lechdyblikcover Zdrowie i uroda
Fot. Piotr Borwin

LECH DYBLIK. PROSTE PRAWDY

Spotkanie, rozmowa może ludziom coś dawać. Ja odbyłem długą drogę, jeśli chodzi – mówiąc z grubsza – o trzeźwość. Z takim zdrowieniem, trzeźwieniem i porządkowaniem życia jest związany rozwój duchowy człowieka. To brzmi strasznie poważnie, ale ja mam parę rzeczy do powiedzenia. Sobie je mówię, mogę je mówić ludziom. I to właśnie robię – z aktorem Lechem Dyblikiem rozmawia Piotr Borwin.

 

– Po co pomagasz ludziom?

– Nie lubię słowa „pomagam”. Zawiera ono w sobie pewnego rodzaju satysfakcję: „jaki ja jestem fajny, jaki ja jestem dobry”. To karmienie własnego ego, pychy. Jest słowo, które ja znam z Kościoła – służba. Służba polega na tym, że wykonujesz swój obowiązek i idziesz, nie ma cię… Po prostu. Nie ma tego dalszego ciągu w postaci podziękowań, gratulacji i wdzięczności, bo robisz to, co do ciebie należy, a nie dlatego, że chcesz błysnąć jako filantrop. Robisz to dyskretnie. Często trzeba to tak właśnie robić, bo ludzie którym należy pomóc, wstydzą się swojego kłopotu, swojej biedy. Trzeba być bardzo ostrożnym, bo po prostu można ich urazić.
Kiedyś parkowałem samochód w centrum miasta późnym wieczorem. W świetle reflektorów zobaczyłem, jak jakaś pani ze śmietnika coś wyjmuje. Podszedłem do niej i dałem jej 20 zł, a ona przestraszona pyta: -„Co to jest?!”. Ja mówię: -„Pieniądze”, a ona: „Nie chcę.” „Jak to Pani nie chce?” – powiedziałem zaskoczony. „Od Pana nie chcę.” Wiedziała, kim jestem? To w sumie nieważne. Ja ją zaskoczyłem. Zawstydziła się tego, że wyciąga coś ze śmietnika a ja to widziałem. W zasadzie byłem niedelikatny. Dało mi do myślenia. W takich sytuacjach trzeba być bardzo ostrożnym.

 

– Jak powinno się pomagać?

– Skutecznie. Na myśl przychodzą mi schroniska dla bezdomnych, bo to jest niezwykle trudna sprawa. Ludzie którzy tam przebywają, często z problemem alkoholowym, jeśli chcą, mają wszystko co potrzebne do życia, dość – powiedziałbym – „luksusową” opiekę. I medyczną, i psychologiczną. Mówimy rzecz jasna o ludziach, którzy są wystarczająco zmotywowani. Wystarczy tylko, że nie pijesz. Wtedy masz co jeść, gdzie spać i w zasadzie nic nie musisz, nie masz obowiązków. To powoduje, że tam panuje głęboka depresja, a ci ludzie żyją w apatii. Są przeoczeni przez system. Żyją a nie żyją. Rozmawiasz z nimi i nie masz pewności, czy człowiek, który stoi przed tobą, w ogóle „jarzy”.

 

– Często mówi się, że ludzie słuchają a nie słyszą…

– To ciekawe, że ktoś nie ma kłopotów ze słuchem, a pewnych rzeczy nie słyszy. Nie słyszy, bo nie chce słyszeć! To jest to, co u siebie obserwowałem, że naprawdę nie słyszałem i nie widziałem wielu rzeczy, które się dookoła mnie dzieją, bo miałem jakieś filtry wewnętrzne w postaci swoich kompleksów, uprzedzeń. Po prostu nie widziałem i nie słyszałem.

 

LechDyblik2bisbisbis

 

– Kiedy człowiek zaczyna słyszeć i widzieć?

