Good Vibe Festiwal w 2013 roku wymyślił Mateusz Prus. Dwie pierwsze edycje odbyły się pod skrzydłami Centrum Kultury 105 w Koszalinie. Po rozstaniu z instytucją, Mateusz postanowił festiwal realizować sam. Czwarta edycja właśnie się zakończyła (17-18 czerwca br). Festiwal organizowany za symboliczne pieniądze, z pomocą przyjaciół i z prestiżowym line-upem brzmi jak niemożliwe, ale jest. Mateusz kocha muzykę i to – jak mówi – wystarczy.
– Jest ci trudno, czy bardzo trudno?
– Mając obowiązki zawodowe w Kołobrzegu (Mateusz pracuje w dziale animacji kultury Regionalnego Centrum Kultury w Kołobrzegu – dop. am), oczywiście nie jest mi łatwo zorganizować dwudniowy festiwal w Koszalinie. Wkładam w to mnóstwo czasu, energii i serca. Do zrobienia jest mnóstwo rzeczy – zaproszenie artystów, zdobycie funduszy, zadbanie o promocję, grafika, wydruki, gadżety…
– I to wszystko robisz sam?
– No tak. Mam jednak wokół siebie osoby, które pomagają mi za darmo, czasem za logototyp na plakacie. Nigdy się na nich nie zawiodłem. To choćby Michał Sikora, autor oprawy graficznej, Marcin Golik, który robi dla mnie filmiki promocyjne, Maciek Mazurkiewicz, który dostarcza festiwalowe gadżety. Tomasz Kopyłowski z firmy HO::LO produkuje festiwalowe torby. No i Hubert Wysocki, właściciel Jazzburgercafe, który z życzliwością udostępnia mi swój lokal. Jestem za to wparcie bardzo wdzięczny. Wszystko robią od pierwszej edycji, po kosztach, w ramach przysługi.
– Ale zespoły, które zapraszasz na Good Vibe Festiwal już za darmo do Koszalina nie przyjeżdżają.
– Pierwsze dwie edycje organizowałem, pracując w Centrum Kultury 105, więc kosztów nie ponosiłem. W trzeciej edycji, którą robiłem już na własną rękę, zaprosiłem osoby, które zgodziły się zagrać za bilety. Na tegoroczną zaprosiłem The Green House Expansion, zespół z naprawdę wysokiej półki. Joel Holmes, który gra w nim na pianie przez lata grał w kwintecie jednego z najwybitniejszych żyjących trębaczy, Roya Hargrove’a, dwukrotnego zdobywcy statuetki Grammy nagrywającego płyty z Herbie Hancockiem. Taki zespół nie zagra za parę groszy. Musiałem postarać się o sponsora, dzięki któremu mogłem zapłacić muzykom gażę i pobyt. Chodziłem od firmy do firmy, namawiałem do wsparcia finansowego mnóstwo osób. Zainteresowania nie było. Najgorszy tekst, który słyszałem niemal wszędzie, brzmiał „To nie jest nasz target”. Nie wiem, co miałoby tym targetem być? Wydaje mi się, że chodziło o frekwencję. Ważne, by była ilość, a nie jakość. A ja robię imprezę dla dwustu osób.
– Ale ostatecznie udało ci się znaleźć sponsora, na co wskazuje nazwa festiwalu.
– W ostatniej chwili, gdy deadline na rozpoczęcie promocji był blisko, byłem już zrezygnowany i gotowy odwołać festiwal trafiłem do Cafe Mondo, sieci kawiarni. Okazało się, że prezes Leszek Kołecki jest wielkim fanem jazzu. Od razu znaleźliśmy wspólny język. Wsparł mnie na tyle, że mogłem zaprosić The Green House Expansion. Reszta we własnym zakresie (śmiech). *
– Czyli: samodzielnie organizujesz dwudniową imprezę muzyczną, w zasadzie bezkosztowo, a czasem dokładasz do niej własne pieniądze. Czemu?
– Oczywiście, mogłem po rozstaniu z CK 105 zostawić tę inicjatywę, ale mam chęć nie tylko słuchania muzyki, ale dzielenia się nią. Z tego powodu w Radiu Kołobrzeg prowadzę autorską audycję muzyczną „Sanatorium dźwięków”, gdzie prezentuję młode zespoły, swoje fascynacje. To co robię, wypełnia niszę w obszarze kultury w Koszalinie. Hanza Jazz Festiwal to super inicjatywa, ale odbywa się raz w roku, a przez 12 miesięcy jazzowo nie dzieje się nic. Jedynie Pub z Innej Beczki organizuje czasem koncerty, zaprasza artystów z najwyższej półki. Zresztą też – z tego co wiem – do tych koncertów dopłaca. Good Vibe Festiwal ma już swoją markę. Jest rozpoznawalny w środowisku muzycznym poza Koszalinem. Wspominają o niej poważane portale muzyczne z muzyką jazzową, soulową. Zgłaszają się do mnie zespoły zainteresowane udziałem w festiwalu. Choćby po to go robię, dla tej satysfakcji.
– Czyli dla idei? Nietypowa postawa.
