Tylko nieliczne zdziczałe jabłonie są znakiem, że w tym miejscu mieszkali kiedyś ludzie. Wymiotła ich wojna. Jedni uciekli, zanim nad Bałtyk dotarła Armia Czerwona, pozostali musieli opuścić domy już pod rządami polskiej administracji. W dwa lata później w ich miejsce przyszli inni, często jeszcze bardziej sponiewierani przez los. Ale i oni nie nacieszyli się spokojnym życiem we wsi, którą po niemiecku nazywano Deep, a która od 1948 roku nosiła nazwę Czajcze. Kolejna wojna, zwana zimną, oddała wieś wojsku, a ono ćwicząc strzelanie z dział, zrównało ją z powierzchnią ziemi.
Jeszcze 65 lat temu na mierzei jeziora Jamno pomiędzy Unieściem a Łazami istniała osada rybacka. Położenie stało się jej przekleństwem. W 1950 roku kiedy psychoza zimnowojenna była już mocno nakręcona, władze podjęły decyzję, by ten strategicznie ważny teren oddać Wojskom Ochrony Pogranicza. Miały one czuwać nad tym, by imperialistyczny wróg nie zaatakował socjalistycznej Polski od strony morza. Przy okazji pilnowały, by Polacy nie uciekali drogą morską na Zachód.
Początki
Według źródeł niemieckich osada powstała na przełomie XIV i XV wieku. Pierwszymi jej mieszkańcami byli Fryzyjczycy z księstwa Schleswig-Holstein, w północno – zachodnich Niemczech. W dialekcie, którym się posługiwali, nazwa Deep oznaczała nurt, głębinę.
Ze względu na położenie osady Fryzyjczycy trudnili się głównie rybołówstwem. A był to czas, gdy dzisiejsze jezioro Jamno było jeszcze coraz płytszą zatoką, którą od otwartego morza dzielił coraz węższy przesmyk.
W tym czasie odległy w linii prostej o jakieś dwie mile na południe Koszalin bujnie się rozwijał. Koszalińscy kupcy pomyśleli o tym, że przydałby im się własny port. Stąd ich zainteresowanie osadą (dalej będziemy używać jej polskiej nazwy).
W 1356 r. Czajcze stało się własnością miasta. We wsi powstały składy na towary oraz ryby. Do nich transportowano z Koszalina rozmaite wyroby rzemieślnicze, zboże i drewno za pomocą łodzi o płaskich dnach, by przeładować je na morskie krypy kotwiczące na wysokości kanału. Przesmyk/kanał (Laufenden Trief), łączący jezioro z morzem, miał ogromne znaczenie. Była to droga dla budowanych w Koszalinie statków, ale również gwarancja, że poziom wody w zatoce nie spadnie nadmiernie, co byłoby dla rybaków klęską.
Pierwotny przesmyk miał około kilometra szerokości. Nie było to jednolite koryto rzeczne, a kilka mniejszych nurtów, poprzedzielanych płyciznami. Przebiegał między Czajczem a Łazami, a więc daleko na wschód od obecnego kanału. Silne zachodnie wiatry powodowały jego zamulanie. Wiatry dokuczały one również osadzie. W 1552 roku jeden ze sztormów pochłonął sześć z 27 chat rybackich oraz naniósł tak dużo piasku, że korzystanie z kanału stało się prawie niemożliwe.
Kanał
Olbrzymie znaczenie dla utrzymywania się głębokości nurtu miał las bukowy, który ochraniał zarówno wydmy, jak i plaże. W momencie kiedy drzew zaczęło być coraz mniej, bo niszczyły je pożary i coraz zachłanniejsi ludzie – wydmy stały się niewystarczającym zabezpieczeniem. W 1690 r. sztorm sprawił, że stary przesmyk przestał praktycznie istnieć. Mogły przepływać nim tylko niewielkie łodzie rybackie.
Próby oczyszczenia ujścia nie przyniosły oczekiwanych efektów. W odciętym od morza akwenie, będącym zlewiskiem dla rzeczek i strumieni, woda zaczęła występować z brzegów i zalewać okoliczne łąki.