– Kiedy zaczyna bardziej wsłuchiwać się w swój organizm. Kiedy „interpretujemy” ludzi i to co się dzieje dookoła, to gotowa teoria od razu wpada do głowy. Ale jednocześnie jest takie odczucie, że w sumie być może jest inaczej… Myślę na przykład o kimś, że jest ch… (śmiech), bo zachowuje się w taki a nie inny sposób, a z drugiej strony mam dla gościa współczucie z jakiegoś powodu. Chodzi o to, żeby pozwolić sobie na intuicję, coś co można by nazwać czułym radarem. Mówi się o kobietach, że one mają intuicję, więc ja mówię o sobie, że jestem jak kobieta, bo w sumie większość decyzji w życiu podejmuję właśnie intuicyjnie. Logicznie to się kupy nie trzyma i może być ryzykowne, beznadziejne, ale w zasadzie bardzo często się sprawdza.

 

– Wierzysz w to, że każde spotkanie z innym człowiekiem zostawia i w nim, i w Tobie ślad?

– Z tym zostawianiem śladu w ludziach to mnie to nudzi (śmiech), bo wszyscy mi mówią, że rozmowy i spotkania ze mną im dużo dają. Coraz słabiej w to wierzę, bo niby co to może dawać? Z drugiej strony, już poważnie mówiąc, prawdopodobnie tak jest. Spotkanie, rozmowa może ludziom coś dawać, bo ja długą drogę odbyłem, jeśli chodzi – mówiąc z grubsza – o trzeźwość. I w zasadzie tutaj nie o alkohol chodzi, ale o to, że z takim zdrowieniem, trzeźwieniem i porządkowaniem życia jest związany rozwój duchowy człowieka. To brzmi strasznie poważnie, ale ja mam parę rzeczy do powiedzenia. Sobie je mówię, mogę je mówić ludziom. I to właśnie robię.

 

– Co mówisz?

– Ludzie, którzy rozpoczynają drogę porządkowania swojego życia, to często alkoholicy, narkomani, ale nie tylko. Kłopotów w życiu jest dużo. Ja im po prostu mówię o możliwej perspektywie. O tym, do czego my w ogóle dążymy. Bo to, że możemy sobie uporządkować sprawę na przykład z alkoholem czy narkotykami, to jest mały pikuś. Jeżeli człowiek naprawdę pójdzie tą drogą, to na końcu jest coś – nie bójmy się tego słowa – co możemy nazwać szczęśliwym życiem. I to jest ogromna szansa dla ludzi, którzy mają bardzo poważny kłopot w życiu, czy to jest choroba, długi czy cokolwiek innego. Alkoholizm zresztą też jest chorobą.

 

– Czyli co, szczęściem jest wyjście z tej choroby?

– Nie, wyjścia z choroby nie ma, bo taka choroba jest nieuleczalna. Więc nie mówimy o wyjściu z choroby. To się może znów zacząć za 10-15 minut.

 

– A propos alkoholizmu. Czy nazywanie alkoholikiem człowieka, który nie pije już od wielu lat, nie jest czymś w rodzaju napiętnowania?

– To śmierdzi takim samobiczowaniem – cały czas z kwaśną miną, ale i jakąś dumą mówię, że jestem alkoholikiem, że jestem „stracony” i jestem „nic nie warty”. To jest etap w rozwoju. Wychodzisz z niego, kiedy stać cię na to, żeby przestać o sobie myśleć w kategorii ofiary losu. To nic nie zmienia, leczenie trwa, a alkoholikiem, narkomanem pozostajesz – można powiedzieć – do końca życia. Ja mam za sobą 20 lat abstynencji i bardzo mnie ciekawi, co jeszcze można zrobić.

 

– Powiedziałeś, że inną perspektywą jest szczęśliwe życie…

– Ludzie, którzy sobie żyją „normalnie”, mają często życie pozbawione satysfakcji. Przepełnione jakąś biedą ogromną, takim odczuciem które w sposób naturalny charakterystyczne jest raczej dla młodych – że to wszystko jest bez sensu. Młodzi różnie to okazują. Zaczynają ubierać się na czarno, dredy sobie robią, słuchają jakiegoś śmiertelnego metalu, okna zalepiają czarną folią. To jest sygnał, że coś jest nie tak. Ale zjawisko jest szersze, nie dotyczy tylko młodzieży. Poczucie braku sensu, braku satysfakcji. Do tego poczucie, że jestem niedoceniony: w domu, w szkole, wśród kolegów, przez dziewczynę… Wszyscy mnie k… nie doceniają.

Człowiek, który nie ma pieniędzy, myśli, że jak będzie je miał, stanie się szczęśliwy, a okazuje się, że dupa! Jest zupełnie odwrotnie.

