17 czerwca pięć lat temu późnym wieczorem do domu aukcyjnego Sotheby’s przy York Avenue na Manhattanie wszedł mężczyzna i usiadł. Wystawiony na sprzedaż różowy papierek zamknięty między płytkami z pleksi i dodatkowo w przezroczystej pancernej klatce zupełnie go nie zaciekawił. Jednak miał on polecenie kupić ów strzępek, więc zrobił to, po dwuminutowej licytacji.
Płk rez. Leszek Bednarek, koszaliński filatelista, zgodził się powiedzieć, dlaczego znaczek kosztował aż 9,5 mln dolarów, a ponadto – dokąd on sam biegał w kapciach i czyją pensję wydał na rosyjskie ziemstwo. To wszystko z okazji kwietniowej wystawy filatelistycznej, siódmej krajowej w dziejach Koszalina; komitetowi organizacyjnemu przewodniczy właśnie pan pułkownik, ale najpierw się cofnijmy.
– Odklejał pan na mokro?
– Zagraniczne. Ojciec kolegi z klasy pracował w handlu zagranicznym i kolega przynosił koperty. Afrykańskie znaczki z lat 60. miały urok.
– Ja odrywałem pomniki Warszawy i historyczne miasta Polski. Zwykle Mickiewicze i Kalisze, bo były po 60 groszy – w latach 60. nominał na zwykły list.
– Polskie kupowałem. Blisko szkoły była poczta, więc na przerwach biegaliśmy tam w kapciach, oglądaliśmy przez szybę i czasem kupowaliśmy serie – psy, powozy, leśne zwierzęta, owady z trzmielem, który miał najwyższy nominał…
– Z kupionych pamiętam dinozaury na białym i kolorach, Mistrzostwa Świata w Klasie Finn z blokiem i koty Grabiańskiego. Tych się nie pozbywałem, bo były efektowne. Ale gdy padało, gromadziliśmy się w klatkach schodowych dla zamian. Nazywaliśmy to handlowaniem się na znaczki. Pan się handlował?
– Bardziej pamiętam, że początkowo miałem zeszyt z zagiętymi w trójkąty kartkami i znaczki w tych kieszeniach. Dopiero po roku czy dwóch dostałem na gwiazdkę klaser – formatu B5, z czerwoną plastikową okładką. Ale na pewno się wymieniałem.
– Problemem była nadreprezentacja tych Mickiewiczów i Kaliszów. Każdy by je oddał, a nie chciał się pozbyć Poniatowskiego, którego nikt nie naklejał, bo był po 1,55 zł. W ogóle mieliśmy małe zasoby, a dużą chęć handlową, więc te same znaczki wracały do nas po parę razy. Co drugi dzień też dawałem inne na początek klasera. Dzięki temu i zamianom osiągałem wrażenie, że zbiór rośnie.
– Prawdopodobnie też przekładałem, ale może nie przeżywałem tego aż tak jak pan. Z czasem otworzyli sklep filatelistyczny Ruchu i w nim można było tanio kupować pojedyncze znaczki i małe serie, to dawało przyrosty.
– A straty? Znanemu mi filateliście matka spaliła wszystkie Hitlery.
– Już jako dojrzały człowiek zdobyłem kopertę ze Szczecinka ze stemplem okolicznościowym z lat 30., której potem potrzebowałem do skompletowania eksponatu (zwykle 5 ekranów po 16 kart z odbitkami walorów). I nie znalazłem. Musiałem zdobyć drugi raz.
– Pytam o początki, bo wielu z nas „zbierało” i ma sentyment, a poza tym ciekawią mnie fazy rozwoju filatelisty.
– Najpierw gromadzi wszystko, co się ukazuje. Potem zawęża się do tematów, ale szukając własnej niszy: jeśli kolega jest mistrzem świata i trzech podwórek w Andersie, to ja w to nie wejdę, bo i tak go nie dogonię – wybrałem ptaki i architekturę. Z czasem przychodzi wystawianie się, a każdy wystawca jest wybitnym znawcą tematu, zatem rozwija wiedzę. Do tego śledzenie nowości, wyjazdy na targi. Niektórzy, jak ja, podejmują też działalność na rzecz środowiska, sędziują, piszą.
– O czym na przykład?