Ale dopiero w roku 1801 zapadła decyzja o założeniu nowego kanału – w miejscu, w którym znajduje się on obecnie. Jego kształt przypominał zygzak; miał około 500 m szerokości i był głęboki na około trzy metry. Niestety brak jakichkolwiek umocnień spowodował, że już po roku nie nadawał się do żeglugi. Został zamulony naniesionym piaskiem i kamieniami.
Ponowną próbę usprawnienia nurtu podjęto w 1819 r. z inicjatywy burmistrza Koszalina – Ernsta Augusta Brauna. Prace polegały głównie na wyprostowaniu biegu kanału oraz wzmocnieniu istniejących wydm, poprzez obsadzenie ich krzewami. Liczono bowiem, że nanoszone piaski będą łatwiej osadzały na niskiej roślinności.
Spór o kształt nurtu trwał kilka lat. Jedyną ochroną przed sztormami dla Czajcza i jego mieszkańców były wtedy tylko wydmy, które w 1829 r. ocaliły osadę przed zalaniem.
Burmistrz Koszalina podjął w końcu decyzję o obsadzeniu kanału sadzonkami drzew. Wszystkie te działania nie rozwiązały problemu utrzymania stałego poziomu wody jeziora. Mielizna w przesmyku, która powstała w 1819 r., powiększała się i w 1856 r. miała wielkość kilku mórg. Senat Koszalina zdecydował o obsadzeniu tej nowej wyspy roślinami (z czasem powstał tam rezerwat ptaków).
Od 1860 r. kanałem przeprawiały się jedynie małe łodzie rybackie. Ponownego usprawnienia nurtu podjęto się w 1903 r., projekt wykonany przez Urząd Melioracyjny w Koszalinie zakładał umocnienie obu brzegów rzędem pali. Piasek dodatkowo miały wzmocnić cementowe bloki o długości 1 m i grubości 50×50 cm . W ciągu kilku lat okazało się, że wzmocnienie brzegów było niewystarczające i już trzy lata później zamocowano inne pale. Tym razem o długości 8 m i przekroju 40 cm . Posadzono również więcej krzewów. Od tej pory kanał zaczął być w pełni drożny, jednak wymagał stałego nadzoru i oczyszczenia. Zobowiązani do tego zostali rybacy z Czajcza i Unieścia, posiadający prawo do połowów w kanale. Wszystkie te działania spowodowały, że nowe ujście miało 300 m długości oraz około 30 m szerokości. Polepszenie nurtu umożliwiło pokonywać tą trasę nie tylko łodziom rybackim, ale również statkom wycieczkowym. Jeden z nich nazywał się „Köslin” i mieścił na swoim pokładzie 30 osób. Drugi, który mógł wypływać w morze, zabierał w podróż 90 pasażerów. W taki stanie kanał dotrwał do 1945 r.
Rybacy
Ze względu na położenie Czajcza podstawowym zajęciem osadników było rybołówstwo morskie uprawiane na statkach rybackich i letnie połowy w Jamnie. Były one opodatkowane stałym czynszem, który zasilał budżet Koszalina. Rybacy wydzierżawiali od miasta również prawo do zimowych połowów w Jamnie i połowów węgorzy oraz minogów w przesmyku.
Na początku XIX w. Koszalin nadał wolność osobistą rybakom i kilku chałupnikom. Ci, którzy trudnili się rybołówstwem na jeziorze, uznawani byli za bogatych – przeważnie mieli do dyspozycji po dwie łodzie. Małe służyły im do połowów, duże do transportu.
Z kolei rybacy łowiący na morzu mięli o wiele trudniej. Nie zarabiali tak dobrze i jednej nocy z powodu anomalii pogodowych mogli stracić wszystko – połów, sprzęt, łódź, a nawet życie. Na kutrach musiała pracować czteroosobowa załoga. Zdarzało się, że rybacy na połów płynęli aż w okolice Bornholmu.
Część ryb trafiała zawsze na targ rybny w Koszalinie. Ich sprzedażą zajmowały się głównie kobiety, które kilka razy w tygodniu przemierzały trasę z Czajcza do miasta z ciężkimi taczkami bądź koszami. Co niektóre ryby były wędzone lub przerabiane w przetwórstwie rybny, które powstało w Koszalinie w 1878 r.
