Jest wybitnym muzykiem jazzowym, którego sława wykracza daleko poza granice Polski. Wirtuoz fortepianu, który zdążył już nakarmić swoje duże ego. Poskromił je dzięki pracy nad rozwojem świadomości. Ciało jest dla niego salą treningową dla duszy i chyba dlatego jego muzyka rozpala dusze ludzi na całym świecie. Lada moment na rynku pojawi się jego najnowsza płyta „Earth Particles”, o której mówi, że jest odzwierciedleniem jego najskrytszych marzeń. Leszek Możdżer, bo o nim mowa, nagrał ją z holenderskim zespołem muzyki dawnej Holland Baroque.
– Przygotowując się do tego wywiadu, zastanawialiśmy się, o czym z Tobą rozmawiać, by było niebanalnie, by nie powtarzać tego, o co pytało Cię już stu innych dziennikarzy. I studiując archiwalne teksty i wywiady, łapaliśmy się na tym, że czytamy coś intrygującego, ale temat nie jest rozwinięty. Pomyśleliśmy zatem, że hasłem przewodnim naszego wywiadu będzie zdanie: „Możdżera myśli nierozwinięte”…
– Bardzo dobry pomysł. Nie wiem, czy wiecie, że nie rozwijanie własnych myśli jest potężnym narzędziem rozwoju duchowego?
– No to rozwińmy tę nierozwiniętą myśl…
– Człowiek często wierzy w to, co myśli. Ale wtedy jest to system zamknięty, który łatwo przejąć. Ja często robię ćwiczenia polegające na przerywaniu tego, o czym akurat myślę. Przerywanie własnego toku myśli jest szansą na to, że w tej ciszy pomiędzy myślami pojawi się coś nowego. Wtedy wewnętrzny świat będzie się rozwijał i rozbudowywał…
– Sorry, że Ci przerwę, nie chciałbym zgubić myśli…
(śmiech)
– Wynotowałem sobie kilka takich ciekawych wątków, które gdzieś tam poruszałeś, ale których nie rozwinąłeś. „Jestem partyzantem w świecie polskiego jazzu”. Co autor miał na myśli?
– Jestem łącznikiem pomiędzy światem muzyki klasycznej, a światem muzyki jazzowej. Kiedy chodziłem do szkoły, nie do pomyślenia było, żeby muzycy grali jazz. Dzisiaj wydział jazzu jest na większości akademii klasycznych.
– Myśl bardziej przyziemna. „Mycie kibla jest ważną praktyką duchową i nie należy jej zaniedbywać“.
– Tak faktycznie kiedyś powiedziałem i zdania do tej pory nie zmieniłem. Ostatnio niestety ta praktyka duchowa została przeze mnie troszeczkę zaniedbana, bo byłem w trasie, ale regularne czyszczenie własnego kibla pozwala utrzymać prawidłowy stosunek wobec życiowych wydarzeń.
– Powiedziałeś też kiedyś: „Całe życie udawałem pokornego, skromnego i grzecznego i bardzo dobrze na tym wyszedłem”. Udawałeś?
– Tak, ale wtedy jeszcze wierzyłem, że muszę zdobywać świat, wspinać się po stopniach showbiznesu i gonić za sukcesem. Dzisiaj wiem, że to wszystko jest kompletną iluzją i że tak naprawdę istnieje tylko sukces wewnętrzny, czyli odnoszenie zwycięstwa nad samym sobą. Nie ma innych sukcesów.
– Kolejna myśl. Muzykę gra się po to, żeby znaleźć tę najlepszą kobietę…
– No tak kiedyś myślałem (śmiech).
– Już tak nie myślisz?
– Nie, wtedy mitologizowałem kobiety. Młodemu człowiekowi trudno się odnaleźć w świecie, w którym kobiety stosują cały arsenał środków powodujących dezorientację. Mają makijaże, gorsety, szpilki, legginsy, sztuczne rzęsy, push-upy, błyszczące kremy, jedwabny głos i całą tę miękkość, która powoduje u mężczyzny poczucie wewnętrznej ekstazy. Ja już na szczęście zorientowałem się jak to wszystko działa. Dodatkowo mężczyzn upokarza się nieprawdziwymi tezami, że niby nie potrzebują gry wstępnej, że są prostsi w obsłudze, że myślą tylko o jednym, itd. Tak naprawdę to nieprawda. Ciało mężczyzny jest o wiele bardziej skomplikowanym narzędziem do opanowania niż ciało kobiety. Okazuje się, że orgazm to zupełnie co innego niż wytrysk. Ogarnięcie tych spraw nie jest proste i jest możliwe tylko przy kobiecie, która jest tego świadoma.
