szkotak cover Kultura, Przyjemności
Fot. culture.pl

Ważne, by nie zgubić widza

Paweł Szkotak, założyciel legendarnego Teatru Biuro Podróży, wieloletni dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu, reżyser alternatywy, klasyki, opery i musicalu na scenie Bałtyckiego Teatru Dramatycznego zrealizował super klasykę komedii i opus magnum Moliera „Świętoszka”.

 

– W kim widzi pan dzisiejszego Świętoszka?

– Jest ich wielu. Widzimy ich na ekranie telewizora, w świecie polityki, prywatnie wśród bliskich i dalszych znajomych.

 

– Co może nam dziś o nas powiedzieć siedemnastowieczna satyra?

– Zaskakujące, że tekst napisany w 1661 roku okazuje się aktualny w pewnych wymiarach także dzisiaj. Może to jest nawet smutne. Jesteśmy w rzeczywistości, w której często używa się religijności nie do tego, by być lepszym, ale by manipulować ludźmi. Temat jest ważny. I o tym jest ta sztuka. Czy to nie ciekawe, że „Świętoszek” znika właśnie z listy lektur? A przecież poza wszystkim jest arcydziełem nie tylko Moliera, ale komedii w ogóle. Jedną z najlepszych sztuk teatralnych, jakie kiedykolwiek napisano.

 

– Zapytam wprost: czy poza uniwersalnością postaci i tekstu do wystawienia „Świętoszka” zainspirowała pana obecna polska rzeczywistość, np. polityczna?

– Teraźniejszość polska zainspirowała mnie do tego, by nieco zmienić kształt tego spektaklu. Powołałem do przedstawienia postać, o której Molier pisze tylko w listach – Króla. Kto jest dziś królem Polski? Myślę, że taką figurę w naszym życiu polityczno-społecznym mamy.

 

„Jesteśmy w rzeczywistości, w której często używa się religijności nie do tego, by być lepszym, ale by manipulować ludźmi.”

 

– To bardziej śmieszna czy straszna satyra? Może „Świętoszek” nas dziś bardziej przerazi niż ubawi?

– O tak! Myślę, że oryginał jest momentami zapisany bardzo ciemnymi tonami. To taka komedia ocierająca się o mrok, jej tematy to samotność, manipulacje, brak miłości i akceptacji. Są oczywiście nieśmiertelne, śmieszne sceny, które weszły do klasyki teatru. Bywa więc w naszym spektaklu zabawnie, ale bywa, że śmiech na ustach nam zamiera. Tak chcę to opowiadać. Czasem śmiech jest rodzajem obrony przed rzeczami, na które mamy niewielki wpływ.

 

– Pana spektakl jest współczesną wersją komedii Moliera, ale nie do końca. Jak pan rozłożył te proporcje?

– Zdecydowałem się na tłumaczenie Krzysztofa Zalewskiego, spośród kilku istniejących, bo posługuje się ono nowocześniejszym językiem. Przez to będzie bardziej czytelne i łatwiejsze w odbiorze. Aktorzy grają w strojach współczesnych, choć noszą peruki z epoki. Muzyka skomponowana przez Krzysztofa Nowikowa podobnie z obu tradycji czerpie – raz jest stylizowana na muzykę barokową i korzysta z dawnych instrumentów jak viola da gamba, z drugiej jest nowoczesna. Jest więc „Świętoszek” zaczepiony o dawne czasy, choć żyje dzisiaj. Natura człowieka jest niezmienna. Zmieniają się jedynie rekwizyty i dekoracje.

 

– Czy w pracy nad klasycznym dziełem wykorzystuje pan narzędzia teatru alternatywnego, z którym jest pan najsilniej kojarzony?

– Szczudeł nie ma (śmiech). W tym przypadku najbardziej korzystam z doświadczeń operowych i innych form muzycznych, którymi się zajmuję. Wprowadzam muzykę na żywo. Mam szczęście pracować z bardzo muzykalnymi aktorami. Jednak „Świętoszek” to przede wszystkim forma konwersacyjna. Zresztą – czy to opera, plener, sztuka kameralna, komedia czy dramat – chodzi za każdym razem o to samo – żeby stworzyć zespół ludzi, aktorów, realizatorów, którzy wspólnie podążają w tę samą stronę. Wierzę, że to się udało zrobić.