Rolnicy i inni
Ci, którzy nie pływali, hodowali krowy, świnie, owce, gęsi i uprawiali ziemię. Tutaj głównie ziemniaki, buraki cukrowe i pastewne. Przed końcem drugiej wojny światowej kilku z osadników pracowało w pobliskiej bazie lotniczej wodnopłatów i przy oczyszczaniu kanału.
Najszybciej do osady można było dotrzeć łodzią – przez jezioro do Łabusza, a stamtąd pieszo do Jamna. Jednak istniała również droga lądowa – przez Łazy, Osieki i Łabusz do Jamna.
Według Krystyny Rypniewskiej z koszalińskiego muzeum, która zajmowała się życiem dawnych mieszkańców Czajcza i napisała na ten temat interesujący, naukowy artykuł, z Jamna można było wędrować leśnym duktem aż do drogi zwanej „ścieżką rybną”, wykładanej balami, prowadzącej przez las do pobliskiego miasta. Szlak swoją nazwę zawdzięczał codziennej wędrówce kobiet ze wsi rybackich na targ w Koszalinie. Przez jezioro przeprawiano się również przy okazji chrztów, ślubów i pogrzebów, ponieważ siedzibą parafii dla osady był kościół w Jamnie. Jedynie dzieci przygotowywane do konfirmacji (w obrządku protestanckim ceremonii podobnej do katolickiej pierwszej komunii świętej) chodziły do kościoła w Osiekach. Zimą kiedy zamarzało jezioro, osadnicy pokonywali drogę na łyżwach.
Letnisko Deep
W 1913 r. uruchomiono plażową linię tramwajową z Koszalina do Unieścia, która znacznie ułatwiła dotarcie do osady Czajcze. Nad kanałem znajdował się również stromy most, dzięki któremu osada była połączona drogą polną z Unieściem. Mimo że wieś położona była w znacznej odległości od pozostałych miejscowości – kontakty z ich mieszkańcami miała ożywione. Wymuszały to na osadnikach codzienne potrzeby. Do Mielna mieszkańcy Czajcza udawali się po poradę lekarską i do Urzędu Stanu Cywilnego. Listonosz i kominiarz przychodzili z Osiek, z kolei jadący z Mielna piekarz zatrzymywał się w osadzie raz w tygodniu.
Odosobnione położenie Czajcza, bliskość morza i jeziora spowodowały, że wieś stała się atrakcyjna dla wakacyjnych gości. A warto wspomnieć, że mieszkańcy Prus odkryli uroki Bałtyku pod koniec XIX wieku. Modne stało odwiedzanie latem rybackich osad, a z czasem urządzanie kąpielisk i nawet budowanie letnich domków.
Do rozwoju turystyki mocno przyczyniło się powstanie w 1925 r. Wschodniopomorskiego Związku Kąpielisk. Przed wojną w osadzie Czajcze funkcjonowały cztery domy letniskowe i dwa schroniska młodzieżowe! Dla mieszkańców miast atrakcją był rybacki charakter osady, spartańskie warunki w jakich mieszkali wczasowicze oraz cypel u ujścia przesmyku do Jamna, zwany Ptasią Wsypą. Można było tam oglądać rozmaite gatunki dzikiego ptactwa.
Domostwa
Wieś nigdy nie była duża. U szczytu świetności w pierwszej połowie XX wieku liczyła 120 – 140 mieszkańców. Domy rozlokowane były wzdłuż głównej drogi zgodnie z ukształtowaniem terenu. Chałupy budowano na styl dolnosaski: na głównej ścianie budynku znajdowały się olbrzymie drzwi wejściowe, za którymi była obszerna sień. Po jej obu stronach lokowano pomieszczenia dla inwentarza, w tylnej części domu były zaś pomieszczenia przeznaczone dla ludzi. Całość krył wysoki dach.
Z czasem domy zmieniały swoje zastosowanie i kształty. Czajczanie dobudowywali dodatkowe pomieszczenia, w przedniej części umieszczali kuchnie, składziki, inwentarz lokowano w przybudówkach, gdzie znalazło się również miejsce na stodołę.
Kiedy w marcu 1945 roku wkroczyli do wsi pierwsi Rosjanie, zobaczyli również ślad współczesności, bo obok chat krytych trzciną ze studniami na podwórkach i wiszącymi lampami naftowymi, spora część domów wykonana była z cegły – z dachami pokrytymi papą, a oświetlenie elektryczne zapewniały własne turbiny wiatrowe.