– A w sferze mentalnej? Kto jest bardziej skomplikowany? Kobieta czy mężczyzna?
– Moim zdaniem sprawa polega na tym, żeby mężczyzna był miękki w środku, a twardy na zewnątrz. A kobieta na odwrót. Na tym według mnie polega pogodzenie energii żeńskiej i męskiej w sobie. Filozofia gender, niestety, sprowadza nas do operowania genitaliów i noszenia lub nienoszenia sukienek.
– A jak dużą pracę duchową musiałeś wykonać, żeby dojść do wniosku, że na dużym biuście nie da się zbudować normalnego związku?
– (śmiech) Dobry research zrobiliście. “Muza“ w świecie artystycznym jest bardzo poważną instytucją. Dzięki inspiracji muz powstają wielkie dzieła. Rzeczywiście, zasilanie kobiecą energią jest konieczne, żeby w ogóle uruchomić twórczość. Bioelektryka tego wymaga. Jestem przekonany, że energia żeńska to jest treść, a energia męska to jest forma. A biust, to biust, jest o tyle fajny, o ile do fajnej kobiety należy.
– Leszek Możdżer to: wirtuoz fortepianu, skrzypiec, saksofonu czy kontrabasu? To pytanie padło w „Milionerach” i oceniono je na 20 tys. zł. Trochę nisko Cię chyba wycenili, co?
– No wiesz, moje autografy chodzą po 6,90 zł na Allegro (śmiech). Ale chyba Maryla Rodowicz jest w podobnej cenie. Tyle chyba jest warty polski show biznes: coś między 6,90 a 20.
– Wspominałeś, że masz duże ego. Zdążyłeś już je nakarmić?
– Tak, ego jest potrzebne jak najbardziej i powinno być jak największe. Trzeba je karmić, chronić i odżywiać oraz trzymać na smyczy.
– Udaje ci się to teraz?
– Ego czasami się ze smyczy zrywa, ale tym samym wchodzimy w obszar pracy nad emocjami. I to jest osobna rozmowa. Ale możemy na ten temat też porozmawiać.
– Ok, to jakie masz sposoby?
– Z tego co zauważyłem, podróże generalnie bardzo rozregulowują pod względem emocjonalnym i najlepszym sposobem na uregulowanie i panowanie nad reakcjami jest głęboki oddech, a zwłaszcza świadomy wydech. Aż do zapadnięcia brzucha. To gwarantuje trzymanie ciśnienia.
– Mówimy teraz o technice. A w sferze mentalnej?
– W sferze mentalnej to samoobserwacja i rozkminianie własnych emocji pod względem ich konsystencji. Czyli próba wyczucia czy jest to emocja obciążająca, parząca, gniotąca, ściskająca, pulsująca, czy właśnie rozżarzająca ciało od środka. Poddawanie samej emocji analizie sensualnej, czyli odbieranie emocji jako proces zachodzący w ciele, odgadnięcie, która część ciała się zaczyna odzywać przy jakieś konkretnej emocji.
– Faktycznie na tylu poziomach analizujesz swoje emocje?
– Tak, to jest konieczne do rozwoju. Żyję na planecie Ziemia po to, aby poradzić sobie z emocjami. Dusza, kiedy już porzuci ciało fizyczne, będzie musiała funkcjonować na poziomach energetycznych i dlatego zrozumienie tego świata jest kluczowe, aby pójść dalej. Jestem przekonany, że nie żyjemy tu tylko po to, żeby zaciągnąć kredyt i dobrze się bawić, ale jest to najzwyczajniej sala treningowa dla duszy.
– I to jest religijne?
– Religijne… hmm… no nie bardzo. Boga nie da się zapisać na papierze. Jak patrzę na świat, to wszystkie religie są zawirusowane. Ludzie posługują się świętymi księgami w celu zarządzania dużymi zasobami ludzi. Żadnej religii nie ufam do końca. Wiem, że w każdej religii musi być chociaż trochę prawdy, bo inaczej ludzie by za tym nie poszli. Ale zbyt często religia sprowadza się do pustych rytuałów i świata baśni. A życie duchowe to bardzo konkretne narzędzia. Świadomość zamknięta w ciele fizycznym musi jakoś sobie dawać radę.
– Wychowałeś się w domu katolickim?
– Tak. Polska jest krajem katolickim, więc różaniec i roraty to były w zasadzie jedyne duchowe narzędzia, które rodzice dawali nam do dyspozycji. Dzisiaj wiem, że różaniec synchronizuje półkule mózgowe. Jeśli ktoś ma prawą półkulę bardziej czynną niż lewą, to dzięki odmawianiu różańca może zrównoważyć energetykę półkul mózgowych. I to może być bardzo pożyteczne.