 

– Przyznam, że nie zaskoczył mnie wybór Leszka Czerwińskiego do tytułowej roli. Wydaje się dla niego uszyta. A co pana w nim ujęło?

– To bardzo interesujący aktor, z bogatym wnętrzem. Wydało mi się, że pasuje do roli, choć będzie ona dla niego sporym wyzwaniem. Można ją różnie prowadzić. Leszek ma w sobie pokłady mroczności, które staramy się wydobywać. Pewnie nikogo nie zaskoczy też wybór Orgona (w tej roli Wojciech Rogowski – dop. am). Szukałem wśród zespołu BTD jak najlepszych „wariantów” obsady. Jest optymalna. Mamy ambicję pokazać „Świętoszka” w głębszych, nie tylko komediowych wymiarach.

 

– Nasi aktorzy są wyjątkowo usposobieni komediowo.

– Między innymi dlatego wybrałem komedię dla tego teatru. Mam tu dobre tworzywo.

Paweł Szkotak

– Jest pan reżyserem-solistą przynoszącym gotowy projekt i oczekującym wykonania zadania, czy pozwala aktorom współtworzyć spektakl?

– Staram się przychodzić przygotowanym do pracy (śmiech). Scenariusz jest przeze mnie starannie opracowany, prowadzę próby stolikowe. Tu akurat były dość krótkie ze względu na czas. Potem wszystko sprawdzamy na scenie. Aktorzy dają od siebie mnóstwo – temperamentu, vis comica, tempa. Gdyby robili „Świętoszka” inni, miałby zupełnie inną energię i emocje. Mamy więc scenariusz i kierunek, w jakim zmierzamy, ale aktorzy muszą mieć również artystyczną wolność, żeby całość się rozwijała. Reżyser jest akuszerem.

 

– Przede wszystkim „Świętoszek” to galeria ludzkich typów i charakterów. Przydało się panu wykształcenie psychologiczne?

– Na pewno się przydaje. To niecodzienna sztuka. Swoje źródło ma w commedii dell’arte. Widzimy te typy: Pokojówka, Ojciec, Córka, jest intryga małżeńska, znane schematy. Jednak geniusz Moliera polega na tym, że z tego schematyczne ujęcie rodziny niesłychanie pogłębił. Jest więc w „Świętoszku” żywioł komediowy, ale jednocześnie bogactwo psychologiczne. Oczywiście, moje doświadczenie pomaga w zgłębianiu przyczyn i motywacji postaci, lepszego ich zrozumienia.

 

– W pracy z aktorami też pan wykorzystuje psychologiczne umiejętności?

– Tak, choć nie stosuję żadnych sztuczek. Nie ma kręgu i opowieści o życiu (śmiech). Aktorzy oczywiście czerpią ze swoich doświadczeń, także osobistych, ale to pozostaje ich tajemnicą. O Istotna jest uważność.

 

– Jest pan specjalistą od Szekspira…

– Chciałbym być (śmiech).

 

– Ale realizował pan wiele jego utworów, także za granicą. Tadeusz Boy-Żeleński mówił „Molier jest obok Szekspira pisarzem chyba najbardziej teatralnym, jaki istniał. Każde słowo, jakie napisał, rodzi się z teatru i dla teatru. Scena była dla nich ukochaniem i celem (…). Na scenie żył tworzył i umarł”

– W pełni podzielam ten pogląd! Dobrze, że padło nazwisko Boya-Żeleńskiego, bo on genialnie przełożył „Świętoszka” i długo się zastanawiałam jakiego tłumaczenia użyć. W końcu – jak mówiłem – zdecydowaliśmy się na lepiej pasujący i nowocześniejszy język Krzysztofa Zalewskiego. I Szekspir, i Molier byli prawdziwie ludźmi teatru, także aktorami i to niezłymi. Molier grywał Orgona. Obaj mieli niebywałe wyczucie sceny, publiczności, wiedzieli, co widzowie chcą oglądać, czuli sceniczny nerw. Dlatego ich utwory są tak kapitalnie napisane. Zawsze mam wielką frajdę z realizacji Szekspira, to także uczta dla aktorów.

 

– Ale Moliera pan wcześniej nie wystawiał.

– Tak, to mój pierwszy Molier (śmiech). Szekspira wystawiałem sześć razy. Myślę, że mamy szansę na renesans Moliera na scenie.

 

– Dlatego, że dzisiejsza Polska chaosem przypomina siedemnastowieczną Francję?

