Państwo Alina i Tomasz Żukowie postanowili odwrócić typową kolejność i pojechali w podróż przedślubną a nie poślubną. Wybrali Tajlandię, ale zwiedzali ją znów nie według standardowego planu, ale po swojemu.
Tomasz Żuk, znany również jako Cukin, to koszaliński malarz uprawiający streetart. Jego żona, pani Alina, jest z wykształcenia pedagogiem i rusycystką po Uniwersytecie Gdańskim. Obecnie pracuje jako agentka męża i oczekuje narodzin synka.
Decyzję o małżeństwie podjęli dwa lata temu, a pobrali się dokładnie w dziesiątą rocznicę związku.
Pan Tomasz wspomina: – Chcieliśmy powtórzyć podróż do Tajlandii, w której już kiedyś byliśmy. Ale tym razem na własną rękę, nie w ramach wyjazdu zorganizowanego. Wiedzieliśmy już co warto zobaczyć i jak się tam poruszać. Staraliśmy się omijać miejsca najczęściej uczęszczane. Zależało nam na tym, żeby nocować w domkach, prawie w dżungli. No i się udało. Obejrzeliśmy dżunglę w taki sposób, w jaki turyści rzadko to robią. Można powiedzieć, że doświadczyliśmy jej dosłownie na własnej skórze. W nocy, kiedy gasiliśmy światło, „włączały się” wszelkie dźwięki w otaczającym nas świecie. To było jak ścieżka dźwiękowa w filmie przyrodniczym. Wszystko grało i dźwięczało, małpy pukały do okien. Niesamowite wrażenia, ale na dłuższą metę byłoby to pewnie męczące.
Tak jak upał. Zapuszczając się w głąb lasów tropikalnych, idąc wzdłuż rwącej rzeki, która była naszą mapą i punktem orientacyjnym, napotykaliśmy na swojej drodze wodospady, egzotyczne zwierzęta i niesamowitą roślinność. W żaden sposób nie przypominało to naszych lasów, mieliśmy wrażenie, że zostaliśmy wrzuceni do terrarium. Końcówka pory deszczowej to istne wiadra wody lejącej się na głowę. W dżungli przekonaliśmy się o tym, że razem z deszczem z drzew spadały na nas pijawki, którymi byliśmy pokryci. To co wtedy wydawało się odrażające, dziś wspominamy z uśmiechem.
Na lotnisku musieliśmy trochę ukrywać brzuszek Aliny, bo już się zarysowywał. Baliśmy się, że to może być przeszkodą przy wsiadaniu do samolotu. Alina jednak ubierała się w rzeczy luźne i chyba nikt się nie zorientował.
Z podróży pozostały nam w pamięci niesamowite krajobrazy, intensywna zieleń lasów, zaskakujące sytuacje. Na pewno warto było pojechać w taki właśnie sposób. Tak jak urządzić wesele bez tańców. My zaprosiliśmy gości do Gospody Jamneńskiej i chociaż mówi się, że na „nietańczonych” weselach goście się nudzą i rozchodzą po dwóch-trzech godzinach, nasi goście byli z nami do północy.