Zanim jednak ofensywa czerwonoarmistów dotarła nad Bałtyk, część mieszkańców zdołała ewakuować się na Zachód samolotami z bazy lotniczej w Unieściu, inni uciekli drogą lądową. Ci nieliczni, którzy pozostali, wkrótce otrzymali nakaz wyjazdu za linię Odry.
Polacy
Nie od razu w opustoszałych domostwach na nowo pojawiło się życie. Polacy zaczęli się sprowadzać do Czajcza dopiero dwa lata po wojnie.
Pan Tadeusz Matusewicz, mieszkaniec Mielna, jest prawdopodobnie jedną z ostatnich osób pamiętających, jak wyglądała wieś Czajcze: – Moi rodzice osiedli tam w 1947 roku. Jako młodzi ludzie naznaczeni wojną szukali miejsca, gdzie można zacząć nowe, spokojne życie.
Mama pana Tadeusza pochodziła z kieleckiej wsi. Po powrocie z przymusowych robót w Niemczech osiadła w Jatyni, gdzie poznała przyszłego męża – Adolfa Matusewicza, który z kolei urodził się i wychował na Wileńszczyźnie. Był kawalerzystą, w kampanii wrześniowej 1939 roku dostał się do niewoli. Jako jeniec stał się robotnikiem przymusowym; pracował u bauera.
Oboje wiedzieli, że po wojnie nie mają dokąd wracać. O Czajczach dowiedzieli się od brata pana Adolfa – Józefa Skila, który już tam mieszkał. Rodzina Matusewiczów zdecydowała się szukać szczęścia nad morzem. We wsi stało wiele pustostanów, pozostał sprzęty rybacki po Niemcach, łodzie. – Mama opowiadała, że osada była nieduża, ale bardzo ładna – wspomina pan Matusewicz. – Było 26 domów. Niektóre nosiły ślady działań wojennych, ale wyglądały jakby ktoś je dopracował w najmniejszym szczególe. W większości murowane, miały wielkie przeszklone werandy dla letników. Przy każdym znajdowała się obora i magazyn, gdzie suszono sieci rybackie. Wkoło domostwa rosły drzewa owocowe, które jeszcze długo po przejęciu ziemi przez żołnierzy rodziły pyszne owoce.
Pan Tadeusz Matusewicz mówi dalej: – Nasz dom leżał niedaleko drogi od strony Jamna, przed płotem stała olbrzymia grusza. – Cała osada była położona wzdłuż piaszczystej drogi, po dwóch stronach znajdowały się zabudowania. Z opowieści rodziców pamiętam, że tą drogą często przejeżdżała furmanka z wopistami, którzy do strażnicy w Łazach dowozili żywność oraz zmienników. We wsi był sklep i szkoła, do której uczęszczało sześcioro dzieci. Ich nauczycielem był Józef Kozłowski, który potajemnie uczył również żołnierzy jednostki wojskowej w Unieściu.
Adolf Matusewicz, ojciec pana Tadeusza, trudnił się rybołówstwem. Wojna i czas powojenny sprawiły, że zarówno jezioro jak i morze były bardzo zasobne w ryby. – Podobno kiedy tata wracał do domu z całodziennego połowu, łódź kołysała się na boki. Sieci pełne były śledzi, łososi, sandaczy lub węgorzy. W domu mogło zabraknąć chleba, ale ryb – nigdy.
Połów w większości trafiał na sprzedaż, niektórzy osadnicy mieli wędzarnie i takie smakołyki przygotowywali dla wakacyjnych gości. Raz w tygodniu mieszkańcy wsi – także dzieci i kobiety – płynęli na zakupy do Mielna bądź Osiek. – Miałem dziesięć dni kiedy po raz pierwszy przeprawiałem się łódką – śmieje się pan Tadeusz. – Przyszedłem na świat w 1949 roku. Mama, aby mnie urodzić, musiała przebyć długą i ciężką drogę do Koszalina. Powrót nie był wcale łatwiejszy – trzymając mnie na rękach dojechała wynajętym samochodem do Łabusza, a stamtąd razem z ojcem łodzią wiosłową wróciliśmy do domu. Do osady można było dostać się przez deskę przerzuconą nad kanałem, jednak była ona tak chybotliwa, że aby było bezpiecznie, ludzie przechodzili na czworakach.
