Nocleg pod gołym niebem, herbatka z igieł sosny, zupa z pokrzyw – osiemnastoletni koszalinianin Sebastian Kukliński namawia do uprawiania bushcraftu.
Niektórzy za ojca bushcraftu uważają Morsa Kochanskiego, autora książki „Northern Bushcraft”. Inni jego korzeni poszukują w Południowej Afryce, Australii i Nowej Zelandii. Tam słowo bushcraft określa formę rekreacji, jaką jest spędzanie wolnego czasu w dziczy z dala od cywilizacji. – Bushcraft to sztuka przetrwania w naturalnym środowisku, z wykorzystaniem tylko tego, co ma się przy sobie i tego, co daje nam natura – wyjaśnia Sebastian Kukliński. – Kiedy jest się samemu w głuszy leśnej, musimy wykazać się umiejętnością czytania mapy, znajomością gwiazd, budowania szałasu czy przygotowania posiłku w prymitywnych warunkach.
Sebastian Kukliński od czterech lat uprawia bushcraft. Pasja zrodziła się, kiedy jako uczestnik pieszych rajdów, dołączył do 14-osobowej grupy „Czarne Pantery”. Jej członkowie nie tylko uprawiają turystykę pieszą, ale raz w miesiącu spotykają się w leśnej głuszy i uczą zasad bushcraftu. – To coś niesamowitego – mówi Sebastian. – XXI wiek i dostęp do wszystkiego czego tylko chcemy sprawia, że zapominamy o przyrodzie, o tym, że wszystko czego potrzebujemy do życia znajduje się właśnie w niej. Bliskość natury i poczucie, że można polegać tylko na sobie sprawia, że staję się bardziej samodzielny i odpowiedzialny. Tutaj jak nigdzie indziej najważniejsze jest racjonalne myślenie i podejmowanie słusznych decyzji.
Sebastian przyznaje, że codziennie przegląda fora i blogi poświęcone bushcraftowi, z których uczy się, jak pozyskać czystą wodę, jak przygotować podstawowe jedzenie z tego co daje natura. – Ostatnio dowiedziałem, że można zrobić kawę z żołędzi – śmieje się. – Są również rubryki, gdzie możemy poznać najnowsze trendy jeżeli chodzi o sprzęty, takie jak nóż, kompas, latarka. Wszystko wykonane tak, aby nie były zbyt ciężkie i nie zajmowały za dużo miejsca. A to jest bardzo ważne, gdyż w plecaku musi znaleźć się także podstawowa żywność, a czasami i plandeka.
Waga ekwipunku jest również istotna, ponieważ Sebastian pieszo pokonuje 30 – 50 km dziennie. Mówi: – Wychodzę wcześnie rano. W przeddzień zapoznaję się z rejonem, w który się wybieram i drukuję mapę – opowiada. – Chodzę po lesie do momentu, kiedy zacznie się ściemniać. Wtedy poszukuję miejsca na obozowisko. Powinien być to obszar suchy, najlepiej na lekkim wzniesieniu. Ten ostatni warunek jest istotny, kiedy pada deszcz. W ten sposób unikniemy zalania. Ważne jest również to, aby nigdzie nie było mrowiska czy gniazd ptaków.
W porze jesienno – zimowej do spania Sebastian buduje szałas. Wykorzystuje do tego powalone drzewo bądź suche gałęzie. Na nich układa plandekę lub liściaste czy iglaste witki. Jeżeli jest ciepło i sucho, śpi na ziemi. Po przygotowaniu obozowiska, przychodzi czas na rozpalenie ognia. Tutaj przydaje się krzesiwo i sucha kora brzozy. Posiłek to przeważnie to, co ze sobą zabrał. Jeżeli nie ma czego przygotować na kolację – zbiera owoce jak jeżyny, jagody bądź gotuje sobie zupę z pokrzyw. – To taki ziołowy wywar – zdradza koszalinianin. – Ale jak się odrobinę doprawi, smakuje jak krupnik. Wybierając się na wyprawę, Sebastian zabiera kilka podstawowych przedmiotów – jak lina, nóż, stabilny kij, który przydaje się do sprawdzenia głębokości rzeki lub strumienia, ułatwia również podciągniecie się i wydostanie z bagna. Rzeczami, z którymi 18-latek się nie rozstaje, są kompas i mapa. – Nauka czytania mapy i posługiwania się kompasem zajęła mi ponad dwa lata – opowiada. – To nie jest wcale takie łatwe. Trzeba umieć określić swoje położenie na podstawie mapy, obliczyć odległość bez linijki, znać się na znakach umownych. Po prostu wiedzieć, w którym kierunku należy iść, aby się nie zgubić.
Obserwowanie przyrody jest bardzo ważne, wpływa na bezpieczeństwo. Sebastian mówi: – Widząc nadgryzione owoce, połamane krzewy, czy po prostu ślady kopyt, powinniśmy zachować czujność, bo pewne gdzieś w pobliżu jest zwierzę. Warto pamiętać, że dzikie zwierzęta są na swoim terytorium, a my jesteśmy gośćmi i nie powinniśmy wchodzić sobie w paradę. Każde nasze nieprzemyślane zachowanie może spowodować atak.
Największym wyzwaniem, a zarazem marzeniem młodego bushcraftera jest przebywanie w lesie przez kilka dni bez przygotowanej żywności, a jedynie z nożem, kompasem i liną. Taka życiowa próba. Jednak jak sam przyznaje, na takie wyzwanie nie czuje się jeszcze gotowy.