– O błędach. Ptak na radzieckim znaczku to według opisu muchołówka rajska. Ale muchołówki są małe i mają krótkie ogony, a ta ma długi. W literaturze ani w internecie nie ma muchołówki z członem rajska. Znalazłem ten znaczek z nazwą łacińską – Terpsiphone paradisi, jedyny jej polski odpowiednik to muchodławka rajska, co potwierdzają jej wizerunki. Z kolei znaczek z chorwackiej serii poświęconej czaplom przedstawia purpurową w locie, ale z wyciągniętą szyją, a czaple wyginają szyje rogalikiem na grzbiet. Na znaczku zapewne jest żuraw. Dla filatelistów tematyków ważne jest rozpoznanie motywów na walorach, zwłaszcza tych, które wystawiają. Powielanie błędów wydawcy świadczy o niskiej wiedzy tematycznej.
– Słyszałem o podziale na tematyków (kwiaty, motyle) i klasyków (historia poczty). Ci drudzy mówią o was, że zbieracie obrazki.
– Żeby zdobyć medal tematyczny, trzeba mieć ogromną wiedzę, także o poczcie i historii znaczka, nie tylko o motywie.
– Dr Lidia Sudakiewicz z Politechniki Koszalińskiej mówi, że jej ojciec, nieżyjący już znany internista Józef Sudakiewicz, obecnie patron politechnicznego koła filatelistów, przez pół wieku co poniedziałek chodził na spotkania z kolegami.
– To ważne. Poprzez pasję poznałem wspaniałych ludzi. Kiedyś za sprawą wystawy w Głogowie spaliśmy w kilku w jednym pokoju hotelowym. Do nocy rozmawialiśmy tylko o znaczkach. Rano wracamy i mówimy: koniec. Wytrzymaliśmy do Leszna – ktoś rzucił żartem: zobaczcie, jak długo już o tym nie gadamy. I zaczęło się znowu.
– Zdarzyło się panu pułkownikowi kupić coś za więcej niż pensja?
– Niż moja – nie, ale za średnią krajową tak. Na przykład całość ziemstwa rosyjskiego sprzed rewolucji – całość, czyli w tym przypadku kopertę z dwoma znaczkami i stemplami – rzadką, drugi raz nie spotkałem tego waloru. Przyjąłem tę ofertę głównie z uwagi na gęsi na znaczkach.
– Oferta nie wymaga fatygi. Powie pan o czymś, nad czym się natrudził?
– Klisze. Należę do klubu Tematica przy zarządzie wielkopolskim Polskiego Związku Filatelistów. Organizują m.in. wypady na targi do Essen. W 2013 na belgijskim czy francuskim stoisku zauważyłem klisze do druku serii znaczków z Mali z kowalikiem, jednak byłem już bez pieniędzy. Próbowałem kupić na spółkę z kolegą, ale on specjalizuje się w drapieżnych. Dwa lata o tym myślałem, a na targach w 2015 pierwsze kroki skierowałem do tego stoiska i mam!
– Dziecięcy świat filatelistyczny kończył się na 10 seriach i 10 krajach, wystarczyło mieć z każdego jeden znaczek. Horyzont pragnień niełatwy, lecz wyobrażalny. Nie deprymuje pana horyzont obecny – miliony wartych miliardy walorów nie do zdobycia?
– Nie. Choć wiem, że nawet ptaków jest tyle, że większości nie zdobędę. Polskie mam wszystkie, ale świat! Kiedy pisałem artykuł o pierwszym znaczku z Australii Zachodniej – z czarnym łabędziem, złapałem się na tym, że każdy kraj wydał co najmniej jedną ptasią serię. Jednak myślę, że gdybym zgromadził wszystkie ptaki świata, byłbym szczęśliwy przez 10 minut.
– W najwyższej cenie jest nienormalność: coś do góry nogami, uszkodzone ząbki, literówka. Mauritiusa sprzedano za 1,67 mln dolarów, bo zamiast „Post Paid” (poczta opłacona) miał nieprawidłowy napis „Post Office”, wartość Odwróconej Jenny (samolot do góry kołami) – 2,7 mln, Trzyskilingowy Żółty ze Szwecji – 3,14 mln, bo pomarańczowy, a miał być niebiesko-zielony.
