Pierwszy raz na motocykl wsiadł, gdy miał 16 lat. Jak mówi – nie chciał być gorszy od kolegów. Po dwóch latach pojawił się na torze wyścigowym. Dziś 23-letni Mateusz Wąsowski z Koszalina jest dwukrotnym zwycięzcą Pucharu Polski PitBike.
Zaczynał od skutera. Jazda „na dwóch kółkach” tak go wciągnęła, że szybko przesiadł się na większy motocykl. Kolejnym krokiem do sportowej kariery był prezent od brata: zaproszenie do Poznania na jedyny homologowany polski tor wyścigowy. Mateusz wspomina: – Szkolenie bardzo mi się spodobało. Stwierdziłem, że nie będę już jeździł po ulicy, a zacznę jeździć na torze. Późniejsza walka o coraz lepszy czas okrążenia sprawiła, że chciałem rywalizować z innymi.
Jeden krok w tył
Na torze popróbował dużych maszyn. Pierwszym jego motocyklem była Honda CBR1000rr, jednak już podczas pierwszego startu zaliczył upadek, który zakończył się „skasowaniem” motocykla.
Po nieudanym sezonie zaczął szukać czegoś nowego. Odnalazł się w wyścigach małych motocykli PitBike. – Ich silniki mają pojemność 140 – 212 cm3, moc maksymalna to 35 KM, a osiągana prędkość maksymalna wynosi 100 km/h. Motocykl waży około 70 kg i można się na nim dobrze bawić i dużo nauczyć. Motocykle o małej pojemności wymagają dużo większej precyzji. W czasie wyścigu nie wybaczają błędów. Zamknięcie na chwilę gazu daje stratę około 0,4 sekundy i to jest przepaść. Na większych maszynach braki w umiejętnościach można nadrobić mocą silnika. Na małych nie ma takiej możliwości. Przesiadka z większej maszyny na mniejszą była więc krokiem w tył, który pozwoliła mi zrobić dwa kroki do przodu – wyjaśnia koszaliński zawodnik.
Efekty przyszły szybko. W 2017 roku Mateusz zdobył Puchar Polski PitBike, a w 2018 Puchar Polski PitBike w klasie SuperPit (najmocniejsza klasa). – Ważnym wydarzeniem dla mnie było także zdobycie mistrzostwa województwa kujawsko-pomorskiego w 2017 roku. Walczyłem tam z zawodnikiem, który jest dużo niższy i lżejszy ode mnie (Mateusz mierzy ponad 190 cm), więc teoretycznie ma łatwiej. Co ważne, na co dzień ściga się on w Mistrzostwach Świata, a mnie udało się z nim wygrać – podkreśla Mateusz.
O klasę wyżej
W 2018 roku Mateusz rywalizował również w zawodach klasy Superstock 300. – Jeżdżę na motocyklu KTM, który waży ponad 150 kg, a jego moc maksymalna to 44 KM. W zależności od toru maksymalna prędkość jaką mogę osiągnąć wynosi około 200 km/h – wyjaśnia.
W minionym sezonie był czwarty w klasyfikacji generalnej Pucharu Polski. W tym roku celem jest podium. – Oficjalnie ranga obu kategorii jest taka sama, jednak wszyscy uważają, że mniejsze motocykle są dla dzieci i to te większe są bardziej poważane. Cały czas lubię PitBike, ale chciałbym rozwijać się dalej – mów Mateusz.
Natłok myśli
Jak mówi, przed startem zawsze czuje głośne bicie serca. – Siedząc na motocyklu, myślę o tym, by wykonać plan, który sobie założyłem. Jeśli muszę ukończyć wyścig na konkretnym miejscu, to czuję mobilizację. Pojawiają się też obawy, czy na pewno z motocyklem wszystko jest w porządku. Choć wiem, że jest przygotowany przez mechanika, któremu bardzo ufam, to jednak jest to tylko przedmiot i może zdarzyć się coś, czego człowiek nie przewidzi – mówi Mateusz.
Sezon wyścigowy składa się z kilku rund. Jedna z nich odbywa się na torze w Koszalinie. Czy start w rodzinnym mieście ma wpływ na zawodnika? – Doskonała znajomość toru w Koszalinie z jednej strony pomaga mi, ale z drugiej pojawia się również ogromna presja. Wydaje mi się, że wszyscy oczekują, że skoro jest to mój „domowy” tor, to pojadę perfekcyjnie i wygram. W tym sezonie niestety nie udało mi się wygrać ani razu w Koszalinie i jest to dla mnie wielki zawód – wyjaśnia.
Kombinezon może uratować życie
Upadek na motocyklu zdarzył mu się nie raz. – Zwykły ślizg nie jest groźny, bywa tak, że nie puszczę kierownicy i po upadku od razu wstaję i mogę kontynuować jazdę. Zdarzają się jednak takie upadki, że motocyklistę wyrzuca w powietrze (ang. high side). To jest bolesne, bo z kilku metrów upada się na asfalt. Ja po takim upadku nie mogłem sam się podnieść, ale tego samego dnia wróciłem do domu. Późnej przez tydzień nie mogłem spać na plecach – mówi Mateusz.
Gdyby nie kombinezon upadki mogłyby być tragiczne w skutkach. – Wystarczy przewrócić się na rowerze i już mamy pozdzierane kolana. Upadek z rozpędzonego motocykla to kalectwo, a nawet śmierć. Kombinezon i ochraniacze sprawiają, że co najwyżej jestem lekko poobijany – dodaje.
Do produkcji kombinezonu używa się różnego rodzaju skór. – Najpopularniejsza jest skóra bydlęca, w grę wchodzi także skóra z kangura, która jest lżejsza. Kombinezon ma w środku sporą ilość ochraniaczy. Sprawia to, że jest bardzo ciasny i niewygodnie się w nim chodzi, jednak na motocyklu czuję się jak w dresie. Ciekawostką jest fakt, że istnieją też takie kombinezony, które posiadają poduszki powietrzne. Są one jednak na tyle drogie w eksploatacji, że mało osób w nie inwestuje – wyjaśnia koszaliński zawodnik.
Kosztowna pasja
A inwestycja to słowo klucz w przypadku wyścigów. Te, w których bierze udział Mateusz, nie dają żadnych finansowych korzyści. Za wygranie Pucharu Polski w 2017 roku, poza statuetką, otrzymał 3 tysiące złotych brutto. – Pieniądze to chyba największa bolączka wszystkich zawodników. Start w jednym sezonie kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych. Do zawodów podchodzę bardzo profesjonalnie, muszę mieć ze sobą mechanika, a przede wszystkim poznać tor przed startem. Dużym wydatkiem jest także zakup opon, ponieważ w sezonie potrzebuję około dziesięciu kompletów. Regularnie wymieniam też wszystkie drobne części, bo nie chciałbym, żeby przez rzecz wartą 50 zł wszystko poszło na marne – podkreśla.
Nawet życie zawodowe Mateusza związane jest z motoryzacją, prowadzi on bowiem działalność związaną z transportem. – Moje życie to jazda. Wszystko, co robię ma na celu możliwość spełniania swojej pasji i uczestniczenia w wyścigach. Gdybym mógł na nich zarabiać, to rzuciłbym wszystko i się ścigał – dodaje.
Autor: Ewelina Żuberek