Waldemar Malicki to ukochany pianista Polaków. Zachwyca, bawi, zaskakuje. Na koncertach Filharmonii Dowcipu zawsze pojawia się komplet publiczności. Występ na ostatnim festiwalu w Opolu był najchętniej oglądaną przez telewidzów częścią imprezy.
– Filharmonia Dowcipu to różnorodność muzyki, ale także swoiste przedstawienia. W jaki sposób dobieracie repertuar? Co najczęściej się w nim pojawia?
– Wszystko oprócz operetki. Szukamy w muzyce znaczeń, konkretnych informacji, które uda się przekazać poprzez emocje. Staram się jak najwięcej dowiedzieć o publiczności, dla której będziemy występować. My nie tylko prezentujemy swoją sztukę, ale staramy się być częścią świata, która nas otacza. Naszą publiczność traktujemy jak równorzędnych partnerów, bo nie byłoby nas, gdyby nie ludzie przychodzący na nasze koncerty. Odbiorca jest trzecim elementem tej całej układanki.
– To znaczy?
– Jest twórca – często zmarły, my jako wykonawcy i właśnie odbiorcy. Bez nich to nie miałoby sensu.
– Odczuwa pan strach przed koncertami? Pojawia się jeszcze trema?
– Raczej nie. W moim poprzednim życiu, kiedy byłem starszy, poważny i grałem jeszcze bardziej poważną muzykę, rzeczywiście odczuwałem tremę. Wiedziałem, że to nie jest moje miejsce i chciałem to wykrzyczeć. Chciałem krzyczeć, że nienawidzę Chopina, chociaż go uwielbiam. Niech inni go grają, bo ja nie chcę.
– Poprzednie życie, czyli zanim zaczął się pan bawić muzyką?
– Ja od zawsze miałem takie skłonności. Istnieją przekazy z czasów Kadłubka, że już jako sześciolatek kombinowałem przy fortepianie jak koń pod górę.
– A Filharmonia Dowcipu kiedy zagościła w pana życiu?
– Spotkało się trzech ludzi w tym samym wieku, z tego samego rocznika, ’58. Jacek Kęcik, reżyser, Bernard Chmielarz dyrygent i aranżer oraz ja, ich tłumacz i łącznik. Zaczęliśmy robić po prostu coś, co nam się podobało. Owszem, dziś Filharmonia Dowcipu jest scenicznym produktem, ale wciąż także emanacją naszych stanów emocjonalnych.
– Pamięta pan pierwszy występ Filharmonii?
– Oczywiście! 10 lat temu w warszawskim Teatrze Bajka. Orkiestra nie była jeszcze tak duża jak aktualnie, a sam koncert okazał się klapą frekwencyjną. Pamiętam, że częstowaliśmy gości pierogami oraz wódką.
– Filharmonia Dowcipu jest ogromnie popularna i lubiana. Zachwycacie publiczność w całym kraju. Co według pana jest kluczem do sukcesu?
– Sami się nad tym zastanawiamy. Na pewno nie jest nim pianista, choć szkoda (śmiech). Może wirtuozeria zespołu i charyzma dyrygenta? Może uroda koleżanek, bardziej przypominających modelki, niż profesjonalne filharmoniczki? Może pełen zaskoczeń scenariusz? A może to, że zapraszamy publiczność do wspólnego „rozrabiania” na scenie, poddawania w wątpliwość wzniosłych sądów i odkrywania w sobie dziecka?
– Czy zdarzają się takie chwile, że żałuje pan, iż nie poszedł drogą muzyka poważnego, takiego startującego w konkursach, grającego w największych salach świata?
– Nie, nie mam takich myśli. Czasami, kiedy słyszę muzykę, taką w wersji „właściwej”, którą kiedyś sam grałem, coś mnie tam w sercu kłuje. Ale tylko przez moment, ale to raczej po prostu moja normalna muzyczna wrażliwość. Na razie kardiolog na mnie nie zarobi (śmiech).
– Gra pan czasami muzykę „bez kombinacji” ?