– To skąd  to docenianie ma się wziąć?

– Nie chodzi, o to żeby doceniali. Tego chce nasze ego. Człowiek wtedy jest skupiony wyłącznie na sobie i na swoich zachciankach, które nie są spełniane. A one nigdy nie będą w pełni spełnione! Człowiek, który nie ma pieniędzy, myśli, że jak będzie je miał, stanie się szczęśliwy, a okazuje się, że dupa! Jest zupełnie odwrotnie. W zasadzie cała zabawa z rozwojem człowieka polega na wyjściu z tego diabelskiego kręgu skupienia na sobie samym. Ja to przeżyłem. Miałem taki moment, że dotarło do mnie, że jestem dokładnie taki sam jak wszyscy ludzie. O tłumie zawsze myślałem, że jest bezbarwny, głupi, małostkowy. Ja byłem kimś wybitnym, a tłum – nieciekawy, bezbarwny. W pewnym momencie dotarło do mnie, że to nie jest tłum, tylko pojedynczy ludzie i oni są tak samo ważni jak ja i tyle samo warci. Tutaj dotykamy jeszcze tego, że człowiek ocenia innych z szybkością karabinu maszynowego. Dzielisz świat na ch… i nie-ch… niemal automatycznie.

 

– Masz na myśli popularną teorię pierwszego wrażenia, determinującego naszą ocenę innego człowieka, którą ciągniemy ze sobą przez resztę znajomości?

– Kiedy przyjrzymy się, w jaki sposób oceniamy, to ta ocena będzie odbiciem naszych kompleksów i słabości, rezultatem działania naszego pokręconego ego. I tyle. Żyć, nie oceniając, to jest wyższa szkoła jazdy. Oczywiście w momencie, kiedy coś ci się nie podoba, masz prawo to powiedzieć. Nie jest łatwą umiejętnością pozbawić się tego, tej własnej oceny.

 

– Czyli należy zaakceptować to, że się czegoś nie akceptuje? 

– W ruchu Anonimowych Alkoholików jest modlitwa na temat akceptacji tego, czego nie mogę zmienić. Jest to niezwykle trudne, kiedy błądzi ktoś bliski i ty wiesz, jak powinien postąpić. Kiedy ten ktoś nie daje sobie pomóc, to znaczy jest innego zdania, humanitarnym jest powiedzieć, że to jest niebezpieczne. A kiedy on mimo wszystko chce inaczej, to ty to przyjmujesz do wiadomości i kropka.

 

– Czyli rozwiązanie, o którym Ty myślisz, że jest dla kogoś dobre, niekoniecznie jest też dobre według niego?

– To jest jeszcze coś innego, bo mówię o takiej sytuacji, kiedy jesteś absolutnie pewien, że ten inny człowiek ma zły pomysł i starasz się na niego wpłynąć, żeby zmienił decyzję. A Ty możesz jedynie mu powiedzieć o tym, zakomunikować mu to. W Kościele zauważyłem rzecz, która mi się bardzo podoba: napominanie. Nie to, że ja się mądrzę, tylko napominam. Jeśli według mojej oceny ktoś postępuje źle, to ja mu zwracam na to uwagę. Mówię, że po mojemu to jest źle i żeby się zastanowił. I on to przyjmuje albo nie. Najczęściej nie słyszy za pierwszym razem. Ja to wielokrotnie obserwuję. Nie słyszy, bo nie słucha i nie jest gotowy na usłyszenie czegoś takiego. Ale jest taka humanitarna zasada, że napominasz raz. Mówisz raz, a kiedy do niego nie dociera, to nie męczysz go i nie mówisz: „Słuchaj mnie!”. On nie chce usłyszeć lub nie może, ma takie prawo. Ewentualnie wracasz do tematu za jakiś czas. Nie pastwisz się nad nim dlatego, że nie słyszy. Może nie słyszeć, bracie. To jest już – powiedziałbym – takie arystokratyczne. Nie męczysz człowieka. On nie jest gotowy na przyjęcie jakiejś prawdy w tym momencie. Będzie mu ciężko, może się tego boi, może broni się przed tym. Nie należy go więc w tym momencie katować. To są, myślę, ważne rzeczy.

 

– Czym dla Ciebie jest szczęście?