– Coś w tym jest. Ale bardziej dlatego, że Molier zajmował się problemami wiecznie aktualnymi: relacjami małżeńskimi, obłudą, hipokryzją, także ludzkimi słabostkami, tym jak sobą manipulujemy – to się nie może zestarzeć.

 

– Był pan jurorem 2 KKM m-teatr w 2009 r., festiwalu ważnego dla Koszalina i debiutantów. Jak pan ocenia młody teatr? Czy nie ma pan wrażenia, że głównie ściga się z formą, ale gubi przekaz?

Jest to trafna diagnoza z jednej strony, choć nie chciałbym nikogo skrzywdzić. Jak się jest młodym twórcą, to chce się wysadzić teatr w powietrze i postawić swoją budowlę. To naturalne. Najważniejsze, by w tym wszystkim nie zgubić widza.

 

– Pan jednak chce dialogować z tym widzem w przeciwieństwie do młodego teatru, który go ignoruje lub się nim ostentacyjnie nie interesuje.

– Istnieje niebezpieczeństwo zapatrzenia we własny pępek. Każdy artysta jest kuszony zajęciem się sobą, zwłaszcza młody. Myślę jednak, że da się mądrze łączyć jedno z drugim. Paweł Demirski i Monika Strzępka to jeszcze młodzi twórcy, robiący bardzo współczesny teatr, wadzący się z rzeczywistością, ale dbają o atrakcyjność przekazu, komunikatywność. To samo widać u Jarzyny czy Warlikowskiego. W ogóle mam poczucie, że od formy się już na świecie odchodzi, i wraca teatr opowieści. Wyraźnie widzę to w teatrze brytyjskim, który zawsze szanował autora, ale też w niemieckim. Myślę, że widzowie są tego spragnieni. Ja lubię literaturę. Jest dla mnie punktem wyjścia i ciekawi mnie opowiadanie historii.

 

– Co pan pomyślał, gdy dostał pan propozycję reżyserii w Koszalinie, średnim mieście, na średnio znanej w Polsce scenie?

– Bardzo dobrze mówi się w Polsce o aktorach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego i jest to opinia w pełni zasłużona. Jestem pełen podziwu dla nich, dla tego, jak często pracują, jak wiele przedstawień grają w sezonie, co jest niezwykłe w wymiarze krajowym, biorąc pod uwagę jak szczupły jest to zespół. Bardzo lubię wyzwania, mam dużą ciekawość nowych miejsc i ludzi. Zawsze mnie to też rozwija, bo muszę się o tym świecie czegoś dowiedzieć. Więc mnie namówić jest łatwo (śmiech). Wszędzie można robić dobry teatr.

 


Paweł Szkotak – aktor, reżyser teatralny, absolwent psychologii. Założony przez niego w 1988 r. Teatr Biuro Podróży – w którym łącznie zrealizował kilkanaście spektakli – jest jednym z najciekawszych polskich teatrów alternatywnych. Sławę przyniosły mu spektakle plenerowe: Giordano (1992), Carmen funebre (1994), Selenauci (1999), Millenium Mysteries (2000), Rękopis Alfonsa van Wordena (2001) i Kim jest ten człowiek we krwi? (2005). W ostatnich latach reżyser realizował przede wszystkim dramat współczesny. W latach 2003-2015 dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu. Zrealizowała tu m.in. Amadeusza Petera Shaffera (2011), Hamleta (2012) i Otella (2013) Williama Szekspira oraz musical Opera za trzy grosze Bertolta Brechta i Kurta Weilla (2014). Na scenie łódzkiego Teatru Powszechnego zrealizował Miarkę za miarkę Szekspira (2016). Spektakle w jego reżyserii prezentowane były podczas największych festiwali teatralnych na całym świecie. Dwukrotnie podjął się reżyserii operowej – w 2006 r. zrealizował Carmen Georgesa Bizeta w Gliwickim Teatrze Muzycznym oraz w 2007 r. polską prapremierę opery Stiffelio Giuseppe Verdiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu, w poznańskim Teatrze Muzycznym wyreżyserował musical Człowiek z La Manchy Mitcha Leigha (2011). Jest laureatem kilkunastu nagród indywidualnych za reżyserię, a także zdobywcą wielu wyróżnień zespołowych za spektakle w jego reżyserii.
Rozmowa odbyła się przed premierą „Świętoszka” na deskach Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie