male 2 Moda
Fot. Bernard Hołdys

Alicja Stańska: każdego stać na klasę

Nie nosi jeansów i unika różu. Krótkie włosy nosi z wygody, a nie w akcie protestu wobec świata. Zafascynowana Grace Kelly, Coco Channel, Audrey Hepburn i Ditą von Teese tworzy bez odliczania dni w kalendarzu. Mówi o sobie rzemieślniczka. Jedyna polska absolwentka paryskiej Ecole Lesage. Alicja Stańska, zawód – hafciarka, projektantka mody, bez wątpienia – artystka.

 

 

– Wizualnie nie pasujesz na hafciarkę!

– Wielu ludzi zdumiewa się, gdy słyszą czym się zajmuję! Stereotyp to starsze kobiety, które wyżywają się w kole gospodyń wiejskich.

 

– Podobno miłość do haftu zaszczepił w Tobie ojciec. Mężczyzna i szydełko?

– Bębenek, mulinę polską, kawałek lnu dostałam od ojca mając chyba pięć lat. Pokazał mi kilka pierwszych ruchów. Haft miał wytłumić nadmiar energii, którą tryskałam. Byłam niesforna. Do teraz jestem.

male 2

– A jak było w „szkole milczenia”? Ecole Lesage, pracowite godziny i jedyna polska absolwentka tej prestiżowej francuskiej szkoły należącej do Domu Mody Chanel.

– Prócz jednej nauczycielki nikt nie mówił po angielsku. Wszyscy po francusku. To jest praca ręczna, więc nie trzeba znać języka, aby się jej nauczyć. Na danej lekcji było kilka nauczycielek. System był taki, że podchodziły do stołu hafciarskiego, pokazywały co należy wykonać i szły do kolejnej uczennicy. Potem chodziły po klasie i kontrolowały, gdy ktoś robił źle, pokrzykiwały „no, no, no” i znów pokazywały jak to wykonać.

 

– Jak wyglądał dzień w takiej szkole?

– Pięć dni w tygodniu, 8 godzin dziennie z 60-minutową przerwą na lunch. Mnóstwo pracy domowej, średnio do pierwszej w nocy i przez całe weekendy.

 

– Szkoła miała być trampoliną do kariery, czy chciałaś się uczyć ot tak po prostu, dla siebie, aby być lepsza?

– Była moim marzeniem. Zobaczyłam ją jako nastolatka w TV Monde 5. Był urywek, że haftują tam dla największych domów mody. Zobaczyłam i się zakochałam. W Polsce również próbowałam uczyć się paru rzeczy.

 

– Da się w Polsce?

– Dla mnie nie. Byłam w paru miejscach, poznawałam starsze panie. One haftują z pasji.

 

duze 3 RGB– W kołach gospodyń towarzysko nie zagrało?

– Rzeczywiście byłam w kołach gospodyń wiejskich. Pojechałam tam, bo chciałam zatrudnić hafciarki. Szybko zrozumiałam, że się nie da. One spotykały się w remizie strażackiej dwa razy w tygodniu, aby sobie pohaftować. Wiekowo od 40 lat wzwyż. Cały dzień pracują, mają gospodarstwa, a spotykają się po to, aby sobie pogadać, coś tam przy okazji pohaftować. Zrozumiałam, że nie są to osoby, które będą siedziały po 10 godzin dziennie i zawodowo haftowały. Ich hafty to forma relaksu.

 

– W hafcie często zmienia się moda?

– Nie bardzo mogę wypowiadać się, jak to wygląda na świecie, bo mało mnie to interesuje. Fakt, obserwuję swoich ulubionych mistrzów z domów haute couture, ale nie pasjonują mnie trendy. Mój styl może wydawać się nudny, bo praktycznie zawsze będę robiła w czerni.

 

– Masz za sobą zaskakującą ścieżkę edukacyjną. Nic tu do siebie nie pasuje.

– Filologię angielską rzuciłam na trzecim roku, przeniosłam się na administrację, aktualnie jestem na kryminologii.

 

– Ciekawi mnie ta kryminologia w Twoim życiu. To pasjonująca dyscyplina naukowa, czy potencjał do zmiany zawodu?