– Często o tym myślę. W życiu ciągle byłem z czegoś niezadowolony, coś mi ciągle szło nie tak. Nie pasowała mi moja rodzina, czułem się niedoceniany w pracy. Takie życie pełne pretensji do całego świata. W zasadzie wiele rzeczy mi się udawało, ale to cały czas było za mało, bo uważałem, że zasługuję na więcej. Kiedyś w górach siedziałem w swojej chałupie, deszcz padał, a ja miałem takie… doznanie szczęścia. To jest takie uczucie, które człowiek ma parę razy w życiu tylko. To jest po prostu doznanie bezgranicznego szczęścia. I za tym poszła refleksja, że moim życiu wszystko gra, że wszystko jest na właściwym miejscu.

Szczęście cały czas jest z Tobą i to nie jest tak, że masz go szukać, tylko jedynym Twoim zadaniem jest zrozumieć, że jesteś człowiekiem szczęśliwym i że wszystko gra.

– Dlatego że doświadczyłeś tego?

– Nie, to była refleksja która za tym poszła. W sumie mam ciekawe życie. Mam świetną rodzinę, mam okazję w pracy robić ciekawe rzeczy. Nic nie potrzebuję zmieniać i doskonałe jest to, co jest samo w sobie. To nie istnieje na żadnej giełdzie. To, że inni mają inaczej, jest bez znaczenia, bo po prostu to co się dzieje w moim życiu ,jest pełne treści, pełne dobra i ja nic więcej nie chcę. Doskonale jest tak jak jest. To jest refleksja, z którą żyję wiele lat.
Jedną najważniejszą rzecz na temat szczęścia zrozumiałem. Nie wiem czy naukowcy o tym piszą, czy nie. Mówi się o szukaniu szczęścia, robieniu czegoś żeby być szczęśliwym i ogólnie dążeniu do szczęścia. Okazuje się, że to wszystko jest gówno prawda. Szczęście cały czas jest z Tobą i to nie jest tak, że masz go szukać, tylko jedynym Twoim zadaniem jest zrozumieć, że jesteś człowiekiem szczęśliwym i że wszystko gra. Wszystkie te „sznurki” Ty masz w garści cały czas, tylko po prostu o tym nie wiesz. I nie jest tak, że musi się coś spektakularnego wydarzyć w Twoim życiu i wtedy będziesz szczęśliwy. Nie! To wszystko jest na miejscu z Tobą cały czas! I to jest k… numer!

LechDyblik4bis

– Jak i kiedy tego w sobie szukać?

– Wtedy kiedy sobie o tym myślałem, słuchałem Radia Rzeszów, gdzie była transmisja z izby wytrzeźwień w Przemyślu. I tam, w tej Izbie Wytrzeźwień, dyrektor wykombinował, że jak ludzie wychodzą stamtąd na kacu, czują się fatalnie i jeszcze jest rachunek słony do zapłacenia, to tam leciała muzyka relaksacyjna (śmiech). Nie wiem czy we wszystkich izbach tak jest, ale tam tak było. W każdym razie ten dyrektor wymyślił jeszcze modlitwę, którą sam osobiście czytał przez głośnik. Nie wiem, czy był w tej kwestii profesjonalistą, ale w każdym bądź razie sam ją czytał. W tej modlitwie było powiedziane o tym, że w każdym momencie swojego życia człowiek ma wszelkie dane potrzebne do tego, aby być szczęśliwym. I ja sobie wtedy pomyślałem, że nawet jak wychodzisz z Izby Wytrzeźwień w Przemyślu, to też masz wszystko co potrzebne, aby być człowiekiem szczęśliwym. To jest punkt dojścia. Nawet w tak parszywych okolicznościach możesz dojść do wniosku, że wszystko się zgadza, a jeśli coś mi nie odpowiada, możesz próbować to zmienić. To jest niezwykle ważne.
Moje przesłanie jest proste: w życiu można wiele zmienić. Ludzie znajdujący się w jakimiś olbrzymim kłopocie nie widzą drogi wyjścia. I ja po prostu mówię o tym, że ona jest. I to jest dość prosta historia. Patrz na mnie i słuchaj mnie, bo ja jestem przykładem. Ja jestem już po drugiej stronie.

