połczyn cr Ludzie
Fot. Agnieszka Orsa

ŚLADAMI MIŁOŚCI NIEMOŻLIWEJ

Potomkowie najpotężniejszego niegdyś rodu w Połczynie-Zdroju właśnie odwiedzili miasto przodków.

Kwietniowy niedzielny poranek. Przed opuszczonym budynkiem przy połczyńskim parku połyskuje nowością zamocowana w chodniku metalowa tabliczka z napisem po polsku, angielsku i hebrajsku: „Tu żył Leo Levy, urodzony 19.09.1881 roku. Zamordowany podczas nocy kryształowej 10.11.1938 roku”.

Ktoś naprędce składa kwiaty. Przed tabliczką stają zaskoczeni Jacqueline Richardson i jej brat Nicolas Hinrichsen – dzieci jedynej żyjącej córki Leo Levy`ego, Margarete (bliscy od zawsze mówili o niej Gretel). Jest z nimi Amnon Rimon z Izraela, syn Ewy, siostry Gretel. Nie kryją wzruszenia. – Przed chwilą dzwoniłam do mamy, do Londynu – relacjonuje Jacqueline. – Mówiła, że nigdy po śmierci ojca nie płakała. Ale dziś nie mogła powstrzymać łez.
Ani Gretel, ani Eva, ani dwie pozostałe córki Leo po wojnie nie odwiedziły Połczyna. „Nasze wspomnienia były zbyt bolesne” – tłumaczyła Gretel kilka lat temu.

Za to Amnon Rimon odwiedza Połczyn już trzeci raz. Czasem zagadywał nieśmiało znajomych z Polski, czy Połczyn jest gotowy na to, by upamiętnić jego przodków, którzy niegdyś rozwijali to miasto i których historia miała tak dramatyczny kres.

Tabliczka przed domem Levych to zasługa Tomasza Chmielewskiego, dyrektora połczyńskiego Centrum Kultury. Treść konsultował ze znajomą z Muzeum Żydów Polskich w Warszawie.
Na Zachodzie taka forma upamiętnienia jest popularna: tabliczka pojawiła się na przykład w chodniku przed budynkiem w Berlinie, w którym mieszkał Paul Levy, kuzyn Leo z Połczyna. Paul był jednym z głównych inżynierów kolei niemieckich. Tuż po dojściu Hitlera do władzy stracił stanowisko, a w czasie wojny trafił do obozu koncentracyjnego.

– Chylimy czoła przed dokonaniami waszych przodków – mówiła burmistrz Połczyna Barbara Nowak. – Dążenie Aschera Levego do tego, by być pełnoprawnym obywatelem miasta i radnym zawsze mnie wewnętrznie wzrusza.

 

połczyn-9718-10-04-16zr

Połczyn w literaturze światowej!

Z kart powieści uczyć się swojej historii! Niewiele miast na Pomorzu ma takie szczęście jak Połczyn. Ba, takie szczęście ma niewiele w Polsce miast.

Wszystko, jak często bywa, to dzieło przypadku. Jakieś 25 lat temu znany dziennikarz Roman Frister kupił na pchlim targu w Tel Awiwie walizkę z dokumentami i zdjęciami, które opisywały losy żydowskiej rodziny Levy`ch. Rachunek tapicera za naprawę kanapy, zapiski księgowe, zdjęcia z przełomu XIX i XX wieku. – Miałem w ręku historię czterech pokoleń Levy`ch – mówił o nabytku zmarły przed rokiem Frister.
Najpierw napisał artykuł do izraelskiej gazety, a potem zabrał się za przygotowanie książki. Przeszukał archiwa w Niemczech, Izraelu i Polsce. Wykorzystał również wspomnienia i prywatne zbiory członków rodziny rozsianych po świecie. Książka ukazała się po hebrajsku, angielsku, niemiecku i – w 2007 – po polsku. I w ten sposób Połczyn trafił do literatury światowej!

„Miłość Niemożliwa. Aschera Levy`ego tęsknota do Niemiec” (tak brzmi w pełni tytuł) to rzecz o zmaganiach kilku pokoleń rodziny Levy`ch, którzy lojalność wobec niemieckiego państwa starali się pogodzić z wiernością tradycji żydowskiej. To przy okazji opowieść o skomplikowanej historii Pomorza i miejscu w tej historii społeczności żydowskiej. To także opowieść o tym, jak przez ponad 100 lat rozwijał się Połczyn-Zdrój – miasto rzemieślników i kupców, z czasem zyskujące dużą popularność wśród letników.