– Myślę, że jest grupa osób, która czeka na Good Vibe Festiwal. Warto ją robić nawet dla niewielkiej widowni. Najfajniej jest, kiedy ktoś nieznajomy mnie zaczepia w ciągu roku i pyta, czy będzie kolejna edycja, mówi, że festiwal jest fajny. Uważam, że w jakiś sposób Good Vibe Festiwal wpisuje się w ideę Koszalina jako miasta debiutów. Jest m-teatr, Młodzi i Film, festiwal monodramu, a ja pokazuję muzyków raczej u początku drogi. Grają z powerem, cieszy ich, że mogą to w ogóle robić i takie koncerty mają specyficzną energię.
– Poza festiwalem działasz w grupie MostBlunted. Czym się zajmujecie?
– Grupę tworzy kilkadziesiąt osób z kręgu szeroko pojętej kultury hip-hopowej, których łączy kreatywność. Głównie z Koszalina, ale także z Kołobrzegu, Siedlec, Warszawy, a także rezydentów w Anglii i Danii. Działamy od 2007 roku. Wcześniej bardziej dla siebie, we własnym kręgu, a teraz przymierzamy się do poważniejszych inicjatyw. Chcemy na przykład, by organizowany od lat Graffiti Jam stale się rozwijał. Mamy na to pomysły, których nie chcemy teraz zdradzać. Do tego potrzebne są pieniądze, o które nie możemy wystąpić jako grupa nieformalna. Dlatego planujemy przekształcić się w stowarzyszenie. Ja sam jestem niewielkim trybikiem grupy, pomagam w kwestiach organizacyjnych, promocji, mediów, ale mózgiem jest Miłosz ‘Czez’ Wołkowicz. Poza tym mamy w MostBlunted artystów grafitti, raperów, djów, tancerzy, wake boarderów. Promujemy przede wszystkim kreatywny styl życia i rozwijanie pasji. Teraz mamy dobry czas, bo jest boom na murale.
– W swoim środowisku jesteście znani, ale dlaczego tak niewiele osób w Koszalinie wie o waszym istnieniu?
– Może dlatego, że od kiedy istniejemy, nigdy nie prosiliśmy nikogo o wsparcie, nie promowaliśmy się w mediach, działaliśmy niezależnie, autonomicznie. Robiliśmy jamy ze znajomymi, a potem one się same wypromowały, a impreza rozrosła. Dziś przyjeżdżają tu osoby z całej Polski, na własny koszt, tylko po to, by się pokazać i pomalować koszalińskie mury. W zeszłym roku zmieniliśmy miejsce Graffitti Jam. Udało się to dzięki życzliwości MEC-u i panów Roberta Mani oraz Waldemara Smoły, którzy dali nam ściany i środki na zakup farb. I tak powstał mural z sokołem na fundamentach komina MEC przy ul. Słowiańskiej. To też przykład, że właściwie bezkosztowo można stworzyć coś naprawdę fajnego.
– Jak z perspektywy animatora kultury oddolnej chciałbyś, by wyglądała polityka kulturalna miasta?
– Myślę, że miejskie instytucje powinny – poza realizacją swoich działań wpisanych w statuty – postawić na edukację kulturalną. Natomiast warto byłoby np. przy Urzędzie Miejskim stworzyć budżet dla inicjatyw oddolnych, by kreatywni ludzie mogli z pomocą finansową miasta organizować dobre imprezy, festiwale. Nie będą one wymagały wielkich pieniędzy, ponieważ robią je fachowcy, mający świetne kontakty, wiedzę i orientację. Tak się dzieje w innych miastach. Weźmy po sąsiedzku Szczecin Music Fest. Realizuje go pasjonat przy wsparciu miasta i udaje mu się sprowadzić takich artystów jak Herbie Hancock czy Macy Gray.
– Uważasz, że w Koszalinie jest potencjał odbiorczy do inicjatyw oddolnych, co często oznacza też niszowych?
– Nad koszalinianami trzeba pracować. Może generalizuję, ale jednak największy entuzjazm wciąż wzbudzają u nas imprezy typu biesiadnego, koncerty disco-polo, kabarety i jarmarki. Szkoda, że instytucje kultury zamiast na misję stawiają na komercyjny sukces, choć powinno być na odwrót. Coś jest nie tak, jeśli na jubileuszu CK 105 występuje Sarsa. Tak nie wychowamy widza. Nie ma takiej opcji. A o to wychowanie nie jest łatwo. W przypadku imprezy jazzowej, którą robię, jest bardzo ciężko. Nie jesteśmy i nie będziemy „stolicą jazzu” – jak się często niesłusznie i na wyrost mówi – tylko dlatego, że mamy Hanza Jazz Festival. Do tego trzeba cyklicznych koncertów. Najpierw przyjdzie pięćdziesiąt osób, a kolejnego roku – sto pięćdziesiąt.
– Good Vibe Festiwal – edycja marzeń?
– Moim marzeniem jest impreza plenerowa. Super byłoby znaleźć fajną przestrzeń i słuchać dobrej muzyki przy zachodzie słońca. Jest wielu wykonawców, które chciałbym zaprosić do Koszalina, jak choćby Eskaubei i Tomek Nowak Quartet. Małymi krokami może uda mi się zrealizować te plany, może nie w piątej, ale w siódmej edycji. W sferze marzeń życia: koncert The Roots. Cóż, limitem jest niebo.
* Tuż po naszej rozmowie okazało się, że Good Vibe Festiwal otrzymał dofinansowanie z programu „Star-up kultura” realizowanego przez Centrum Kultury 105. Dzięki temu udało się pokryć koszty koncertu jednego z zespołów.