 

– Co ci daje to, że pracujesz z ludźmi?

– Uważam, że to jest jeden z moich obowiązków. Jeżeli poznałem dno i znam drogę wyjścia, to mam obowiązek ludziom o tym powiedzieć. Ja wiem, jakie to było straszne życie, ale przede wszystkim wiem, że to można zmienić, więc to jest po prostu niebywała szansa. Zdaję sobie sprawę, że mało kto w to wierzy. Jestem wdzięczny mojemu terapeucie za to, że mnie wstawił na tę drogę. Miałem poczucie, że jestem mu coś dłużny i pierwsze co, to pomyślałem, że mu dam pieniądze. Doszedłem jednak do wniosku, że to będzie słabe. Później pojąłem, że to nie polega na tym, że ja terapeucie zapłacę, tylko ten dług, który mam, będę spłacał przy różnych okazjach. I robię to, pracując, rozmawiając z alkoholikami, młodzieżą i przy rozmowach prywatnych. To jest jak niesienie dalej dobrej nowiny. Mało tego, to są fakty, ja już coś na ten temat wiem.

 

– Jak patrzę na Ciebie i słucham, uderza mnie Twój wewnętrzny spokój. Skąd on się bierze?

– Wiele lat swojego życia żyłem jakby we mgle, miałem przypuszczenia różne, takie macanie różnych problemów. W tej chwili mam poczucie, że już coś wiem. Może zaczynam być już starcem, ale jest parę spraw co do których, już nie mam wątpliwości. Kiedyś się bałem tego, że już nie mam wątpliwości. Pewne sprawy są już oczywiste. Dzięki temu mogę o tym mówić z całą mocą, że jest tak a nie inaczej. Ludziom, którzy gdzieś w sobie się kolebią, mówię, że jest tak a nie inaczej. Daję pewność, że inaczej nie będzie.
To są konsekwencje tego, że jesteś długo na jakiejś drodze. Na przykład, przyjeżdżam do filmu – dużego historycznego, gdzie są setki statystów i asystentów, wielka ekipa. To nie wpadam w panikę, co ja mam tu robić. Chwilę popatrzę, co się dzieje i wiem do kogo się zwrócić. Umiem rozpoznać ten teren i w zasadzie nie deprymuje mnie to, że są setki ludzi, bo ja wiem, jaka jest moja rola w tym wszystkim.

 

– Co jest dla ciebie ważne w życiu?

– Był taki hiszpański prałat Josemaría Escrivá de Balaguer. To jest gość, który został świętym. On założył Opus Dei, ciekawą organizację kościelną, niezwykle – powiedziałbym – wymagającą. Escriva zostawił po sobie kilka książek, w których zawarte są aforyzmy na temat rozwoju duchowego chrześcijanina. Ale moim zdaniem to odnosi się do wszystkich religii i każdego systemu wartości. Jeden z tych aforyzmów mówi o tym, że punktem dojścia człowieka jest szarzeć i niknąć w tłumie. To znaczy, że nie się pchasz do przodu do pierwszego rzędu, żeby wszyscy cię dobrze widzieli, tylko wycofujesz się i znikasz w tłumie. To znaczy dla mnie, że nie zawracasz ludziom dupy swoimi problemami. Ludzie mają dość swoich problemów, a ciebie w miarę wycofywania coraz bardziej stać na to, żeby ludzi nie absorbować swoimi problemami.
Tak jeszcze a propos niezawracania dupy, to kiedyś wszedłem do więzienia w Uhercach w Bieszczadach, bo tam miałem spotkanie na oddziale odwykowym. Upalny dzień. I tam był jakiś „dym” na bramce. Mojego kolegi nie chcieli przepuścić, bo jakoby czuć było od niego alkohol i szef straży się stawiał. W tym czasie młody więzień wychodził do pracy i zobaczył, że na bramce jest zamieszanie. On wtedy na środku tego wewnętrznego podwórka stanął i czekał, aż się sprawa wyjaśni. Stał tak z 15 minut nieporuszony. Zastygł i czekał. Z ogromnym zaciekawieniem się temu chłopakowi przyglądałem. Ani mu się spieszyło… Mógł przecież powiedzieć, że „tam samochód już czeka”, że „ja tylko na sekundę wyjdę” czy coś… Nie. Stał i czekał. Jak załatwili, wyszedł bezszelestnie. I tym mi zaimponował. Ja być może, bym chodził w te i nazad, przebierał nogami, bo się spieszę. On nie. Najwyraźniej pomyślał: „Ludzie mają jakąś sprawę, nie wiem jaką, ale na pewno ważną; załatwią to sobie wyjdę”. Nie to, że ja muszę być jak ktoś na dworcu w kolejce, „przepraszam ja tu mam odliczone pieniądze, ja tylko bilet chciałem”. Nie. Jak obserwowałem tego chłopaka to przypomniałem sobie o tym, co pisał Escriva. O tym, żeby ludziom nie zawracać myśli swoimi problemami i znikać z ich życia. Nie absorbować.

