„Józef Antonowicz Dróbka!” – wywołali go Rosjanie. Dwóch przytrzymało, trzeci palnął w tył głowy. Za chwilę postawili nad dołem kolejną ofiarę. Strzał. I tak nawet 250 – 300 razy dziennie.
Sierżant Korpusu Ochrony Pogranicza Józef Dróbka, syn Antoniego, czule pożegnał w Chojnicach żonę z dziećmi i 25 sierpnia ’39 poszedł na możliwą wojnę. Sądził, że nawet jeśli wybuchnie, dopiszą alianci i za miesiąc będzie po wszystkim, a wtedy znów wyściska bliskich. Ale nie wyściskał. Wnuk Zdzisław Dróbka zrobił w Rosji, Słupsku i Koszalinie wszystko, by pamięć o Józefie i tysiącach polskich ofiar Związku Radzieckiego trwała. Teraz wziął na kolana swojego wnuka Michała i opowiedział.
Ostatnia stacja
Po raz ostatni znajomi widzieli sierżanta Dróbkę na stacji w Bydgoszczy. Poprosił, by przekazali rodzinie, że ma się dobrze. Kiedy 17 września napadła Armia Czerwona, toczyła się z Niemcami bitwa nad Bzurą, broniły się Hel i Oksywie, Modlin i Warszawa. Możemy tylko zgadywać, czy po wędrówce na daremną pomoc stolicy i przejściu na rubieże wschodnie Józef Dróbka bił się z Rosjanami, czy wedle rozkazu wodza naczelnego „z sowietami nie walczył”. Wiadomo zaś, że 28 IX 1939 wraz z 2202 policjantami śląskimi trafił do radzieckiej niewoli w okolicy Lwowa.
Obóz NKWD nr 45 pod Ostaszkowem miał podobozy i zaostrzony reżim. Osadzono tu funkcjonariuszy polskiej Policji Państwowej, Korpusu Ochrony Pogranicza, Żandarmerii Wojskowej, Służby Więziennej, wywiadu i kontrwywiadu, oficerów i żołnierzy Wojska Polskiego, księży, pracowników sądownictwa, straży pożarnej i leśników. Na jeziorze Seliger jest wyspa Iłowa-Kliczeń – tu umieszczono Pomorzaka z grupą jeńców. Innych zamknięto w pozostałych podobozach, m.in. na wyspie Stołybnyj, w zdewastowanym, opustoszałym klasztorze zwanym Pustelnią Niłowo-Stołobieńską. Niedożywieni, w nieopalanych murach szybko opadali z sił, wielu umarło, chowano ich bezimiennie na leśnych cmentarzyskach. Józef Dróbka przeżył zimę z 6.500 towarzyszami niedoli.
Z wiosną po przesłuchaniach i weryfikacji NKWD 6.295 Polaków zaocznie skazano na śmierć i partiami zaczęto wywozić do odległego o 180 km Kalinina (dziś Twer). W kwietniu 1940 także sierżanta wywołano do transportu. Przeszukano ich, zabrano kosztowności i zegarki. Dlatego wierzyli, że wracają do domu. Przy zasłoniętych oknach Ostaszkowa przeprowadzono ich na rampę towarową. – Przeszedłem tę drogę z wyspy do torów przeliczając kroki na metry, wyszło 6 km – opowiada Zdzisław Dróbka. Po siedmiu dniach pociąg z tzw. wagonzakami (wagony do przewożenia więźniów, z okienkami pod sufitem) wtoczył się na stację Kalinin.
Harmonogram zabijania
Grupy skazanych przewożono do NKWD i bocznymi schodami wpędzano do piwnicy (dziś gmach mieści zakład patologii akademii medycznej). Nocą mordowano wszystkich i czekano na nowych. Będąc tu w 1993 w roli dziennikarza z delegacją polskich policjantów, szedłem za skazańcami żelaznymi schodami, słysząc ostatnie ich kroki we wstrząsającym anturażu łukowych sklepień i mrocznych czeluści. Pod ścianą dusznej i wilgotnej, pamiętającej mord piwnicy postawiliśmy świeczki na czas modlitwy. Wnuk Józefa, Zdzisław Dróbka, z którego inicjatywy odbyła się ta wizyta, zna dalszy bieg tragedii z protokołu przesłuchania byłego szefa kalinińskiego NKWD Dmitrija Tokariewa przez rosyjskiego prokuratora Jabłokowa badającego na początku lat 90. zbrodnię katyńską.