– Od zawsze fascynowały mnie historie seryjnych morderców. Ciekawi mnie, co powoduje, że ludzie dopuszczają się tak drastycznych czynów. Ponadto kryminalistyka jest mi potrzebna w moich wystawach z cyklu „Handel ludźmi”. W ubiegłym roku miałam wystawę „Najdroższy towar świata”, czyli jak w XXI wieku sprzedaje się organy ludzkie na świecie, nielegalnie oczywiście. Teraz siedzę nad tematem pedofilii, w przyszłości będzie prostytucja, czyli wszystkie rodzaje handlu ludźmi. Musisz uwierzyć, że w tej chwili jest większe niewolnictwo niż było w przeszłości.

 

– Jest odbiór tego co pokazujesz w swoich haftowanych obrazach?

– Otwieram ludziom oczy na to, że zło naprawdę istnieje. Żyjemy w świecie social mediów. Popatrz na pokolenie mileniasów (ludzi urodzonych w końcówce lat 90. – przyp. red.). Dla nich świat jest wyłącznie piękny. Oznaczony odpowiednim hasztagiem z Instagrama pozwala na otrzymywanie tylko wyselekcjonowanych wiadomości. „Beautiful girl” pokaże tylko piękne dziewczyny i oszczędzi widoku – przykładowo – kobiety oblanej kwasem. To duże wymagania od życia, kompletna segregacja informacji i znużenie wszystkim co trwa dłużej niż chwilę. Zostali wychowani w przeświadczeniu, że można wszystko. Przez to są nieświadomi ryzyka, które czyha w świecie. Dziecko może zostać porwane w 15 sekund, trafiając w ręce gangu pedofilskiego, sprzedającego organy, a jego mózg może trafić do słoika u kolekcjonera ludzkiego ciała.

 


– Dużo czytasz?

– Bardzo. Nie mam ulubionych autorów, czytam to, co trafię. Z polskich autorów lubię Kaję Grzegorzewską. Książki trafiam i zachowuję. Mam dużo biografii. Lubię divy. Edith Piaff, Marlena Dietrich, Greta Garbo, Coco Chanel. Z obecnych Dita von Teese. Bardziej jednak typu Audrey Hepburn, Grace Kelly, Brigitte Bardot. To są kobiety, które bardzo mi pasują. Podoba mi się ich klasa.

 

– Kobietę podobno zdobią wyłącznie diamenty, dlaczego zdecydowałaś się pracować na duze 2kryształach Swarovskiego?

– Od diamentów wolę kryształy Swarovskiego, bo one nadają kreacjom szczególny wygląd. Ponadto jest to silna marka, która nie łamie praw swoich pracowników. Nie można zapominać, że diamenty wydobywane są nie dość, że w tragicznych warunkach, to jeszcze wszystko to jest kontrolowane przez mafie, a w procesie ich pozyskiwania często wykorzystywane są dzieci. Używając Swarovskiego, mam pewność, że żaden człowiek nie umiera z głodu przy jego produkcji i nie jest bity batem przez nadzorcę. Ponadto jestem jedyną marką polską, jedną z ponad stu na świecie, które otrzymały od Swarovskiego program premium. Oprócz mnie są to Vivienne Westwood, Jimmy Choo, Kenzo, Versace, Vera Wang, Sonia Rykiel, Jean Paul Gaultier i wiele innych. Wśród nich Stanska!

 

– Tworzone przez Ciebie ubrania to unikatowe dzieła sztuki. Stać na nie pewnie tylko osoby takie jak Kim Kardashian, która zadowolona zrobiła sobie selfie w Twojej kreacji. Osoba o takiej fizyczności będzie miała klasę ubrana w Twoją kolekcję?

– Każda osoba jest w stanie mieć klasę. Każda. To m.in. również kwestia dopasowania ubioru. U mnie nie kupisz miniówki. Tworzę „ołówki”, najczęściej do połowy kolana. Projektuję dla kobiet 35 plus i uważam – choć to staroświeckie, że kobieta w pewnym wieku nie powinna nosić mini.

 

– Nawet jeżeli ma niezłe nogi?

– Nawet wtedy! Jak widzę czterdziestoparolatki w mini, to bardzo pasuje mi powiedzenie „Dzidzia Piernik”. Interesują mnie klientki, które nie potrzebują fleszy, błysku. Sama jestem taką kobietą, ale na skalę mniejszych pieniędzy. Mnie nie stać na to, co robię. Nie stać mnie na moje kreacje.