Odcięcie wsi od pozostałych miejscowości sprawiało, że dzieci bawiły się w gronie rówieśników jedynie z Czajcza. Ze wspomnień osób, które mieszkały w osadzie wynika, że dzieci bardzo szybko się usamodzielniały. Rodzice pracowali na roli, łowili ryby lub sprzedawali na targu, dlatego opieka nad domem spadała na pociechy. Dziewczynki gotowały, sprzątały i pomagały przy młodszym rodzeństwie. Chłopcy pomagali przy wykopkach, karmili i paśli zwierzęta. Po wykonaniu wszystkich obowiązków znajdowali czas na zabawę. Zimą – jeździli na sankach, łyżwach. Latem spędzali czas na plaży. Ich życie, tak samo jak całej osady, uzależnione było od pór roku i obowiązków z nimi związanych.
Poligon
Rodzina Matusewiczów mieszkała w Czajczu do 1951 r. Trwała zimna wojna. Obowiązywała zaostrzona czujność, bo szpieg czaił się za każdym rogiem – przynajmniej tak przedstawiała to propaganda. Komuniści obawiali się ataku od strony morza. Dlatego w 1950 roku Ministerstwo Obrony Narodowej wydało decyzję o eksmisji ludności i przeznaczeniu terenu pod działania wojsk. W ten sposób prawie całe wybrzeże od Unieścia po Darłówko stało się rejonem umocnień wojskowych. Rodzina pana Tadeusza wyprowadziła się do Unieścia, a wieś trafiła w ręce Wojska Ochrony Pogranicza. Domy zostały potraktowane jako cel do pozorowanych działań wojennych i zrównane z ziemią.
Według byłego mieszkańca osady – fama w tamtych czasach niosła, że porozbiórkowe cegły z chat zostały wykorzystane do odbudowy Warszawy. Czajcze przestało istnieć już na dobre. Teren po osadzie – został ogrodzony dwoma rzędami zasieków z drutów kolczastych. Dojść do miejsca, gdzie usytuowana była kiedyś osada, możliwe było jedynie plażą. Dlatego wopiści ją bronowali, by w razie czego zauważyć, że ktoś (zapewne wróg) tamtędy szedł. Na całe dziesięciolecia dostęp do wsi został zamknięty.
W latach dziewięćdziesiątych tereny te wróciły we władanie gminy Mielno. Były całkowicie zdewastowane przez wojsko. Jak przyznaje Tadeusz Matusewicz, to opowieści rodziców i sentyment z jakim mówili o Czajczu, skłoniły go do poznania bliżej historii osady. Wielokrotnie był na miejscu, gdzie kiedyś rozpościerała się osada rybacka, jednak z pięknych domów pozostały jedynie gdzieniegdzie okruchy cegieł i nieliczne już, zdziczałe drzewa owocowe, które rodziły kiedyś przepyszne owoce. – Odnalazłem gruszę, która stała przed naszym domem – mówi pan Matusewicz. – Jedynie te drzewa pozostały po Czajczu. One i wspomnienie osób, które spędziły tam kilka pięknych lat i których również jest coraz mniej.
Czajcze – pochodzenie nazwy
Wiele osób, które po raz pierwszy usłyszą słowo „Czajcze” ma kłopot z jego odmianą. Bo to są te Czajcze, czy to Czajcze? – pytają. Otóż mamy do czynienia z wyrazem rodzaju nijakiego, w liczbie pojedynczej. Odmieniamy go więc według schematu: Czajcze, Czajcza, Czajczu, Czajczem.
A skąd to słowo i co ono znaczy? Według dra Andrzeja Chludzińskiego, polonisty zajmującego się onomastyką, a w szczególności pochodzeniem nazw miejscowości pomorskich, źródłem wyrazu „czajcze” jest „czajka”. Czajcze, czyli miejsce czajek. Nie ma jednak starosłowiańskich śladów rodowodu. Zdaniem dra Chludzińskiego mamy do czynienia raczej z tzw. chrztem słowotwórczym komisji nazewniczej działającej po II wojnie światowej, przywracającej lub tworzącej polskie nazwy dla miejsc, które wcześniej zostały zgermanizowane lub po prostu były niemieckie zawsze.