– Dla siebie gram we właściwej formie. Nie kombinuję przez cały czas. Gram wielką literaturę muzyczną przeszłości: Liszt, Rachmaninow, Beethoven, a nawet Chopin. To, co kiedyś ćwiczyłem zawodowo, teraz mogę grać bez zobowiązań.
– Muzyka relaksuje pana?
Zacznijmy od tego, że dla mnie to co robię nie jest pracą. W ogóle nie używam tego słowa. Muzyka jest dla mnie jak… śledziona! Ona po prostu ze mną jest przez cały czas i koniec.
– Kończąc naszą rozmowę chciałam zapytać o coś, co od kilku tygodni mnie bardzo zastanawia. Mianowicie ostatnio stwierdził pan iż Chopin nie miałby szans w Konkursie Chopinowskim. Podtrzymuje to pan?
Nie miałby szans, bo… był słaby. Oczywiście w sensie zdrowotnym. Był troszkę cherlawy i myślę, że nie dałby sobie rady ze współczesnym Steinway’em, bo grał na zdecydowanie łatwiejszym fortepianie. Ponadto prawdopodobnie nie miał takiej wytrzymałości jaką mają współcześni pianiści.
– Umiałby pan powiedzieć to Fryderykowi w oczy?
– To był niezwykle inteligentny i błyskotliwy człowiek, więc zrozumiałby. Zachęcam do zapoznania się z tekstami Chopina, ale tego Chopina 6-latka. Poczucie humoru, skłonność do persyflażu i celność ripost. I do tego jeszcze fajne kawałki pisał.
– A Waldemar Malicki poradziłby sobie w konkursie?
– Mało brakowało, a wystartowałbym! Ale robiłem wszystko, aby się nie udało. To nie jest mój świat.
– Dlaczego?
– Mój najbardziej traumatyczny sen, to, że obudzę się, jako kobieta. I nie będę już miał nigdy możliwości podziwiania fenomenu kobiecości z boku, próby jego zrozumienia, niczym tubylec zszokowany przelatującym samolotem. Uwielbiam słuchać wielkich pianistów, nawet ćwiczyć dla samego siebie, ale wolę żyć w zgodzie z własną muzyczną „płcią”. Dla dobra wszystkich , którzy zdecydują się spędzić wieczór z Filharmonią Dowcipu.
WALDEMAR MALICKI – jeden z najbardziej wszechstronnych pianistów polskich – solista, kameralista, improwizator. Ukończył z wyróżnieniem (1982) Akademię Muzyczną w Gdańsku, a następnie (w latach 1982-83) doskonalił swe umiejętności w Wiedniu. Koncertował w Europie, Ameryce Północnej i Południowej, Rosji i Japonii. Nagrał ok.40 płyt, a płyty z utworami Wieniawskiego, Bacha i Paderewskiego otrzymały w latach 1997, 2000 i 2003 nagrodę polskiego przemysłu fonograficznego „Fryderyk”. Jego zainteresowania obejmowały wiele gatunków muzycznych: mistyczny koncert muzyki późnego Liszta pt „Katharsis”, duet fortepianowy na 4 ręce, kwintet grający tango Astora Piazzolli. Ale już wtedy dawało o sobie znać jego dziwne poczucie humoru i cyniczny dystans wobec historii muzyki. Ten stan znalazł swą formę telewizyjną i sceniczną po spotkaniu z Jackiem Kęcikiem. Pierwsza współpraca przy gali rozdania Wiktorów zaowocowała decyzją o wspólnym tworzeniu nowego rodzaju rozrywki. Tak powstała Filharmonia Dowcipu, czyli połączenie muzycznej brawury, humoru i edukacji. Projekt prowadzą wspólnie wraz z reżyserem Jackiem Kęcikiem i dyrygentem Bernardem Chmielarzem. Laureat telewizyjnego „Wiktora”, „Telekamery” i wielu innych nagród TV. Nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i zamierza pracować przez najbliższe lata nad nowymi pomysłami dla dobra publiczności, tym bardziej, że przesunięto właśnie wiek emerytalny.