– Rzadkość. To właściwie makulatura i powinna być zniszczona, ale wydostała się na rynek. O, tu mam piramidy z 1947 – przesunięcie grafiki, dlatego wartościowe.
– Jednak najwyżej poszła na nowojorskiej aukcji ośmiokątna Jednocentowa Gujana Brytyjska z 1856: 9,5 mln dolarów, mimo że bez wad. Prowadzący aukcję podsumował, iż biorąc wzgląd na rozmiar i wagę, to najdroższy przedmiot świata.
– Znów rzadkość. W kolorze magenty został jeden, o którym wiadomo. Poza tym jego historia: kolonia czekała na znaczki z metropolii, ale statek się spóźniał, co groziło paraliżem poczty, więc zarządca zamówił druk u wydawcy miejscowej gazety. Jednak być może na aukcji wyszła też ludzka natura. Sam kiedyś złapałem się na tym, że wyznaczoną sobie sumę do wydania przebiłem ośmiokrotnie, na szczęście w porę puknąłem się w głowę.
– Ta Gujana ma gładkie brzegi. Po co znaczkom ząbki?
– To nie ząbki są potrzebne, ale perforacja, żeby łatwiej odrywać na poczcie, po czym ubocznie zostaje „połowa” tej perforacji – ząbki.
– Ale ile w nich charakteru znaczka! Kiedyś kupiłem chińską serię, w której brzegi były poszarpane. Rarytas?
– Raczej nie. Chińskie i koreańskie tak miały.
– Pęsetka nie ogranicza dostępu do znaczka? Nie czuje się przecież faktury. A niektórzy zakładają rękawiczki chirurgiczne.
– Nie wyczuwa się, więc często nie posługuję się pęsetą. Oczywiście przedtem myję ręce i wycieram do sucha. Rękawiczek w ogóle nie lubię, do cementu włożę, ale do cięcia tej forsycji czy jaśminowca nie.
– Skłania pan gości do oglądania czy już pan się zniechęcił?
– Nie mam takiego charakteru, żeby narzucać swoje zainteresowania.
– Ala sam godzinami wpatruje się pan w zbiory.
– W ostatnich latach zajmowanie się walorami sprowadzam do poprawiania eksponatów (ekrany z planszami), czyli do zamiany materiału na lepszy, rzadszy, np. zwykłego waloru na jego projekt, próbę.
– Czy filatelista zaawansowany nie gubi młodzieńczej fascynacji? Nie staje się cyniczny, przeliczając kolekcję na pieniądze, konfrontacje i medale z wystaw?
– Zamienia emocje na inne, dojrzalsze i z dystansem, ale niczego nie gubi. I zaczyna być mniej zbieraczem, a bardziej działaczem.
– Jerzy Henke, dawny prezes koszalińskiego okręgu, słupszczanin, pierwszy Polak uhonorowany flagą UPU (Światowego Związku Pocztowego), starał się o uznanie zasług Heinricha von Stephana ze Słupska – generalnego poczmistrza Cesarstwa Niemieckiego, współzałożyciela Światowej Unii Pocztowej (teraz UPU), który uczynił pocztówkę przedmiotem powszechnego obrotu. Pan Henke napisał o nim książkę i doprowadził do odsłonięcia tablicy w gmachu poczty. Nie dożył ławki, która stanie wiosną – siedzący na niej von Stephan będzie trzymał kartkę pocztową zaadresowaną do Jerzego Henkego. Ale były kontrowersje. Pamiętam jak pan Henke mi tłumaczył: „Polska to chyba jedyne państwo, które nie wydało znaczka z nim. Jeden z filatelistów spytał: Niemca chcesz forować na piedestał? To ja też go spytałem: masz rodzinę i chodzicie do kościoła? Chodzimy, odparł. Na to ja: w te mury niemieckie? Mimo że Prusak, żaden polakożerca. Wierzący, prawy człowiek. Jak też w takiej rodzinie żyję.” Pańska opinia?
– Przychylam się do zdania Jerzego. Dla filatelistyki, komunikacji między ludźmi i promocji regionu von Stephan to postać wybitna. Koledzy w Koszalinie lansują np. Hansa Gradego, pioniera awiacji, jeden z kolegów ma cały ekran o tym koszalinianinie.
– Wśród ponad 50 wystawców na kwietniowym pokazie będą tylko trzy kobiety. Nie mają czasu?