 

Miłość nieodwzajemniona

Jest koniec XVIII wieku. Żyd imieniem Berisch i jego żona Gitel osiedlają się w Białogardzie. Przywędrowali na Pomorze z Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Ich syn Ascher Jӓckel – jeden z jedenaściorga dzieci – podobnie jak rodzice, żyje w skrajnej nędzy. Nie ma dachu nad głową ani nawet własnego łóżka.
Na życie zarabia jako domokrążca. Kiedy król pruski wydaje edykt umożliwiający nadawanie Żydom obywatelstwa, Ascher Jӓckel przyjmuje nazwisko Levy. Żeni się jako dojrzały mężczyzna i wkrótce na handlu z wycofującą się armią Napoleona zdobywa swój pierwszy, mały majątek. Kupuje gospodę na obrzeżach Białogardu.

Levy starają się żyć jak inni obywatele, ale nie zapominają o żydowskiej religii i obyczajach. Żyją dostatnio, choć mają świadomość, że ten dobrobyt nie musi być dany raz na zawsze. Ich oberża i sklep płoną podczas pogromu. Znów zostają bez grosza.

Jedyny syn Ascher Levy trafia do firmy znajomego kupca. Z pokorą uczy się zawodu. Z czasem wybija się na samodzielność: sprzedaje chłopom sukno i nasiona. Gromadzi pokaźną sumę w banku, ma kilka nieruchomości. Jak przystało na statecznego pana, dorabia się nawet… brzuszka. To swat o imieniu Moses wypatrzył dla niego dziewiętnastoletnią Fanny Benjamin pochodzącą z odległego Drawska. W tamtym czasie znaleźć pannę z religijnego domu i z gwarancją stosownego posagu było nie lada sztuką. Rodzice Fanny dają pieniądze na pokrycie większości kosztów zakupu domu.

Małżonkowie Levy za 1300 reichstalarów kupują dom przy prestiżowej ulicy Brunnenstrasse w Połczynie-Zdroju (sto lat później ulica będzie nosić imię Adolfa Hitlera).

Jako Żyd, Ascher początkowo był traktowany z nieufnością. Wkrótce jednak, choć nie bez oporów, został uznany za pełnoprawnego mieszkańca miasteczka. Z czasem otrzymuje nawet mandat radnego.
Handluje zbożem i innymi płodami rolnymi, sprzedaje drewno z tartaków pod Koszalinem. I choć wciąż znany jest jako „Żyd od zboża”, inwestuje w różne branże. Kupuje akcje linii kolejowej Lipsk-Magdeburg. Inwestuje tysiące talarów w przedsiębiorstwo budujące linię ze Stargardu do Koszalina. Kupuje tartak w Kollatz (dziś Kołacz) pod Połczynem.

Słucha rad bywałego w świecie kuzyna z Berlina, i dba o to, by rodzina nie zdradziła zasad Talmudu. Nad jego łóżkiem wisi portret Majmonidesa i króla Prus Fryderyka Wilhelma IV. Stara się być wiernym poddanym pruskiego monarchy.

Państwo jednak nie odwdzięcza mu się za tę wierność. Ascher przekazuje 250 talarów na budowę filii szpitala Betania (w budynku do dziś mieści się szpital). W 1852 roku król Fryderyk Wilhelm IV odwiedza Połczyn, by uczestniczyć we wmurowaniu kamienia węgielnego pod ten szpital. Ale Ascher nie ma prawa stanąć wśród dygnitarzy witających monarchę. Bo przecież jest Żydem.

Po śmierci Aschera rodzinny biznes przejął jego syn Bernhard. Dbał o firmę, założył jedną z pierwszych linii telefonicznych w miasteczku i kupił dom przy promenadzie Bismarcka.

Jednym z synów Bernharda był Leo, który studiował chemię na uniwersytecie w Heidelbergu, by następnie z bratem Siegfriedem z powodzeniem prowadzić interes rodzinny.

Naziści stopniowo podcinają podstawy firmy. Leo z godnością znosi odebranie fabryki w Grzmiącej i gospodarstwa w Buślarkach. Potem oddaje tartak w Kołaczu.

Sam do końca wierzy, że nazizm to przejściowa choroba. Ale stara się, żeby córki znalazły schronienie poza granicami Niemiec. Najstarsza Hannach i Ewa uczą się w szkole rolniczej i wyjeżdżają do Palestyny. Hannach po wojnie wspierała osadników przybywających do Izraela i udzieliła pomocy Romanowi Fristerowi w ustalaniu losów rodziny. Zmarła w 2012 roku w wieku 97 lat.