– Pomówmy o muzyce. Twoja muzyczna droga jest bardzo zróżnicowana. Grałeś w słynnej Carnegie Hall, grałeś też na weselach…
– Na weselach grałem trzy, może cztery razy i każda próba kończyła się depresją. Jest to wąska specjalizacja, wymagająca konkretnych, specyficznych umiejętności. Wymagająca pod bardzo wieloma względami: znajomości przebogatego repertuaru, który wykraczał poza moje muzyczne wyobrażenia, łatwości nawiązywania kontaktu z ludźmi, którzy na weselach popadają w szczególny stan świadomości. Tu trzeba mieć naprawdę sporą przebojowość, żeby sobie z tym poradzić.
– A dzisiaj zagrałbyś na weselu? Młody Kulczyk niedawno się rozwiódł i już ma nową narzeczoną, więc pewnie niedługo może być zapotrzebowanie.
– Wiesz co, zacząłem mieć szacunek do systemu finansowego i mimo że uważam, iż pieniądze są tylko z papieru, to jednak pewne rzeczy się dla nich robi. Kłamstwo mówiące o tym, że “pieniądz to energia” mocno się rozpleniło. Pieniądz to nie jest żadna energia, to zwykły zadrukowany papier. Dopiero wiara w wartość pieniędzy jest energią. Dlatego tu jestem jak najbardziej do dyspozycji (śmiech). Ale nie wiem czy Kulczyka byłoby stać, żeby wynająć mnie do gry na weselu (śmiech).
– W filmie dokumentalnym „Miłość” pada z Twoich ust słynne zdanie: „Chętnie bym sobie twórczo rzygnął”. Czy dzisiaj też masz czasami ochotę zerwać się z tej typowo jazzowej smyczy?
– Często zdarza mi się zrealizować jakieś przedsięwzięcie i schować do szuflady. Miało być świeżo i twórczo, ale czegoś zabrakło. Czasami wystarczy, że mi fortepian nie zabrzmiał i nie decyduję się na publikację. Mam komputer pełen „twórczych rzygnięć” i „zerwań się ze smyczy”, które wstyd mi wyciągać na światło dzienne.
– W filmie tym mówisz też: „Ja już nie wiem, jakim muzykiem jestem”. Dzisiaj wiesz? Jakim jesteś muzykiem?
– Nie mam pojęcia, jakim muzykiem jestem. Ale nie ustaję w marzeniach, że kiedyś będę doskonałym pianistą.
– Czy jest jeszcze jakaś kategoria muzyczna, styl muzyczny, którego jeszcze nie zagrałeś i chciałbyś zagrać?
– Tutaj mogę wspomnieć o mojej najnowszej płycie nagranej z holenderskim zespołem muzyki dawnej Holland Baroque. Okazała się ona spełnieniem moich najskrytszych marzeń, połączeniem dwóch daleko od siebie leżących światów. To świat muzyki dawnej i świat muzyki improwizowanej. Od lat marzyłem, aby zatrzeć tę granicę między klasyczną muzyką, a muzyką jazzową. I na tej płycie mi się to wreszcie udało.
– A dlaczego właśnie zespół holenderski? Nie chciałbyś nagrać takiej płyty z polskimi muzykami?
– To oni do mnie zadzwonili i zaprosili do współpracy. Siostry bliźniaczki, które prowadzą ten zespół, dwa razy przyleciały spotkać się ze mną w Polsce. Już nie miałem jak odmówić (śmiech). Poza tym ten rodzaj emocjonalności, który ci ludzie mają, bardzo mi odpowiada. Oprócz tego mamy podobne, nieco antysystemowe podejście do życia i muzyki. Gdy już napisałem cały repertuar, gdy odbyła się pierwsza próba, to zrozumiałem, że moje marzenie się spełniło. W grudniu ruszamy w trasę, zagramy siedem koncertów w Polsce. Graliśmy już trasę w Holandii i planujemy przyszłe koncerty w Europie w przyszłym roku.
– Kilka lat temu nagrałeś płytę „Polska”, która jest refleksją nad tym jak powinien wyglądać nasz kraj, w którym kierunku powinien podążać. Mówiłeś między innymi: „kraj dumny, radosny, piękny”. Tak widziałeś Polskę cztery lata temu. Czy tak ją widzisz teraz?