– Taka jest prawda. Powiem więcej: to dziewczęta, kategoria młodzieżowa.
– Mimo to filatelistyka się starzeje. Bo zanika papierowa korespondencja?
– To też, ale głównie styl życia: internetowy surfing zapełnia czas wolny.
– W spisie eksponatów na wystawę intrygują mnie niektóre tytuły: „Siewca”, „Włókiennictwo ubiera i poprawia komfort życia”, „ABC marginesu”, „Czekam na list od Ciebie, Klementyno”.
– „Siewca” to wielkość kolegi Prokulewicza z Białogardu – że na motywie jednego znaczka z siewcą potrafił zbudować cały eksponat, podziwiam. Włókiennictwo – bardzo dobry eksponat z Łodzi, wygra klasę tematyczną; na znaczkach i innych walorach jest wszystko: od najstarszych maszyn do rodzajów przędzy. „ABC marginesu” to eksponat w klasie młodzieżowej, z klubu Przylesie – o tym, co może być na marginesie arkusza znaczków. Natomiast Klementyna to zbiór listów między jeńcem obozu a Klementyną; ukazuje formularze do korespondencji, różne formy cenzury. Poza konkursem będą „Polskie kartki pocztowe w walucie złotowej 1925-1939”, które zdobyły Grand Prix wystawy ogólnopolskiej. Autor Żurek z Warszawy nie chce uczestniczyć w konkursie; uznał, że byłoby to nie fair, bowiem pewne jest, że by wygrał. Również poza konkursem wystawią się jurorzy i ekspert wystawy.
– Pan zaś wcale.
– Ściany pomagają gospodarzom, a zwłaszcza przewodniczącemu komitetu organizacyjnego. Chcę uniknąć komentarzy, że wystawiam się dla medalu.
– Ma pan dwa wielkie eksponaty: „Osobliwy świat ptaków” i „Skarby architektury w obecnych granicach Polski”. Pracuje pan nad czymś nowym?
– Od 10 lat szykuję „Obraz trwałości, użyteczności i piękna w architekturze”.
– Przylesie.
– Raczej nie. Powiedzmy, że nie spotkałem na znaczkach. To będzie eksponat o światowej architekturze od jaskiń do współczesności. Odrębnie pracuję nad jednoekranowym eksponatem, na który złoży się 31 portugalskich całostek z 1896 r. (kartki pocztowe z nadrukiem znaczka), przedstawiających styl manueliński z późnego gotyku; rozwijał się w Portugalii za Manuela I Szczęśliwego.
– A propos szczęścia: podobno filateliści żyją dłużej.
– W każdym razie zapominają się starzeć. Zainteresowania, aktywność i kontakt z ludźmi wypierają myślenie o chorobach. Kolega trzy razy w tygodniu ma dializę, ale co poniedziałek jest na spotkaniu.
Pod patronatem „Prestiżu”
Krajowa Wystawa Filatelistyczna II stopnia zatytułowana „100. rocznica zwycięstwa Powstania Wielkopolskiego”, Politechnika Koszalińska, Kwiatkowskiego 6E: 10 IV w godz. 15-18, 11 i 12 IV g. 10-18, 13 IV g. 10-13.
Inicjator: członek koła PZF przy PK i prezes wielkopolskiego oddziału Towarzystwa Pamięci Powstania Wielkopolskiego 1918/1919 Wawrzyniec Wierzejewski.
Organizatorzy: Zarząd Koszalińskiego Okręgu PZF, ratusz, Wydział Humanistyczny PK, Poczta Polska, Archiwum Państwowe w Koszalinie i Towarzystwo Pamięci Powstania Wielkopolskiego 1918/1919.
Wystawie towarzyszyć będą: konferencja naukowa, zwiedzanie ekspozycji w archiwum i kaplicy św. Gertrudy, seminarium filatelistyczne, pokaz medali, odznaczeń i pamiątek żołnierskich. Przygotowano datowniki na dzień otwarcia i zamknięcia wystawy, znaczki, karty korespondencyjne i medal.
Patronat: prezydent miasta, medialny – Radio Koszalin i miesięcznik „Prestiż”.
Autor: Fitzroy / Foto: Leszek Bednarek, Władysław Fijałkowski, Fitzroy