Margarete w 1937 roku wyjeżdża do Wielkiej Brytanii i wkrótce poznaje uciekiniera z Niemiec, historyka sztuki Klausa Hunrichsena. Mieszka w Londynie do dziś. Najmłodsza Ruth po śmierci ojca, z matką Else, wyjeżdża do Palestyny. Potem osiedla się w USA.

Większość kuzynów rozjechała się po świecie. Niektórzy, niestety, nie doczekali końca wojny.

 

połczyn-9916-10-04-16zr

Domu nie ma

Kiedy „Miłość niemożliwa” ukazała się po polsku, stała się w Połczynie lekturą obowiązkową. Byli tacy, którzy z książką w ręku wędrowali po mieście szukając budynków opisywanych przez Fristera, dopasowując ulice i miejsca w parku zdrojowym.

Burmistrz Barbara Nowak mówi, że kiedyś zgłosił się do niej inwestor, który chciał kupić budynek. Dowiedział się o nim właśnie z powieści Fristera.

Elżbieta Lemańska, rodowita połczynianka, która od kilku lat mieszka w Niemczech, przyznaje bez ogródek, że na punkcie tej książki oszalała. Czytała ją kilka razy, gubiąc się w gąszczu imion i dat. W końcu zaczęła kreślić drzewo genealogiczne. W Niemczech poznała Amnona Rimona, dowiadując się o dzisiejszych losach rodziny. Zbiera nowinki w Internecie, czyta książki. Odnotowuje przyjście na świat każdego potomka rodu.

A kiedy dowiedziała się, że wnuki Leo Levy`ego odwiedzają Połczyn, postanowiła, że musi tam być. I musi razem z nimi zobaczyć miejsca ich przodków. Na przykład to, gdzie był pierwszy dom kupiony jeszcze przez Aschera Levy`ego (Brunnenstrasse). Były spory, gdzie stał ten budynek. Dziś wiadomo, że już go nie ma. Na pustej parceli u zbiegu ulic Kościuszki i 5 Marca jest tylko kiosk.

Nasza tora jest w Izraelu!

Trzeba natomiast było kilku lat, by ustalić, że budynek, który był do niedawna częścią sanatorium Poznanianka, to drugi dom rodziny Levych.

Na zdjęciu z 1930 roku widać okazałą kamienicę z ozdobnymi oknami, gzymsami i ogrodem przed wejściem. Ludzie długo spierali się, gdzie stał ten dom. Byli nawet tacy, którzy chcieli wdrapać się na dach sąsiednich budynków, by uchwycić perspektywę ze starego zdjęcia i odpowiednio umiejscowić kamienicę, w tle której widać było kominy browaru. Wątpliwości rozwiał Tomasz Chmielewski. Porównał dokładnie stare zdjęcie z widokiem dzisiejszym: liczbę okien i odległości między nimi. I już nie było wątpliwości.
Do wojny budynek sąsiadował z popularnym sanatorium Cecilienbad („Chętnie gościła tu społeczność żydowska. Na Chanukę występowaliśmy tam z przedstawieniami. Jako że byłam wysoka, dostawałam role męskie” – wspominała Margarete).

Po wojnie oba budynki połączono dobudówką, drastycznie zmieniając wygląd dostojnej kamienicy Levy`ch. Potem wszystko przekształcono w jedno sanatorium. Uzdrowisko zlikwidowało je kilka lat temu. Dziś obiekt wygląda przygnębiająco: wybite szyby, płyty w oknach, popękane ściany.
Jacqueline, Nicolas, i ich kuzyn Amnon pozują do fotografii przed wejściem. Potem wędrują wokół opuszczonego budynku, by zobaczyć detale, które są potwierdzeniem tego, że podupadający gmach to jednak kamienica ich dziadków.

Na progu tego domu o godzinie czwartej nad ranem 10 lutego 1938 roku bojówkarze hitlerowscy zastrzelili doktora Leo Levy`ego.