– Dzisiaj bym chyba nie użył tych słów, co wtedy. Wtedy nie czytałem jeszcze książek Dawida R. Hawkinsa, naukowca, psychiatry, wybitnego specjalisty w dziedzinie rozwoju świadomości. On dumę plasuje bardzo nisko w tabeli emocji. Dlatego, że duma jest zawsze związana z pogardą. Tkwienie w dumie zakłada istnienie przeciwnika i zmusza do walki, a zwalczanie przeciwnika na poziomie fizycznym rzadko kiedy prowadzi do wewnętrznego rozwoju.
– Duchowość, świadomość to jedno, ale co z tą Polską?
– Trzeba zdać sobie sprawę, że państwa narodowe są pewnego rodzaju scenografią dla gawiedzi. Dzisiaj mamy globalne powiązania kapitałowe. Jeżeli wśród dziesięciu najpotężniejszych gospodarek świata, sześć z nich to są korporacje, to znaczy, że systemy polityczne pokazywane w telewizji są fikcją. W sejmie powinni siedzieć posłowie reprezentujący Bayer, BP, Coca-Colę i Siemensa. Po prostu żyjemy w tzw. korpokracji i dzisiaj podziały przebiegają zupełnie inaczej. W systemie korpokracyjnym nie istnieje coś takiego jak naród, istnieje co najwyżej obywatelstwo. Takie umowne oznakowanie stada, które zamieszkuje dany teren.
– Jesteśmy nieświadomymi niczego niewolnikami?
– Trybikami w finansowej, geopolitycznej machinerii. Miałem niedawno chałturę we Frankfurcie, po której zostałem zaproszony na kolację z wysokimi urzędnikami Banku Centralnego. Jeden z nich mówił, że finanse całego świata spoczywają w rękach kilkuset osób. Był tym wyraźnie zaniepokojony.
– Często grasz chałtury?
– Grywam dla najróżniejszych ludzi. Gram dla mafii farmaceutycznej, gram dla przestępców w więzieniach, dla polityków, dla najróżniejszych korporacji, dla prawników, którzy mnie wynajmują na swoje zamknięte imprezy i gram dla znajomych, przyjaciół oraz ludzi, którzy przychodzą na koncerty i kupują sobie bilet. I muszę powiedzieć, że jeżeli udaje się zamienić moje ciało fizyczne w tak zwany portal, to następuje kontakt na wyższych poziomach i tu nie ma znaczenia jacy to są ludzie.
– Jedna z dziennikarek napisała kiedyś, że „Możdżer i Stańko dokonali cudu nad Wisłą i sprawili, że Polacy słuchają jazzu”. Słuchają nadal, bo to widać na koncertach. Pytanie czy również rozumieją. Czy muzykę w ogóle należy starać się rozumieć?
– Muzyka ma wiele warstw. Jedną z nich jest warstwa emocjonalna, którą zrozumie każdy. Druga to warstwa intelektualna, którą zrozumieją nieliczni. No i jeszcze są warstwy subtelne, duchowe, które są przez niektóre osoby rozumiane, nawet kiedy nie do końca sobie to uświadamiają. Jeżeli więc którykolwiek z tych poziomów jest odżywiany podczas koncertów, to człowiek z takiego koncertu nie wyjdzie, nawet jeśli go nie rozumie.
– Porozmawiajmy o sprawach bardziej przyziemnych. Gdzie teraz mieszkasz?
– Można powiedzieć, że mieszkam tak naprzemiennie, trochę w Sopocie, trochę we Wrocławiu, a tak naprawdę, to włóczę się po lotniskach.
– A gdzie jest to Twoje miejsce, to właściwe, w którym czujesz, że jest Twój dom?
– W klatce piersiowej. To jest to miejsce, gdzie jestem naprawdę u siebie. Zmieniłem w ogóle definicję domu. W tej chwili moje ciało fizyczne jest moim domem. Niestety, żadna przestrzeń miejska nie służy utrzymaniu zdrowego biopola. Ilość pól magnetycznych i różnych zanieczyszczeń powoduje, że człowiek głupieje. Prawda jest taka, że my nie żyjemy na tej planecie, tylko jesteśmy częścią tej planety, integralną częścią Matki Ziemi. Tymczasem sramy do wody pitnej i zatruwamy powietrze, którym oddychamy. Czarna propaganda dyskredytuje biopaliwa, zimne prysznice i chodzenie na boso. Nic więc dziwnego, że Matka Ziemia zaczyna się buntować stopniowo likwidując ludzkość ze swojej powierzchni, wchłaniając ją w swoje trzewia. To naturalny proces, swoisty system samoobrony.
– Zatem, jak żyć?
– Nie wiem. Podobno trzeba jeść zupy i nie używać słowa “natomiast”.