 

– Wiele Polek stać?

– Realnie dużo, ale mentalnie mniej. Ludzie dzisiaj wolą metki, rzeczy słynne, często zmieniające się trendy. Moja klientka nie znajdzie co roku czegoś nowego. Połączy za to kolekcję sprzed czterech lat z tym, co właśnie powstaje w pracowni. Rzeczy zawsze będą do siebie pasować. Tworzę garderobę własnych marzeń, styl mam taki sam. Cały czas coś zmieniać? Dostałabym zajoba!

 

– Co klientka znajdzie obecnie w Twojej pracowni?

– Kreacje typu ethnical fashion, wyłącznie pojedyncze sztuki. Traktuję je jako rodzaj rzeźby, a nie odzież codzienną. Moje kreacje tworzone są tylko i wyłącznie z tkanin i ozdób tworzonych w UE. Współpracuję z firmami, które sprawdzam i wiem, że nie łamią praw pracowników. Ponadto tkaniny nie są farbowane szkodliwymi środkami chemicznymi, które stosuje się w Azji, a u nas są one zabronione.

 

– Długo szukałaś swojego stylu?

– Nie, kierunek nakreślił mój ojciec. Gdy byłam mała, mieliśmy niedzielny rytuał pójścia na giełdę samochodową. Handlowano tam wszystkim. Podczas tych spacerów tata dużo ze mną rozmawiał, zawsze mi powtarzał: „Pamiętaj córcia, kobieta musi mieć coś w głowie, aby być szanowana przez mężczyznę”. Powiedział mi też, że mężczyznę dużo bardziej podnieca to co jest zakryte, a nie odkryte. Utknęło mi to w głowie. Po 19. roku życia do spodenek założyłam trapery, a nie szpilki. Noszę sukienki do ziemi albo ołówkowe, i to wpoił mi ojciec. Nauczył mnie wielu rzeczy. Skonstruował w taki sposób, że jestem w stanie wyfugować kafle, pomalować dom, zrobić ogród, do tego świetnie ugotować i gdybym musiała, zabiłabym kurczaka. Do tego nauczył mnie stylu i delikatności kobiecej. Potrafię haftować i wiem jaką suknię dobrać idąc do opery, ale jestem taką dziewczyną – chłopcem. Podsumowując, nauczył mnie szeroko pojętego przetrwania.

male 1

– Na czym opiera się promocję haftu? Na fascynacji i niechęci do „sieciówek”? Ubrania, które tworzysz to dla wielu ewenement.

– Potrzebna jest wytrwałość i wsparcie ludzi dookoła. Wiele razy chciałam to rzucić. Pracujesz przez wiele miesięcy, masz wrażenie że jest to niedoceniane. Jakoś trzeba to pokazać, wypromować. Nie cierpię marketingu, nie jestem PR-owcem, nie potrafię opowiadać o tym co robię. Dlatego podziwiam francuskich projektantów, którzy na temat jednej kolekcji są w stanie udzielić godzinnego wywiadu. Lagerfeld jest mistrzem – opowiada o tym, jakby odbierał nagrodę Nobla. Pierwsze efekty miałam po 10 latach, dopiero teraz zaczynam być mocniej zwrócona do ludzi.

 

– Największe domy mody są spełnieniem zawodowych marzeń?

– Nie. Nie chcę być wielkim domem mody. Doszłam do tego wniosku, czytając biografię Coco Chanel, widząc co się stało z Galliano. Oczekiwania rynku wobec projektantów są potężne. Ta presja sprzedaży nie jest tym, o czym marzę. Cenię swój święty spokój, dlatego właśnie chcę mieć malamuta, uniknąć marketingu i niskich kosztów produkcji. Nie chcę przykładać ręki do zjawiska taniej siły roboczej. Kiedyś jedna ze znajomych osób powiedziała: „Alicja, jak Ty robisz takie drogie rzeczy, to zamiast w kryształach powinnaś robić w diamentach”. Nie, przenigdy! Alicja dokładnie wie, jak ma wyglądać jej kraina czarów. Jestem w niej tu i teraz. Szczęśliwa.

 


ZDJĘCIA: Bernard Hołdys
MAKE-UP: Julia Motylińska
WŁOSY: Tyberiusz Marciniszyn/Salon BAGATELA