się synom wytłumaczyć, dlaczego trzeba ograniczyć jedzenie słodyczy i fast foodów.

 

– Synowie podzielają pana aktywny styl życia?

– Nie chcieli trenować pływania, tak jak ja, ale za to grają w tenisa stołowego jako zwodnicy i mają zadatki na biegaczy. W swoich kategoriach wiekowych mają dobre wyniki.

SONY DSC
SONY DSC

– Pana rodzina jest dumna z pana kolejnych maratonów?

– Tak myślę… Pełnych maratonów przebiegłem siedem, połówek nie liczyłem. Maraton to morderczy dystans. Łatwiej się biegnie, kiedy ma się cel. Ja na przykład, kiedy wiem, że moje dzieci są na mecie, biegnę ze świadomością, że będę z nimi mógł wbiec na metę i będę widział, że mi kibicują. To jest super. To myśl, która mnie ciągnie do przodu.

 

– Nadal pana marzeniem jest udział maratonie nowojorskim?

– Oczywiście. Jedno takie marzenie spełniłem, bo wystąpiłem w maratonie berlińskim. Było tam 60 tysięcy osób. Nowojorski jest jeszcze większym wydarzeniem. To są już biegi globalne. Jeżeli mi starczy sił i uzbieram pieniądze na wyjazd do USA, to kiedyś pobiegnę i w Nowym Jorku.

 

– Wśród spraw, za które pan odpowiada w ratuszu jest budżet obywatelski. To inicjatywa, do której wielu było początkowo nastawionych sceptycznie. Ale sytuacja się chyba zmieniła?

– Ludzie coraz bardziej się angażują. W tym roku jesteśmy już po analizie merytorycznej i formalnej zgłoszonych pomysłów. Ale zaszły istotne zmiany w realizacji budżetu obywatelskiego, bo weszła ustawa, która narzuciła nowe rozwiązania. Dotychczas na osiedlach konsensus wypracowywaliśmy podczas spotkań mieszkańców. Obecnie na osiedlach musimy przeprowadzić głosowanie. Próbujemy nie zatracić naszego ducha dyskusji i dlatego od początku września trwają rozmowy w ramach tych małych wspólnot. Mam nadzieję, że będą to rzeczowe dyskusje i ostatecznie mieszkańcy zagłosują jednogłośnie na najlepszy pomysł, który chcieliby zrealizować.

 

– Na pewno dużą zmianą jest przejście na głosowanie elektroniczne?

– Inaczej jako samorząd musielibyśmy zorganizować komisje wyborcze, a to jest kłopotliwe i kosztowne. Myślimy, że głosowanie elektroniczne za pomocą komputerów czy smartfonów jest dobrym pomysłem. Dla osób, które nie czują się pewnie w świecie cyfrowym, mamy propozycję, by głosowali w radach osiedli lub bibliotekach. Są to miejsca, w których ktoś może pomóc obsłużyć dane urządzenie i pokazać w jaki sposób oddać ten głos.

 

– A jak jest z jakością zgłaszanych projektów obywatelskich?

– Z roku na rok są one coraz lepiej przygotowane. O to nam chodziło. Zaczynając z budżetem obywatelskim kilka lat temu, mieliśmy za cel edukację na temat tego, jak się tworzy budżet jako taki. To się sprawdza.

 

– Prezydent Jedliński powiedział kiedyś, że udział budżetu obywatelskiego w budżecie miasta z każdym rokiem ma rosnąć a wpływ mieszkańców ma być rozszerzany.

– Prezydent w samorządowej kampanii wyborczej mówił o tym, że chcielibyśmy, aby cały budżet miasta był kiedyś budżetem obywatelskim. Jest to dalej aktualne. Pewne aspekty, na które nie mamy wpływu, takie jak koszty stałe, nie byłyby poddawane pod dyskusję. Ale ustalanie priorytetów wydatkowych, pytania o inwestycje i tym podobne rzeczy chcielibyśmy robić w pełnym porozumieniu z mieszkańcami. W czerwcu tego roku mieliśmy konferencję dotyczącą budżetu obywatelskiego. Już wtedy zapowiadaliśmy, że chcielibyśmy dalej pracować nad rozwijaniem konsultacji społecznych dotyczących dużego budżetu. Jakby to udało się zrobić nam jako miastu i prezydentowi Jedlińskiemu, to na pewno nadal bylibyśmy w awangardzie miast w Polsce.

Podobnie jest ze współpracą z organizacjami pozarządowymi. Przełomowym momentem w Koszalinie była realizacja projektu Miasto na Model w partnerstwie z Pracownią Pozarządową. Wprowadzone zostały takie rzeczy jak festiwal organizacji pozarządowych – po to, by mogły się one pokazać i pochwalić tym co robią. Kiedy miasto pomaga, a nie wyręcza, tworzy się prawdziwie obywatelskie społeczeństwo. To ogromna wartość.