O różnicach między polskim a amerykańskim rynkiem sztuki rozmawiamy z Laurą La Wasilewską, która poznała oba i na obu doskonale sobie radzi.
– W czasach, kiedy – jak się wydaje – króluje malarstwo abstrakcyjne, Pani maluje „tradycyjnie”. To nie są dosłowne, werystyczne odwzorowania, ale jednak nie zniekształcają one postaci i przedmiotów. Dlaczego wybrała Pani taki sposób wyrażania siebie w sztuce?
– On jest najbliższy mojej wrażliwości i wartościom, jakie odnajduję w sztuce „tradycyjnej”. W czasach współczesnych możemy dostrzec wszelkie nurty i style, trudno czasem o klasyfikację, nie łatwo ujarzmić świat sztuki pojęciami. Mody przemijają. Klasyka nigdy nie zawodzi. Sięgamy po piękno, by osiągnąć harmonię. Owszem można dostrzec wielkie powroty do malarstwa opartego na dobrym rzemiośle, myślach i emocjach, stąd widoczne nurty neoromantyzmu, realizmu, akademizmu etc. Z kolei zaś dobra abstrakcja jest w cenie. Do powstania wartościowych dzieł sztuki potrzebnych jest wiele czynników takich m.in. jak talent, pracowitość, oryginalność, warsztat, pomysł i dobre intencje artysty – w myśl zasady – „Tylko będąc sobą, nie masz konkurencji…”
– Stosuje Pani rozmaite techniki. Jaka jest tą ulubioną, o ile taką Pani ma?
– Nie mam jednej ulubionej techniki. Każda daje pełne spektrum możliwości, efekt końcowy zaś zależy od moich umiejętności, sprawności ręki, znajomości warsztatu i pomysłu. Niewątpliwie cieszy mnie fakt, że mogę pracować na najlepszych materiałach plastycznych jakościowo na świecie, a tym samym staram się być na bieżąco z nowościami. Choć trwałość i jakość jest najważniejsza w materiałach jakich się używa. Gdyby tak nie było, dziś byśmy nie podziwiali połowy dzieł sztuki w muzeach. Mam szacunek do potencjalnego kolekcjonera. Jestem w życzliwych i ciepłych relacjach z producentami farb, sprzedawcami materiałów plastycznych, konserwatorami dzieł sztuki w dużych instytucjach i muzeach, historykami sztuki. Cały czas zdobywam wiedzę merytoryczną i praktyczną. Mam nieustany niedosyt, czuje jak jeszcze wiele mam do nauczenia się i namalowania.
– W Pani pracach jest dużo koloru; można by również powiedzieć, że jest w nich dużo słońca. Czy to oznacza, że jest Pani osobą pogodną i radosną?
– Tak, jestem pogodna i pełna optymizmu. W większości są do zdecydowanie bardzo kolorowe obrazy, oparte na przeciwstawnych barwach ciepłych i zimnych. W mojej twórczości, nie brak prac stonowanych czy wręcz monochromatycznych. Zapewniam jednak, że nawet w nich nikt z oglądających nie dostrzeże złych emocji. Co najwyżej stany melancholii, zamyślenia, ale nie smutku, depresji, agresji.
– Jest w nich również dużo energii? Jaki ma to związek z Pani odbiorem świata i Pani w nim funkcjonowaniem?
– Życie samo w sobie jest niekończącą się materią, w której przenikają się dobra i zła energia. Warto być uczciwym i szczerym wobec siebie, wobec innego człowieka. Dobra myśl, czyn, intencja wracają do nas ze zdwojoną siłą, w nieznanym nam terminie.
Czuję ogromną wdzięczność i radość z tego że sztuka stała się moją pasją, najwspanialszą pracą. Dziękuję za każdy dzień i utrwaloną myśl, emocje na kartce papieru, zagruntowanej płaszczyźnie płótna. Pielęgnuję w sobie pokorę. Dystans do siebie sprawia że staje się silniejsza.
– Wykonuje Pani dużo portretów. Co w portretach jest dla Pani najważniejsze? Co szczególnie w nich chce Pani oddać?
– Człowiek mnie od zawsze absorbował, jego emocje i psychika… Na płótnach pragnę utrwalić piękno i prawdę o nas samych. Zatrzymaną chwilę, kiedy nikt nas nie widzi, a właśnie wtedy jesteśmy najbardziej sobą, nie udając nikogo. To portrety „spoza kadru”, wewnętrzne i zewnętrzny stan ducha i umysłu. Jestem przenikliwym obserwatorem. Zanim przystępuję do pracy na płótnie, gromadzę szereg materiałów, detali, listów, koresponduję z muzeami, najbliższą rodziną bohatera niczym reżyser czy pisarz pracujący nad powieścią z danej epoki.
Podobnie postępuję, gdy otrzymuję zlecenie realizacji portretu na zamówienie. Wielogodzinna rozmowa o życiu, pasjach, codzienności z przyszłym modelem jest dla mnie bazą do obrazu. Pod koniec spotkania wyciągam aparat fotograficzny czy szkicownik.
– Zna Pani polski i amerykański rynek sztuki. Czym one się różnią, poza zasobnością portfeli nabywców prac?
– W Polsce rynek sztuki rozwija się pomału, widać jednak zmiany idące w dobrym kierunku. Na pewno musimy być bardziej otwarci na współpracę, dialog, większe i profesjonalne relacje między różnymi sektorami sztuki a biznesu, sztuki a edukacji, architektury wnętrz a sztuki, mediów a sztuki. Brak nam agencji zajmujących się budowaniem wizerunku artysty, relacjami artysty z instytucjami kultury, mediami. Ubolewam nad właściwie brakiem aukcji charytatywnych (są wyjątki, ale to pojedyncze projekty), z których część dochodu przekazywana byłaby na rzecz artysty, który podarował obraz czy rysunek. To standardy rynku amerykańskim. Dzięki temu sztuka się rozwija. Zatem dużo przed nami, także po stronie artystów.