 

– Gdzie w tym wszystkim ego człowieka?

– Wycofując się, zaczynasz doskonale się czuć, bo okazuje się, że ta magia pierwszego rzędu czy głównej roli i epizodu nie istnieje. Doskonale czujesz w piątym, szóstym rzędzie i nie ubywa ci z tego powodu na poczuciu własnej wartości i godności. Dalej czujesz się doskonale, a w zasadzie czujesz się jeszcze lepiej stojąc z boku, aniżeli w pierwszym rzędzie. To jest po mojemu kozackie, kontemplować taką zasadę, żeby nie zawracać ludziom dupy.

 

– Jesteś wybitnym aktorem drugoplanowym. W pracy też kierujesz się tą zasadą?

– Tak się złożyło. Kiedyś uważałem, że to jest jakaś bieda w moim życiu, że gram wyłącznie role drugoplanowe. Ja to bardzo lubię, mało tego, ja już to umiem robić. Bo okazuje się, że to jest duża sztuka, jak masz mało czasu na ekranie, a coś chcesz przez to powiedzieć. Trzeba dobrze nakombinować, żeby to zmieścić. Nie żeby żądać więcej czasu, bo ja nigdy reżysera nie proszę, aby dał mi więcej czasu. Zresztą ze Smarzowskim tak jest, że on mówi: „Masz pięć sekund. Sekundę z przodu, sekundę z tyłu wytnę, czyli masz trzy. Albo zmieścisz, albo wszystko wytnę.”  Trochę jak w życiu. Krótka piłka. Albo się uda zrobić w tym czasie coś ważnego, albo nie. Jak dla mnie to jest wyzwanie, tak kondensować i tak zrobić.
Jak jadę do roboty, to staram się zrobić dobrze, to za co mi płacą, a z drugiej strony staram się unikać dodatkowego bicia piany, co jest częste u aktorów. Biorą udział w jakimś filmie i dodatkowym gadaniem starają się nadać dodatkową rangę temu przedsięwzięciu, że to jest jakieś tam niezwykłe. A to jest robota jak robota. To jest prosta rzecz. Jest zadanie do wykonania, potem znikam. Ja to bardzo lubię. Wpadam na chwilę do show-biznesu, robię swoje, zarabiam niezłe pieniądze i znikam z tego towarzystwa. Żyję w innym świecie. Nie męczę się.

 

– Jakie masz cele na przyszłość?

– Chłopie, nie wiem. Moim celem jest wychować dzieci, żeby wyszły z domu zdrowe psychicznie i założyły rodzinę. To jest mój cel i myślę, że nie ma ważniejszej rzeczy, dla której jestem na świecie. Lubię swoją pracę, chcę pracować jak najdłużej się da.

 

– Czym dla ciebie jest muzyka? Co ci ona daje?

– Z graniem na ulicy to jest wyraz mojej wolności. Jak chcę grać na ulicy, to po prostu podjeżdżam, wyciągam gitarę i „piecyk” z bagażnika i gram. Nie pytam nikogo o pozwolenie, gram, bo mi się chce, nie mam co z wolnym wieczorem zrobić. Nikt nie ma obowiązku mnie słuchać. Chcą to chcą. Jakby nie chcieli i bardzo by im to przeszkadzało, to pewnie bym nie wychodził.
Muzyka jest piękną sferą doznań, i jak człowiek się w to wgłębi, to to jest piękny sposób spędzania czasu. To jest mówienie o emocjach. Okazuje się, że wcale nie jest istotne, aby rozumieć tekst piosenki. Można słuchać piosenki, której tekstu nie rozumiesz, a to i tak jest pełne treści. Często przekaz jest wyłącznie emocjonalny, można by czasem zaśpiewać coś „tralala”  i wyszłoby na to samo. A czy to coś daje? Ja chcę mówić o ważnych rzeczach, we wszystkim co robię. Jestem leniwy i zajmowanie się głupotami mnie nudzi. Chcę zajmować się rzeczami istotnymi, bo inaczej jest to strata czasu. Ja nie lubię tracić czasu. Chcę aby to co robię miało sens, nawet proste rzeczy.