– Dziadek Leo odwoził moją mamę Evę do Triestu, skąd statkiem wyruszyła do Palestyny. Ostrzegano go, by nie wracał do Połczyna. Ale on chciał ochronić torę z połczyńskiej synagogi – opowiada Amnon Rimon.
Miejsce przy ulicy Demokracji (dawna Mühlenstrasse), gdzie stała synagoga zobaczymy później. Dziś jest tam blok mieszkalny ze sklepem na parterze. W świątyni mogło zmieścić się nawet 150 osób. Została zdewastowana w czasie nocy kryształowej, ale przetrwała wojnę. Potem była wykorzystywana jako magazyn. Jeszcze w połowie lat siedemdziesiątych tajemniczy, mocno zaniedbany budynek, stał tuż przy jezdni. Dziś nie ma po nim śladu.

– Ale tora z połczyńskiej synagogi ocalała! – zapewnia Amnon Rimon, pokazując zdjęcia barwnych zwojów. Księgę jakimś cudem przewiózł na Bliski Wschód uciekający przed nazistami jeden z mieszkańców Połczyna. – Dziś jest eksponowana w Beit Yitzhak. Ja mieszkam niedaleko!

 

Kołacz-Londyn-Buślarki

W drodze do Kołacza mijamy potężne, ceglane mury połczyńskiego browaru. Kiedy w 1852 roku Carl Fuhrmann chciał kupić browar od Seringa, 500 talarów pożyczył od Ashera Levy`ego. Browar działa do dziś.
Pięć kilometrów za miastem tuż za bramą tartaku w Kołaczu stoi maszyna parowa. Wciąż sprawna, ale od 2000 roku nie jest używana. Być może kupił ją Bernhard Levy albo jego syn Leo. Jacqueline i Amnon, choć mają już po siedemdziesiątce, biegają wokół zachwyceni jak dzieci.

Oglądamy halę i komin postawione w czasach Leo Levy`ego. Jego wnuk Nicolas zabiera kilka listewek na pamiątkę. Jacqueline dzwoni do mamy do Londynu. Gretel wspomina, że w tartaku stały powozy i konie. I instruuje, że z Kołacza do Buślarek, gdzie było gospodarstwo, prowadziła polna droga. 80 lat temu chodziła tamtędy z kuzynami. – Za chwilę dzięki mamie poznamy wszystkie ścieżki – śmieje się Jacqueline.
Kiedy hitlerowcy chcieli zniszczyć potęgę rodziny, nakazali państwowym kolejom rozebrać bocznicę kolejową prowadzącą do tartaku. Leo Levy nie miał wyjścia – musiał oddać tartak. Wcześniej dał robotnikom do pocięcia szyld z odebranych zakładów wapienniczych w Grzmiącej. Co mógł wtedy czuć?
Jacqueline opowiada, że jej mama po wyjeździe do Anglii była bez środków do życia. Czuła się bardzo samotna. Zarabiała, sprzątając mieszkania. Potem prowadziła mały sklep z zabawkami. – Drewnianymi! Tradycja rodzinna nie zaginęła – śmieje się Jacqueline.

Ruszamy do Buślarek. Najpierw szosą w kierunku Tychowa, potem dobre pół kilometra gruntową drogą. Kilka domów na skraju lasu. Gdzie było gospodarstwo, trudno powiedzieć.

 

Co zrobiliście z dworcem?

Kiedy znów jesteśmy w mieście Amnon Rimon prosi, by zatrzymać się przy dworcu. To tu jego matka i jej siostry żegnały się z rodzicami, na zawsze opuszczając Połczyn.
Kolej miała ogromne znaczenie dla rodziny Levy`ch. Od 1897 roku, kiedy otwarto linię kolejową do Świdwina, ułatwiała łączność z wielkim światem. Zapewniała transport zboża, drewna i nawozów. Ułatwiała kontakt z rodziną i partnerami w biznesie.

Ozdobna peronowa wiata, przechowalnia bagażu i okienko kasowe z ruchomą tacą – tak dworzec prezentował się jeszcze kilkanaście lat temu.

Dziś to miejsce wygląda rozpaczliwie. Ostatni pociąg odjechał z Połczyna w 2000 roku. W 2012 roku liczący sto lat dworzec spłonął. Resztki spalonego dachu i kikuty ścian robią przygnębiające wrażenie. Potomkowie Levych są bardzo powściągliwi, ale patrząc na to, co zostało z dworca z niedowierzaniem kręcą głową. Ich przodkowie ruszali stąd w podróż do Szczecina i Berlina. – Serce krwawi, kiedy się to widzi – mówi z żalem Elżbieta Lemańska. – Dla nas to też było okno na świat.

 

połczyn-9815-10-04-16zr

Gdzie był Bóg?