Jeńców od wieczora pojedynczo wyprowadzano z cel do świetlicy zwanej czerwonym kącikiem lub pokojem leninowskim, gdzie sprawdzano personalia. Stąd innymi drzwiami i ślepym korytarzem docierali do ostatnich drzwi. Skutą kajdankami ofiarę wpychano do pomieszczenia, w którym czekała trzyosobowa zmiana. Wyróżniał się przysłany z Moskwy Wasilij Błochin, dowodzący całością człowiek Stalina do zabijania (wcześniej w ramach czystek wykonał wyroki na Kamieniewie, Zinowjewie, Tuchaczewskim i Jeżowie, przypisuje mu się też zabicie pisarza Izaaka Babla). Zakładał skórzany rzeźnicki fartuch do kostek, pilotkę i rękawice z mankietami wyżej łokci.
Strzelano w potylicę z waltherów, bardziej niezawodnych niż tetetki i naganty z wyposażenia bezpieki – Błochin przywiózł walizę pistoletów; szybko się zużywały, jak przyznał enkawudzista Tokariew. Obłożone wojłokiem drzwi tłumiły huk. Głowy owijano płaszczami, aby ograniczyć upływ krwi. Ciała przeciągano tylnymi schodami na ciężarówki, a gdy już było dość, przykrywano „całość” brezentem. Raz po raz zmywano ściany wężem, na koniec zmiany porcja spirytusu. I tak przez miesiąc do świtu co noc, wyjąwszy 1 maja.
Nocna „praca” (określenie Tokariewa) to „najwyżej” 250 egzekucji, gdyż przy 300 jeńcach kończono mordowanie dopiero za dnia. Razem blisko 6.300 ludzi, czyli najwięcej pośród miejsc kaźni Polaków (np. w Katyniu 4.404). Kaci pracowali dobrze, niektórzy dostali dodatkowe pobory. Jak doda po latach komendant Tokariew, dwóch z 30 enkawudzistów zastrzeliło się po wszystkim, a jeden postradał zmysły.
Auta odwoziły stosy zwłok 30 km dalej, do lasu opodal wsi Miednoje, gdzie koparka Komsomolec kopała, zależnie od egzekucyjnego zapału tych z Kalinina, jeden lub dwa doły, zasypując wrzucone ciała ziemią z nowego wykopu. W jednej z 23 głębokich na 4 m jam zasypano Józefa Dróbkę syna Antoniego. Machina zbrodni zatrzymała jego życie 27 IV 1940 r.
Wnuk zaczął od guzika
Gdy Zdzisław Dróbka ukończył 16 lat, czyli w 1963, babcia Marianna, wdowa po Józefie dała wnukowi zapasowy guzik z orzełkiem do płaszcza dziadka i rzekła: masz i szukaj/ Guzik ci przypomni, żebyś nie ustał, póki się nie dowiesz, co się stało z dziadkiem. Zdzisław zaczął od PCK i Czerwonego Krzyża w Genewie, pisał do Archiwum Akt Nowych, centralnego archiwum WOP-u i do wuja w Anglii, co rok na święta zdając sprawę babci, gdy wszyscy jak to Kaszubi zjeżdżali do seniorki rodu, do Chojnic. Nie doczekała pewności zgasłszy, sześć lat przed odpowiedzią Warszawskiej Rodziny Katyńskiej w 1990, że Józef prawdopodobnie był jeńcem Ostaszkowa i zabito go w Kalininie, a pogrzebano w Miednym.
W 92. potwierdzono to, a w 93. Zdzisław Dróbka był już w Rosji ze wspomnianą delegacją naszej policji, aby odwiedzić miejsce mordu w Twerze (w okresie 1931-91 miasto nazywało się Kalinin), a w lesie koło Miednego wkopać czterometrowy krzyż i pobrać ziemię do urn. Zanim dojechaliśmy, na granicy Rosjanie na długo zabrali nam paszporty, wreszcie wszedł jeden w „lotniskowcu” na bakier i dopalając peta rozdawał dokumenty z garści według nazwisk. Przy Dróbce przestał, zaczął się wpatrywać i zakomenderował: nu snimaj binokli! Poczułem w tym coś pasującego do tych ludzi bez względu na czasy.