 

– Co to jest sukces?

– Sukces to jest satysfakcja. Jeśli masz satysfakcję z tego co robisz, to osiągnąłeś sukces. Choć niekoniecznie reszta świata się z tym zgodzi. Człowiek, który na przykład podróżuje z plecakiem i pozornie nic nie ma, ma poczucie sukcesu w życiu, a wielu spojrzy na niego i powie „jaki biedny człowiek”.

 

– Gdybyś miał teraz dać taki swój krótki przekaz ludziom, którzy aktualnie szukają swojego szczęścia i sukcesu, to co by to było?

– Niech szukają dalej… (śmiech). Przede wszystkim: tego się nie szuka. Trzeba zapomnieć o tym, że tego trzeba szukać, bo to jest. To jest ogromna tajemnica, bo trudno uwierzyć, że może to być prawda. To cały czas jest z Tobą i tylko należy to sobie uświadomić. Mało tego. Ludzie którzy mają jakiś ogromny kłopot w życiu, są tego najbliżej. Ten ogromny kłopot to jest dla nich szansa, żeby szybko zrozumieć, że wszystko gra.
Zaczynają się dziać cuda, kiedy przyjmiesz do wiadomości swoją „biedę” i przestaniesz udawać, że tego czy tamtego nie ma. Mało tego. Można to polubić. Swój kłopot, swoją trudną sytuację. Należy uświadomić sobie na jakiej podstawie sądziłem, że może być inaczej i jakie miałem prawo aby zaplanować swoje życie, że ono będzie bez kłopotów. Nie da się zaplanować rano dnia i tego jak się on skończy, bo zawsze jest inaczej. A co dopiero mówić o planowaniu życia. Dać sobie prawo do tego, że wiele ciekawych rzeczy się wydarzy o których pojęcia rano nie mam. Dać sobie taką łatwość w przyjmowaniu. Ja cały czas sobie powtarzam: Acha! Ja sobie coś wymyśliłem… a jest inaczej. Więc idę dalej, wchodzę w to, bo jest inaczej. Nie ma co oczekiwać. Ludziom sukcesu tak się wydaje, że kurwa zaplanują, wykonają i będzie git.

 

– Kim jest człowiek sukcesu?

– Potocznie to ten, kto na jakiejś giełdzie osiągnął sukces. Znaczy, że zdaniem innych i w sondażach wypada bardzo dobrze. Ma na przykład sukces zawodowy, prestiż, pieniądze. A to kompletnie nie o to chodzi. Dla mnie ciekawym terenem penetracji jest to, aby uniknąć stawiania się na jakiejkolwiek giełdzie. Że ta liga, w której ja startuję, jest jedyna w swoim rodzaju i tego się nie da przypasować w żaden sposób do innych lig. Idąc dalej: tyle lig, ilu ludzi. Startować w nieswojej lidze, to męczyć się i tracić czas. Usiłujesz wtedy spełnić czyjeś oczekiwania, a mnie się nie chce spełniać niczyich oczekiwań.

 


 

PIOTR BORWIN: Life & Bussines Coach, licencjonowany trener Structogram®, manager i przedsiębiorca. Absolwent Erickson College i  Uniwersytetu Łódzkiego. Wieloletni praktyk sprzedaży i zarządzania. Od ponad 10 lat zajmuje się sprzedażą z ponadprzeciętnymi wynikami. Były zapaśnik. Pomaga ludziom odkrywać ich osobowość, wyznaczać i osiągać cele. Specjalizuje się w coachingu kariery, coachingu dla młodych, coachingu osobowości z wykorzystaniem metody Structogram® a w kontekście biznesowym utrzymania i motywacji pracowników. Pierwszy w Polsce Start-UP Coach.