izabela rogowska 25 Kultura, Przyjemności
Fot. Izabela Rogowska

Świętoszek, czyli Orgon

Wcześniej „Świętoszek” w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym grany był trzy razy – w 1970, 1985 i 1999 roku. Na scenę wrócił po 18 latach, w reżyserii Pawła Szkotaka. Nie licząc długiej listy topowych młodych twórców, jakich do Koszalina przywodzi co roku festiwal „m-teatr”, to pierwsze od wielu lat znaczące teatralne nazwisko w naszym mieście, budzące ekscytację świadomością dokonań i estetyki.

Apetyty były spore, tym bardziej, że po wszystkich farsach, bajkach i nieudolnych dramatach współczesnych oto na scenę koszalińską wkracza dawno niewidziany klasyk. Opus magnum Moliera, szczytowe osiągnięcie europejskiej komedii, francuski Szekspir i polski ulubieniec.

Być może z powodu napięcia do niemożliwości linki powyższych oczekiwań, pękła ona jak gumka od majtek i porządna robota, jaką Paweł Szkotak niewątpliwie wykonał, mimo wszystko pozostawia niedosyt, brak entuzjazmu, a na pewno zdziwienie. Artysta wszechstronny, z twórczością naznaczoną barwnymi widowiskami, alternatywą, operą i wybornymi nagradzanymi adaptacjami, zdolny do inscenizacji rozmachem zapierających dech w piersi funduje widzom rzecz klasyczną, w miękkiej, delikatnie mówiąc – minimalistycznej – scenografii Mariusza Napierały. Niemal kameralną.

izabela rogowska -1

Jak każde wybitne dzieło, „Świętoszek” w zasadzie jest gotowym scenicznym daniem, które wystarczy wyłożyć na talerz i zjeść ze smakiem. Wybitne dzieła mówią bowiem uniwersalne prawdy o ludzkiej naturze, najtrwalszym zjawisku w kosmosie, zatem mogą zaistnieć nie pokryte patyną w dowolnym czasie i przestrzeni, znajdując w nich swoje większe lub mniejsze uzasadnienie, zależnie od okoliczności. Dylemat wystawiającego dotyczy w zasadzie sosu, jakim tę potrawę podleje. Na ile będzie on słodki, ostry i gorzki, a więc czy satyra będzie raczej straszyć, śmieszyć, czy kogoś zemdli, choć w ideale powinna serwować emocje w wyważonych proporcjach.

W inscenizacji Pawła Szkotaka – nie wiem czy zamierzenie – centralną postacią jest Orgon, nie tylko dlatego że Wojciech Rogowski gra go wyraziście i ze swadą. Świętoszek pozostaje postacią z tła, drugiego planu. Raczej się o nim mówi, niż jest. Może dlatego, że to Orgon zdaje się być prawdziwą figurą naszych czasów. Jednostką pozbawioną kręgosłupa, bezmyślną, ulegającą wpływom. Pożytecznym idiotą, człowiekiem z wazeliny i marionetką dającą się programować dla doraźnych potrzeb, dzięki której kariery robią beztalencia, a władze dzierżą miernoty. Może i dla samego Moliera Orgon był dużo istotniejszy od tytułowego bohatera, skoro sam go grywał?

Na uwagę zasługuje nie tylko rola Wojciecha Rogowskiego, świetnie gra też zmęczoną życiem żonę Orgona, Elmirę Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska i Żaneta Kamila Kurcewiczówna jako temperamentna pokojówka Doryna. Przed odtwórcą roli Świętoszka, Leszkiem Czerwińskim, stanęło trudne zadanie – aktor musiał zagrać aktora. Tartuffe wciela się na przemian w przyjaciela domu, dobrodzieja, doradcę, pobożnego chrześcijanina, absztyfikanta, ofiarę. Będąc atrapą człowieka, jest na tyle sprawnym manipulatorem i mistrzem mimikry, że jego zamiary zostają nierozpoznane, dopóki nie zostanie podsłuchany. Sobą jest tylko raz, gdy odbiera rodzinie dom, który zasiedlił jak pasożyt. Leszek Czerwiński, aktor o potencjale komediowym, gra Świętoszka dość sztywno i serio. Nie źle, ale konwencjonalnie i bez marginesów. Marionetkowy ruch i niewzruszone oblicze sprawdza się incydentalnie, doprowadzone do apogeum byłoby świetnym kluczem do roli. W wybranym wymiarze nie oddaje złożoności charakteru Tartuffa będącego w istocie postacią równie obrzydliwą i niebezpieczną, co groteskową. W dodatku obnażającą miałkość otoczenia, którą wyjaskrawia swoją obecnością, będąc dla niego krzywym zwierciadłem.

izabela rogowska -13

Podstawowym zarzutem wobec spektaklu Pawła Szkotaka jest niekonsekwencja. Elementy muzyczne pojawiają się znienacka i bez uzasadnienia, odstrzelone od estetyki jakby pochodziły z innej inscenizacji. Widać tu fascynacje operowe reżysera, zresztą nieukrywane. W pierwszych scenach reżyser bez niuansów wskazuje inspirację aktualną polską rzeczywistość polityczną, sugerując, jak można – choć nie trzeba – czytać wybór tekstu. Potem inspirację tę gubi, aż do – nota bene – wymownego finału i w swej esencji „Świętoszek” pozostaje po prostu „Świętoszkiem”, do którego można przyłożyć dowolną patologię, czy to narodową, czy rodzinną, czy zawodową. Współczesność akcentują zmyślnie zmiksowane stroje z renesansowymi perukami, nie do końca za to wybrzmiewa podwalina tekstu Moliera, będącego sprzeciwem wobec fałszywej religijności, dojmującej we współczesnej mu siedemnastowiecznej Francji. Treść podana w przyjaźniejszym niż Boya-Żeleńskiego przekładzie Krzysztofa Zalewskiego, chwilami bywa infantylna. Spektakl ma sceny kapitalne – jak wyrafinowana kanapowa rozmowa Tartuffa z Elmirą, nieśmiertelna scena „podstolikowa”, epizody z Wojciechem Kowalskim, czy Małgorzatą Wiercioch, ale jest też kilka scen rodem z brudnopisu, jakby niewykończonych.

Paweł Szkotak zrobił rzecz we współczesnym narcystyczno-autystycznym teatrze rzadką – postawił na treść kosztem formy, w zasadzie lekko tylko pośrednicząc między tekstem a widzem. Bez szczególnych ingerencji. Zdecydował się na realizację według prawideł gatunku, a nie dekonstrukcję czy polemikę z dziełem. Efekt – ambiwalentny. Generalnie „Świętoszek” jest raczej dobrym rzemiosłem niż wielką sztuką. Nie jest to fajerwerk wizji, ani emocjonalna petarda. Raczej smutna komedia i obraz czasów wobec wszelkich wad broniący się po prostu dobrym tekstem.

Nieoczekiwanie najlepiej spuentowała go koszalińska rozgłośnia swoją kreacją rzekomego skandalu, potwierdzając tylko aktualność diagnoz „Świętoszka”, i powtarzając to, co ponad trzysta lat temu towarzyszyło prapremierze. Wystarczyło kukle Króla nadać znajome rysy posła partii rządzącej, by kilka buzi zapowietrzyło się jeszcze przed premierą, w końcu potwór najstraszniejszy jest, kiedy siedzi pod łóżkiem. Nie ma sensu przybliżać detali tej kuriozalnej sytuacji, niech spadnie na nią – nomen omen – kurtyna milczenia. Jedno jest pewne – Molierze, nigdy się nie zestarzejesz.