„Nasze” miejsce w Miednym wyglądało żałośnie: był to po prostu ogrodzony siatką kawałek lasu; kilka wbitych małych krzyży i chorągiewek, na sosnach zdjęcia z zamglonymi twarzami. Porośnięte zapadliska zdradzały, gdzie były doły. 2000 km od ojczyzny nasi policjanci umocowali krzyż tak, by wchodzący na przyszłą nekropolię mijali go blisko. Kapelan środowiska AK i naszej wyprawy ks. Władysław Dańda powiedział podczas mszy św. w lesie: „ Podobnie jak Chrystus nie miał własnego grobu i pochowano go w pożyczonym. Również nasi bracia leżą w cudzej ziemi.”
Pamiętam też koniec wypowiedzi Tomasza Jabłońskiego z Komendy Głównej Policji: karą, na jaką zasługują oprawcy, jest aby żyli jak najdłużej i oby pamięć im dopisywała.
Rozmowa z katem
Od 2000 roku w Miednym jest polski cmentarz wojenny z murowaną architekturą. Zwłoki wcześniej ekshumowano. Przedmioty zabrano do Muzeum Katyńskiego w stolicy, a kości schowano w krótkich, zbiorczych trumienkach i pochowano mniej więcej tam, gdzie leżały. Wyjątkiem był dół, w którym enkawudziści urządzili sobie latrynę – szczątki stąd pochowano dalej.
Kości pogranicznika Dróbki spoczęły w wykopie 28A. Skąd wiedziano, czyje szczątki gdzie były, skoro nie można ich było zidentyfikować? Znaleziono pojedyncze przedmioty: grzebień z inicjałem, policyjną blachę z numerem, strzępy dokumentów. To identyfikowało nielicznych, lecz ich nazwiska odnajdywano następnie w dokumentacji NKWD w określonych grupach i dzięki temu kojarzono, gdzie zatem zasypano całą grupę.
– Rozmawiałem z dawnym komendantem NKWD w Kalininie Tokariewem – zwierza się Zdzisław Dróbka. – Umożliwił mi to prokurator Stefan Śnieżko, który w latach 90. brał udział w śledztwie katyńskim z ramienia polskiej prokuratury. Tokariew był na emeryturze, jako generał. Mówił niewyraźnie, starczo. Ale bez jakiejkolwiek skruchy na twarzy, zakłopotania czy choćby refleksji. I całkiem bez emocji. Wiedział, że rozmawia z wnukiem zamordowanego. Prokurator spytał tego człowieka, czy po tym wszystkim może mi spojrzeć w oczy. Sprawiał wrażenie, że nie mógł pojąć, o co chodzi, w końcu odparł: jak mam spojrzeć, skoro niedowidzę?!
Kto będzie podlewał?
W 2009 r. w Centralnym Ośrodku Szkolenia Straży Granicznej w Koszalinie Zdzisław Dróbka dostąpił zaszczytu i dziadkowi Józefowi zasadził w asyście swego pięcioletniego wnuka Michała Dąb Pamięci – jeden z 21.473 posadzonych w Europie i Ameryce na pamiątkę zbrodni katyńskiej (liczba drzew odpowiada całości ofiar, choć szacuje się ją także na 21.857). Przy dębie położono kamień z tablicą zawierającą informacje o pograniczniku.
Po kilku latach od tej uroczystości spytałem praprawnuka Michała Bezulskiego, czy pamięta dąb. – No pewnie, bo to właściwie ja go wkopałem! Dziadek Zdzisław: – Był sensacją. Popłakał się, kiedy po symbolicznym sypnięciu chcieli mu zabrać ten szpadel. Michał: – Bo dziadek obiecał, że ja. Dziadek: – Na koniec spytał generalicję i biskupa, kto będzie podlewał. Na to nadleśniczy, że on. Wtedy Michał: – Ty możesz.
Zdzisław Dróbka zgłębił archiwa, odwiedził miejsca i o nieludzkiej wzgardzie opowiada w szkołach, przyjeżdża do koszalińskich pograniczników z wystawami i wykładami, zapala znicz i kładzie kwiaty sierżantowi KOP-u; wkopał krzyż w Miednym, odsłonił tablice w ostaszkowskim obozie Niłowaja Pustyń i w słupskim kościele św. Jacka. Józef Dróbka zaś otrzymał od prezydenta Kaczyńskiego pośmiertny patent aspiranta Straży Granicznej. – Przeszedłem jego całą drogę. To najtrudniejsza do odtworzenia i niemożliwa do przeżycia droga krzyżowa, przepraszam za porównanie – zakończył z wnukiem na kolanach Zdzisław Dróbka. Cząstkę tamtej ziemi rozsypał przy grobie babci Marianny, by wiedziała, że nie ustał, póki nie ustalił, co się stało z jej mężem, i że guzik z orzełkiem do płaszcza się przydał.