Kiedy kursowały pociągi do Świdwina, dawny kirkut widać było z okien wagonów. Teraz nasyp kolejowy porastają samosiejki, piesza wyprawa to ekstremalne wyzwanie. Trzeba więc wyjechać kilometr za miasto i z szosy skręcić w polną drogę. W którymś momencie droga robi się tak wąska, że rezygnujemy z dalszej jazdy. Maszerujemy dawnym torowiskiem (jakieś osiem lat temu zdemontowano tory wiodące wcześniej do Świdwina), a potem wspinamy się po stromej skarpie. Z daleka widać wzgórze porośnięte drzewami. Resztki tablic nagrobnych, na jednej z nich fragment napisu. Doły to ponoć robota dzików.

To właśnie tu dwa dni po nocy kryształowej dwóch chrześcijańskich grabarzy pochowało zastrzelonego Leo Levy`ego. Nad grobem modliła się żona Else i najmłodsza córka Ruth. A przecież jego ojca i dziadka żegnali dostojnicy z całej rejencji.

Amnon podczas poprzednich wizyt nie był w stanie odnaleźć kirkutu. Teraz ogląda go z zaciekawieniem. Jacqueline spaceruje w zamyśleniu. Przy obiedzie zdradzi, że po tym, jak dziadek Leo został zamordowany, jej matka straciła wiarę. – Uznała, że Boga nie ma – mówi. Wychowywała swoje dzieci bez religii. Nie umiała już uwierzyć choć w poprzednich pokoleniach zerwanie z tradycją religijną groziło wykluczeniem z rodziny. – Mnie dziś najbliżej jest do chrześcijaństwa, szczególnie do metodystów – przyznaje.

Jeszcze przystanek przy starym cmentarzu żydowskim bliżej centrum Połczyna. Cmentarz położony był na wzgórzu, na tyłach dzisiejszego hotelu Polanin. Ale gdzieś na początku XX wieku właściciel browaru, by ułatwić transport surowca do produkcji piwa, postanowił przebić się przez wzgórze i zbudował drogę. I tak cmentarz, a raczej jego pozostałość, został podzielony na dwie części. Może i tu spoczywają przodkowie Levy`ch.
Potem spacer po parku zdrojowym. Niedługo po objęciu władzy przez Hitlera Leo Levy ujrzał tu tabliczkę „zakaz wprowadzania psów i Żydów”. Dziś spacerujemy z jego wnukami. Amfiteatr, który Gretel pamięta jako teatr letni. Staw – niegdyś zwany stawem złotego karpia. Wyprawa nad sztuczne jezioro, przy którym na wzgórzu była ogrodowa kawiarnia rodziny Zell (po wprowadzeniu zakazu, Leo, choć był stałym bywalcem, też został stamtąd wyproszony). Dokładnie oglądamy resztki fundamentów kawiarni, ponoć można odnaleźć resztki konstrukcji podtrzymującej dach.

Nad rzeką tuż przy małym wodospadzie drewniany most, przy którym kuracjusze i miejscowi chętnie pozują do zdjęć. W latach międzywojennych stał tu identyczny mostek i też był ulubionym miejscem fotografów. Gretel ma w Londynie zdjęcie zrobione w tym miejscu gdzieś w latach trzydziestych: stoi ona i trzy siostry, niania i kuzynka z Bawarii.

Tam, gdzie wciąż jest Szwajcaria

Amnon Rimon pokazuje rodzinne zdjęcia: wnuczka Lia i wnuk Yotam. Dziewczynka ma talenty sportowe i gimnastyczne. „Blondyneczka” – mówi po polsku z uśmiechem.

Jacqueline ma z kolei w telefonie zdjęcie mamy Gretel, swojej córki Gabrielle i wnuczki Emmy.

Elżbieta Lemańska jest zachwycona. Kreślone przez nią drzewo genealogiczne Levy`ch ma już co najmniej dziewięć pięter.

Przed wyjazdem przystanek na kawę w restauracji Parkowa. To właśnie w tym miejscu do wojny działała druga kawiarnia rodziny Zell („Ich córka Anne Marie była moją koleżanką do czasu, gdy przyszli naziści. Wtedy wszystko się zmieniło. Straciłam większość szkolnych przyjaciół” – wspominała kilka lat temu Margarete Hinrichsen)

Jacqueline prosi jeszcze, by pokazać jej okolicę. A szczególnie to miejsce, o którym wspominała mama, gdzie droga malowniczo wije się między jeziorami. Przed wojną miejscowi też nazywali je Szwajcarią. Może więc jednak nie wszystko się zmieniło?